przez zdzicho w 23 Lut 2013, 07:42
Postaram się opisać najlepiej jak pamiętam, śnił mi się wczoraj, położyłem się o ~22-giej, wstałem o ~18s-stej.
Spałem ok. 20h bo dwa poprzednie dni nie spałem, drugiego dnia tylko godzinę. Nie jestem w stanie go opisać zbyt dobrze, ale jednego jestem pewien-był pełen odlot.
Nie pamiętam jak sie zaczął, chyba gdzieś szedłem, przez piaszczystą drogę, w dzień, potem przeskakiwałem jakąś rzekę, po czym zapragnąłem jakiś atrakcji i zacząłem latać. Aby unieść się w powietrze, musiałem wyobrazić sobie że się unoszę, i kierunek unoszenia. Żeby zwolnić, zatrzymać sie albo zmienić kierunek musiałem sobie wyobrazić wykonywanie tego, żeby to się stało.
Byłem w jakimś budynku, na wysokim piętrze, siedziałem w ławce, w pomieszczeniu było kilka osób które też siedziały w ławkach. Troche posiedziałem, coś powiedziałem, posłuchałem, a potem wstałem i wyskoczyłem przez okno. Spadałem wystarczająco długo żeby wyobrazić sobie że lecę, i zacząć lecieć przed upadkiem. Był śnieg i zima.
Potem szedłem przez jakąś wieś i było już późne lato. Szedłem obok domu, obok tego domu stała wielka drewniana wieża, była ogromna, cały czas w budowie. W środku krzątali się ludzie przy budowie, bawiłem się w jej eksploracje i przyglądanie się ludziom przy budowie. Nosili monstrualnych rozmiarów belki i cięli je na deski na krajzegach, które były ustawione w środku tej wieży. Widok tej budowli, sam jej koncept był bajeczny, miał w sobie unikalny klimat. Potem szedłem w kierunku lasu ścieżką, obok ścieżki była niewielka łączka, na której rosły grzybki na cienkich nóżkach, niektóre były niesamowicie wielkie jak na ten gatunek, dziesięciokrotnie większe niż normalnie. Myślałem sobie że ten rok jest dobry, urodzajny we wszystkim. Że rosną w tym roku duże drzewa, duże grzyby, wszystko duże. Że jest ciepło i dobrze.
Potem znowu uniosłem sie w powietrze i poleciałem z nieznanym mi kierunku. Doleciałem w jakieś góry, leciałem wzdłuż pustej drogi, obok której płynął piękny potoczek, i rósł las. Na drodze zobaczyłem bus. Poleciałem na jego dach i zapukałem w szyberdach aby mi otworzono. W środku zobaczyłem znajome twarze, z rozmowy zrozumiałem że jadą na wczasy. Zrobili postój, wszyscy wysiedli. Poszli na jakąś parkingową ławeczkę, albo zaczerpnąć wody z hydrantu. Ja zobaczyłem wysoko na skalnej półce flamastry i inne przedmioty. Poleciałem tam i zobaczyłem tam człowieka który coś rysował. Zdawało się tak jak by mnie nie widział. Wziąłem więc flamaster do ręki i zacząłem bazgrać na skale przed nim, żeby sprawdzić czy chociaż to zobaczy. Widział to, ale tak jak by ignorował.
Poleciałem z powrotem do miejsca postoju i powiedziałem że wracam do domu. Proponowali mi abym pojechał z nimi busem, ale ja powiedziałem że wole sam sobie polecieć. Uniosłem sie w powietrze i poleciałem, bez mapy, kompasu, bez niczego, wiedziałem że i tak odnajde drogę. Zapadł zmrok, światło księżyca oświetlało krajobraz. Leciałem wzdłuż dużej rzeki która płynęła wzdłuż autostrady, po której nie jechał prawie żaden samochód. Przede mną stała wysoka jabłoń, miała na czubku jednej z gałęzi piękny kwiat barwy różowo-czerwonej. Wyobraziłem sobie że zwalniam lot, żeby się przy tym kwiecie zatrzymać i mu przyjrzeć. Jego widok był olśniewający. Poleciałem dalej, leciałem do przodu z prędkością spadającego w dół kamienia. Doleciałem do miasta, tam była zima i śnieg, był już świt, poleciałem na ulice i poszedłem wzdłuż chodnika.
Tak sobie idąc zobaczyłem między ludźmi znajomą twarz dziewczyny, której nie znałem ale w śnie wydawało mi się że ją znam. Spojrzała na mnie i coś chyba zaczęła mówić, a ja wiedziałem że to mój sen, więc nie zwracałem na nic uwagi i przytuliłem ją. Gładziłem po dłoniach, twarzy, brzuchu, unikając piersi, nie dlatego że się wstydziłem, robiłem wszystko na co miałem ochotę, a na to zwyczajnie nie miałem ochoty, po prostu chciałem ją przytulić i pogładzić.
Potem poszedłem do jakiegoś wieżowca, zobaczyłem pełznącą przez korytarz ponad trzy razy większą niż normalnie i bardziej jaskrawo ubarwioną gąsienice zawisaka tawulca. Szkoda mi jej było, chciałem ją stąd zabrać żeby nikt jej nie rozdeptał, uruchomił sie we mnie instynkt ratowania okazów rzadkich gatunków. Nie miałem jednak na to czasu, bo musiałem po jakimś wyciągu z tego wieżowca wejść na księżyc. Wszedłem na księżyc, a wtedy okazało sie że to ktoś inny miał na niego wejść, zszedłem z niego. Dalej nic za bardzo nie pamiętam, ale wiem że było jeszcze sporo, może w międzyczasie sobie przypomne.
Kuballa: jeśli chodzi o koszmary, zwykle ma sie je, szczególnie notorycznie, wtedy kiedy przeżywasz w swoim życiu jakiś zły okres, coś cie niepokoi, tak przynajmniej wynika z mojego doświadczenia. Może po prostu powinieneś zastanowić się nad tym i owym, co cie trapi, i spróbować coś z tym zrobić w miare możliwości