"Worek śrub Sidorowicza" by Canthir

Kontynuowane na bieżąco.

Moderator: Realkriss

"Worek śrub Sidorowicza" by Canthir

Postprzez Canthir w 10 Lut 2013, 18:33

Komedia w trzech aktach z epilogiem. A w każdym razie luźne i ostatecznie wesołe opowiadanko w kilku kawałkach. Jestem w trakcie pisania drugiego, dlatego decyduję się opublikować pierwszy. Całość skupia się wokół rzeczy tak prozaicznej jak worek śrub. Pomysł opisania tego wynalazku miałem już kilka miesięcy temu, ale dopiero teraz coś mnie twórczo odblokowało i siadłem do spisania.

Zaznaczę tutaj, żeby nie musieć się powtarzać przy komentarzach:
Akcja tego opowiadania dzieje się w Zonie z możliwie rzeczywistą topografią. Występujące nazwy wsi są takie, jakie mają odpowiednie wioski na Ukrainie (z dokładnością do tłumaczenia). Jeżeli ktoś chce śledzić szlak bohatera może to uczynić zaopatrując się w odpowiednią mapę. Nie przyjmuję jęczenia: "ta nazwa nie pasuje/nie podoba mi się".


"Pomoce dydaktyczne":

Mapka do GoogleEarth ze znacznikami: [klik]
Mapka dla opornych w screenshocie: [klik]

"Część I":

Wracałem ze zbierania artefaktów do obozu. Łowy były udane, bo w plecaku ciążyło kilka ładnych fantów i nawet nóg mi po drodze nie urwało. Okropnie zmęczony i nieludzko ubłocony kierowałem swoje kroki do bunkra Sidorowicza, żeby sprzedać łup i wypocząć po dniu ciężkiej pracy. Było świeżo po emisji, anomalie wysypały obficie, każdy krok poprzedzało rzucenie mutry przed siebie. Wyruszając z obozu miałem kieszenie pełne śrub, nakrętek, łusek, kamieni, kawałków gruzu i innego szmelcu. Co nie wpadło w anomalię podczas przemarszu podlegało ponownemu użyciu, a co wpadło… To wpadło.

Zostało mi jeszcze może pół kilometra do obozu, kiedy sięgając do kieszeni po kolejną mutrę poczułem tylko materiał kurtki. Zakląłem pod nosem i sprawdziłam drugą kieszeń. Tam sytuacja przedstawiała się lepiej, ale nie rewelacyjnie: trzy śruby, może osiem łusek i kilka kamieni. Jak na złość najbliższy odcinek wiódł przez wysokie trawy, kolejny zarastającą wąską asfaltówką. Na tym szlaku nie znajdę nic nowego, a w trawach mogę nie odnaleźć raz rzuconych mutr. Dobra, będzie co ma być, najważniejsze to nie spieszyć się i patrzeć pod nogi.

Trampoliny i karuzele pohukiwały i pomrukiwały cicho wokół mnie. Położenie niektórych z nich mogłem określić obserwując ruch roślin w ich pobliżu, na drodze ten trik się nie sprawdzał. Oszczędzając mutry musiałem zwolnić marsz i zastanawiać się nad każdym krokiem, żeby chwili nieuwagi nie przepłacić utratą cennego łupu i jeszcze cenniejszego życia. Im bliżej byłem anomalii tym bardziej się denerwowałem. Prawie czułem na twarzy uderzenia powietrza jakie generowały swoją aktywnością. Zakrzywiony wzmożoną grawitacją obraz pulsował żywo. Zastanawiałem się czasem, czy przyglądam się anomalii czy tylko trawie kołysanej wiatrem.

Słońce było jeszcze w miarę wysoko, do zmierzchu zostało kilka godzin, ale każda chwila w tym morderczym labiryncie wydawała mi się niemiłosiernie dłużyć. Czułem jak strużki potu ściekają mi z czoła, spływają po brwiach i dalej po brodzie za kołnierz. Rozejrzałem się wokół szukając jakiś oznak życia, Stalkerów idących na patrol, głodnych psów, czegokolwiek… Pusto. Zostałem sam ze swoim losem. Westchnąłem ze zrezygnowaniem. Łup się sam nie zaniesie.

Zdenerwowanie utrudniało koncentrację. Drżącą ręką rzucałem mutry i obserwowałem co się z nimi działo. Pierwsza poleciała czysto, druga też, trzecia jakoś dziwnie. To faktycznie anomalia, czy tylko mi się w oczach dwoi? Nie ma co ryzykować, lepiej obejść… Dalej wpakowałem się w ślepą uliczkę, przejście między kilkoma trampolinami blokowała karuzela, trzeba było się wrócić. Klucząc między pułapkami dotarłem w końcu do drogi, w ręku miałem dwie ostatnie łuski. Odetchnąłem z ulgą. Rozluźnienia mało nie przepłaciłem zdrowiem, bo będąc pewnym zwycięstwa przegapiłem trampolinę. Poczułem szarpnięcie za nogi i niewidzialna siła targnęła mną ku środkowi anomalii. W ostatniej chwili odepchnąłem się od asfaltu przeskakując nad nią, używając bezwładności mojej i ciężkiego plecaka przeciw rosnącej mocy pułapki. Wylądowałem na barku, ale w jednym kawałku. Tuż za mną trampolina zaszumiała i błysnęła rozładowując się. Chwila zwłoki i dołączyłbym do szeregów kalek, którzy mają mniej szczęścia opuszczając Zonę bez kończyn.

W obozie powitał mnie dym ognisk i gwar toczonych przy nich rozmów. Jedni doglądali sprzętu i czyścili broń, doładowywali magazynki, cerowali kombinezony. Inni z puszką tuszonki i flaszką wódki opowiadali historie przeżyte albo zasłyszane. Jeszcze inni odsypiali w cieniu zdziczałych jabłonek nocne wyprawy.

Minąłem chatę z zerwanym eternitowym dachem i zszedłem do bunkra Sidorowicza. W wąskim korytarzu czuć było wilgoć i dym tanich papierosów. Że też on tam się nie udusi od tych swoich fajek…

Przez kratę zobaczyłem siedzącego za biurkiem handlarza, jak zwykle w zatłuszczonej koszuli i skórzanej kamizelce.

- Ciągle żyjesz, super… - Powitał mnie bez cienia entuzjazmu.

- Jak widać. Mam towar.

- O, to dobrze. Pokazuj. – Na wieść o łupie Sidorowicz ożywił się, podciągnął rękawy i sięgnął po okulary.

Założyłem grube gumowe rękawice i wypakowałem na ladę co miałem: dwa skrętaki, dwa grawi, kotlet i kamienny kwiat. Artefakty świeciły bladym światłem, dość dobrze widocznym w półmroku słabo oświetlonego bunkra.

- Nieźle, całkiem dobry towar. – Przyznał po chwili oględzin handlarz. – Sześć tysięcy rubli za wszystko. Ceny na skrętaki ostatnio spadły więc nie spodziewaj się cudów. – Podsumował.

- Mało, liczyłem na siedem i pół, osiem. Mało brakowało, a w ogóle bym nie wrócił, bo mi się mutry w drodze powrotnej skończyły. Wiem, że masz to w dupie, ale te świecidełka kosztowały mnie sporo nerwów i tanio ich ze mnie nie zedrzesz…

- Nie ma co się denerwować, dobrze prosperujących Stalkerów potrafię docenić. Jak ci się mutry kończą to może kupisz ode mnie mój worek śrub? – Powiedział uśmiechając się Sidorowicz.

- A na cholerę mi worek śrub? – Czułem, że ten stary lis przygotował coś dziwnego, ale jeszcze nie mogłem zrozumieć co.

- Na taką cholerę, że to niekończący się worek śrub. Możesz oznaczyć nim wszystkie anomalie na drodze stąd do Prypeci i z powrotem i nigdy nie będzie pusty, rozumiesz?

- Jak to niekończący? Pokaż to dziadostwo, bo mi się we łbie nie mieści.

Sidorowicz wyciągnął z jakiejś skrzynki brezentowy worek, nieduży, w sam raz, żeby zmieścić w nim dłoń. U góry miał sznurek do związywania, z boku szlufkę do pasa, przy potrząśnięciu w środku zadźwięczały metalicznie śruby. Wyciągnął jedną i położył na blacie biurka. Śruba jak śruba, wielkości kciuka z sześciokątnym łepkiem. Nie za duża, nie za mała, w sam raz. Nawet nie zardzewiała.

- No dobra, to jest jedna śruba. Ile ich tam masz? – Zapytałem niezadowolony.

- A ile chcesz, ile ci tylko będzie potrzeba… - Odpowiedział i zaczął wyciągać kolejne śruby. Najpierw jedną, później kolejną, dwie następne, jeszcze dwie, całą garść. Później widocznie znudziło mu się wyciąganie, bo przechylił worek wysypując z niego z brzękiem zawartość na biurko. Po chwili wysypane śruby zajmowały więcej miejsca niż mógł pomieścić worek. Ale Sidorowicz wysypał z niego drugie tyle w drugim rządku.

- Co to ku*wa jest? – Zapytałem patrząc z niedowierzaniem na przynajmniej setkę śrub leżących przede mną. Wziąłem jedną z nich do ręki i podrzuciłem. Twarda jak stal, ciężka jak stal. Upuściłem ją sobie pod nogi i upadła tak jak powinna. Sięgnąłem po kolejną, też bez zarzutu…

- Co, podoba się? Przedstawiam ci Worek śrub Sidorowicza, najnowsze osiągnięcie stalkerskiej techniki. Koniec ze schylaniem się po łuski, koniec zbierania śmieci. Śruby dla wszystkich za darmo! I niech nikt nie odejdzie skrzywdzony! – Zakończył śmiejąc się głośno z własnego żartu. Chyba cytował jakiegoś klasyka, w przeciwnym wypadku nie przeszłoby mu przez gardło powiedzieć „za darmo”.

- Ile za to chcesz? – Przeszedłem do konkretów. Co tu dużo mówić, jeżeli ten worek działa tak, jak Sidorowicz opowiadał, to wart był okrągłej sumki.

- Normalnie biorę pięć tysięcy, ale dla stałego klienta i obiecującego Stalkera mam zniżkę. Za te świecidełka dostajesz worek i dwa tysiące. – Jęknąłem. Z drugiej strony jeżeli potraktować to jako inwestycję…

Wnet dobiliśmy interes. Wychodziłem już z bunkra, kiedy Sidorowicz zawołał za mną.

- Tylko nie chwal się za bardzo tymi śrubkami. Wielu będzie wolało cię kropnąć niż robić interesy, miej to na uwadze. No, powodzenia!

Nie zastanawiałem się już więcej nad workiem, zmęczenie ledwo pozwalało mi zebrać myśli. Zaszyłem się w jednej z pustych chat i położyłem się spać, żeby wypoczętym opić udany połów.

"Część II":

Kilka tygodni później wracałem z dłuższej wyprawy na rozlewiska koło Otaszewa. Plecak znowu był pełen łupów, ale tym razem wydarcie ich kosztowało mnie więcej zdrowia. O ile pogryzione przez psy łydki zdążyły się zagoić, o tyle oparzona żrącymi wyziewami dłoń broczyła ropą i osoczem spod ciasno zawiniętych bandaży. Porwane nogawki i osmalone podeszwy dopełniały wizerunku. Obiecałem sobie, że muszę w końcu uzbierać na porządny kombinezon, impregnowany szkłem wodnym.

Życie obozowe w Iłownicy toczyło się własnym tempem. Po ostatniej wizycie bandytów z Rosochy umacniano wschodni posterunek. Przy zachodnim posterunku już stała wieżyczka obserwacyjna zbudowana na podobieństwo myśliwskiej ambony.

- Widzę, że już jesteś. Masz coś cennego? – Przywitał mnie Sidorowicz w progu swojego bunkra. – Jak tam śruby, spisują się?

- Mam fanty, powinieneś być zadowolony. A śruby świetnie, wszystko tak jak mówiłeś. Szkoda tylko, że nie zastępują zdrowego rozsądku… - Westchnąłem patrząc na zabandażowaną rękę.

- Dobra, dawaj towar i słuchaj uważnie. Mam robotę dla ciebie. – Powiedział handlarz zacierając ręce.

- Ale ja jeszcze nie powiedziałem, że szukam pracy.

- Nie gadaj tylko słuchaj. Robota prosta, lekka i dobrze płatna…

- Takiej się zawsze najbardziej boję. – Wtrąciłem.

- Nie przerywaj, cholera jasna, opamiętasz się? O czym to ja mówiłem? A, właśnie. Otóż straciłem kontakt z człowiekiem, który organizował te worki. Tydzień minął i żadnych wieści od niego. Rozumiesz, jestem człowiekiem interesu i nie mogę dopuścić, żeby moi klienci nie dostali tego, co mieli umówione. Trzeba dbać o reputację... – Mówił Sidorowicz kręcąc się w fotelu z rękoma złożonymi na brzuchu. Pierwszy biznesmen Zony, psia jego krew.
- Brzmi na razie nieźle, gdzie jest haczyk? Gdzie gościa znajdę?

- Nie ma haczyków. Na tego cwaniaka namiarów nie mam, ale wiem, kto je ma. To zastępca szefa obozu w Korogodzie, niejaki Wasyl. To za jego pośrednictwem interes się kręcił, on podpowiedział kumplowi, żeby mi sprzedawał wyroby.

- Co? W Korogodzie? To kawał drogi stąd… Z dwadzieścia kilometrów w jedną stronę i to idąc skrótami. Panie, idź pan do diabła z takimi wycieczkami, nie mam czasu na pielgrzymki… - Ledwo stojąc na nogach po jednej wycieczce nie garnąłem się do kolejnej.

- Dziesięć tysięcy dostaniesz. Plus co tam uda ci się wyciągnąć od naszego rzemieślnika. Pomyśl, tyle kasy za spacer i dwie rozmowy, bez narażania dupy. Może nawet jakiś transport uda się załatwić. Dziesięć tysięcy… - Sidorowicz nie odpuszczał. Widocznie bardzo mu zależało, a w okolicy nie było nikogo zaufanego, komu mógłby tę sprawę powierzyć. Skoro byłem chwilowo panem sytuacji, postanowiłem to wykorzystać.

- Piętnaście tysięcy i jutro pójdę. Trzy tysiące zaliczki teraz. No i tak jak mówiłeś, gratisy. – Targowałem się.
- Trzy tysiące dziś, dziewięć jak wrócisz i dziś jedziesz do Czerewacza. Odpoczniesz po powrocie. Kombinezon byś sobie za te pieniądze kupił.

- Niech cię Zona pochłonie, jeżeli tak ładnie prosisz to trudno mi odmówić. Teraz wyciągaj pieniądze, fanty chcę sprzedawać.

Skończyliśmy interesy i po chwili wychodziłem z bunkra bogatszy o kilkanaście tysięcy rubli. Część środków od razu wymieniłem na amunicję i środki opatrunkowe. Nie tracąc czasu skierowałem swoje kroki do Skalpela, obozowego lekarza, żeby doprowadził poparzoną dłoń do stanu używalności.

Kwadrans później ręka była owinięta nowym, czystym bandażem. Rany pod nim medyk posmarował okropnie szczypiącą maścią, która podobno przyspiesza gojenie i zapobiega powstawaniu blizn. Zobaczymy jak to będzie… Na progu warsztatu technika zapiszczało moje PDA. Odczytałem wiadomość, jak się okazało od Sidorowicza: Za dziesięć minut masz transport. Czekaj przy zachodnim posterunku przy szosie.

Dziesięć minut później jechałem z trzema milczącymi powinnościowcami czarnym UAZem. Nie pytałem ich co robili tak daleko od swoich posterunków, żeby uniknąć o pytania o cel mojej podróży. Wysadzili mnie przy rozjeździe na Stracholesie i pojechali swoją drogą. Zapiąłem kurtkę pod szyję i przeszedłem przez most przez rzeczkę Uż. Wiał zimny, przeszywający wiatr. Niby nic niezwykłego o tej porze roku, ale tutaj wydawał mi się bardziej przenikliwy niż w Iłownicy. Albo ze zmęczenia mi się zdawało… Z drugiej strony, jakby nie patrzeć, bliżej centrum Zony. Zbliżając się do obozu mijałem powykręcane drzewa z konarami wijącymi się tuż nad ziemią i słupy energetyczne porośnięte spalonym puchem. Głębiej w zaroślach stały walące się chaty. Niektóre przekrzywiały się jedną czy drugą stronę, innym brakowało dachów, jeszcze inne nosiły ślady pożarów, po których zostawały osmalone ściany, czasem można było znaleźć tylko fundamenty.

Jeszcze nie dotarłem do zabudowań kołchozu, gdy na północy odezwała się syrena alarmowa. Jej odległy dźwięk przypominał raczej wycie rannej bestii niż efekt pracy rąk ludzkich. Chwilę później odezwała się kolejna, na zachód ode mnie, bliżej i wyraźniej, po niej kolejna, za mną, najbliżej. Nie czekając ani chwili dłużej udałem się truchtem dalej wzdłuż drogi, a następnie w prawo, ku budynkom gospodarstwa. Wyjące syreny ostrzegały o zbliżającej się emisji i konieczności znalezienia kryjówki przed jej zgubnym działaniem. W porę dobiegłem do wejścia do piwnicy, przed którym tłoczyli się Stalkerzy. Spośród nich najbardziej wyróżniał się rosły brodacz z siekierą przy pasie, Drwal, szef obozu w Czerewaczu. Krzycząc naokoło i żywo gestykulując zaprowadzał porządek wśród zebranych.

- Szybciej tam, szybciej! Moje buty się szybciej ruszają od was! Chcecie tutaj nocować? Ruszać żwawiej dupy, bo was tu zostawię… Ej, Stalkerze, chodź tu! – Zawołał mnie kiedy się zbliżyłem.

Po chwili wszyscy byliśmy w niskiej, wilgotnej piwnicy oświetlonej tylko latarkami Stalkerów. Plamy światła migotały po betonowym stropie, ceglanych ścianach, zabłoconej podłodze, twarzach i ubraniach Stalkerów. Mimo panującego gwaru można było usłyszeć wzmagający się wiatr, do którego dołączyły słabe pomruki grzmotów. Przekrzykując hałas zagadałem do najbliżej stojącego chłopaka, na oko w moim wieku.

- Od dawna jesteś w Czerewaczu? Ja tyle co przyszedłem i sam widzisz… - Powiedziałem wskazując na zamkniętą klapę na końcu schodów prowadzących do pomieszczenia.

- Wczoraj wróciłem z Zalesia, kręciłem się po okolicy tam kilka dni to powinnościowcy co kawałek wysyłali myśliwych na północ, bo zwierzyna podchodziła. Nie wiem, może to przed emisją… Od Czarnobyla spokój, nikt się tam nie pcha, nic stamtąd nie wyłazi, tylko posterunki cały czas obstawione, żeby jakiego gówna nie przegapić…

Ziemia się zatrzęsła. Nie jakoś mocno, ale na tyle, żeby pył i kurz posypał się z sufitu nam na głowy. Po pierwszym wstrząsie przyszło parę kolejnych, słabszych. Burza zbliżała się, wiatr rósł w siłę, żywioły szalały.

- A w Nowosiełkach? Byłeś może, słyszałeś coś? – Zapytałem strzepując tynk z kurtki, ale mój rozmówca tylko wzruszył ramionami.

- Słyszałem, że jajogłowi mają tam problemy z pijawami. Podobno zalęgły się, cholery jedne, na torfowisku, że ciężko z bunkra nos wystawić. Mawiają, że nawet powinnościowców o pomoc prosili, ale Woronin odmówił. Ja był tam uważał na twoim miejscu… Sasza Drab jestem. – Dołączył się do rozmowy kolejny Stalker. Kiedy uścisnęliśmy sobie dłonie cieszyłem się, że wczoraj po artefakt sięgałem akurat lewą ręką. W przeciwnym razie Drab wycisnąłby z niej wszystkie soki.

- Potrzebuję się do Korogodu dostać, ale nie uśmiecha mi się zapieprzać na około przez Zapole, chyba pięć kilometrów się nadkłada. Z drugiej strony nie znam skrótów i obawiam się iść prosto, przez pola czy wzdłuż lasu, dawno nie byłem w tej okolicy, nie jestem na bieżąco. – Wyjaśniłem. Nie zdążyłem nowego zdania zacząć, bo ktoś załomotał do włazu do piwnicy.

- Co się gapicie jak sroka w gnat, idź tam który i otwórz. Mam sam wybrać i zapędzić? – Rozległ się donośny głos Drwala.

Nie czekając na specjalne zaproszenia spojrzeliśmy z Drabem po sobie i skoczyliśmy w kierunku wejścia. Kiedy szczeknęła zasuwa łomotanie po drugiej stronie ustało. Zanim jeszcze otworzyłem drzwi, już czułem palący skwar. Fosfor na wskazówkach mojego zegarka rozpalony był do białości. Za drzwiami leżał jakiś nieszczęśnik, widocznie emisja zdążyła go solidnie przypiec. Chwyciliśmy go za ramiona i wciągnęliśmy do piwnicy. Skórę na słoniach i twarzy miał pokrytą bąblami, oczy przekrwione do granic możliwości nie skupiały się na niczym konkretnym. Sasza posadził Stalkera na jakiś podstawionych skrzynkach po amunicji i oparł o słup podtrzymujący strop.

- Był z tobą ktoś jeszcze? – Zapytałem próbują nawiązać kontakt wzrokowy z oparzonym. Zwrócił oczy w moja stronę, ale miałem wrażenie, że mnie nie widzi.

- Nie… Nie, sam byłem… Cholera… Mało brakowało… - Wysapał z trudem łapiąc oddech.

Ktoś za mną poił go wodą z manierki, zebrani Stalkerzy chyba już się napatrzyli, bo widowisko im się znudziło i wrócili do swoich rozmów. Równocześnie emisja rosła w siłę. Nadeszła kolejna fala wstrząsów, która trwała kilkanaście sekund. Powietrze wypełnił niski przeciągły pomruk zagłuszający gwar rozmów. Pioruny uderzały coraz bliżej, grzmoty słyszeliśmy już prawie nad własnymi głowami. Zastanawiałem się, czy nasze schronienie dawało mi jakieś poczucie bezpieczeństwa w tej sytuacji, czy w ogóle można czuć się bezpiecznym w Zonie?

"Część III":

Czas mijał powoli, minuty wlokły się w bezczynnym siedzeniu w zatłoczonej piwnicy. Stalkerzy rozprawiali o przebytych przygodach, dzielili się pomysłami na nowe wyprawy, gdybali nad przyszłością, debatowali co będą robić, gdy opuszczą Zonę. Niektórzy próbowali opowiadać kawały i wesołe historyjki, ale odgłosy emisji były jak groźba wisząca w powietrzu, jak karząca pięść Zony. W tej sytuacji mało komu było do śmiechu.

Kataklizm skończył się nagle, wstrząsy ustały, a z nimi wichura i burza. Ostatnie grzmoty pohukiwały w oddali gdy odezwały się syreny alarmowe z sygnałem końca emisji. Wszyscy powitaliśmy ich dźwięk jak pieśń zwycięstwa. Przed nami kolejny dzień w Zonie…

Wysypaliśmy się ze schronu na placyk między budynkami kołchozu. Nad głowami kłębiły się chmury burzowe, gnane wiatrem płynęły na południe. W powietrzu unosił się kwaśny, gryzący zapach ozonu i czegoś jeszcze. Niektórzy wychodząc z piwnicy zakładali, na wszelki wypadek, maski przeciwgazowe, ale nie uznawałem tego za potrzebne. Na szosie dostrzegłem kilka pojedynczych anomalii. No tak, teraz był świeży wysyp, po drodze do Korogodu będzie pełno tego dziadostwa… Dobrze, że przynajmniej śrub mi teraz nie braknie.

Część Stalkerów rozeszła się po obozie, pozostali zebrali się w grupkach, sprawdzili ekwipunek i wyruszyli, każdy w swoją stronę. Kilku młodzików weszło w wąską ścieżkę wiodącą w zarośla, a kończącą się nad Użem, pewnie licząc na łatwy łup w znajdujących się tam polach kwasowych anomalii. Paru doświadczonych łowców przewiesiło strzelby przez ramię i poszło w kierunku skrzyżowania na Nowosiełki, może też słyszeli o tamtejszym siedlisku pijawek. Dwóch powinnościowców kończyło rozmowę z Drwalem stojąc przy szosie, widocznie planowali powrót do swojego posterunku przy starej stacji benzynowej. Grupka Stalkerów w połatanych kombinezonach przecięła drogę i weszła między wysokie trawy wypełniające przestrzeń w rozwidleniu dróg na Nowosiełki i Zalesie. Najwyraźniej nikt nie szedł w moją stronę.

Wyciągnąłem z kieszeni swoją wierną, pomiętą mapę, odmierzyłem odległość do Korogodu. Prawie dwadzieścia kilometrów, przed zmierzchem mogę nie zdążyć. Zakląłem. W linii prostej wychodziło dziesięć, ale marsz bezdrożami, na przełaj, w nieznanej okolicy pełnej anomalii byłby samobójstwem. Skrót przez Nowosiełki też odpadał, nie miałem siły użerać się z pijawkami, zwłaszcza na bagnach z dużą aktywnością anomalii. Czyli kierunek – Zalesie…

Szeroka droga skręcała łagodnym łukiem w prawo. Po obu stronach, za trawiastym poboczem, rósł szpaler strzelistych osik. Po niektórych zostały tylko zwęglone kikuty przypominające wypalone zapałki, inne całe porosłe spalonym puchem albo innym wytworem Zony, kilka leżało przewróconych, wśród drzazg, szczap, odłamków większych i mniejszych, połamanych gałęzi i konarów. Na spękanym asfalcie odcinały się ciemne zaschnięte plamy krwi, duże kałuże i mniejsze rozbryzgi. Anomalii koło Czerewacza nie było dużo, ledwie parę wirów i karuzel, kilka trampolin.

Gdzieś daleko ktoś krzyczał, rozległy się strzały, zaryczał jakiś mutant. Chwilę trwała kanonada z kilku karabinów i odgłosy ustały. Nie chciałem zastanawiać się czy to myśliwi uporali się ze zwierzyną, czy potwór zagryzł intruzów. Im więcej myślałem o takich rzeczach, tym bardziej bałem się, że wnet może mi przydarzyć się coś podobnego. Albo, że mógłbym pomóc tym ludziom, gdybym tylko był bliżej, gdybym tylko zdążył tam dobiec. Chyba byłem zbyt porządnym człowiekiem na Stalkera. Gdzie mi do stereotypowego wyrachowanego drania, gotowego sprzedać własną matkę dla marnego zysku? Kopnąłem wcześniej rzuconą śrubę, ta przeleciała kawałek prosto, skręciła ostro w powietrzu i wystrzeliła ze świstem w krzaki. Przerwałem rozmyślania i skupiłem się na drodze. Karuzelę można było łatwo przeoczyć, jej ruch stapiał się z kołysanymi wiatrem gałęziami. Im bliżej byłem Zalesia, tym częściej sięgałem do worka. Anomalie nadal występowały pojedynczo, ale odległości między nimi były mniejsze. Na szczęście jeszcze nie miałem problemów z ich omijaniem.

Tuż przed Zalesiem zatrzymałem się w miejscu, gdzie szosę przecinała linia wysokiego napięcia. Rozpięte w powietrzu kable błyszczały na niebiesko wyładowaniami elektrostatycznymi, ale szum wydawał się dobiegać nie tylko z góry. Posłałem mutrę parę metrów przed siebie i odskoczyłem zaskoczony przed błyskiem łuku elektrycznego anomalii. Jedna trafiona… Z trochę większego dystansu rzuciłem kolejną śrubę, która wyzwoliła pióropusz wyładowań. Cała szerokość drogi była zablokowana. Pas anomalii sięgał pewnie tylko na parę metrów, ale wahałem się, czy dobrym pomysłem będzie go przebiec. Sięgnąłem po garść mutr i rozsypałem je zamaszystym ruchem przed sobą, biegnąc w ślad za nimi. Olbrzymi ładunek elektryczny uwalniał się tuż przede mną z głośnym hukiem i oślepiającym blaskiem. Powietrze śmierdziało ozonem i gryzło w krtań. Kolejnym krokiem wszedłem w pas, gdzie mutry nie doleciały. Rozładowywałem anomalię sam… Poczułem przeszywający ból w lewej nodze, gdzieś w połowie łydki i zaraz nad kolanem. Skóra piekła jak polana kwasem, ale męki te skończyły się po chwili. Byłem po drugiej stronie wyładowań.

Kiedy tak stałem łapiąc oddech, zobaczyłem dwa nibypsy wychodzące z prawej strony drogi. Niezadowolony z kolejnych atrakcji sięgnąłem do kabury na udzie po Makarowa. Zaraz z lewej strony drogi wyszły dwa kolejne mutanty dodatkowo komplikując sytuację. Nie mając ani chwili do stracenia przycerowałem do bliższego z prawej i zacząłem strzelać. Raniony zwierz zawył przeraźliwie, pozostałe wyskoczyły jak z procy w moim kierunku. Odwrót blokował mi świeżo przebyty pas wyładowań, przed sobą miałem kilka anomalii grawitacyjnych, a z obu stron atakowały mnie nibypsy. Czy tak właśnie mają wyglądać moje ostatnie minuty?

Odskoczyłem przed kundlem skaczącym z lewej, ale porażona noga nie funkcjonowała jeszcze w pełni sprawnie i mutant wczepił się w kłami w moją łydkę. Jęknąłem z trudem powstrzymując się przed próbą wyszarpnięcia nogi. Dwa pozostałe mutanty właśnie ruszały w moją stronę. Jeden przegapił trampolinę, w którą sam wcześniej omal nie wbiegłem, został pochwycony przez jej przyciąganie i jego los już został przypieczętowany. Nie miałem czasu przyglądać się jak anomalia rozrywa zwierza na strzępy, miałem jeszcze dwójkę jego głodnych towarzyszy na karku…

Trampolina obrzuciła nas deszczem krwi, mięsa, sierści i kości kiedy drugi Nibypies skakał na mnie. Cudem udało mi się schylić dość, aby uniknąć jego kłów i pazurów. Przyłożyłem lufę pistoletu do czaszki zwierza wczepionego w moją nogę i pociągnąłem za spust. Uścisk na nodze zelżał i mogłem się w końcu oswobodzić ze szczęki nibypsa, kiedy drugi skoczył przewracając mnie. Oddałem za nim kilka strzałów opróżniając magazynek. Zakląłem. Odturlałem się kawałek i przeładowałem broń gdy ostatni mutant skoczył na mnie warcząc i kłapiąc szpetną paszczęką. Nacisnąłem na spust zanim zwierz sięgnął mojego nadgarstku, ale dopiero kolejne trzy strzały zatrzymały głodną bestię.

Przez chwilę leżałem tak na twardym asfalcie rozglądając się wokoło. Moment trwało zanim adrenalina opadła i ból pogryzionej nogi znowu dał o sobie znać. Stękając przywróciłem się do pozycji stojącej i pokuśtykałem na pobocze, tam, w cieniu topoli, zabandażowałem ranną łydkę. Nasiąkła krwią nogawka lepiła się nieprzyjemnie do skóry, trudno, trzeba będzie gdzieś przeprać w rzecze… Ranę odkaziłem zewnętrznie wódką i na wszelki wypadek wypiłem dwa uczciwe łyki, dla odkażenia wewnętrznego i znieczulenia. W takich sytuacjach nie żałowałem sobie wody ognistej, która w Zonie rekompensowała braki innych środków opatrunkowych.

Nieco dalej, za zakrętem drogi, zobaczyłem posterunki Powinności. Sterta worków z piaskiem, betonowe bloki i cudem zachowane arkusze grubej blachy zastawiały większość szerokości szosy. Przy barykadzie stało trzech powinnościowców, jeden przez lornetkę uważnie studiował okolicę podczas gdy pozostali najwyraźniej rozmawiali o czymś oparci o żelbetową płytę. Kiedy podszedłem bliżej pierwszy z nich zwrócił się do mnie.

- Ty tam strzelałeś, Stalkerze? Co cię ugryzło, pies?

- Tak, ja. Nibypies, cztery wylazły zaraz za linią energetyczną. Wycwaniły się, zachodzą z dwóch stron i przypierają do pasa anomalii…

- Dobra, ale co z nimi?

- Jak to co, wytłukłem. Poza tym na drodze spokojnie.

Teraz pewnie przez radio złożą meldunek do sztabu, Powinność musi być na bieżąco ze wszystkim co się dzieje na kontrolowanym przez nich terenie. Nic dziwnego, że mają tylu zwiadowców, opłacanych informatorów i dorywczych donosicieli. Dobra informacja bywa na wagę życia lub śmierci.

Obóz w Zalesiu żył własnym życiem. Funkcjonowały tutaj obok siebie dwa ośrodki: główny garnizon i sztab Powinności oraz bar skupiający samotników i innych Stalkerów. Po lewej stronie mijałem właśnie koszary, pilnowane równo ustawionymi zadaszonymi drewnianymi wieżyczkami strażniczymi. Z umieszczonego na dachu jednego z budynków megafonu rozbrzmiewała muzyka marszowa, podkreślająca specyfikę tego miejsca. Z oddali echem niosły się odgłosy strzałów.

Poszedłem za znakami do Baru 100 Rentgen mieszczącego się w szarym, obdrapanym niskim baraku. Już w progu usłyszałem senną melodię ballady granej z radia barmana. W środku, jak zwykle, Stalkerzy zapijali smutki i świętowali udane łowy. Skacowani bywalcy medytowali nad pustymi butelkami, bardziej trzeźwi robili planowali kolejne wyprawy i robili sobie wyrzuty z nieudanych.

- Cholera, to samo dzień po dniu… Kiedy to się wszystko skończy? – Wzdychał stojący najbliżej wejścia osobnik.

- Chodź! Zawsze mam coś ciekawego dla takich jak ty. – Zawołał typek w płaszczu machając w moim kierunku. – Moje informacje mogą ci się przydać, Stalkerze.

- Tak? Co wiec ciekawego możesz mi powiedzieć? – Spytałem go podchodząc.

- Mogę powiedzieć ci co spotkasz na swojej drodze, dzięki temu unikniesz takich nieprzyjemności… - Powiedział wskazując na moją zakrwawioną nogawkę. – Zależy ile jesteś gotów zapłacić za te informacje. Ździerca, pomyślałem. Wyciągnąłem dwieście rubli myśląc, że i to za dużo.

- I co mi powiesz o drodze na Zapole?

- Powiem, że nie widzę problemów. – Odpowiedział z uśmiechem i wyszarpnął banknot mojej wyciągniętej ręki.

- A idź do diabła z takimi informacjami…

Nie traciłem więcej czasu na zbędne rozmowy. Zamówiłem u barmana szklankę gorącej wody do przemycia rany i opatrzyłem porządnie łydkę. Doładowałem puste magazynki amunicją i ruszyłem dalej. Megafon rozgłaszał obwieszczenie: Uwaga Stalkerzy! Potrzebujemy ochotników na niebezpieczne, lecz dobrze płatne misje. Zainteresowani niech zgłoszą się do baru. Chętnych pewnie nie brakowało. W Zonie pełno takich, którzy pójdą w ogień dla pieniędzy. Ale ja bardziej cenię własny tyłek od gotówki, zwłaszcza jeżeli jest w jednym kawałku.

Na posterunku przy wyjściu z Zalesia powinnościowcy żywo rozmawiali o czymś ze sobą. Najpewniej komentowali jakieś sprawy wewnętrzne frakcji, bo nagle przerwali, kiedy zdali sobie sprawę z mojej obecności

- Ruszaj się! Nie kręcić się tutaj! – Popędził mnie najstarszy z czterech strażników. Bez ociągania się pokuśtykałem przed siebie drogą.

Na szosie panował niczym nie zmącony spokój, tyle co wiatr ledwie kołysał gałęziami drzew rosnących za poboczem. Ani żywej duszy w zasięgu wzroku, ani anomalii, nic. W ciszy minąłem Zapole, rzędy opuszczonych domów z okiennicami zabitymi dechami i omszałymi dachami, samotne słupy zarastające jakimś podejrzanym zielskiem. Wychodziłem z wioski, kiedy spostrzegłem leżące na jezdni łuski, przynajmniej kilkanaście. Kolejne znalazłem wśród traw w rowie. Podniosłem jedną, kaliber 5,45 milimetra, jak od kałacha, najpowszechniejsze w Zonie. Jeszcze wyraźnie było od niej czuć prochem, znaczy ktoś niedawno strzelał. Lepiej mieć się na baczności w takiej sytuacji… Odwiesiłem broń z pleców i odbezpieczyłem. Nie przeszedłem kilkunastu metrów, kiedy moją uwagą zwrócił jakiś ruch między gałęziami kawałek przede mną. Prawie w tej samej chwili zaszeleściły zarośla koło mnie i coś z nich wyskoczyło z okropnym rykiem. Agresora nie widziałem, a to znaczyło, że mam przed sobą pijawkę. Albo więcej pijawek…

Oparłem kolbę o bark i zacząłem strzelać przed siebie. Raniony mutant zaryczał jeszcze okropniej, ale zawrócił w krzaki. Jego ślad znaczyły plamy krwi. Na drodze niewyraźnie falował zarys drugiego potwora, przycelowałem w niego i strzeliłem. Trafiłem dopiero za czwartym razem, ale wtedy pijawka była już bardzo blisko. Przydusiłem spust i opróżniłem magazynek w niezbyt skutecznej kanonadzie. Nagle silna ręka chwyciła mnie z tyłu za bark i przycisnęła do ziemi.

- Schyl się, durniu! – Krzyknął powinnościowiec i strzelił w pijawkę ze swojej Saigi. Strzelba huknęła jeszcze parę razy nad moją głową i mutant padł w kałuży krwi. Nie zdążyłem ochłonąć z wrażeń, bo sapanie za plecami zdradziło kolejną nadciągającą pijawkę. Nie mając chwili do stracenia na przeładowanie kałacha sięgnąłem po pistolet. Strzelałem prawie na oślep, ale już druga kula w coś trafiła, krew zdradziła położenie mutanta. Któreś z pięciu trafień musiało być śmiertelne, bo potwór padł u naszych stóp oddając ostatnie charczące tchnienie. Nie chcąc kusić losu nie czekałem aż kolejne mutanty się pojawią tylko od razu przeładowałem broń.

- ku*wa mać… Człowiek nie może iść w krzaki się wysrać spokojnie, bo zaraz jakiś kot wylezie na drogę i trzeba nadstawiać karku. Kto to takich wpuszcza, cholerny świat… Ale ci ludzie łażą, jak po polu… - Marudził powinnościowiec pod nosem wymieniając magazynek na pełny.

- Hmm, słucham? Chcesz mi podziękować za coś? – Zakpiłem.

- Jakby mnie dłużej sraczka przycisnęła to bym nie miał komu dziękować, wiec skoro jesteśmy kwita to nie strzępmy języka po próżnicy. Sierżant Ogarkow jestem tak przy okazji, a ty, Stalkerze?

- Mów mi Iwo. To już nie chodzicie trójkami na patrole? – Zapytałem wymieniając uścisk dłoni z żołnierzem Powinności.

- Patrole planowe na strategiczne punkty i kluczowe szlaki owszem, były i są trzyosobowe. Ale tam dokąd idę nie potrzeba tylu ludzi. Okolica miała być spokojna, poza tym do Wolności stamtąd nie daleko. Na cholerę denerwować ich widokiem tylu uzbrojonych na pograniczu.

Sierżant zameldował przez radio o zajściu i ruszyliśmy przed siebie. Pogadaliśmy o pogodzie w Zonie, lokalnych jej anomaliach, wpływie na aktywność mutantów. Ogarkow wspomniał, że Powinność we współpracy z myśliwymi próbuje znaleźć jakieś zależności, ale nie jest łatwo, bo obszar rozległy, a nie zawsze łowcy wracają żywi. Zastanawiałem się ile jeszcze tajemnic skrywa przed nami Zona.

Rozstaliśmy się na skrzyżowaniu z szosą między Korogodem a Czarnobylem, tam na przystanku autobusowym powinnościowiec rozpalił sobie małe ognisko i objął posterunek. Ja skręciłem w lewo i przyspieszając kroku szedłem poboczem z kałachem w ręku. Spojrzałem jeszcze szybko na mapę czy dobrze idę i zadrżałem. Oczywiście byłem na dobrej drodze, ale może cztery kilometry na północ, w miejscu opisanym jako obóz pionierów narysowana była kratka z wykrzyknikiem. Oko Moskwy. Mózgozwęglacz. Złowieszcza, pozbawiająca zmysłów antena kryła się gdzieś za lasem. Miałem nadzieję, że uda m się przemknąć poza obszarem jej oddziaływania, ale muszę przyznać, że zupełnie nie wziąłem tego pod uwagę we wcześniejszych planach.

Starałem się iść nie myśląc o cieniu z północy. Stawiałem krok za krokiem i słuchałem echa odbijającego się od asfaltu. Krew szumiała w uszach, serce tłukło się pod żebrami i podchodziło prawie do gardła. Zrobiło się szaro. Pewnie słońce schowało się za jednolitym stropem chmur, z resztą obojętne mi to było, bo nad głową miałem powykręcane suche gałęzie drzew rosnących po obu stronach drogi. Szum narastał, buczał gdzieś w środku głowy i był wyraźniejszy z każdą minutą. Później szarość zaczęła wdzierać się do oczu, pole widzenia ograniczyło się tylko do szerokości drogi, reszta zlewała się w jedną plamę. Przyspieszyłem, żeby jak najszybciej wydostać się z tego piekła. Tutaj rzucanie śrub nic by nie dało, a na zawrócenie było za późno. Wypatrywałem pomocy na drodze, która wyglądała teraz jak blady tunel otoczony cieniem drzew. Wypatrywałem światełka w tunelu.

Głowa ciążyła coraz bardziej, coraz trudniej było mi trzymać się prosto i patrzeć przed siebie, wzrok opadał mi na ciemny spękany asfalt. Upadłem na kolana kiedy niewidoczna siła zaczęła ściskać mi czaszkę. Szum był już ogłuszający, szarość kłuła w oczy i zamieniła się w szum jak w rozstrojonym telewizorze. Pełzłem na oślep na czworaka wczepiając się palcami w szorstką jezdnię, ostatni przejaw rzeczywistości. Później była tylko ciemność…
Ostatnio edytowany przez Canthir 07 Mar 2013, 18:33, edytowano w sumie 4 razy
Смертельные аномалии, опасные мутанты, анархисты и бандиты, не остановят "Долг", победоносной поступью идущей на помощь мирным гражданам всей планеты!

Kiedy idziesz do Strefy, to sobie za konotuj: z towarem wróciłeś - cud boski, z życiem uszedłeś - daj na mszę, kula patrolu - fart, a cała reszta - jak los zdarzy.
- A&B Strugaccy; Piknik na Skraju Drogi

Nie da się tu żyć bez gorzałki... Chcę już o wszystkim zapomnieć. Cholera, to samo dzień po dniu. Kiedy to się wszystko skończy? To chyba przeznaczenie... Daj mi spokój! Życie i tak jest do dupy.

zdjęcia Zony

Za ten post Canthir otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Kudkudak, Realkriss, BJ Blazkowicz, impulse_101, Ric, dorian, Gro3a, zając, Universal.
Awatar użytkownika
Canthir
Opowiadacz

Posty: 309
Dołączenie: 02 Lis 2010, 17:50
Ostatnio był: 19 Sty 2022, 16:46
Miejscowość: Szn
Frakcja: Powinność
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 193

Reklamy Google

Re: "Worek śrub Sidorowicza" by Canthir

Postprzez tomek9098 w 10 Lut 2013, 19:48

Opowiadanie jak narazie całkiem niezłe ale według mnie powinieneś bardziej trzymać się tego, co widzieliśmy w grach z serii S.T.A.L.K.E.R.

tomek9098
Wygnany z Zony

Posty: 16
Dołączenie: 03 Lut 2013, 12:34
Ostatnio był: 14 Lut 2013, 20:19
Frakcja: Najemnicy
Ulubiona broń: SVUmk2
Kozaki: 1

Re: "Worek śrub Sidorowicza" by Canthir

Postprzez Kudkudak w 10 Lut 2013, 20:15

Jak dla mnie wszystko jest dobrze, czytało się płynnie - podobał mi się fragment z opisem labiryntu.

@up opowiadający ma schemat Zony, ale raczej ma prawo ingerować w niego, a nawet musi, by zrobić jakieś wrażenie. Po za tym tu nie było jakiegoś zachwiania równowagi świata Zony, stalkerzy w grze opowiadali sobie o podobnych cackach, autor może zmieniać założenia a nad bunkrem Sidorowicza nie wylądowało Nostromo, więc wszystko ok.
Image
Image Image Image Image Image
Awatar użytkownika
Kudkudak
Legenda

Posty: 1461
Dołączenie: 02 Lis 2011, 18:55
Ostatnio był: 02 Maj 2020, 00:25
Miejscowość: atomizer
Frakcja: Naukowcy
Ulubiona broń: RPG-7u
Kozaki: 656

Re: "Worek śrub Sidorowicza" by Canthir

Postprzez tomek9098 w 10 Lut 2013, 20:19

@up. Chodziło mi raczej o realizm. Ale samo opowiadanie było dobre. Autor powinien pomyśleć nad czymś większym niż opowiadanie.

tomek9098
Wygnany z Zony

Posty: 16
Dołączenie: 03 Lut 2013, 12:34
Ostatnio był: 14 Lut 2013, 20:19
Frakcja: Najemnicy
Ulubiona broń: SVUmk2
Kozaki: 1

Re: "Worek śrub Sidorowicza" by Canthir

Postprzez Canthir w 10 Lut 2013, 20:31

Prawie wszystkie moje publikowane i niepublikowane opowiadania piszę wg. rzeczywistej topografii. Spędziłem dużo czasu na opracowaniu tego, pewnie jeszcze nie wszystko zrobione, ale mapy sztabowe, satelitarne, masa zdjęć i innych źródeł pozwalają mi swobodniej pisać niż gdybym miał się wcisnąć w Zonę z gier. Szczerze mówiąc to brakuje mi trochę terenów przemysłowych, ale tragicznie nie jest.

To opowiadanie przewiduję na jakieś 12-15 stron (z interlinią 1.5), teraz mam 7. Gdybym chciał dokładniej opisywać różne etapy podróży to na pewno objętość by się zwiększyła znacząco, ale uważam, że nie ma to dużego sensu. Akcja na razie dzieje się w spokojniejszych obszarach Zony i nie widzę potrzeby skupiać się na utarczce z psami, która nie ma dalszego wpływu na fabułę.

Mogę zrobić plik do GoogleEarth z zaznaczonymi miejscami, które bohater odwiedza w czasie wyprawy i dodać link.
Смертельные аномалии, опасные мутанты, анархисты и бандиты, не остановят "Долг", победоносной поступью идущей на помощь мирным гражданам всей планеты!

Kiedy idziesz do Strefy, to sobie za konotuj: z towarem wróciłeś - cud boski, z życiem uszedłeś - daj na mszę, kula patrolu - fart, a cała reszta - jak los zdarzy.
- A&B Strugaccy; Piknik na Skraju Drogi

Nie da się tu żyć bez gorzałki... Chcę już o wszystkim zapomnieć. Cholera, to samo dzień po dniu. Kiedy to się wszystko skończy? To chyba przeznaczenie... Daj mi spokój! Życie i tak jest do dupy.

zdjęcia Zony
Awatar użytkownika
Canthir
Opowiadacz

Posty: 309
Dołączenie: 02 Lis 2010, 17:50
Ostatnio był: 19 Sty 2022, 16:46
Miejscowość: Szn
Frakcja: Powinność
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 193

Re: "Worek śrub Sidorowicza" by Canthir

Postprzez Kudkudak w 10 Lut 2013, 20:35

@Canthir co do tego nie mam wątpliwości. Czekam na więcej ;)

@tomek a co było w tej grze realne oprócz kilku nazw i faktu dotyczącego pierwszego incydentu z 1986? :D
Image
Image Image Image Image Image
Awatar użytkownika
Kudkudak
Legenda

Posty: 1461
Dołączenie: 02 Lis 2011, 18:55
Ostatnio był: 02 Maj 2020, 00:25
Miejscowość: atomizer
Frakcja: Naukowcy
Ulubiona broń: RPG-7u
Kozaki: 656

Re: "Worek śrub Sidorowicza" by Canthir

Postprzez Voldi w 10 Lut 2013, 23:49

- Nieźle, całkiem dobry towar.

Śruby dla wszystkich za darmo! I niech nikt nie odejdzie skrzywdzony! – Zakończył śmiejąc się głośno z własnego żartu. Chyba cytował jakiegoś klasyka[...]


Dzięki takim motywom i nawiązaniom literatura jest piękna! Zmiażdżyło mnie ostatnie zdanie "Chyba cytował jakiegoś klasyka" :E

Lekkie, dobre i przyjemne w odbiorze. Jestem jak najbardziej na plus i czekam na więcej :)
Mam tylko nadzieję, że to nie jest opowiadanie konkursowe?
Image
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Re: "Worek śrub Sidorowicza" by Canthir

Postprzez Canthir w 11 Lut 2013, 00:09

:E Miałem ubaw jak pisałem te dwa fragmenty i nadal mam jak je czytam :D Sidorowiczowi może jeszcze dam jakieś jego teksty z gier, zobaczę jak podpasuje.

Nie bój się, nie jest konkursowy. Przez moment chciałem ten temat użyć, ale ostatecznie o wisielcu pisałem od zera, a to zacząłem osobno.
Смертельные аномалии, опасные мутанты, анархисты и бандиты, не остановят "Долг", победоносной поступью идущей на помощь мирным гражданам всей планеты!

Kiedy idziesz do Strefy, to sobie za konotuj: z towarem wróciłeś - cud boski, z życiem uszedłeś - daj na mszę, kula patrolu - fart, a cała reszta - jak los zdarzy.
- A&B Strugaccy; Piknik na Skraju Drogi

Nie da się tu żyć bez gorzałki... Chcę już o wszystkim zapomnieć. Cholera, to samo dzień po dniu. Kiedy to się wszystko skończy? To chyba przeznaczenie... Daj mi spokój! Życie i tak jest do dupy.

zdjęcia Zony
Awatar użytkownika
Canthir
Opowiadacz

Posty: 309
Dołączenie: 02 Lis 2010, 17:50
Ostatnio był: 19 Sty 2022, 16:46
Miejscowość: Szn
Frakcja: Powinność
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 193

Re: "Worek śrub Sidorowicza" by Canthir

Postprzez Gizbarus w 11 Lut 2013, 09:28

Dobre, dobre - autentycznie wybuchnąłem serdecznym śmiechem, kiedy doszedłem do cytowanego przez Voldiego - nomen omen cytatu - Sida :E Krótkie, sympatyczne i ciekawe.

Ps - w sumie ciekawa sprawa z używaniem rękawic przy wyciąganiu fantów z plecaka... Nie obrazisz się, jeśli kiedyś użyję tego w mojej "Samotności..."?
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 27 Sie 2024, 20:51
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: "Worek śrub Sidorowicza" by Canthir

Postprzez Realkriss w 11 Lut 2013, 12:32

Zapowiada się bardzo fajnie, pomysł z niekończącym się workiem śrub jak żywcem wzięty z baśni dla dzieci.
Na zasadzie: czego zażyczyłby sobie stalker od złotej rybki?
Worka z niekończącymi się śrubami :E

Dwie małe poprawki: w 5 akapicie w ostatnim zdaniu: zamiast "kalek, którzy" winno być "kalek, które", bo kaleka to rodzaj żeński. (hehe)
W tym samym akapicie w "przepłaciłem zdrowiem" zrobiła Ci się literówka, powinno być "przypłaciłem".
Braku dosłownie kilku przecinków się nie czepiam, bo tu jest wyjątkowo dobrze.

Pisz dalej, to zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Awatar użytkownika
Realkriss
Moderator

Posty: 1667
Dołączenie: 08 Lut 2011, 14:58
Ostatnio była: 24 Lis 2024, 10:05
Miejscowość: Warszawa
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 882

Re: "Worek śrub Sidorowicza" by Canthir

Postprzez Canthir w 13 Lut 2013, 12:56

OK, część II napisana. Do przeczytania w pierwszym poście albo tu:

Część II:

Kilka tygodni później wracałem z dłuższej wyprawy na rozlewiska koło Otaszewa. Plecak znowu był pełen łupów, ale tym razem wydarcie ich kosztowało mnie więcej zdrowia. O ile pogryzione przez psy łydki zdążyły się zagoić, o tyle oparzona żrącymi wyziewami dłoń broczyła ropą i osoczem spod ciasno zawiniętych bandaży. Porwane nogawki i osmalone podeszwy dopełniały wizerunku. Obiecałem sobie, że muszę w końcu uzbierać na porządny kombinezon, impregnowany szkłem wodnym.

Życie obozowe w Iłownicy toczyło się własnym tempem. Po ostatniej wizycie bandytów z Rosochy umacniano wschodni posterunek. Przy zachodnim posterunku już stała wieżyczka obserwacyjna zbudowana na podobieństwo myśliwskiej ambony.

- Widzę, że już jesteś. Masz coś cennego? – Przywitał mnie Sidorowicz w progu swojego bunkra. – Jak tam śruby, spisują się?

- Mam fanty, powinieneś być zadowolony. A śruby świetnie, wszystko tak jak mówiłeś. Szkoda tylko, że nie zastępują zdrowego rozsądku… - Westchnąłem patrząc na zabandażowaną rękę.

- Dobra, dawaj towar i słuchaj uważnie. Mam robotę dla ciebie. – Powiedział handlarz zacierając ręce.

- Ale ja jeszcze nie powiedziałem, że szukam pracy.

- Nie gadaj tylko słuchaj. Robota prosta, lekka i dobrze płatna…

- Takiej się zawsze najbardziej boję. – Wtrąciłem.

- Nie przerywaj, cholera jasna, opamiętasz się? O czym to ja mówiłem? A, właśnie. Otóż straciłem kontakt z człowiekiem, który organizował te worki. Tydzień minął i żadnych wieści od niego. Rozumiesz, jestem człowiekiem interesu i nie mogę dopuścić, żeby moi klienci nie dostali tego, co mieli umówione. Trzeba dbać o reputację... – Mówił Sidorowicz kręcąc się w fotelu z rękoma złożonymi na brzuchu. Pierwszy biznesmen Zony, psia jego krew.
- Brzmi na razie nieźle, gdzie jest haczyk? Gdzie gościa znajdę?

- Nie ma haczyków. Na tego cwaniaka namiarów nie mam, ale wiem, kto je ma. To zastępca szefa obozu w Korogodzie, niejaki Wasyl. To za jego pośrednictwem interes się kręcił, on podpowiedział kumplowi, żeby mi sprzedawał wyroby.

- Co? W Korogodzie? To kawał drogi stąd… Z dwadzieścia kilometrów w jedną stronę i to idąc skrótami. Panie, idź pan do diabła z takimi wycieczkami, nie mam czasu na pielgrzymki… - Ledwo stojąc na nogach po jednej wycieczce nie garnąłem się do kolejnej.

- Dziesięć tysięcy dostaniesz. Plus co tam uda ci się wyciągnąć od naszego rzemieślnika. Pomyśl, tyle kasy za spacer i dwie rozmowy, bez narażania dupy. Może nawet jakiś transport uda się załatwić. Dziesięć tysięcy… - Sidorowicz nie odpuszczał. Widocznie bardzo mu zależało, a w okolicy nie było nikogo zaufanego, komu mógłby tę sprawę powierzyć. Skoro byłem chwilowo panem sytuacji, postanowiłem to wykorzystać.

- Piętnaście tysięcy i jutro pójdę. Trzy tysiące zaliczki teraz. No i tak jak mówiłeś, gratisy. – Targowałem się.
- Trzy tysiące dziś, dziewięć jak wrócisz i dziś jedziesz do Czerewacza. Odpoczniesz po powrocie. Kombinezon byś sobie za te pieniądze kupił.

- Niech cię Zona pochłonie, jeżeli tak ładnie prosisz to trudno mi odmówić. Teraz wyciągaj pieniądze, fanty chcę sprzedawać.

Skończyliśmy interesy i po chwili wychodziłem z bunkra bogatszy o kilkanaście tysięcy rubli. Część środków od razu wymieniłem na amunicję i środki opatrunkowe. Nie tracąc czasu skierowałem swoje kroki do Skalpela, obozowego lekarza, żeby doprowadził poparzoną dłoń do stanu używalności.

Kwadrans później ręka była owinięta nowym, czystym bandażem. Rany pod nim medyk posmarował okropnie szczypiącą maścią, która podobno przyspiesza gojenie i zapobiega powstawaniu blizn. Zobaczymy jak to będzie… Na progu warsztatu technika zapiszczało moje PDA. Odczytałem wiadomość, jak się okazało od Sidorowicza: Za dziesięć minut masz transport. Czekaj przy zachodnim posterunku przy szosie.

Dziesięć minut później jechałem z trzema milczącymi powinnościowcami czarnym UAZem. Nie pytałem ich co robili tak daleko od swoich posterunków, żeby uniknąć o pytania o cel mojej podróży. Wysadzili mnie przy rozjeździe na Stracholesie i pojechali swoją drogą. Zapiąłem kurtkę pod szyję i przeszedłem przez most przez rzeczkę Uż. Wiał zimny, przeszywający wiatr. Niby nic niezwykłego o tej porze roku, ale tutaj wydawał mi się bardziej przenikliwy niż w Iłownicy. Albo ze zmęczenia mi się zdawało… Z drugiej strony, jakby nie patrzeć, bliżej centrum Zony. Zbliżając się do obozu mijałem powykręcane drzewa z konarami wijącymi się tuż nad ziemią i słupy energetyczne porośnięte spalonym puchem. Głębiej w zaroślach stały walące się chaty. Niektóre przekrzywiały się jedną czy drugą stronę, innym brakowało dachów, jeszcze inne nosiły ślady pożarów, po których zostawały osmalone ściany, czasem można było znaleźć tylko fundamenty.

Jeszcze nie dotarłem do zabudowań kołchozu, gdy na północy odezwała się syrena alarmowa. Jej odległy dźwięk przypominał raczej wycie rannej bestii niż efekt pracy rąk ludzkich. Chwilę później odezwała się kolejna, na zachód ode mnie, bliżej i wyraźniej, po niej kolejna, za mną, najbliżej. Nie czekając ani chwili dłużej udałem się truchtem dalej wzdłuż drogi, a następnie w prawo, ku budynkom gospodarstwa. Wyjące syreny ostrzegały o zbliżającej się emisji i konieczności znalezienia kryjówki przed jej zgubnym działaniem. W porę dobiegłem do wejścia do piwnicy, przed którym tłoczyli się Stalkerzy. Spośród nich najbardziej wyróżniał się rosły brodacz z siekierą przy pasie, Drwal, szef obozu w Czerewaczu. Krzycząc naokoło i żywo gestykulując zaprowadzał porządek wśród zebranych.

- Szybciej tam, szybciej! Moje buty się szybciej ruszają od was! Chcecie tutaj nocować? Ruszać żwawiej dupy, bo was tu zostawię… Ej, Stalkerze, chodź tu! – Zawołał mnie kiedy się zbliżyłem.

Po chwili wszyscy byliśmy w niskiej, wilgotnej piwnicy oświetlonej tylko latarkami Stalkerów. Plamy światła migotały po betonowym stropie, ceglanych ścianach, zabłoconej podłodze, twarzach i ubraniach Stalkerów. Mimo panującego gwaru można było usłyszeć wzmagający się wiatr, do którego dołączyły słabe pomruki grzmotów. Przekrzykując hałas zagadałem do najbliżej stojącego chłopaka, na oko w moim wieku.

- Od dawna jesteś w Czerewaczu? Ja tyle co przyszedłem i sam widzisz… - Powiedziałem wskazując na zamkniętą klapę na końcu schodów prowadzących do pomieszczenia.

- Wczoraj wróciłem z Zalesia, kręciłem się po okolicy tam kilka dni to powinnościowcy co kawałek wysyłali myśliwych na północ, bo zwierzyna podchodziła. Nie wiem, może to przed emisją… Od Czarnobyla spokój, nikt się tam nie pcha, nic stamtąd nie wyłazi, tylko posterunki cały czas obstawione, żeby jakiego gówna nie przegapić…

Ziemia się zatrzęsła. Nie jakoś mocno, ale na tyle, żeby pył i kurz posypał się z sufitu nam na głowy. Po pierwszym wstrząsie przyszło parę kolejnych, słabszych. Burza zbliżała się, wiatr rósł w siłę, żywioły szalały.

- A w Nowosiełkach? Byłeś może, słyszałeś coś? – Zapytałem strzepując tynk z kurtki, ale mój rozmówca tylko wzruszył ramionami.

- Słyszałem, że jajogłowi mają tam problemy z pijawami. Podobno zalęgły się, cholery jedne, na torfowisku, że ciężko z bunkra nos wystawić. Mawiają, że nawet powinnościowców o pomoc prosili, ale Woronin odmówił. Ja był tam uważał na twoim miejscu… Sasza Drab jestem. – Dołączył się do rozmowy kolejny Stalker. Kiedy uścisnęliśmy sobie dłonie cieszyłem się, że wczoraj po artefakt sięgałem akurat lewą ręką. W przeciwnym razie Drab wycisnąłby z niej wszystkie soki.

- Potrzebuję się do Korogodu dostać, ale nie uśmiecha mi się zapieprzać na około przez Zapole, chyba pięć kilometrów się nadkłada. Z drugiej strony nie znam skrótów i obawiam się iść prosto, przez pola czy wzdłuż lasu, dawno nie byłem w tej okolicy, nie jestem na bieżąco. – Wyjaśniłem. Nie zdążyłem nowego zdania zacząć, bo ktoś załomotał do włazu do piwnicy.

- Co się gapicie jak sroka w gnat, idź tam który i otwórz. Mam sam wybrać i zapędzić? – Rozległ się donośny głos Drwala.

Nie czekając na specjalne zaproszenia spojrzeliśmy z Drabem po sobie i skoczyliśmy w kierunku wejścia. Kiedy szczeknęła zasuwa łomotanie po drugiej stronie ustało. Zanim jeszcze otworzyłem drzwi, już czułem palący skwar. Fosfor na wskazówkach mojego zegarka rozpalony był do białości. Za drzwiami leżał jakiś nieszczęśnik, widocznie emisja zdążyła go solidnie przypiec. Chwyciliśmy go za ramiona i wciągnęliśmy do piwnicy. Skórę na słoniach i twarzy miał pokrytą bąblami, oczy przekrwione do granic możliwości nie skupiały się na niczym konkretnym. Sasza posadził Stalkera na jakiś podstawionych skrzynkach po amunicji i oparł o słup podtrzymujący strop.

- Był z tobą ktoś jeszcze? – Zapytałem próbują nawiązać kontakt wzrokowy z oparzonym. Zwrócił oczy w moja stronę, ale miałem wrażenie, że mnie nie widzi.

- Nie… Nie, sam byłem… Cholera… Mało brakowało… - Wysapał z trudem łapiąc oddech.

Ktoś za mną poił go wodą z manierki, zebrani Stalkerzy chyba już się napatrzyli, bo widowisko im się znudziło i wrócili do swoich rozmów. Równocześnie emisja rosła w siłę. Nadeszła kolejna fala wstrząsów, która trwała kilkanaście sekund. Powietrze wypełnił niski przeciągły pomruk zagłuszający gwar rozmów. Pioruny uderzały coraz bliżej, grzmoty słyszeliśmy już prawie nad własnymi głowami. Zastanawiałem się, czy nasze schronienie dawało mi jakieś poczucie bezpieczeństwa w tej sytuacji, czy w ogóle można czuć się bezpiecznym w Zonie?

Dla zainteresowanych mapka do GoogleEarth ze znacznikami [tutaj] i w obrazku [tutaj].
Смертельные аномалии, опасные мутанты, анархисты и бандиты, не остановят "Долг", победоносной поступью идущей на помощь мирным гражданам всей планеты!

Kiedy idziesz do Strefy, to sobie za konotuj: z towarem wróciłeś - cud boski, z życiem uszedłeś - daj na mszę, kula patrolu - fart, a cała reszta - jak los zdarzy.
- A&B Strugaccy; Piknik na Skraju Drogi

Nie da się tu żyć bez gorzałki... Chcę już o wszystkim zapomnieć. Cholera, to samo dzień po dniu. Kiedy to się wszystko skończy? To chyba przeznaczenie... Daj mi spokój! Życie i tak jest do dupy.

zdjęcia Zony
Awatar użytkownika
Canthir
Opowiadacz

Posty: 309
Dołączenie: 02 Lis 2010, 17:50
Ostatnio był: 19 Sty 2022, 16:46
Miejscowość: Szn
Frakcja: Powinność
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 193

Re: "Worek śrub Sidorowicza" by Canthir

Postprzez Voldi w 13 Lut 2013, 13:41

umacniano wschodni posterunek. Przy zachodnim posterunku

Te "posterunki" trochę mi się gryzą... Może zmień na coś w stylu "Po zachodniej stronie obozu już stała wieżyczka[...]"?

zapieprzać na około przez Zapole, chyba pięć

Mała notka - Zapola na mapie nie ma, a Google Earth nie mam obecnie zainstalowanego na kompie. Widzę jednak, że do Korogodu droga prowadzi przez Zalesie ;>

Skórę na słoniach i twarzy miał pokrytą

MUTANT! Albo literówka ;)

Gdzieś jeszcze znalazłem jakieś słówko, czy jakiś przyimek napisany z błędem, ale nie mogę go teraz odszukać.

Druga część, jak zwykle przy Twoich tekstach, bez zarzutu poza tymi drobnostkami, które wynotowałem :)
Image
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Następna

Powróć do O-powieści w odcinkach

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 27 gości