Witam, to co zaraz przeczytacie bardziej bym nazwał trudną przygodą, ale nie mogłem znaleźć do niej tematu.
No więc gdy grałem w moda do SoC pt. ''Oblivion lost'' siedziałem sobie w magazynach wojskowych gdy nagle nastąpiła emisja. Skryłem się razem z wolnościowcami w głównym budynku czyli tam gdzie siedział Łukasz.
Wiedziałem że w tym modzie po emisji zwiększa się aktywność mutantów.
Kiedy już przeszła to prze samym wyjściu zaatakowała nas pijawka
, ale na tym się nie skończyło.
Gdy wszyscy ustawili się już tam gdzie zwykle to przy wejściu do bazy zalęgli się te okropne czarnobylskie zombiaki sterowane przez kontrolera. Rozszarpali gościa w SEVA a z resztą się rozprawiliśmy ( powiem też że byłem jedynie
z AK 74, obrzynem i w kurtce kota
). Potem nadszedł ten kontroler i mnie trochę drasną, znaczy poważnie zranił. Jednego kolejnego wolnościowca zamienił w zombie musiałem go ukatrupić, potem przyjrzałem się kolejnemu skulonemu myślałem że jest martwy, ale wydawał jęki w stylu zombie i zabił go inny strażnik. Nie wiem co zdarzyło się z kontrolerem bo zamilkł, ale i tak to jeszcze nie koniec, bo do bazy wolność wparowała
CHIMERA !!! Wolność za późno się zorientowała bo chimera była już koło mnie.
Zabiłem ją z obrzyna, ale to był fart, ponieważ była osłabiona przez jakichś samotników. Były dwie, ale inna do mnie nie doszła bo walczyła z tym szaleńcem za polem minowym. Bez chwili namysłu wziąłem nogi za pas, poszedłem do tego budynku gdzie był ten oddział powinności, który wcześniej wybiłem z wolnością a tam był przestraszony samotnik o ksywie Ojciec Diodor, chyba uciekł bo z jego grupą walczyła ta którą zabiłem. Wtedy przyszli 3 izlomy
nie chciałem z nimi walczyć więc czmychnąłem. I wtedy szok, piekło przy wyjściu z magazynów nibyolbrzym...
Uciekłem szybko do baru. Potem miałem nogi jak z waty.
Wiem że to niewiarygodne, ale tej przygody długo nie zapomnę.