Coś z tej samej beczki: cieszy mnie to, że jak wyjdę sobie z kumplami na piwo (pogadać o kale
) i wracam o 3 usiłując przestawić szafę w przedpokoju, to nie czeka mnie foch i wyrzut, tylko facet z ciepłym słowem.
A na drugi dzień dostanę na dzień dobry Ibuprom i wody i święty spokój.
Uważam, że związki, gdzie bez głupich przysrywajek i wyrzutów można iść na imprezę samemu (bo ten drugi jest chory, nie ma czasu, albo mu się zwyczajnie nie chce), wrócić z niej w jakimkolwiek stanie i jeszcze spotkać się ze współczuciem na drugi dzień są bezcenne.