Zależy, jak mam rozumieć tą całą amerykanizację. Jak rozpowszechnienie języka angielskiego - jestem całkowicie za. Po raz pierwszy w historii ludzkości mamy jeden język, w którym porozumiesz się w większości krajów świata (ok. 2 z 7 miliardów ludzi na Ziemi zna angielski). W dzisiejszych czasach nie można się ograniczać tylko do jednego języka, po prostu człowiek się nie dogada.
@Universal: język angielski ma taką właściwość, że wiele pojęć można w nim zgrabnie wyrazić jednym lub dwoma słowami, podczas gdy np. w języku polskim trzeba byłoby użyć dłuższej frazy. Jak na przykład na polski przełożysz "weekend"? Albo ten twój nieszczęsny "outdoor"? Jasne, zdarzają się rozmaite językowe patologie. Przez wakacje pracowałem w pewnej fabryce, która należała do amerykańskiego koncernu. Generalnie każdy półprodukt, część i maszyna miały swoją nazwę zarówno polską, jak i angielską. Tej polskiej rzecz jasna nikt nie znał, więc rozmowy czy polecenia były czasem tak nakrapiane obcymi wyrazami, że ciężko szło się połapać, o co chodzi.
Jeśli chodzi o kulturę, to można powiedzieć, że jestem na to uodporniony. Szczególnie mam tu na myśli amerykańską propagandę w filmach. Wiadomo, mamy dobrych Jankesów i złych gangsterów/Rosjan/terrorystów/kosmitów (niepotrzebne skreślić), Amerykanie ratują świat itd. Dlatego tak bardzo podobało mi się zakończenie filmu Iron Sky, w którym
No, ale film zrobili Finowie, nie Amerykanie, więc nie wyszedł z tego kryptopropagandowy chłam.
A za samymi Amerykanami nie przepadam, sporo wśród nich ignorantów i obywateli Ciemnogrodu (pamiętacie polityka, który stwierdził, że kobieta nie może zajść w ciążę, gdy zostanie zgwałcona? Było o tym niedawno w TV), zaś rząd nie robi niczego, by zmienić ten stan rzeczy (no bo i po co? Ciemną masą łatwiej się manipuluje).