Opowiadanie bardzo fajne, znalazłem tylko jeden błąd, mianowicie "zeszli w piwnicy". Oprócz tego ten Witek to chyba jakiś nożownik, nie sądzę by tak łatwo mu było podejść do burera i wbić nóż, z pijawką są jeszcze na to jakieś szanse .
Dodaję kolejny rozdział, tym razem od razu tutaj, oraz na pierwszej stronie.
ROZDZIAŁ 9:
9. 100 RADÓW. Obudzili się. Na zewnątrz było już całkowicie widno. Chmur po wczorajszej ulewie zostało tylko kilka. Porobiło się mnóstwo kałuży i błota. Kumple pogadali trochę o wieczornej przygodzie i wyszli z budynku, ustalić, gdzie tak właściwie są. Po kilku minutach błądzenia po bagnach doszli do jakiejś drogi. Na horyzoncie widzieli poruszającą się w ich kierunku postać. Postanowili zaczekać i spytać ją o drogę. Nie mieli jednak pewności, czy to sprzymierzeniec, czy wróg.
Po chwili człowiek zbliżył się do nich wystarczająco, by mogli go rozpoznać. Typowy samotnik, w ręku obrzyn, stara, podarta kurtka, z kieszeni wystaje zniszczona maska gazowa, na plecach zarzucona jakaś własnoręcznie wykonana torba.
- Cześć. Słuchaj, wracaliśmy wczoraj z łupów, ale dorwali nas jacyś bandyci. sku*wiele nas skroiły i wywlekły gdzieś tutaj. – zagaił Witek. – Jest tu w okolicy jakiś obóz? - Hoho… To jacyś łaskawi dla was byli. – zdziwił się samotnik – Niecały kilometr stąd, za tym laskiem, jest bar „100 Radów”. Pewnie słyszeliście o nim, no chyba, że jesteście kompletnie nowi. - Nie, nie, no coś ty. Dzięki. Damy sobie radę. A, w ogóle, ja jestem Witek, a to jest Olo. - Janka Tytan. Miło mi was poznać. - Słuchaj, bądź jutro o tej samej porze w barze, dasz radę? - Postaram się. - Okej, na razie. – machnął ręką Witek i ruszył w kierunku wskazanym przez samotnika. - Tak właściwie, która jest teraz godzina? – wtrącił się Olo. - Haha, dobrze was skroili! – zaśmiał się Janka – 9.36, proszę państwa. - Dobra, dzięki! Powodzenia, stalkerze! – odpowiedział Olo i ruszył za kompanem.
Po dziesięciu, może dwudziestu minutach dwójka kumpli dotarła wreszcie do bram obozowiska. Na workach z ziemią siedziało trzech stalkerów w dziwnych mundurach. Nie byli to wojskowi, wyglądali też zbyt dobrze, jak na typowych samotników. Witek wyjaśnił, że to Powinnościowcy. Powinność była jedną z frakcji. Ich celem była ochrona świata zewnętrznego przed niebezpieczeństwami, z jakimi można się było spotkać w Strefie. Znalezione artefakty sprzedawali tylko naukowcom, zajmowali się odstrzeliwaniem mutującej zwierzyny. Jej członkowie słyną z dyscypliny, zawsze postępują według określonego kodeksu.
Przeciwieństwem Powinności była Wolność. W swoje szeregi gromadziła głównie bandytów, anarchistów, śmiałków i wszystkich innych, którzy walczyli o swobodny dostęp do Strefy i zniesienie monopolu Ukrainy na jej cuda i sekrety.
- Nie ociągać się! – zawołał mężczyzna z Obokanem z lunetą. - Spokojnie, jesteśmy samotnikami. Przyszliśmy do Barmana. – odpowiedział Witek i lekko wyszczerzył zęby. - Nie właź mi w dupę, tylko idź szybciej. – odparł tamten.
Stalkerzy odeszli kilkanaście metrów, po czym Olo zapytał:
- Powinnościowcy zawsze są tacy mili? - Nie, ten jest jakiś narwany, albo świeżak. Jeszcze paru takich znajdziesz. Większość jest milej nastawiona do samotników, choć też bez przesady.
Właśnie weszli do jednej z hal wybudowanych w tym miejscu. W środku niemal nie było widać betonu, wszędzie zalegało błoto i trawa. W kątach rosły paprocie. Wtem, nieco ponad nimi, na antresoli usłyszeli szczęknięcie zamka karabinowego.
- Stać! Kto idzie? – spytał kolejny napotkany członek organizacji. - Samotnicy. Witek i Olo, z obozu kotów w Kordonie. Bandyci nas przetrzepali i wyrzucili niedaleko stąd. - Jeszcze raz, kto? – gość z karabinem zszedł z konstrukcji. - Witek i Olo, z obozu kotów. Idziemy uzupełnić brak gotówki u Barmana.
Gość zawiesił broń na plecach, wyjął notesik i coś zapisał.
- Dobra, możecie iść. Ale tylko spróbujcie coś odwalić, to szybko was uspokoimy. Nu, bystro! – kiwnął głową i wrócił na antresolę, wyciągając po drodze papierosa.
Witek klepnął swojego przyjaciela w ramię i mężczyźni ruszyli przed siebie. Po kilkunastu metrach ukazał im się wielki szyld „Bar 100 Radów”, pod którym narysowano strzałkę w lewo. Skręcili do małego garażu, po betonowych płytach przeszli do drugiego wyjścia, a następnie skierowali się do piwnicy, nad której wejściem napisane było „Bar”. Za rogiem ukazała im się krata, za którą siedział kolejny Powinnościowiec, tym razem w kominiarce. Kiwnął stalkerom głową i zapraszającym gestem pokazał, w którą stronę winni się udać.
Zeszli jeszcze kilkanaście stopni, skręcając dwa razy. Na końcu odbili w lewo, a ich oczom ukazała się całkiem przyjemna, jak na tak surowe warunki, speluna. Muzyka, telewizor, jakaś kuchenka. W tle było widać dym, który roznosząc się po pomieszczeniu, poza siwą mgiełką roztaczał woń smażonego mięsa. Krótko mówiąc – bar był miejscem, w którym można było dobrze zjeść, dobrze się napić, wyspać, schronić przed emisją, pogadać ze stalkerami, zaciągnąć do Powinności, dostać jakieś ciekawe zadanie czy wreszcie, naprawić lub wymienić wyposażenie i fanty. A ceny za artefakty były dość wysokie.
Ola zaciekawiło coś jeszcze. Mężczyzna stojący za ladą. Niskiego wzrostu, z mocno zaokrąglonym brzuchem i bujnym, sumiastym wąsem zasłaniającym górną wargę. Wania! Stalker podszedł do Barmana, wyciągnął doń rękę i uśmiechnął się lekko.
- Prywiet! Wania, pamiętasz? - Skąd znasz moje imię, kim jesteś? Odczep się, bo wezwę Powinność, nie znam cię! – oburzył się. - Czekaj. – Olo ściszył głos. – Wiozłeś mnie wtedy z Polski, w połowie września. Nazywam się Dawid Kart. - Aaa! Pamiętam! – uradował się Wania. – Ty już tutaj? Jak mogłeś tak szybko? - Aj, długa historia. Skroili nas i przyszliśmy uzupełnić wyposażenie. - Jasne, jasne, macie coś ciekawego?
Olo obrócił się bokiem do lady i tylko uchylił kieszeń. Nie znał obyczajów tego miejsca, to też nie był pewien, czy ktoś nie zechce sobie przywłaszczyć jego znalezisk.
Skinął ręką innemu członkowi Powinności, by ten przepuścił stalkerów. Mężczyzna cofnął się w głąb pomieszczenia, jednak jego wyraz twarzy nie uległ zmianie. Nawet okiem nie mrugnął. Witek wiedział, że Powinnościowcy w większości grają takich twardzieli, prywatnie to całkiem spoko goście, jednak dla Ola ta sytuacja była kompletnie nowa.
Przeszli kilka metrów, tam zaczekali na Wanię. Poprowadził ich do jakiegoś ciemnego pomieszczenia, zaprosił do środka, a sam wszedł ostatni, zamykając drzwi. Po omacku znalazł lampkę i ją zapalił. Następnie kazał samotnikom wyjąć towar. Ci zaczęli grzebać po kieszeniach. Zaraz potem na stole znalazły się dwa Śluzy, jeden Ślimak i ta dziwna, niespotykana tafla. Na jej widok Handlarz wybałuszył oczy.
- Gdzie to znaleźliście? - W Starym Erneście. Ale nie pytaj, co tam robiliśmy, to długa historia. - Jasne. Co do artefaktów… za Śluz daję z reguły siedemset, osiemset rubli. Wam, w drodze wyjątku, wydam tysiąc za sztukę. No to dwa kafle macie. Za tego Ślimaka… - zatrzymał się na chwilę i zmrużył oczy. – Za niego dostaniecie kolejne dwa tysiące. Ale co do tej tafli… wydaje mi się, że to Błona, ale ręki uciąć nie dam. Skontaktuję się z naukowcami. Wybieracie się gdzieś? - Chyba nie, musimy się wylizać po ostatniej przygodzie – odparł Olo. - Bardzo dobrze. Pokręćcie się trochę po obozie. Kasę wydać na miejscu, czy na razie się wstrzymacie? - Zabieraj Ślimaka i Śluz, daj nam broń, amunicję i trochę pestek. - Jasna sprawa. Gdyby wszyscy przynosili takie fanty jak wy… Olo, ty wiesz, jak to jest na zewnątrz. Taki Ślimak to też dwa tysiące. Z tym, że waluta zmienia się na dolary. Jeżdżę co kilka miesięcy i opycham te dziwactwa. - O, właśnie. Kiedy teraz jedziesz na zewnątrz? - A nie wiem, gdzieś… może w marcu dopiero. Zimą strach jechać, wpadnę w poślizg, wpieprzę się w jakąś Karuzelę i tyle mnie będą widzieć. - Aha, może się z tobą zabiorę, jak się uda. – oznajmił Olo. - Jest tu może jakiś medyk w okolicy? – wtrącił się milczący do tej pory Witek. - Jest, w barakach Powinności. Zaraz dam im znać, że do nich idziesz. A, w ogóle, jestem Wania – powiedział i wyciągnął rękę. - Witek.
Opuścili po kilku minutach pomieszczenie. Dawid został w barze, zamówił sobie coś do jedzenia. Chciał zapoznać się ze stalkerami i trochę odpocząć. Jego kolega natomiast poszedł do bazy Powinności, opatrzyć swoje rany. W pewnej chwili, do stolika, przy którym siedział Kart, dosiadł się mężczyzna z czarną apaszką zasłaniającą prawie całą twarz i kapturem naciągniętym na czoło. Nie przedstawił się, ani nic, od razu zaczął rozmowę.
- Słyszałem, że uciekliście z bazy wojskowej. Zabiliście pijawkę i burera w Starym Erneście, co nie? - No… tak. – zawahał się Olo. – Skąd wiesz? - Wiem dużo. Awdan jest kretem. Robi na dwa fronty. To wszystko przez niego. - Co?! – Dawid z wrażenia aż upuścił sztućce. - Przykro mi z powodu Andreja. – powiedział beznamiętnie mężczyzna i wstał od stolika.
Zniknął tak szybko jak się pojawił, zostawiając Ola w kompletnym szoku. Dopiero po chwili do świadomości przywrócił go głos dobiegający zza lady. Spojrzał w tamtym kierunku. Wania machał do niego. Kart wstał od stolika i podszedł do handlarza.
- Pojawi się tu jutro naukowiec z ośrodka nad Jantarem. Jest tylko jeden szkopuł. Będziesz musiał pójść do ich bazy i eskortować tego typka do nas. Po wszystkim, odstawisz go z powrotem. - Jakieś trudności? - Nie, prawie żadnych. Pójdziesz starym kanałem ściekowym, który prowadzi stąd aż do samiutkiego jeziora. Jakieś trzysta metrów, od wyjścia do bunkra jajogłowych możesz spotkać paru zombie i snorków. Jak szybko przebiegniecie, to nawet was nie zauważą. - Hm, to wszystko? Nie może być takie proste. – dziwił się Olo. - No… właściwie to nie jest. – Wania nabrał powietrza. - Od kilku dni prowadzimy z zielonymi spekulacje na temat emisji. Nie było żadnej od ponad tygodnia, powinna się na dniach pojawić. Poza tym, w tej okolicy dzieje się coś bardzo dziwnego z umysłami stalkerów. Jak myślisz, dlaczego wszyscy samotnicy znikają w niewyjaśnionych okolicznościach po wyprawie nad Jantar, a potem są identyfikowani jako bezmózgie żywe trupy? Takie rzeczy dzieją się tylko tam i w pobliżu czerwonego lasu pod samą elektrownią. - Nie mam pojęcia. Ale mogę pójść po tego twojego doktorka. Samemu? - Jak chcesz. Możesz iść z tym swoim Witkiem, chociaż chyba lepiej by było, gdyby został parę dni w obozie i wypoczął. Jest też jeszcze jeden typek, który od kilku dni nie ma nic do roboty i błąka się, szukając banalnych artefaktów. Ale jest dobrym stalkerem. Dawno temu służył w Specnazie. - Dobra, to daj mi tego gościa. - Okej, jutro o siódmej rano ruszacie. Poszlibyście od razu, ale tamten gdzieś polazł, może z godzinę przed waszym przybyciem. Wysłał mi tylko wiadomość, że będzie jutro koło dziesiątej, bo ma do załatwienia sprawę w barze. To ściągnę go wcześniej. - A, przy okazji, – Olo rozejrzał się po sali. – Nie wiesz kim był ten gość, który się do mnie dosiadł, zanim mnie zawołałeś? - Nie, przykro mi, nic nie zauważyłem. - No dobra, to jutro przyjdę. Przygotujesz mi jeszcze jakąś pukawkę? Nawet na wypożyczenie. - Jasne, jutro rano coś ci znajdę. Jak dobrze wypełnisz tą robotę, to cena tego twojego artefaktu trochę podskoczy, a i może dostaniesz jakąś zabawkę na własność. Oczywiście, z kompletem amunicji, w prezencie od przyjaciela. – Wania puścił do niego oko. - Ta, przyjaciela… - zaśmiał się Olo, chwycił butelkę z piwem i wrócił do stolika.
Siedział tak, sącząc brązowy napój przez kilka minut, gdy nagle złowieszczo rozkrzyczały się PDA wszystkich zgromadzonych. Stało się to niemal jednocześnie. Na kilka sekund pomieszczenie ogarnął przeraźliwy pisk tych małych urządzeń. Właśnie do stalkerów dotarło ostrzeżenie o nadchodzącej emisji. Barman niemal automatycznie nacisnął jakiś przycisk pod ladą i udał się na zaplecze, w sobie tylko znanym kierunku. Inni zeszli przez otwarty właz w podłodze jeszcze niżej, do czegoś w rodzaju schronu. Nie było to wielkie pomieszczenie, ale dobrze chroniło przed zwarciem. Upchnęło się w nim jakieś piętnaście osób, w tym Olo. Kątem oka widział, że w barze tłoczy się coraz więcej stalkerów. Głowa bolała go coraz bardziej, niskie buczenie połączone z niemal ultradźwiękowym piskiem rozwiercało jego czaszkę, wzrok rozmywał się. Całym budynkiem trzęsło.
Emisja nie trwała długo, może z dwie minuty. Jednak dochodzenie do siebie po czymś takim trwa zazwyczaj kilka kwadransów, czasem ten czas wydłuża się nawet do kilku godzin. Wszyscy, którzy zdążyli znaleźć sobie schronienie w barze powoli wychodzili na zewnątrz. Pierwsi zniknęli ci, którzy wpadli tu w ostatniej chwili. Olo na swoją kolej musiał czekać kolejne parę minut. Gdy wreszcie udało mu się wypełznąć z tego bunkra, wrócił do swego stolika by dopić piwo. Jednak nie smakowało ono tak jak wcześniej. Było ciepłe, rozgazowane, z wyraźnym metalicznym posmakiem zostającym w ustach. Zdegustowany, wylał trunek do jakiegoś kanału biegnącego wzdłuż ściany. Wtedy w drzwiach pojawił się miejscowy bukmacher, Arni.
- Dziś wielka walka! Iwan Groźny przeciwko Saszce Sępowi! Nie można tego przegapić! Dzisiaj w arenie, o 16.30! Wielka walka! Iwan Groźny kontra Saszka Sęp! Zakłady przyjmujemy tylko do 16! Wielka walka, dziś w arenie! – darł się, a słychać go było chyba aż w Kordonie. Stalkerzy ignorowali jego głos, to nie była dla nich żadna nowość. Ktoś tam rzucił parę drobnych na Iwana, ale tym sposobem nie dało się w Zonie dorobić fortuny.
Mimo to, Olo zainteresował się walkami na arenie. Skorzystał z chwili ciszy i podszedł do barmana.
- Wania, skaży ty mnie, o co chodzi z tymi zakładami? - Czasem Powinność dorwie jakichś łebków, czy to z Wolności, czy bandytów, czy nawet samotników, którzy coś tam przeskrobali i prowadzi ich na arenę, ku uciesze tłumu. Tam stawiani są do pojedynku z innymi jeńcami. Ten, który wygrywa zyskuje wolność, pod warunkiem, że znów nic sobie nie przeskrobie. Czasem ktoś sam się zgłasza do walki. Ot tak, wyżyć się na jakichś kotach. Można wygrać parę groszy, ale można też przegrać życie. - Rozumiem. A ci dwaj, co o nich gadał ten bukmacher, kto to? - Iwan Groźny to jeden z najpotężniejszych bandytów w całej Strefie. Nie bez powodu nazywa się Groźnym. Chyba podpadł swoim dawnym ziomkom, skoro dał się złapać. Po nim i jego bandzie spodziewałem się raczej krwawej walki na śmierć i życie, w ostateczności samobójstwo, ale na pewno nie więzienie. - A ten drugi? - Saszka? – upewnił się Wania. – Saszka chodzi po Strefie w tę i na zad, doczepiając się do różnych grupek. Łazi i nic nie robi, tylko zbiera fanty, których inni nie dadzą rady unieść, albo które im się nie spodobają. Oferuje niby pomoc w zbieraniu łupów, a potem spieprza ile sił w nogach. Czeka kilka dni i przychodzi to opchnąć. Taki pasożyt. Nie raz i nie dwa już z tego powodu dostał dobrze w mordę, nawet ja mu kiedyś przyfasoliłem. - Aha. Ciekawy typ. A jak się dostać na arenę? Chyba sobie to obejrzę. - No to tak. – zamyślił się na chwilę barman. – Wychodzisz z baru i idziesz pod ten pierwszy transparent, z napisem „Bar 100 Radów”. Na wprost masz duży, ceglany budynek. Skręcasz w prawo i idziesz wzdłuż ściany. Za rogiem jest dobrze oznaczone wejście na arenę. Tylko nie daj się wrobić i nie idź na ring, a na trybuny. - Dzięki, stary. – Kart rzucił dziesięć rubli na ladę, za piwo i obiad. - Nie ma sprawy… A, Olo, śpiesz się, do walki zostało czterdzieści minut. Najwyższy czas, żeby zająć miejsce siedzące.
Stalker poszedł według zaleceń barmana. Trafił bez problemu. Arni, tak jak zakładał Wania, próbował go namówić na udział w walce, ale Dawid skutecznie się wymigał. Zajął dobre miejsce, niemal dokładnie po środku hali, skąd obie postacie było widać jak na dłoni.
Wnętrze, w którym odbywały się walki nie było zbyt duże. Miało na oko czterdzieści metrów długości i około piętnastu szerokości. W środku poustawiane były kontenery, skrzynie, beczki, stare samochody, części maszyn i inny złom. Na obu końcach dało się dostrzec małą kratkę, za którą paliło się światło. To były wejścia dla walczących. Ponad ich głowami wisiało kilka gondoli, które pełniły rolę trybun. Walki z reguły zbierały wielu kibiców, toteż trudno było znaleźć dobre miejsce do obserwowania. Nie inaczej było tym razem. Na szczęście, Olo pojawił się odpowiednio wcześnie.
W pewnej chwili przez stary, wojskowy megafon rozległ się głos:
- Wnimanije, wnimanije! Za chwilę na arenę wkroczą dwaj przestępcy, którzy stoczą ze sobą walkę na śmierć i życie. Zwycięzca zyskuje wolność! Z lewej strony do boju staje Iwan Groźny, jeden z najstraszniejszych bandytów, którzy chodzą po Zonie! Żebyś zdechł, mendo! – nieoczekiwanie odezwał się Arni do przestępcy. – Mnie też kiedyś ograbił! – wyjaśnił.
W tej chwili z trybun rozległo się buczenie. Bukmacher dał się tłumowi wykrzyczeć i kontynuował przedstawianie zawodników.
- Z Iwanem zmierzy się Saszka Sęp! Wszyscy znamy tego frajera! Plącze się za nami i kradnie fanty. - Zdechnij, cioto! Obaj zdechniecie! – wrzasnął tym razem ktoś z trybun. - Stawiam piwo dla tego pana! Mocne słowa, kolego. Niech się rozpocznie! – rzekł Arni i z charakterystycznym piskiem wyłączył mikrofon.
Kraty odsunęły się i na arenę wyskoczyło dwóch gości. Jeden w całkiem dobrej kurtce, czymś w rodzaju glanów i w brudnych dżinsach. Ściskał w rękach obrzyna, a z kieszeni wystawał mu nóż. To był Iwan. Saszka natomiast miał bladożółtą kurtkę i szedł powoli, w rękach ściskając dwa pistolety PMm. Stalkerzy dopingowali ich z góry, jedni pomagali odnaleźć przeciwnika, inni celowo wprowadzali w błąd. Dla nich to było jak walki gladiatorów w starożytnym Rzymie.
Pierwsze starcie. Iwan wychyla się z za kontenera i oddaje jeden strzał. Saszka w tej samej chwili jednym susem dopada do ściany, następnie wystawia tylko dłoń i pruje na oślep cały magazynek. Stalker to był z niego marny. Dlatego kradł fanty i łaził za ludźmi, bo gdyby chodził sam, to dostałby najwyżej kulkę w dupę.
W tym czasie gość z obrzynem zachodzi powoli za kontener z drugiej strony, wyciąga rękę z bronią w kierunku Saszy, który wciąż strzela na oślep i zastyga w bezruchu. Potem lekko tyka przeciwnika lufą w ramię. Gdy ten się odwraca, Iwan oddaje drugi strzał, po którym zawartość czaszki samotnika ląduje na ścianie za nimi. Z trybun rozlega się głośne buczenie, bo to jednak bandyta uzyska wolność. Widzowie mają pełne prawo wyrazić swoje niezadowolenie. Dwóch Powinnościowców w tej chwili podbiega do Iwana, rzucają go na ziemię, związują ręce, zasłaniają oczy i wyprowadzają. Chwilę potem na arenę wpuszcza się psy, by z resztek Saszy zrobiły sobie małą ucztę.
Stalkerzy powoli rozeszli się. Olo wrócił do baru i choć walka trwała może trzy minuty, na zegarku dochodziła już siedemnasta. Zamówił kolejne piwo, ziemniaki ze smażoną kiełbasą i usiadł przy stoliku. Nie miał ochoty nic więcej dziś robić. Zjadł, odniósł talerz, wrócił na miejsce i otworzył piwo. Sączył powoli, słuchając radia. Przesiedział tak jeszcze z dwie godziny. Był wyczerpany, spytał barmana, gdzie może się przekimać. Ten odpowiedział, że po uiszczeniu opłaty u Powinnościowca siedzącego przy schodach można dostać łóżko lub śpiwór, w zależności od kwoty, jaką chce się przeznaczyć na nocleg.
Olo niezwłocznie udał się do stróża, dał mu piętnaście rubli i poszedł się położyć. Zasnął bardzo szybko i spał mocnym snem. Był zbyt wyczerpany, by zapamiętać mary, więc uważał, że tej nocy żadnych snów nie miał.
Wiem, że trochę przegiąłem z opisem członków Powinności, ale cóż... Niech będzie
Za ten post Voldi otrzymał następujące punkty reputacji:
Przed wami kolejny rozdział. Podróż do bunkra naukowców nad Jantarem, zapraszam do czytania i komentowania! Kolejne rozdziały będą ukazywać się w nowych postach, post rozpoczynający temat na pierwszej stronie ma już niestety wykorzystany limit znaków.
*ROZDZIAŁ 10*:
10. NAUKOWIEC. Wstał i sennym, niedobudzonym krokiem ruszył do baru. Spostrzegł za ladą Wanię. Podszedł i zaspanym głosem przywitał się. Zamienił z handlarzem kilka słów, gdy w drzwiach pojawił się jakiś znajomy mężczyzna. Swe kroki również skierował prosto do barmana
- Gdzie jest ten gość, o którym mi mówiłeś? – zagaił, a Olo próbował przypomnieć sobie, skąd go zna. - O, tu stoi. Poznajcie się, To jest Olo, a to Janka Tytan. - To my się już znamy, w takim razie. – zaśmiał się Janka. - Tak, a skąd? - Spotkaliśmy się wczoraj, kilometr stąd, jak błądziliśmy w poszukiwaniu obozu. – wtrącił się do dyskusji Olo. - No, to bardzo dobrze. Janka, ty już parę razy chodziłeś po jajogłowych do ich bazy, znasz drogę. Poprowadzisz kumpla. - Spoko. A co ja będę z tego miał? - A to już ustalaj z Olem. – wzruszył ramionami Wania. - Dobra. – ziewnął Kart. – Pójdę się przewietrzyć, oprzytomnieję i możemy ruszać. Masz dla mnie jakąś broń? - Jasne, na zapleczu czeka na Ciebie IL 86 z zapasem amunicji. – odezwał się wąsaty.
Olo wyszedł na zewnątrz i pospacerował trochę po obozie. Była siódma rano. Niebo było zasnute chmurami, które jednak powoli ustępowały. Ziewnął, przeciągnął się i wrócił do baru. Wypił kawę, którą w gratisie przygotował mu Wania i wszedł z Janką na zaplecze. Tam zabrał karabinek i pestki. Wziął też plecak, do którego zapakował artefakty, manierkę z wodą i jakąś flaszkę. Barman pokazał im drewniane schody prowadzące w dół. Stalkerzy udali się tam, następnie przez lekko zakamuflowane wejście skierowali się do tunelu. Szli szybko i pewnie. Janka zapewniał, że można tutaj trafić najwyżej na pijawkę, anomalie zaczynają się dopiero za czwartym czy nawet piątym rozgałęzieniem i widać je jak na dłoni. Olo zaufał swojemu kompanowi.
- Słuchaj, Barman mówił coś o snorkach, co to właściwie jest? – spytał w pewnej chwili. - Snork? Snork to jedna z najgorszych mutacji w Zonie. Mówi się, że to żołnierze strzegący Strefy, którzy pod wpływem emisji i licznych zmian w organizmie zostali przeobrażeni w bestie. Wyglądają, jak ludzie, z tym, że poruszają się na wszystkich czterech kończynach. Na twarzach z reguły mają maski gazowe, które zrastają się ze skórą tak, że nie da się ich zdjąć. Stwory, które masek nie mają, według opowieści, mają wielkie kły zamiast zębów. Skóra na plecach tych mutantów jest rozdarta na całej długości i ukazuje wzmocnioną budowę kręgosłupa. Nogi również mają umięśnione bardziej niż u zwykłego człowieka. Potrzebne im to do ataku. Skaczą na wielkie odległości, czasem ponad dziesięć metrów, by rzucić się na swoją ofiarę, rozszarpać ją na kawałki, a następnie pożreć. - Ja pierdzielę… - wyszeptał Olo. - Co? Straszne? Straszne, kolego, to jest to, gdy taki cham wyskoczy na ciebie z jakiegoś korytarza, a nie sam wygląd. Idzie się w kombinezon zesrać ze strachu. Uwierz mi, wiem co mówię…
Stalkerzy szli dalej, choć po trzecim rozgałęzieniu nieco zwolnili. Tutaj zaczynało się robić niebezpiecznie. Pod nogami plątały się mutanty nazwane chomikami, które bardziej przypominały skrzyżowanie wiewiórki z wielkimi uszami i bobra. Pojedynczo uciekały widząc coś większego od siebie, ale gdy natrafiło się na większe stado, te chochliki Strefy, jak je również nazywano, potrafiły przegryźć się przez kombinezon i nieźle poharatać nogi. Zwykle dwa mocne kopnięcia wystarczyły, by zabić bądź unieszkodliwić stworka, ale czasem trzeba było otworzyć ogień. Doszli właśnie do czwartego rozgałęzienia, gdy nagle Janka krzyknął „Stój!”. Kart posłusznie zastygł w bezruchu.
- Spójrz, tam. – wskazał tunel przed sobą. - Kurde, dzięki stary. – Olo klepnął kolegę w ramię.
Przed nimi, z górnej części betonowej konstrukcji wystawały jakieś patyki, sięgające do ziemi. Dawid zrozumiał, że to spalony puch. Odwinął rękawy, naciągnął na dłonie jakieś rękawiczki, a na głowę włożył kaptur. Położył się twarzą do ziemi i, niemal szorując nią po betonie, próbował przedostać się pod rośliną. W tym momencie do ich uszu dotarł ryk, jakby lwa. Jego źródło miało miejsce w rozgałęzieniu. Kart skamieniał, będąc dokładnie pod anomalią. Jego kompan złapał go za nogi i przyciągnął do siebie. Olo podniósł się, włączył latarkę i spojrzał do pobocznego tunelu. Widział tam jakiś ruch, więc wycelował broń. Czworonożna postać poruszała się powoli w ich kierunku. Janka rzucił w nią granatem, po czym popchnął Ola w kierunku wyjścia. Stalkerzy zasłonili twarze przebiegając przez puch i biegli, nie zważając uwagi na szalejący wykrywacz anomalii, wszyty gdzieś w kombinezon Tytana. Co chwila uderzały ich fale gorąca powodowane spalaczami, czy ściągało ich na bok, gdy mijali kolejne Wiry. Po kilku chwilach coś za nimi wybuchło, a ze ścian tunelu zaczął się sypać beton. Samotnicy zatrzymali się u jego wylotu.
- Cholera, chyba się zawalił… - Janka Tytan ocierał pot z czoła. - Jak to? I jak my teraz wrócimy z tym naukowcem, geniuszu? – spytał Olo, patrząc podejrzliwie. - Normalnie, przez Rostok. Tylko… - podrapał się po głowie. – Tylko tam aż roi się od mutantów i najemników. - Aha… Dobrze wiedzieć. Dzięki stary. – odpowiedział z przekąsem. - Wolałeś zobaczyć snorka pierwszy i ostatni raz w życiu?
Olo nie odpowiedział. Odwrócił wzrok i zaczął się rozglądać. Jakieś trzysta metrów przed nimi, wśród pojedynczych, martwych drzew wyrastał bunkier naukowców otoczony blaszanym ogrodzeniem. Za nim było widać małe bagno, z którego również strzelały w niebo przerażające konary. Na prawo stała wielka fabryka, teraz opustoszała od wielu lat. Chodzą słuchy, że w jej podziemiach zbudowane jest tajne wojskowe laboratorium, w którym badane są oddziaływania fal radiowych na mózg. To tylko domysły, ale jakoś trzeba było wyjaśnić, dlaczego stalkerzy, którzy zapuszczą się w te tereny bez ochrony zamieniają się w bezmózgie żywe trupy. Nikt jeszcze nie odważył się zejść pod fundamenty kompleksu.
- Widzisz to? – Janka wystawił dłoń w kierunku bunkra. - Widzę. - Ruszamy na trzy, sprintem. Ty pierwszy, ja mam wykrywacz. Jak w coś wpadniesz, to cię wyciągnę. Zrozumiano? - Tak. – skinął głową Olo. - Uwaga, uwaga, idzie eskorta po naukowca, bądźcie gotowi za trzydzieści sekund. – powiedział Janka do urządzenia, które zaczęło wydawać jakieś niezrozumiałe dźwięki. – Powtarzam, za trzydzieści sekund otwórzcie bunkier.
Złapał broń w pozycji do biegu i przykucnął.
- Raz, dwa, trzy! Leć! – krzyknął do Ola, a po chwili ruszył za nim.
Biegli, tak jak obliczył, pół minuty. Wokół nich rozlegały się jęki i ryki, w tej okolicy roiło się od zombie i snorków. Przebiegli za ogrodzenie i w tej chwili otworzyły się stalowe wrota bazy. Wpadli do środka, po czym Janka wcisnął przycisk, zamykający właz. Stalkerzy zostali spryskani jakimś preparatem, po czym otworzyły się drugie drzwi. Wewnątrz czekał już na nich mężczyzna odziany w zielony kombinezon. Przywitał się z nimi.
- Jestem doktor Sacharow. – powiedział. – Widzę, że się panowie zmęczyliście. Może odpoczniecie chwilę? - Bardzo chętnie. – Janka przysiadł na ławce i wyjął z plecaka napój energetyzujący. - Proszę mi opowiedzieć o tym miejscu, doktorze. – zagaił Olo. - Zostaliśmy tu wysłani przez rząd Ukrainy, by badać mutacje znajdujące się w tej okolicy. Jest ze mną jeszcze doktor Krugłow, ale obecnie sprawdza promieniowanie po drugiej stronie naszego ośrodka. Musimy zaczekać, aż powróci. Ten budynek nie może stać pusty. Przynajmniej jeden z nas musi sprawdzać na bieżąco odczyty. - Proszę powiedzieć, co się właściwie stało z Jantarem? - Ścieki wylewane przez pobliską fabrykę stopniowo zanieczyszczały jezioro. Pływanie nie było tu co prawda zakazane, ale kąpiący się wchodzili do wody na własne ryzyko. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych dokonywaliśmy obserwacji ryb. Wszystko zmieniło się po 2007 roku. - Po tym wybuchu, którego epicentrum, ani dokładnego powodu, nikt do tej pory nie potrafi określić? – wtrącił się Olo. - Tak, dokładnie. Nagle to miejsce zamieniło się w odrażające, zakwaszone bagno. O żołnierzach pilnujących fabryki… Cóż, przynajmniej w papierach jest to fabryka, ja myślę, że podziemia skrywają o wiele więcej. – zadumał się naukowiec. – O czym to ja... A, tak, wojsko sprowadzone tu do ochrony obszaru zniknęło, wyparowało, ślad po nich zaginął. Pewnie dalej żyją, jako mutanty. - Snorki? - Nie wiem, jak wy, stalkerzy, to określacie. Chodzi o czworonożne bestie, które w pozycji wyprostowanej nawet przypominają ludzi. Maski gazowe, kły, rozdarta skóra na plecach… - Tak, dla nas to snorki. – potwierdził Janka. - Niech będzie. Dodatkowo te zombie… Ten fenomen bardzo mnie ciekawi. Państwo jednak odmawia dofinansowania, byśmy mogli zbadali teren fabryki. Powinność zjawia się tu rzadko, jak chcą nam odsprzedać artefakty, zawsze to my musimy stawić się w ich bazie. Wolnościowców nie ma co pytać, walą do nas jak do kaczek. Myśleliśmy z doktorem Krugłowem, by zatrudnić do tego celu jakiegoś samotnika, ale każdy, kto się tu pojawia, albo zamienia się w zombie, albo widzi co się dzieje i ucieka ile sił w nogach. - Nie dziwne, to nie jest zbyt gościnne miejsce.
Nagle drzwi do bunkra otworzyły się i pojawił się w nich jakiś mężczyzna. Zdyszany, w kombinezonie naukowca. To właśnie był doktor Krugłow. Jego ubiór miał w kilku miejscach dziury. Wyjaśnił, że gdy sprawdzał promieniowanie, zza budowli wypełzł zombie i zaczął strzelać. Naukowiec ani myślał się bronić, dał nogę jak tylko poczuł uderzenie w miednicy. Tytanowa płytka zatrzymała kulę, ale siła, z jaką ta się w nią wbiła, była i tak odczuwalna.
- Dasz sobie radę, kolego? – spytał Sacharow. – Ja idę do Baru, kupić trochę próbek. - Jasne. Tylko wróć niedługo. - Najpóźniej jutro będę, o ile nie pojawią się żadne komplikacje.
Naukowcy skinęli sobie głowami, po czym drzwi bunkra otworzyły się. Faceci biegli prosto do drogi prowadzącej w pobliże starej stacji kolejowej Rostok, zwanej przez stalkerów dziczą. Teren ten miał taką nazwę, ponieważ mało kto o zdrowych zmysłach tam zaglądał. Przy drodze prowadzącej do baru koczowali bandyci, których Powinność nie wpuszczała na jego teren, nieco głębiej obóz stworzyli najemnicy, a dalej… dalej była już tylko Strefa. Anomalie, radiacja, mutanty. W starych wagonach nocowały zmutowane psy, w magazynach roiło się od pijawek, a podziemnego parkingu podobno strzegł kontroler, jednak nikt nie zamierzał za żadne skarby tego sprawdzać. Budowniczych Rostoku zaskoczyła katastrofa, porzucili niedobudowany biurowiec. Właściwie, stał tam tylko trzypiętrowy szkielet, na kondygnacjach którego kolejni najemnicy mieli swoją bazę. Fundamenty zaś zamieszkiwane były przez psy.
Dodaję kolejny rozdział, to już 11. Tym razem bohaterowie przedzierają się wraz z doktorem Sacharowem przez Dzicz
*ROZDZIAŁ 11*:
11. WIZYTA W DZICZY. Stalkerzy nie biegli już po mokradłach, udało im się wyzwolić z grozy Jantaru, choć Olo w pewnej chwili usłyszał świst kuli tuż ponad jego głową. Poruszali się teraz asfaltową, popękaną drogą. Dotarli do tunelu nazwanego spalonym. Ochrzczony został tym imieniem, ponieważ w jego wnętrzu wytworzyło się w tajemniczych okolicznościach mnóstwo anomalii typu spalacz. Dla stalkera z dobrym kombinezonem to był raj na ziemi. Wystarczyło przycupnąć i czekać, aż z którejś formacji wypadnie artefakt. A nie były one złe. Tyle tylko, że w kilka chwil z nikąd mogłyby tu ściągnąć tłumy zombie, albo najemników. No i nie było zabezpieczenia przed emisją.
- No, proszę panów, tutaj zaczyna się dzicz. Głowy nisko i nastawiamy uszy. Zło może czaić się za każdym rogiem. – powiedział Janka. - Chłopaki, nie dajcie mnie zabić. Pierwszy raz tu jestem, a stalker ze mnie marny. – wyjęczał przerażony Sacharow. - Jasna sprawa, doktorku. Tylko głowa nisko. – pacnął go w osłonę hełmu Olo.
Naukowiec dostał od stalkera pistolet i dwa magazynki do niego. Ruszyli przez tunel. Janka rzucał śrubki, szukając anomalii, doktor Sacharow używał jakiegoś detektora, który chyba nie był zbyt dobrze skalibrowany. Gdyby nie ręka idącego na końcu Karta szarpiąca go co chwilę do tyłu, spaliłby się tam żywcem dobre pięć razy. W pewnej chwili, w czasie tego bezkresnego kluczenia z jednej z uaktywnionych anomalii wprost na ręce Tytana wskoczyła jakaś okrągła rzecz. Ceniony, choć dość powszechny artefakt o nazwie Kula Ognista. Wyglądał jak niemal idealna sfera, zrobiona z lawy, jednak w środku było widać niewielki, zielononiebieski płomyczek. Pomimo, że powietrze wokół falowało, sam obiekt był zimny jak lód. Przyczepiony w odpowiednim miejscu wzmacniał ochronę kombinezonu przed ogniem. Stalker wrzucił go do kieszeni na piersi i ruszył dalej, jak gdyby nigdy nic. W końcu wydostali się z tego piekła, spoceni i umęczeni, na zimny beton. Przechodzili przez tunel niecałe dziesięć minut, ale w czasie ich tańca ze spalaczami niebo zdążyło zasnuć się ciemnymi chmurami, z których po chwili zaczął padać deszcz. Mężczyźni usiedli i zdjęli swoje hełmy, obmywając spieczone twarze w strugach wody. Opad był właściwie rzęsistą mżawką, ale po przeprawie przez spalony tunel nawet przeciekająca rynna była dla stalkerów wybawieniem.
Mężczyźni siedzieli w milczeniu, oddychając ciężko. Po paru minutach, gdy pod ścianą wyrosła mała kałuża, Janka wstał i zakomenderował, by pozostali zbierali się w dalszą drogę. Chwilkę po tym wszyscy byli już na nogach. Szli przy samej elewacji, trzymając głowy tak nisko, jak tylko się dało. Dochodziła godzina szesnasta, słońce chyliło się ku zachodowi. Panowała lekka szarówka, pogłębiana dodatkowo przez chmury i wodę zebraną na płytach wykonanych z betonu.
Stalkerzy wyszli za róg, a ich oczom ukazał się stary żuraw, wykorzystywany do budowy biurowca, który miał stanąć w tym miejscu w roku 1987. Wewnątrz gmachu, na drugiej kondygnacji dało się zaobserwować wesołe języki ognia, rzucające na ścianę cień jakichś postaci. Według Janki, to byli najemnicy. Wszystko wskazywało na to, że ma rację. Jakieś szelesty, odgłosy broni dobiegające z góry. Tamci musieli być bardzo dobrze uzbrojeni. Eskorta doktora Sacharowa miała ciężki orzech do zgryzienia. Potrzebne im było teraz coś, co odwróci uwagę najemników, a jednocześnie pozwoli przedostać się do torów kolejowych, skąd do baru było tylko dwieście metrów.
- Wiem! – szepnął entuzjastycznie Janka. - Dawaj. – popatrzył w jego kierunku Olo. - Przeczołgamy się koło nich. Jest dość ciemno, jeśli będziemy ostrożni, to nas nie zauważą. – gestykulował Tytan. - A mutanty? - Psy? Przeczołgamy się tam, za płotem, nie usłyszą. - Ty jesteś w Zonie najdłużej. Prowadź. - Dobra. Poruszamy się w odstępie dziesięciu metrów od siebie. Jak coś się dzieje, to leżycie i czekacie na mój ruch. Jak przylezie w okolicę jakaś pijawka, to głowy w piach, ci z budynku zaraz ją zastrzelą. Anomalie omijamy szerokim łukiem, poruszając się za mną jak po sznurku, na artefakty nie zwracamy uwagi. - A co?... – przerwał mu Olo, ale nie dokończył, bo Janka mówił dalej. - Jeśli nas odkryją, to walka nie ma sensu. Spieprzamy ile się da, uważając, żeby w nic się nie wpakować. Korzystamy, panowie, z osłon. – odczekał chwilę. – To co, gotowi? Ruszamy!
Delikatnie położył się na ziemi i powoli, ostrożnie przekładając każdą kończynę zaczął się czołgać do przodu. Przedostał się za płot i machnął ręką do Sacharowa. Ten powtórzył jego manewr. Na końcu na ziemię położył się Olo. Poruszali się płynnie, jeden za drugim. Jednak dobre pomysły mają to do siebie, że często zawodzą. Wystarczyły niespełna trzy minuty. Ktoś w budynku wychylił się na papierosa i zobaczył w trawie nienaturalnie poruszającą się butlę, a pod nią cały kombinezon. Za chwilę szczęknął zamek karabinu, rozległo się gromkie „Agoń!” i powietrze zaczęły przecinać kule.
Janka zerwał się na równe nogi i biegł, strzelając na oślep w kierunku biurowca. Olo doczołgał się do przerażonego naukowca i przykrył go swoim własnym ciałem. Odpowiadając na ogień najemników krzyknął doktorowi: „spierda*aj, bo sam cię zatłukę!”. Ten wstał i pobiegł za Tytanem. Olo strzelał dalej, w ferworze walki nie dostrzegł, że Sacharow jest już bezpieczny. W pewnej chwili zabrakło mu amunicji. Rzucił karabinek IL 86 o ziemię, zerwał się do biegu i ruszył w kierunku kolegów. Dogonił ich. Biegli teraz we trójkę, omijając kontenery, taranując psy i przeskakując przez płoty. Wbiegli na rampę załadunkową, a licznik Geigera w kieszeni Sacharowa zaczął trzeszczeć. Nie przejęli się tym. Uciekali od wściekłych, uzbrojonych po zęby typów, którzy gotowi byli zabić bez żadnych wyrzutów sumienia. W tej chwili to było gorsze, niż promieniowanie. Dotarli do starego garażu. Wpadli do środka i stanęli jak wryci. W kanałach do przeglądu pojazdów bulgotały Galarety, a przy wraku ciężarówki słyszeli jakieś buczenie, podobne do tego, jakie wydaje Wir. Jednak byli pod dachem, w niemal kompletnych ciemnościach, pościg nie mógł do nich dotrzeć.
Dysząc i starając się nie zbliżyć do anomalii, nasłuchiwali otoczenia. Po paru chwilach, obok garażu zaczęli przebiegać jacyś ludzie. Najpierw jeden, drugi, potem trzeci. W końcu szybkie kroki zaczęły być tak liczne, że ze słuchu nie dało się wychwycić ilości osób. Janka wychylił się ostrożnie zza rogu i ujrzał coś, czego się nie spodziewał. To nie byli żadni najemnicy. Przed sobą widział bandytów uciekających w stronę baru. Powodem ich rajdu jednak nie były niebezpieczeństwa Zony. Tytan wydedukował, że oni też podeszli za blisko najemników. W istocie. Za grupą biegł mały oddział odzianych w niebieskoszare, szeleszczące mundury mężczyzn. Po parunastu sekundach kroki ucichły i zrobiło się dziwnie spokojnie.
Zaraz jednak rozległy się strzały. Uciekinierzy wpadli w zasadzkę.
- No, trochę się powybijają i te mendy niebieskie przejdą do gmachu, po opatrunki. Posiedzimy z godzinkę lub dwie i będzie można spokojnie wrócić do baru. – powiedział Tytan ni to do siebie, ni to do współtowarzyszy.
Cóż innego mogli w takim wypadku zrobić? Znaleźli sobie skrawki względnie bezpiecznej przestrzeni i położyli się na zimnym, wilgotnym betonie. Siedzieli tam, popijając wódkę na zbicie promieniowania, czekając, aż minie wszelkie zagrożenie. Po kilku minutach odgłosy walki ucichły. Nastała cisza, wyłączając monotonne uderzanie kropel o metalowe konstrukcje i jęki rannych bandytów. Stalkerzy postanowili jednak poczekać jeszcze chwilę. Jak się przekonali, to nie był najlepszy pomysł. Spokój został zmącony przez inne odgłosy. Gorsze, niż można sobie wyobrazić. Jakieś niezidentyfikowane ryki, chrząkanie, nieludzkie nawoływanie. Odgłosy Strefy. Olo ostrożnie wystawił głowę zza osłony. Dostrzegł po drugiej stronie torów kolejowych trzy snorki omijające anomalie. Wziął głęboki oddech i zwrócił się do swoich towarzyszy.:
- Mamy do wyboru: rajd między anomaliami, albo ciche przejście pomiędzy nimi. Osobiście wolę to pierwsze. Do hali jest stąd jakieś czterdzieści, pięćdziesiąt metrów. Co myślisz, Janka? - Przejdź sam i oznacz nam drogę, przebiegniemy. - Tak sądzisz? Dobra, osłaniaj mnie.
Stalkerzy skinęli sobie głowami i Olo ostrożnie wyszedł z kryjówki. Szedł powoli, rozważnie stawiając kroki i nasłuchując dźwięków Dziczy. Kładł małą, zabarwioną na żółto śrubkę co trzy kroki. Dotarł do anomalii „elektro”. Ominął ją z lewej strony w odległości trzech metrów od krawędzi jej rażenia. Po chwili dobrnął do hali. Ostrożnie zajrzał do środka. Było pusto. Jedynie w kącie po przeciwnej stronie leżało rozkładające się ciało. Z tej odległości Olo widział tylko małą dziurkę w czole. Była czarna, w przeciwieństwie do lekko brązowej skóry głowy.
- Postrzelony… - odetchnął.
Wychylił się z budynku i spojrzał w stronę garażu. Naukowiec wraz ze swoją eskortą byli gotowi do drogi. Wzrok Karta spotkał się ze spojrzeniem Tytana. Skinęli głowami, a Janka zaczął mówić do Sacharowa, gestykulując przy tym żywo. Chwilę potem klepnął go w ramię, a ten wyrwał do przodu biegnąc wzdłuż ścieżki wyznaczonej przez śrubki. Po tym, gdy naukowiec dotarł do czwartej śrubki, jego śladem ruszył także stalker. Dobiegnięcie do hali zajęło im raptem dziesięć sekund. Cała trójka weszła po drabinie na piętro skąd rozciągał się widok na Rostok. Snorki dalej plątały się wśród anomalii. Było ciemno, więc ruch przy torach dało się dostrzec jedynie dzięki słabemu światłu bijącemu od formacji „elektro”. Stalkerzy włączyli latarki i po chwili zeszli na dół.
- Do baru sto pięćdziesiąt. Nie widziałem nikogo z tej strony. Uważajcie tylko na „Wiry”, a zaraz dojdziemy do Handlarza i pójdziemy lulu. – zagadał Tytan. - Ja to wcześniej będę musiał się jeszcze naj*bać. – roześmiał się Olo. - Oj, racja. Chyba ci w tym pomogę. – odpowiedział Janka.
Byli wycieńczeni przeprawą przez Dzicz. Chcieli usiąść w jakimś spokojnym miejscu i oddać swe ciała Morfeuszowi. Wiedzieli jednak, że muszą jak najszybciej doprowadzić Sacharowa do Baru. Zeszli na dół i ruszyli w kierunku „Bramy”, jak stalkerzy nazywali miejsce, gdzie kończy się teren baru i zaczyna Strefa. Po paru chwilach dotarli do niej, a ich oczom ukazał się pierwszy posterunek Powinności.
- Stójcie! - Spokojnie, Barski, prowadzimy Sacharowa do Barmana. - Dobrze, dobrze. Potem zgłoście się do generała, zapiszemy sobie, Tytan, że byliście w Dziczy. Generał Woronin będzie chciał wiedzieć, co tam robiliście. - Dobra, dobra, nie spinaj się tak.
Janka klepnął Powinnościowca w ramię i trójka minęła posterunek. Przeszli oznaczonymi ścieżkami do wejścia do piwnicy. Schodząc powoli w dół, dotarli wreszcie do sali ze stołami.
- Olo, Tytan, Sacharow?! – zdziwił się Wania. - No, my. - Chodźcie, wpuść ich. – rozkazał Powinnościowcowi stojącemu przy wejściu na zaplecze.
Mężczyźni zeszli do pokoju, w którym odbyli spotkanie z samego rana. Tym razem jednak, dzięki obecności Sacharowa, mogli dokładniej przyjrzeć się dziwnemu artefaktowi, który Olo znalazł z Witkiem w Starym Erneście. W czasie, w którym naukowiec sprawdzał właściwości tworu, handlarz wyciągnął Karta na pogawędkę, na korytarz. Odeszli kawałek od pomieszczenia, w którym byli pozostali i zaczęli rozmowę.
- Słuchaj, mam do ciebie interes. – zagaił Wania. - Szto wam nużno, Iwan? - Pojawił się tu ostatnio jakiś szemrany typ. W Kordonie nikt o nim nie słyszał, na wysypisku niby dwie osoby. Gość pojawił się z nikąd z całkiem dobrym sprzętem i dziwnie się zachowuje. Znajomy widział go raz w akcji, chłop jest obcykany z bronią, powalił chmarę psów jednym magazynkiem, po czym bez emocji wyciągnął fajka i poszedł przed siebie. Trochę nienaturalne zachowanie, jak na świeżaka. - Sołdat? - Nie jestem pewien. - Dobra, a co ja mam z tym wspólnego? – zmarszczył brwi Olo. - Byłeś trepem, znasz ich. Powęszysz trochę wokół niego, powiesz mi, jakie licho go tu sprowadziło, ewentualnie skasujesz, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dostaniesz gotówkę i może jakieś świecidełka. Co ty na to? - Liczę na zaliczkę… - Kart podrapał się po brodzie. - Ile? – spojrzał podejrzliwie handlarz. - Broń i amunicja. - Bladź! Gdzie IL 86? - Skończyły mi się pestki, zostawiłem go w dziczy. - Cholera! – zamyślił się. – Czekaj, czekaj. Jak to w dziczy?! Co wyście tam robili? - No… spotkaliśmy snorka w tunelach. Janka rzucił w niego granatem… - I?! - Chyba się zawalił…
Stos inwektyw jaki poleciał w kierunku Karta był niewyobrażalny. Natychmiast z pokoju wychyliły się głowy Sacharowa i Tytana, nawet Powinnościowiec stojący na ochronie obrócił się ze zdziwieniem. Wania to jednak w gruncie rzeczy rozsądny typ.
- Dobra… Spokojnie… Podaruję Ci ten tunel. Ale tylko dlatego, że mam na tapecie tego żołnierzyka. Gdyby nie to, to… – urwał. - Jasne… - Wracajmy, zobaczymy do czego doszedł ten doktorek.
Sacharow stał przed stolikiem, na którym leżał artefakt i coś notował, przerywając co chwila pisanie, by dotknąć tworu jakimś kablem. Tytan w tym czasie siedział w kącie i palił papierosa. Po chwili przypatrywania się pracy naukowca, Olo w końcu zagaił.
- No i co, doktorze, coś z tego będzie? Czy to tylko bezwartościowa błyskotka? - Będzie. I to sporo. Spotkałem się z czymś takim tylko dwa razy. Proszę mi powiedzieć, czy zaobserwowaliście jakieś szczególne działanie tego przedmiotu? - Właściwie, to tak. Wyciągnęliśmy go z kałuży kwasu, tak zwanej Galarety. Mój towarzysz, Witek, poparzył sobie przy tym rękę. Jednak chwilę po tym, gdy złapał artefakt, jego dłoń natychmiast się zagoiła. - Hmm… - zamyślił się naukowiec. – Tak, to typowe przy tego rodzaju odkryciach. Przynajmniej według definicji. Jednak kompletnie nie pasuje mi jego przewodność. Jest zbyt duża. Będę musiał zbadać obiekt w laboratorium. – powiedział, po czym schował artefakt do jakiejś foliowej torebki. - Hola, hola! Doktorze! Nie robiliśmy tego wszystkiego w ramach wolontariatu. – oburzył się Olo. - Ależ naturalnie. Iwan, proszę, wypłać mu dziesięć tysięcy rubli. - Ni ch*ja! Aż tyle?! Za co?! – wściekł się handlarz. - Opanuj się, przyjacielu. Sam artefakt wart jest z siedem tysięcy. My, jako naukowcy, zawsze dopłacamy bonus za to, że obiekt nie idzie w obieg, a wspomaga rozwój techniki i medycyny. Poza tym, ten człowiek uratował mi tam, w Rostoku, skórę. No i wreszcie, sypię mu trochę z dobrego serca. Nie widzisz, że jest kompletnie goły? - Ale… - zająknął się Wania. - Powoli. Później się z tobą rozliczę. - Eh, bladź. Niech będzie. Chodź, Olo.
Mężczyźni pożegnali się. Kart wyszedł z handlarzem do sali ze stołami, zaraz po nich pojawili się tam również Sacharow i Tytan. - Janka! – krzyknął Olo. - Co jest? - Trzymaj, za wsparcie. – przekazał mu dwa tysiące rubli. - Dzięki. Trzym się. Niech Cię Zona pochłonie! – przybili sobie piątki i Tytan udał się w sobie tylko znanym kierunku.
W tej chwili Kart spostrzegł w kącie sali znajomą twarz. Podszedł do stolika. - Cześć, Witek, jak żyjesz? Pocerowali cię trochę? - Ta, jakoś się trzymam, a co u ciebie? Gdzie byłeś, jak cię nie było? - Złożyłem wizytę naukowcom w bunkrze w Jantarze. - Pieprzysz! I co tam było? - Trochę zombie, potem najemnicy w Rostoku… - Kart opowiadał o tym tak, jakby mówił, co zjadł dziś na obiad. - A, no wiesz, te niby tajne labo pod fabryką, to prawda? – Witek zniżył ton do poziomu konspiracyjnego szeptu. - A skąd ja mam to wiedzieć? Sacharow coś tam majaczył, ale go nie słuchałem. A, przy okazji, trzymaj, to za tą Błonę, którą znaleźliśmy w Erneście. - Cztery i pół? Nipłocha. - Dostałem dziesięć, ale dwa musiałem oddać Tytanowi. To ten, co nam wskazywał drogę, jak wyszliśmy z tunelu. - Wiem, pamiętam go. Czemu bierzesz sobie mniej? - Dostałem fuchę u Wani. - Jaką znowu fuchę? - Mam pokręcić się trochę za jednym typkiem i wywiedzieć się kto on, skąd on i po co tu jest. Nie mam siły tłumaczyć. Idę spać. - Spoko, na razie!
Koledzy pożegnali się, po czym Olo ruszył w kierunku kwater sypialnych.
Za ten post Voldi otrzymał następujące punkty reputacji:
12. ZAGADKA. Wstawszy rano, Kart poczuł lekki ucisk w żołądku. Głód. Ubrał się i skierował do głównej sali. Stanął przy ladzie i czekał na barmana. Po chwili do kantorka wszedł wąsaty mężczyzna.
- Prywiet, Wania! - Cześć, Olo. Co tak stoisz z samego rana jak ch*j po przebudzeniu? - Na żarcie czekam, ot co! Co mi polecisz? - Jakąś zupkę, czy wolisz coś mięsnego? - Dawaj mięcho. - Dobra, zrobię ci jakiegoś kotlecika. - Ile? - Dwadzieścia rubli. - Trzymaj. – Olo przekazał pieniądze i zasiadł przy wolnym stoliku.
Bar powoli zapełniał się stalkerami. Każdy coś zamawiał, Wania nie dawał sobie rady z szykowaniem posiłków, ale tak było co ranek, więc nikt nie miał mu tego za złe. Czasem ktoś dostał nie to, co sobie wybrał, czasem danie zdążyło wystygnąć, ale dla głodnego stalkera liczyło się tylko to, że wreszcie coś zje, a nie, czy dostanie to, co zamówił, albo czy będzie to dobrze, czy źle przyprawione.
Olo siedział w milczeniu i przyglądał się pojawiającym się ludziom. W pewnej chwili jego uwagę przykuł wysoki mężczyzna, z krótkimi, ciemnymi włosami, w nowym kombinezonie, z karabinkiem AKS74/U przewieszonym przez ramię. Człowiek ten usiadł przy stoliku w kącie, tam, gdzie wczoraj siedział Witek. W tej chwili jednak Olo musiał przerwać obserwację. Został bowiem zawołany przez Wanię po odbiór swojego dania.
- Widzisz tego gościa we „Wschodzie Słońca”? – zagaił barman. - Ta, zwrócił moją uwagę. Fajny ma kombinezon. - Nowiutki, jeszcze bez zadrapań. To ten, o którym ci mówiłem. - Śledzić go? - Na razie z nim pogadaj. Może uda ci się dowiedzieć dokąd idzie. Potem idź za nim. - Dobra, dobra, coś się wymyśli.
Olo wziął swój talerz z czymś co wyglądało jak kurczak i usiadł koło tamtego mężczyzny.
- Cześć, wolne? – spytał z uśmiechem na twarzy. - Yyy… tak, tak, proszę. – zająknął się facet. - Co się tak stresujesz? Nowy jesteś? – zaśmiał się Kart. - Właściwie, to tak. Przybyłem tu niedawno. - Tak szybko dorobiłeś się „Wschodu Słońca”? To drogi kombinezon. Musiało ci się nieźle pofarcić, co? - Tak. Miałem szczęście. - A w ogóle, co tak na pusto siedzisz? – rozejrzał się Olo. – Żadnej flaszki, żarcia, co ty tu w ogóle robisz? - Już jadłem… Yyy… - zaciął się, marszcząc brwi. - Olo, mów mi Olo. – wyciągnął rękę. – A ty? - Diego. - Hmm, ciekawe. Skąd taki pseudonim? - Jeszcze z dziesięciolatki. Od nazwiska. - Jasne. – Kart schylił się pod ławę i wyjął półlitrową, szklaną butelkę. – Chodź, napijemy się. - Nie, nie, dzięki. Ja nie piję. - O nie, nowy jesteś, to nie wiesz. Wóda zbija promieniowanie, bez niej długo tu nie pociągniesz. Leki są drogie. - Skoro tak twierdzisz… - niepewnie wyciągnął rękę.
Wypili kieliszek za udane łowy i kontynuowali rozmowę. Siedzieli w barze dość długo. Prawie wszyscy opuścili pomieszczenie, a oni wciąż gadali i pili wódkę. Pod koniec butelki Olowi udało się wyciągnąć, w jakim kierunku zmierza Diego. Okazało się, że musi dostać się na Zaton, przechodząc przez wysypisko. Celu podróży jednak nie wyjawił.
Kart posiedział chwilę, po czym powiedział, że musi się przewietrzyć. Złapał plecak i wyszedł. Udał się do jednego z garaży, posiedzieć z wolnymi stalkerami i wytrzeźwieć nieco. Po jakiejś godzinie wrócił do handlarza po obiecaną broń. Dostał najzwyklejszego kałasznikowa i trochę pestek do niego. Kupił też wódkę i jedzenie. Spakował się niechlujnie, rozlokował zakupy po plecaku i kieszeniach i wyruszył na południe, w kierunku złomowiska pojazdów.
Po niedzieli ukaże się też ostatni, trzynasty rozdział. Jest on dość długi, więc zostanie podzielony na dwie części komentujcie, komentujcie, to was nic to nie kosztuje, a poprawiacie mi komentarzami humor!
Za ten post Voldi otrzymał następujące punkty reputacji:
Szkoda tylko, że to ostatnie części. Byłbym zadowolony gdyby Twoje opowiadanie nie kończyło się tak szybko Ps. Napisz do tego jeszcze jakiegoś "bonusa"
Nie ma miłości, jest tylko żądza. Nie do człowieka, a do pieniądza.
Dziękuję Ci Boże, za te wspaniałe dni, bez których nie mógłbym teraz żyć. Dziękuje Ci za te wspaniałe chwile, bo w swym życiu nie miałem ich aż tyle. Za wszystkie spędzone w samotności i za te szczęśliwe, pełne miłości...
Za ten post Gro3a otrzymał następujące punkty reputacji:
13. DOTYK ŚMIERCI. Była najpóźniej ósma rano, kiedy Kart opuścił granice obozu. Minął posterunek Powinności, chwilę potem mostek przerzucony ponad zasiekami. Dojrzał też legowiska zmutowanych psów wylegujących się w porannym słońcu. Było ciepło. Wystarczająco ciepło by Olo zarzucił swoją kurtkę na ramię i szedł w samym swetrze. Pod kurtką skrył się AK47, więc wydawało się, że jest całkowicie bezbronny.
Dotarł po chwili do kolejnego posterunku. Tutaj znajdowała się granica obszarów. Między dwoma wzgórzami stało trochę blachy i brama „pożyczona” pewnie z jakiejś fabryki. Po drugiej stronie stał jeszcze stary wagon i jakieś betonowe kloce. Olo przeszedł na drugą stronę, po czym został zatrzymany przez gościa w czarnym kombinezonie.
- Dokąd to, stalkerze? – zapytał złowrogo, ale Kart wiedział, że chłopcy z Powinności lubią zgrywać bohaterów. - Dobra, nie wygłupiaj się. Idę do hali pogadać ze… - Cholera, wielkie stado dzików biegnie tu od doliny mroku! Sasza, ratuj! ku*wa, co robić?! – nagle, krzycząc w niebogłosy, pojawił się jakiś młodzik. - Uspokój się i łap za broń. Rozwalimy je. Stalkerze, pomożesz? - Niech będzie. Ale uzupełnicie potem moją amunicję. - Dobra. Rusz się!
Olo rzucił swoją kurtkę na ziemię i ustawił się za betonowym elementem. Czekał, z celownikiem przyłożonym do oka. W pewnej chwili zza wzgórza wypadło dość pokaźne stado bestii. Nie były one łatwymi przeciwnikami. W starciu, gdy na jednego człowieka przypadały trzy lub więcej, zwykle jedynym sposobem zachowania życia była ucieczka. Stworzenia te ważyły do dwustu kilogramów i osiągały wysokość w kłębie do półtora metra. Stąpały po ziemi wielkimi kopytami. Potrafiły też szarżować, a z potężnymi kłami wyrastającymi z czaszki umiały narobić szkód. Zabić je było dość trudno. Czasem dwa pociski śrutowe wystrzelone z bliskiej odległości nie wystarczyły, by te bestie unieszkodliwić.
Tymczasem jednak chmara zbliżała się coraz bardziej. W pewnej chwili Powinnościowiec otworzył ogień. Zaraz potem dołączyli też pozostali. Mutanty zaraz zastrzelono, choć dwa z nich padły dosłownie na wyciągnięcie ręki.
- Dobra, tyle ze mnie. Pomogłem wam. Teraz wy pomóżcie mi. - Hola, hola! Myślisz, że sobie postrzelasz i coś za to dostaniesz? Nie ma tak łatwo. - Słuchaj, kolego. Nie radzę ci zmieniać warunków umowy, bo może się to dla was nieciekawie skończyć. Przyjmiecie po kulce, a kto poświadczy, że ja tu w ogóle byłem? - Patrz, żebyśmy my z tobą nie skończyli! Rozwalimy cię, nawet nie zauważysz kiedy. - A ch*j wam w lufy. Nie będę się kłócił o dwa magazynki do AK. - Masz rację. Wynoś się stąd, stalkerze!
Olo wziął swoją kurtkę i ruszył w stronę hali naprawczej, nucąc coś bezładnie. Wiedział, że mógłby ich pozabijać bez mrugnięcia okiem, ale byłoby to wbrew wszystkim jego poglądom. Poza tym, gdyby nie ten posterunek, to bar „100 Radów” nie byłby bezpieczny. Czasem trzeba się dobrze zastanowić nad konsekwencjami swoich działań. Olo, jako były zawodowy żołnierz wiedział o tym doskonale.
Szedł powoli, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu zagrożeń, ale też podziwiając piękno ukraińskich lasów. Ten widok złotoczerwonych liści osadzonych na brązowych pniach oraz rozrzuconych bezładnie na ziemi wokół nich zawsze przyprawiał go o zachwyt. Chciał pójść między drzewa, usiąść na polanie i rozkoszować się śpiewem ptaków. Wiedział jednak, że to niemożliwe. Pomijając to, że w Strefie próżno było szukać jakiejkolwiek „normalnej” zwierzyny, w lasach aż roiło się od tworów Zony, mutantów i anomalii. Artefaktów natomiast było relatywnie mało. Jeśli ktoś chciał popełnić samobójstwo, wystarczyło wejść bez broni do lasu. Nawet unikając pułapek grawitacyjnych można było nieopatrznie się w coś wpakować.
Kart jednak nie myślał o skończeniu ze sobą. Miał zadanie do wykonania. Przeszedł obok hałdy napromieniowanych śmieci, a jego oczom ukazał się duży, ceglany budynek. Za czasów ZSRR była tu lokomotywownia, jedna z kilku na obszarze wokół elektrowni. Teraz jednak służyła stalkerom jako noclegownia, schronienie przed deszczem i przed emisją. Najczęściej przebywali tu wolni zbieracze, którym udało wydostać się z Kordonu. Jednak cały czas borykali się z bandytami, koczującymi w zawalonym tunelu nieopodal. Zbójom bardzo podobał się budynek i chcieli go sobie przywłaszczyć. Raz im się to nawet udało, ale niemal natychmiast wpadł tam uzbrojony oddział Powinności. Poskutkowało, na jakieś dwa, może trzy tygodnie. Wykurzyli bandytów z tego terytorium. Niedobitki przegoniono aż do kordonu. Niestety, gnidy nie poddają się tak łatwo. Wrócili już po kilku tygodniach. Teraz na szczęście panował tam względny spokój.
Olo dotarł do starej bramy. Na placu walały się jeszcze jakieś narzędzia, stały przerdzewiałe samochody pozostawione przez pracowników. Było widać, że halę przed prawie trzydziestu laty opuszczono bardzo szybko. Teraz jednak nigdy nie było tam pusto. Zawsze ktoś siedział przy ognisku wewnątrz budynku. Nie inaczej było i tym razem. Olo dostrzegł czerwoną łunę przebijającą się przez uchylone wrota. Wszedł powoli do środka i usłyszał dźwięk gitar i śpiew. Stalkerzy. Jest bezpiecznie. Zawołał, by nie potraktowano go jak wroga i spokojnie wychylił się zza rogu. Jego oczom ukazała się stara lokomotywa i kilka wagonów stojących tu od pamiętnego 1986 roku. Pomiędzy nimi wesoło migotały ogniste języki. Wokół beczki, z której wydobywał się płomień siedziało trzech mężczyzn. Dwóch z nich było w zwykłych kurtkach, trzeci miał na sobie lekko podrapany, zielony kombinezon. Kart podszedł do nich i przywitał się. Następnie usiadł przy ognisku i czekał na Diega. W jego głowie rodził się plan, jak nie zdemaskować swojego zamiaru. Jednocześnie, siedząc, przysłuchiwał się rozmowom stalkerów.
Zawsze mieli do powiedzenia coś ciekawego. Przy ognisku można było dowiedzieć się kilku ciekawych plotek z życia Zony. W obozach, na opuszczonych stacjach benzynowych, wewnątrz przystanków autobusowych i wszędzie tam, gdzie przebywali wolni, przyjacielsko nastawieni stalkerzy, dało się zwyczajnie usiąść i posłuchać. Gdy w okolicy nie było żadnego zagrożenia, panowała tam istna sielanka. Śpiewy, wódka, gry, dowcipy i inne typowo towarzyskie zachowania. Kart nie przywiązywał uwagi do tego, z kim przebywa, o ile ten ktoś nie miał zamiaru zrobić mu nic złego. Stalkerzy w lokomotywowni niemal nie spostrzegli, gdy się do nich dosiadł. Akurat jeden z nich opowiadał dowcip:
- Słuchajcie! Spotyka się trzech facetów. Niemiec, Francuz i Rosjanin. No i tak gadają, gadają, to o tym, o tamtym, popijają piwko. W pewnym momencie rozmowa zeszła na samochody. Zaczęli się kłócić, kto produkuje najlepsze. No, to Niemiec, jak to Niemiec, mówi: „Mercedes!”. Francuz wybiera: „Hmm… Peugeot… czy Renault… Renault!”, a Rosjanin po chwili zastanowienia wypala: „Kamaz!”. Tamci dwaj zdziwieni, pytają, czemu akurat Kamaz, a Rusek z uśmiechem na ustach: „A ktoś z was kiedykolwiek widział serwis Kamaza?”
Stalkerzy wybuchli śmiechem. Zaraz potem z wagonu wychyliła się twarz. Zaspana, jak po trzech dniach picia. Nieogolona, brudna, z polepionymi kłakami rozrzuconymi bezładnie na czole i podkrążonymi oczami. Facet krzyknął tylko:
- Blad'! Dajcie się wyspać!
Któryś odpowiedział, by się nie denerwował. Tamten schował się w wagonie.
- Chłopaki, kto to? – odezwał się Olo. - To Kuba Białorus. Siedzi w Zonie od roku. Kiedyś bandzit. Po tym, jak Powinność pogoniła go aż do obozu Żory w Kordonie zmienił się. Rzucił to gówno i został normalnym stalkerem, jak my wszyscy. - On zawsze tak wyglądał? - Nie, dopiero niedawno do nas wrócił. Te skurwole trzymały go w piwnicy przez tydzień, jak się dowiedziały, że kiedyś był jednym z nich. Przyszedł tu, poprosił o jakieś żarcie. ku*wa, jak on wyglądał! Poobijany, brudny, wychudzony. Normalnie tragedia. Od razu daliśmy mu jeść i coś mocniejszego. Wczoraj znalazł jakąś błyskotkę, to ją sprzedał jakiemuś kotu za dużą kasę i nakupował wódy. Ale było chlanie! - A wiadomo, kto go tak urządził? Kapuś, czy go poznali? - Słyszałem, na parkingu, że wkręcił go ktoś obozu kotów. Jakoś… na „A”? Awadan, Awatar, ch*j go wie. - Awdan?! – nachylił się Olo. - Dokładnie! Znasz go? - Jeśli to prawda, to mnie chyba też wkopał. sku*wysyn. - pierdo*isz! A co zrobił? - Aj, długa historia… - Olo wyjął z plecaka termos z herbatą. – Co się z nim dzieje? Widziałeś go ostatnio? - Nie, ale ponoć dalej siedzi w wiosce kotów. - Jeśli to prawda, to trzeba się dowiedzieć, po co wsypuje i komu dokładnie…
Stalkerzy siedzieli od tej pory w ciszy. Nagle minął im cały humor. Olo wyjął PDA i napisał Wani, że chyba musi przerwać zadanie. Handlarz zezłościł się, ale pozwolił mu iść, pod warunkiem, że znajdzie na swoje miejsce kogoś innego, „równie kompetentnego”, kto pójdzie za Diegiem. Kart spytał więc nowych znajomych. Zapowiedział dobre pieniądze, za samo siedzenie na ogonie „pewnego typka”. Ten, z którym rozmawiał, powiedział, że on z wysypiska się nie rusza, ale drugi, Jurij Owad, zgodził się. Kart wysłał informację barmanowi. Nie poszedł jednak od razu do Kordonu. Pozostał w hali.
To część pierwsza ostatniego rozdziału opowiadania. Rozdział jest dość długi, więc wklejam w dwóch częściach. O kolejną postaram się jutro, pewnie w tych samych godzinach. Ci, którzy czekają na więcej i narzekają, że to już koniec - dzięki wam! Niby proste komentarze, bez żadnej krytyki, ale bardzo podnoszą na duchu, że ktoś to jednak czyta, ktoś chce to czytać, komuś się to podoba. Nie martwcie się, pracuję właśnie nad kolejnym dziełem. Będzie trochę w formie pamiętnika, coś jak "Samotność w Zonie", Gizbarusa. Zapewniam jednak, że będzie napisane prostym językiem, myślę, że będzie się to czytało miło i przyjemnie. Warto czekać, bo będzie to alternatywna historia kilku postaci znanych doskonale fanom serii STALKER Podejrzewam, że w październiku zaczną ukazywać się pierwsze fragmenty Powiem tylko, że pierwotnie miał to być krótki tekst do tematu "Jeden dzień spędzony w Zonie", czy jakoś tak, ale... tak mi się jakoś trochę rozbudował ; )
Groza i Misterius - dostajecie po flaszeczce Innych chętnych na darmową wódkę zapraszam do komentowania zakończenia mojego opowiadania
Za ten post Voldi otrzymał następujące punkty reputacji:
Była może jedenasta. Słońce grzało coraz bardziej. W pewnym momencie, z lewej strony coś skrzypnęło. Stalkerzy, jak na zawołanie chwycili za broń i wycelowali w kierunku wrót. Po chwili pojawił się w nich facet w kombinezonie. Podniósł ręce do góry i powoli zdjął kaptur. Potem maskę przeciwgazową. To był Diego. Podszedł powoli do ognia.
- Mogę z wami posiedzieć? – zapytał. - Kanieczno, siadaj. – odpowiedział Jurij. - Dziękuję. - Cześć, Diego! – podniósł wzrok Olo. - O, witaj. Co tu robisz? - Idę do Kordonu. A ty? - Ja na Zaton. - Tędy? Bandyci, Powinność, wojsko. Jesteś pewien? - Dam sobie radę.
Kart wyjął z kieszeni kartkę i coś na niej zapisał. Podał Jurijowi. Ten przeczytał, zgniótł papier i wrzucił w ogień. Następnie skinął Dawidowi głową.
Humor powoli powracał. Mężczyźni znów opowiadali między sobą legendy i żarty. Zaraz po południu Diego wstał, rzucił, że idzie dalej, złapał za broń i wyszedł z hali.
- To ten? – zapytał Jurij. - Tak. Poczekaj z dziesięć minut i ruszaj. Potem idź od razu do Wani, w „Stu radach”. - Paniatno.
Po paru chwilach, złowrogo zapiszczały PDA całej trójki. Zbliżała się kolejna emisja. Oni byli bezpieczni, ale Diego nawet nie wiedział, czym jest ta anomalia pogodowa Strefy. Kart wymamrotał jakieś przekleństwo, wstał, splunął na ziemię i oznajmił, że idzie po gościa. Musiał dowiedzieć się kim jest, skąd jest i czego chce. Jak to mówią, po trupach do celu.
W lokomotywowni zostawił karabin, wziął jedynie małego PMm i kilka magazynków, tak na zaś. Wybiegł wzdłuż torów i pośpiesznie, zdając się na doświadczenie, zaczął lawirować między anomaliami. Nie było czasu na bawienie się w dostrajanie wykrywacza i rzucanie śrubkami. Po prostu biegł, szukając śladów w trawie i unikając ciemnych plam na ziemi.
Dotarł właśnie do drogi, gdy usłyszał głuche uderzenie. Pozostały mu góra trzy minuty na znalezienie Diega i ukrycie się. Wbiegł na wzgórze. Dostrzegł w oddali znajomą postać i próbował doń krzyknąć. Jednak w tej samej chwili zerwał się wicher.
- ku*wa! – zawył rozpaczliwie.
Biegł dalej, prosto do celu. Przez łzawiące od podmuchów wiatru oczy widział, jak mężczyzna, którego goni łapie się za głowę i upada. Po chwili podniósł się i, na klęczkach, z wielkim trudem, próbował ruszyć w jakąkolwiek stronę. Olo dopadł stalkera w momencie, gdy chmury zaczynały „eksplodować”.
- Co to jest?! – spytał Diego głosem pełnym trwogi. - Nie gadaj, tylko biegnij! – Kart złapał go za ramię. – Do samochodu!
Przy drodze prowadzącej do Instytutu Agroprom stała porzucona wojskowa Wołga. Była kompletnie przerdzewiała, jednak dawała większą szansę na przeżycie niż pozostawanie na otwartej przestrzeni. Olo zaczął właśnie odczuwać skutki emisji. Uczucie puchnącej głowy, rozdwajanie się obrazu przed oczyma, czy w końcu pulsujący, silny ból wewnątrz oczodołów. Mężczyźni dopadli do auta, ale nie wskoczyli do środka. Postarali się wpełznąć pod podwozie, odgradzając się od szalejącej anomalii jak tylko się dało.
Olo starał się złapać instynktownie za głowę, próbując powstrzymać ból. Sapał przy tym ciężko i boleśnie, zmęczony szaleńczym sprintem. Jego kompan miotał się w tym czasie jakby w konwulsjach, jednak z powodu maski gazowej, jaką miał na twarzy, dało się usłyszeć, jak oddycha nie mniej ciężko niż on sam. Po chwili ziemia zaczęła lekko drżeć. Jednolity, odgłos gorączkowego nabierania powietrza zakłócały teraz co jakiś czas jęki. Samochód, pod którym leżeli stalkerzy, przesuwał się wraz z ruchami gruntu, a elementy jego podwozia wbijały się w kombinezony i ciała mężczyzn powodując silny ból.
Emisja właśnie zbliżała się do maksimum. Ziemia trzęsła się coraz mocniej, ból wewnątrz czaszki zaczynał być nie do zniesienia. Nagle pojawił się bardzo dziwny, niewytłumaczalny odgłos, jakby nie mający źródła. Zaczynał się od cichego pomruku, a kończył na wysokim, niemal ultradźwiękowym pisku rozwiercającym głowę od środka. Dźwięk ten obejmował cały obszar zwarcia, wraz ze wszystkimi istotami żywymi znajdującymi się w jego zasięgu.
Kilka sekund później nagle wszystko ustało. Wiatr osłabł, tajemniczy dźwięk powoli zanikał, grzmoty ucichły. Mężczyźni jednak nie ruszali się spod samochodu. Leżeli bezwładnie, oddychając ciężko. Ich sponiewierane, obolałe ciała nie miały dość siły, by się wydostać. Olo z trudem otworzył oczy. Wydawało mu się, że jego powieki ważą kilka kilogramów. W szczelinie, między podwoziem, a starym, spękanym asfaltem nie dostrzegł absolutnie niczego. Dopiero po paru chwilach jego oczom zaczęły ukazywać się poszczególne elementy krajobrazu – najpierw nawierzchnia drogi, przy której porzucono samochód. Spoczywało na niej kilka martwych wron. Po drugiej stronie szosy wyrastały młode brzózki, zza których złowrogo patrzyły wysokie sosny i świerki. Świat nabierał kolorów, stawał się też coraz jaśniejszy. Stalker z trudem przesunął rękę po zimnym betonie i otarł pot z czoła. Był potwornie zmęczony. Przypomniał sobie o uratowanym koledze.
- Die… Die… Diego. Ży… żyjesz? – zapytał słabym szeptem. - Mhm… - ten mruknął jeszcze boleśniej.
Dawid zbierał w sobie siły, by wydostać się z tej żelaznej osłony. Coś go jednak podkusiło, by spojrzeć jeszcze raz w kierunku gaju po drugiej stronie drogi. Spostrzegł, że drzewa nienaturalnie wyginają się i jakby rozmazują. Skierował oczy w dół. Martwy ptak przesuwał się bezwładnie w jego kierunku, ciągnięty jakąś tajemniczą siłą. Olo wytężył słuch tak bardzo, jak tylko pozwalało mu w tej sytuacji jego ciało. Usłyszał niskie, ciche buczenie. „To nie może być prawda!” – pomyślał. Rzeczywistość jednak nie kłamała. Oto przed nimi, w odległości może metra od samochodu pojawiła się anomalia grawitacyjna. Stalker wolał się jednak upewnić. Ptak, z każdą sekundą zbliżał się coraz bardziej. Nabierał też przy tym szybkości. W pewnym momencie zniknął, w gwałtownym obłoku, któremu towarzyszył syk powietrza. Nic z niego nie zostało. Ani jedna kość, żadna kropla krwi. Wchłonęła go Zona.
- ku*wa. – szepnął. – Diego, ocknij się! – szturchnął kompana w ramię. - Ee… Nie mam siły. – syknął z bólu. - Rusz się i sprawdź, czy można się stąd wydostać! - Co? Jak niby? – pytał słabym głosem. - Obserwuj. Widzisz coś nienaturalnego? - Nie… Wszystko w porządku, a co? - To dobrze. Z tej strony mamy anomalię. - Co to znaczy? – zapytał Diego. - To znaczy, że mamy przesrane! Wyłaź stąd, do cholery. – Olowi puszczały nerwy.
Diego z całej siły próbował wydostać się spod samochodu, jednak nie miał dość siły i miejsca, by przecisnąć się pod podwoziem. Postanowił oczekiwać pomocy. Było na tyle ciasno, że nie dał rady sięgnąć nawet po swoje PDA.
Po kilku godzinach bezowocnego leżenia i oczekiwania stalkerzy dostrzegli na horyzoncie grupę kilkunastu ubranych na czarno mężczyzn. Szli oni w kierunku hali, ustawieni w szyk bojowy. Kilku na czele oświetlało drogę latarkami, gdyż słońce własnie znikało za widnokręgiem. W pewnej chwili snop światła przemknął tuż przed samochodem. Grupa przystanęła na chwilę. Po krótkiej naradzie dwóch z nich wyciągnęło pistolety, Olo usłyszał charakterystyczny szczęk towarzyszący odciągnięciu zamka. Postanowił udawać martwego, szepnął też to samo swojemu koledze.
Tajemniczy mężczyźni ruszyli w stronę wraku. Zbliżyli się na około metr, przykucnęli. Olo słyszał, jak konserwa będąca w kieszeni płaszcza jednego z nich ociera się o materiał przy każdym ruchu. Leżał twarzą do ziemi, z zamkniętymi oczami, a mimo to niemal czuł na sobie światło latarki, którą przybysze oświetlali „ciała”.
Usłyszał dźwięk odciąganego kurka. Strzał. Światlo latarki przy kasku gaśnie. Mężczyzna upada, po kolejnym strzale jego koleżka również leży bez ducha. Rozpętała się strzelanina. Olo wydedukował, że bandyci chcieli o zmierzchu zakraść się do hali i przepędzić z niej stalkerów, którzy jednak dowiedzieli się o tych planach i postanowili się na nich zaczaić.
Modlił się, jak nigdy bał się śmierci. W wyobraźni ujrzał zmarłą żonę i córkę. Widział, jak do nich dołącza. To pobudziło go do działania. Nie mógł tu umrzeć. Nie teraz. Nie jak pies. Próbował się wygrzebać, małymi, milimetrowymi ruchami wydostać spod tej żelaznej trumny.
Był już w połowie na zewnątrz, gdy usłyszał niedaleko głuchy, metaliczny huk. Jakby na ziemię upadła jakaś puszka wypełniona kamieniami. Obejrzał się w lewo. Po drugiej stronie drogi toczył się granat. Wiedział, co to oznacza. Zdążył tylko wtulić twarz w ramiona i przylec do zimnego asfaltu.
Wybuchowi towarzyszył huk, jaki towarzyszy wypadkom samochodowym przy dużej prędkości. A z drzew opadały powoli złoto-brązowe liście, skąpane w czerwonym blasku zachodzącego słońca.
Tak, to już koniec. Czytelnicy, nie martwcie się, szykuję dla was kolejną pracę. Na pewno nie będziecie się nudzić A teraz zapraszam do czytania, komentowania i wyrażania swoich ogólnych opinii na temat utworu.
Za ten post Voldi otrzymał następujące punkty reputacji:
Szkoda że Olo zginął Już miałem nadzieję na część drugą
Ogólnie: Świetnie się czyta, bohater należy do grona tych których można polubić. Jedyną rzeczą która mnie osobiście denerwowała, było to że używałeś na przemian prawdziwych i fikcyjnych(growych) nazw broni.
Co do tego co napisałeś w spoilerze, to nie byłbym tego taki pewien. Jeśli nie wiesz, o co mi chodzi, to wczytaj się dokładnie w trzy ostatnie akapity. Nigdzie nie powiedziałem, że stało się to, co napisałeś
A tak przy okazji, jestem ciekaw, czy ktoś zwrócił uwagę na postać Diega. Podpowiem - to ważna dla fabuły postać w Zewie Prypeci Innych ułatwień radzę poszukać... w 12 lub 13 rozdziale