Nie cały. Część. Ale tak samo jak nie staniesz się zboczeńcem tylko czytając o zboczeniach, nie staniesz się nieprzystosowany do życia w społeczeństwie grając w gry i oglądając porno. Jak masz poryte, to masz poryte. Czynniki zewnętrzne mogą to tylko pogorszyć, albo skorygować. Podobnie z epilepsją. Jak nie masz epilepsji, to choćbyś przez całe życie patrzył w stroboskop, nie dostaniesz ataku.
To nie jest tak, że gry powodują oderwanie od społeczeństwa. Jeśli masz do wyboru męczyć się z debilami albo od nich odsunąć, to co wybierzesz?
Gry i pornografia są łatwe. W obu przypadkach nie potrzebujesz angażować dodatkowej osoby, nie potrzebujesz szukać pomocy, świetnie sam dasz sobie radę.
Osoba izolująca się od społeczeństwa najczęściej doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co robi. Wybiera inny świat, inną hierarchę wartości. Świadomie decyduje.
Co wyróżnia uzależnienie od gier i pornografii od, dajmy na to, alkoholizmu i narkomanii? To, że jak masz naryte z powodu gier, to popełniasz nieakceptowane społecznie czyny robiąc to na trzeźwo. Chemia nie przesłania ci rzeczywistości. Nie wytrzeźwiejesz. Robisz coś, bo jesteś święcie przekonany o swoich racjach. Chyba dlatego gry są tak negatywnie postrzegane przez nie-graczy. Nie-gracz widzi gracza i widzi jak gracz jest zapatrzony w inny świat. Świat, którego nie-gracz nie rozumie i nie chce zrozumieć. Pijaka łatwo zrozumieć. Jest pijany, pewnie nie wie co robi, a potem będzie się wstydził. Gracz-szajbus nie będzie się wstydził i zrobi coś głupiego z pełną świadomością i osobistym moralnym usprawiedliwieniem.
KOSHI napisał(a):Kiedyś tego nie było, wiec nie było problemów z tym związanych.
A możesz sprecyzować kiedy? Bo przed epoką elektronicznej rozrywki istniały całkiem niezłe nieelektroniczne formy oderwania się od rzeczywistości. Na przykład Pen&Paper, które ryły berety chyba jeszcze bardziej, niż współczesne gry.
Wymagały znacznie większego zaangażowania w grę niż dzisiaj. A jeszcze wcześniej ludzie grali choćby w gry hazardowe i potrafili się pozabijać nad partyjką domina.
To, że teraz widzimy problem wyraźniej, to wina Internetu i powszechnego dostępu do informacji. Załóżmy, że w tym roku czterech graczy dokonało morderstwa. Jeszcze 30 lat temu nie miałbyś o tym zielonego pojęcia, bo jeden był z USA, drugi z Chin, trzeci był synem arabskiego szejka, a czwarty mieszkał z rodzicami w kamienicy w Warszawie, ale skazali go za zabójstwo bez wyjawiania motywów. Problem istnieje od zawsze, tylko teraz coraz więcej ludzi zdaje sobie z niego sprawę. I czasem przesadnie wyolbrzymia.
I żeby była jasność: nie jestem długowłosym emo z zaczeską na oczko, który szuka przyjaciół w Internecie, bo w prawdziwym życiu z niego leją.