Człowiek [Opowiadanie SciFi] - rozdział 4. ARENA

Twórczość nie związana z uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R.

Moderator: Realkriss

Człowiek [Opowiadanie SciFi] - rozdział 4. ARENA

Postprzez Jo_Mason w 14 Maj 2012, 12:21

Opowiadanie pt.: "Człowiek" - opowieść o więźniach obozu pracy, o utracie człowieczeństwa i spełnianiu marzeń. Wszystko to otoczone ponurą wizją przyszłości.
Podkład muzyczny - Zero-Project (kliknijcie przycisk "listen" obok zdjęcia okładki płyty)


1. NOWY:

„Napiszę dla Ciebie bajkę, mój synku. Wiem, jak bardzo lubisz opowieści o smokach ziejących ogniem, o rycerzach w lśniącej zbroi jadących na swych dzielnych rumakach. Opiszę w niej miasta i warowne zamki, strzegące pokoju w kwitnącej krainie. Dojrzysz w niej spokój i harmonię pomiędzy dniem i nocą. Pokażę Ci świat, w którym każdy może robić to, czego zapragnie. Żadnych granic, których nie można by przekroczyć. Tak było kiedyś, i tak będzie w przyszłości. Zapewne ja jej nie doczekam, pozostaną mi tylko wspomnienia minionych dni. Lecz tobie, mój synu dane będzie spacerować po tych, nieskalanych złem, zielonych polach. Poznasz prawdziwe oblicze człowieka takiego, jakim go stworzono. Odkryjesz na nowo niezniszczone wojną królestwa, w których jedyna czekająca Cię śmierć to ta ze starości. Pamiętaj...”

Ciemnowłosy mężczyzna spoglądał na zniszczoną przez czas kartkę papieru. Nie dostrzegał już w niej żadnych liter, widząc jedynie wielką, czarną plamę atramentu. Nikłe światło dobiegające z nocnej lampki nie pozwalało zmęczonym oczom odczytać jakiegokolwiek słowa. Choć ten umęczony człowiek znał na pamięć każde zapisane na niej zdanie, nie był obecnie w stanie czegokolwiek sobie przypomnieć. Wszyscy jego towarzysze dawno już zapadli w głęboki sen. Zbierali siły na następny dzień. On jednak nie mógł zasnąć. Ciągle miał jeszcze w głowie obraz egzekucji swojego przyjaciela. Zapamiętał z tamtego dnia każde słowo, każdy gest skazańca. Zarówno jego rozpaczliwą i z góry skazaną na niepowodzenie walkę ze śmiercią, jak i kamienne twarze egzekutorów. Zaciągnęli tam wtedy cały barak, aby pokazać co robią z takimi jak on – z uciekinierami. Nie musieli się pytać o zgodę kogokolwiek. Byli panami życia i śmierci w tym obozie. W każdym innym zresztą też. Za murami panował „porządek” a ten, kto próbował go zakłócić, musiał ponieść konsekwencje... jedną konsekwencję.

Mężczyzna przymknął powieki. Wsłuchiwał się w monotonię codziennego wieczoru. Ktoś po drugiej stronie sali mówił przez sen. Wołał za swoją matką, zdaje się szukał jej we śnie. Może chciał sobie przypomnieć ten krótki czas, w którym był przy niej - czas porodu. Nikt tutaj nie znał swojej rodzicielki. Nowo narodzonych chłopców zaraz po porodzie oddawano ojcu na dziesięć lat. Po tym okresie wysyłano ich do pracy w kopalniach, bądź też transportowano ich na jedną z setek zamieszkałych przez człowieka planet. Byli niewolnikami, przymusowo pracującymi na rzecz prawowitych obywateli. Jak te bateryjki w latarkach – do czasu aż się nie wyczerpią. Jako zapłatę dostawali trzy posiłki dziennie oraz wodę na czas robót. Najwytrwalsi osiągali wiek około czterdziestu lat i faktycznie umierali ze starości.

Sen powoli przejmował kontrolę nad strudzonym organizmem robotnika. Jutro czekało go kolejne dwanaście godzin ciężkiej pracy w kopalni diamentu. „A może wyślą mnie do pomocy w maszynowni? Byłaby to wspaniała odmiana po wielocyklowej harówie z łopatą w dłoni”.

Nowy cykl przywitał „pracowników” ulewą. Ciężkie krople deszczu, uderzające o metalowy dach baraku przerwały im zasłużony odpoczynek na całą godzinę przed pobudką. Długowłosy człowiek ociężale podniósł głowę i spojrzał przymrużonymi oczami przez zabrudzone okno. Nikła poświata na wschodzie nie dawała obecnie za dużo światła. Zdawało mu się, że słyszy jakiś nienaturalny dźwięk; coś jakby jednostajny, narastający szum. Jeszcze raz popatrzył w kierunku okna. Zobaczył jasne światło, które zdawało się kierować w stronę obozu. Nieznaczny szum narastał z każdą chwilą. Współtowarzysze również dostrzegli to zjawisko. Nagle drzwi do sali noclegowej się otworzyły. Stał w nich zastępca komendanta obozu - znienawidzony przez wszystkich Sorba. Charakterystyczna szrama na jego twarzy tylko uwydatniała jego zwierzęcą naturę. Jego obecność nie wróżyła niczego dobrego.

- Wstawać natychmiast z łóżek! - zawołał zachrypniętym głosem. - Lewa część sali natychmiast ma udać się do magazynu po czterdzieści prycz dla nowo- przybyłych. Trzech pierwszych po prawej pójdzie ze mną, a reszta ma dziesięć minut na przygotowanie się do pracy.
- Słyszeliście co powiedział pan Sorba. Wykonać! - dodał jego pomocnik.

Cała sala jakby ożyła. Troje pracowników wyznaczonych przez zastępcę komendanta szybko się ubrało i żwawym krokiem pośpieszyło za Sorbą. Prowadził ich na lotnisko dla transportowców, na którym lądował właśnie statek z „nowymi”. „Kolejni pechowcy. Musieli nieźle podpaść w poprzednich obozach, skoro przenieśli ich na Min XVI. Heh, dzięki nim ominie mnie dzisiaj praca” - pomyślał z zadowoleniem ciemnowłosy mężczyzna - „Byle tylko rzeźnik się zbytnio nie rzucał”.

Słońce właśnie przekroczyło linię horyzontu rozświetlając całą okolicę. Z transportowca powoli, pod eskortą strażników, wyprowadzano kolejnych pracowników. Sorba, z wysoko podniesioną do góry głową, patrzył na nich z pogardą. Nie był on osobnikiem pokojowo nastawionym do rzeczywistości. Wszędzie doszukiwał się choćby najmniejszego odstępstwa od swoich założeń, aby tylko móc zdzielić kogoś metalową pałką. Osadzeni w obozie ludzie nazywali go rzeźnikiem, z powodu częstych krwawych ran, jakimi ich „obdarowywał”. Jego podwładni ślepo wykonywali polecenia zwierzchnika. Obecnie, kiedy komendant poleciał na osiemdziesięciocyklowy urlop wypoczynkowy na Calagię, w jeszcze większym stopniu okazywał on swoją diabelską naturę. Kiedy ostatni skazaniec stanął w rzędzie na pasie startowym, skierował do nich te słowa:

- Jak już zapewne wiecie, zostaliście skazani na dożywotnią pracę w kopalniach na Min XVI. Jeżeli ktoś z was, miernoty, skrywa jeszcze w sobie jakąś nadzieję na ocalenie, niech porzuci ją na zawsze. Z tego miejsca niema, nie było i nie będzie nigdy możliwości ucieczki. Waszym celem od dziś staje się praca na chwałę prawowitych obywateli. Wszelkie przejawy nieposłuszeństwa z waszej strony będą surowo karane. Po trzech przewinieniach... – uśmiechnął się szyderczo – ale o tym powie wam już nasz wieloletni pracownik Rob. Doskonale pamięta swojego przyjaciela, bezskutecznie walczącego z naszą obozową maskotką.

Ciemnowłosy mężczyzna nie drgnął nawet na wspomnienie o swoim koledze. Nie ruszając się z miejsca, swobodnym głosem powiedział:

- Numery od jeden do szesnaście, za mną.

Wskazani przez Roba wystąpili z szeregu i miarowym krokiem podążyli za przewodnikiem. Słowo „miarowy” może być tu lekką przesadą. Wycieńczeni dziesięciocyklową podróżą w ciasnych pomieszczeniach transportowców ledwo trzymali się na nogach. Najsilniejsi wprawdzie szli nie potykając się o nic, ale było ich zaledwie trzech na szesnastu. Rob odwrócił na chwilę głowę, powiedział sam do siebie: „Co najwyżej jeden rok...” i skręcił w kierunku najbliższego magazynu. Nie pierwszy raz oprowadzał nowo-przybyłych skazańców. Jego obojętność na zło i ludzką krzywdę, wytrenowana przez trzydzieści pięć lat w obozie, została zauważona przez Sorbę już kilka lat wcześniej. Wiedział, że tacy ludzie jak Rob, bez słowa wykonają każdy rozkaz. Brak uczuć złości czy nienawiści, tylko rutyna. Co innego skazańcy, którzy dopiero od niedawna zasmakowali niewoli. Chcieliby walczyć, uciec i zemścić się na swych oprawcach.

Grupa „nowych” wchodziła właśnie przez bramę magazynu. Zlęknieni i zmęczeni spoglądali na narzędzia pracy, którymi zapewne będą musieli orać tą skamieniałą planetę bez życia. Przewodnik nakazał im stanąć w jednym rzędzie, po czym przemówił do nich tymi słowami.

- Nie zamierzam was pocieszać ani dawać nadziei. Sam jestem tu odkąd pamiętam. Nie róbcie problemów, bo sami możecie je mieć. Pierwsza zasada więzienna tego obozu to nie rzucać się w oczy. Nie ma innych. Tylko od was zależy, jak długo pożyjecie – przerwał na chwilę przymykając oczy.

Ta krótka chwila zamyślenia wydawała się mu wiecznością. Jak przez mgłę widział swojego przyjaciela, tak samo zmęczonego i przestraszonego, jak ta garstka wraków, stojąca przed nim bezwładnie. On nie posłuchał go wtedy. Czy ci tutaj wyciągną coś z tych słów? Prawdę mówiąc niewiele go to obchodziło. Otworzył oczy i powiedział:

- Będziecie pracowali przy wydobyciu diamentu. Każdy z was będzie musiał w przeciągu cyklu zaznajomić się z tymi narzędziami. Nie są to zabawki dla małych dzieci. Jeden nieuważny ruch i możecie stracić rękę lub nogę, o innych częściach ciała nie wspominając. Oni nie tolerują niepełnosprawnych robotników. Od dzisiaj jesteście jak łopaty. Złamane lądują na śmietniku. Za trzy godziny ruszycie na trening do kopalni. Na tablicy ogłoszeń znajdują się wasze nazwiska i numery baraków, w których zamieszkacie. Radzę przeznaczyć ten czas na odpoczynek. Macie jakieś pytania?

Spoglądał na twarze każdego z nich. Wiedział, że jedynym pytaniem, jakie chcieliby zadać jest, jak się stąd wydostać. Oni z kolei patrząc na tego trzydziestopięcioletniego człowieka, zrozumieli, że jakby wiedział, to dawno by go tu nie było. Jeden z nich jednakże wystąpił z szeregu, i zapytał:

- Wypowiadasz się o wszystkich strażnikach „Oni”. Czy ty przypadkiem nie jesteś jednym z nich? – skręcił głową i splunął na podłogę magazynu. – Wiem dokładnie jak o siebie zadbać.

Rob powoli zbliżał się ku niemu spoglądając mu w oczy. Kiedy stanął o krok od niego, cichym, lecz słyszalnym przez wszystkich głosem powiedział:

- Widziałem setki takich młokosów jak ty, i wierz mi, żaden już nie chodzi po tym świecie. Jeżeli nie wiesz co mówić, po prostu się nie odzywaj. Jeżeli chcesz wiedzieć, to tu nie ma nas ani ich. Jest tylko praca i bicz. Którą drogę wybierzesz, zależy od ciebie – odstąpił od niego na dwa kroki i głośniej już powiedział - Rozejść się.

Rob poszedł w kierunku swojego baraku. Po drodze mijał wielu robotników udających się obecnie do kopalni. „Jeden cykl wolny. Przynajmniej taki z nich pożytek” – pomyślał o nowo-przybyłych. Marzył teraz jedynie o odrobinie snu. Zmęczenie, spowodowane bezsennością, która zawładnęła nim parę tygodni temu, ciążyło mu strasznie. Resztki człowieczeństwa, które skrywał głęboko w swojej duszy, rozpływały się od pamiętnej egzekucji na arenie. Móc na chwilę zapomnieć o tym całym świecie; piekle, w którym przyszło mu żyć i umrzeć – to było jego jedynym celem.

Usiadł na swojej pryczy i przez chwilę spoglądał na figurki rycerzy i smoków, które sam wyrzeźbił wiele lat temu. Wydobywany diament doskonale nadawał się do tej roboty. Bajkowe postacie jakby ożywały, mieniąc się światłem na wszystkich załamaniach. Jego własny, zamknięty świat...

Na sąsiedniej pryczy usadowił się jego stary znajomy, Letro – zwany przez wszystkich Magikiem. Miał on dobre kontakty z jednym z pilotów statków zaopatrzeniowych obozu. Był w stanie załatwić, oczywiście nie za darmo, niektóre towary „luksusowe” takie jak tytoń czy tabletki nasenne. Formą zapłaty był tu diament – surowiec bardzo trudny do przemycenia z kopalni do baraków. Żądał go zawsze więcej niż normalnie wynosiła cena towaru, aby samemu mieć na używki.

- Jak tam twoja szesnastka? Są jacyś narwani? – zagadnął do Roba.
- Uzbiera się kilku – odpowiedział trzymając w dłoni jedną ze swoich zabawek. – Chyba wiem, który pierwszy trafi na arenę.
- Tak samo porywczy jak... – Magik nie dokończył, przypominając sobie młodego przyjaciela.
- Prawie taki jak Buchta, lecz bardziej chamski. Idę spać.
- Chcesz zapominajkę ? Została mi jedna paczka z ostatniego transportu.
- Dwie jeśli można...

Sny z rzadka odwiedzały wyniszczoną duszę Roba. O czym tu śnić, jeżeli zostało się prawie całkowicie pozbawionym uczuć. Na taki luksus mogli pozwolić sobie tylko weterani obozów pracy. Tutaj wizje nocne atakowały jedynie żółtodziobów żyjących nadzieją na rychłe wydostanie się z piekła. A jak na piekło przystało, nie były to sny wesołe. Obrazy z dzieciństwa wplecione we wszechogarniający półmrok i krew. Strażnicy obozowi z trupimi czaszkami zamiast głowy, bijący pod byle pretekstem – takie wizje najczęściej odwiedzały wyłączone umysły skazańców. Co sprytniejsi opanowali niełatwą sztukę kontroli swojego snu. Trzeba było jedynie dosyć intensywnie myśleć o konkretniej (ma się rozumieć przyjemnej) sprawie i od razu zasnąć. Można było się wtedy „zabawić” w pana własnych wizji.

Dzisiejszej nocy umysł Roba sprawił mu ogromną niespodziankę. Może to wrażenia mijającego cyklu lub też wspomnienie zmarłego przyjaciela „obudziło” w nim potrzebę zapomnienia. Podświadomie marzył o ponownym spotkaniu z ojcem, którego nie widział już przeszło dwadzieścia siedem lat. Z trudem przywoływana za dnia twarz taty wyrysowała się teraz z wielką dokładnością. Ciepły uśmiech i kojące oczy wpatrzone w jedynego syna.

Spojrzał na siebie. Ze zdumieniem stwierdził, że znowu jest tym dziesięcioletnim chłopcem, którego źli ludzie rozłączyli z ojcem. Jego ostatnie pożegnalne słowa i notes, który od niego dostał – zupełnie jakby to było wczoraj. Łzy dziecka, który ostatni raz widzi swojego rodzica. Zdanie, które usłyszał tuż przed rozłąką: „Odnajdziesz mnie w tym świecie” zapamiętał na zawsze. Zapiski swojego taty, bajka dla przestraszonego dziecka – jego ojciec pozostał właśnie w tym notesie. Oczami wyobraźni szukał tej wspaniałej krainy, budzącej się ze snu, otoczonej śmietankową mgiełką i zasypiającej przy świetle trzech blasków. Nigdy nie zastanawiał się, co znaczyły owe „blaski", lecz to nie było najważniejsze. Istotnym był fakt, że znowu je zobaczył.

Wszystko zgasło niespodziewanie szybko. Wiadomość, którą usłyszał dwa dni po pożegnaniu: „...15,47 z Min XVI nie zjawiła się w wyznaczonym punkcie zbiórki”. później odnaleziono wrak transportowca z martwą załogą i pracownikami. Nikt nie przeżył...

Silny wstrząs wzbudził Roba ze snu. Otworzył oczy i nasłuchiwał. Kolejne, mniejsze wprawdzie wibracje, przeszły przez obóz. Słychać się dało krzyki dobiegające z zewnątrz baraku. Niemal równocześnie zawyły syreny alarmowe. Chwilę później do pomieszczenia wszedł jeden ze strażników i powiedział:

- Z dziesięć minut wszyscy mają się stawić na zbiórce przy placu głównym.

Pracownicy, wyrwani niespodziewanie ze snu, w pośpiechu ubierali się w stroje robocze. Magik, gotowy prawie do wyjścia, spojrzał na leżącego w milczeniu sąsiada i powiedział:

- Rob, pospiesz się. Z trzy minuty mamy być na placu – przerwał na chwilę i zaciekawionym wzrokiem spojrzał na towarzysza – co jest z tobą?
- Miałem sen...
- O czym ty mówisz? Chyba nie powinieneś brać dwóch zapominajek naraz.
- Widziałem ojca – półprzytomnym głosem odpowiedział i zaraz zapytał – Skąd to zamieszanie?
- Nic nie rozumiesz? Syreny alarmowe zawyły przed chwilą. Coś się musiało ostać w jednej z kopalni. Ubieraj się.

Rob oprzytomniał. Szybko założył spodnie i koszulę. Jako ostatni dołączył do szeregu ludzi przy placu centralnym. Wszyscy pracownicy obozu zostali postawieni na nogi. Na środku stał rzeźnik i spokojnym głosem powiedział do zebranych:

- Przed chwilą zawalił się korytarz wyjściowy kopalni szkoleniowej, odcinając grupę nowoprzybyłych pracowników. Nie wiadomo, ilu zginęło, ale nie możemy sobie pozwolić na stratę ani jednego z ocalałych. Ich brak obniżyłby wydajność obozu, a co za tym idzie, dochodów z wydobywanych diamentów. Jeżeli ich nie uratujecie, zostaną wam wydłużone dniówki, aby wyrównać ewentualne straty. Taka jest tutaj cena za śmierć. Do pracy.

2. CENA ŚMIERCI:

Ogromny huk, poprzedzony odczuwalnym zatrzęsieniem się podłoża, zaskoczył „nowych”. W jednej chwili zgasły wszystkie światła tunelu. Drażniący pył wciskał się przez nozdrza i usta do wymęczonych płuc górników. Pojedyncze krzyki i jęki powoli przedostawały się do świadomości zaskoczonych i oszołomionych zarazem ludzi. Niektórzy posiadali ze sobą lampy górnicze, które jak dotąd były wyłączone.

Ostre snopy światła przecięły wszechobecną ciemność. Niemal jednocześnie skierowały się na zawalone przejście. Przy jaśniejszym świetle można byłoby ujrzeć przerażone oczy odciętych górników. Obecnie każdy znał tylko mimikę swojej własnej twarzy. Jeden z „nowych”, trzymających latarkę, nakierował światło na podłogę tuż przy zawalonych głazach. Wystawała spodnich zaciśnięta, zakurzona dłoń. Podszedł do niej delikatnie dotykając spodu nadgarstka. Nieznana dłoń wykonała gwałtowny ruch i uchwyciła zainteresowanego z całej siły.

- Słuchajcie! Jeden z zawalonych żyje jeszcze. Musimy go wydostać – zawołał do pozostałych.

Kilka osób podeszło do zawalonych kamieni i szybkimi ruchami próbowało ściągnąć masywne głazy, którymi był zakryty zawalony osobnik. On natomiast nie wypuszczał dłoni górnika, jakby chcąc udowodnić, że ciągle żyje.

- Trzymaj się przyjacielu. Zaraz do ciebie dotrzemy – mówił do poszkodowanego człowiek z latarką. – Mam na imię Durant i z chęcią zaraz poznam twoje.

Zawalone głazy z trudnością dawały się podnieść nawet kilkuosobowej grupce mężczyzn. Silny początkowo uścisk dłoni powoli słabł, aż po chwili dłoń bezładnie opadła na podłogę. Durant popatrzył na ciężko pracujących towarzyszy. Nie zdawali sobie oni sprawy, że ich wysiłek stał się nadaremny.

- To już niepotrzebne. On nie żyje... – powiedział do nich.
- Wszyscy tu zginiemy. Stąd nie ma wyjścia – zawołał jeden ze odciętych górników. – Pamiętacie co mówił instruktor. Z tej kopalni nie ma wyjścia. Nikt nas nie uratuje. Zginiemy tak samo jak ten nieszczęśnik...
- Przestań bredzić i zamknij się – krzyknął Durant – Na górze na pewno organizują nam pomoc. My musimy dać im szansę nas uratować. Czy ktoś pamięta, którym tunelem szło się do magazynów? Znajdują się tam przewody wentylacyjne. Może tam uda nam się nawiązać kontakt z powierzchnią.
- Trzecim korytarzem w lewo i potem prosto jakieś sto metrów – zabrał głos nie odzywający się dotąd ocalały strażnik – będziemy stamtąd mogli porozumieć się z obozem. Za mną – dodał niepewnym głosem.

Natłok niespodziewanych wydarzeń sprawił, że górnicy, którzy zapomnieli o obecności znienawidzonego munduru, dopiero teraz zdali sobie sprawę o jego obecności. Spoglądali na niego ze zdwojoną nienawiścią. Ktoś zauważył leżącą w kącie broń, którą zgubił po trzęsieniu. Podniósł ją i z szyderczym uśmieszkiem skierował ją na niego. Wydawałoby się, że dni oprawcy są już policzone, lecz oto między lufą a celem stanął Durant i powiedział:

- Dosyć już dzisiaj krwi się przelało. Oddaj mi tą zabawkę, bo jeszcze komuś krzywdę zrobisz.
- Bronisz tego psa? – rozzłościł się nowy właściciel broni.
- Bronię swojej własnej skóry. Zdajesz sobie sprawę, co by się stało, jakby go tu znaleźli zastrzelonego? Wszystkich tutaj obecnych powiesili by na placu centralnym – odpowiedział pewnym głosem – A teraz oddaj mi tą broń.

Wszyscy z napięciem obserwowali tą scenę. Mieszane uczucia powoli złagodziły gniew posiadacza „zabawki”. Powolnym, aczkolwiek zdecydowanym już ruchem oddał ją Durantowi. Ten bez słowa wziął ją do ręki i wymownie spojrzał na przestraszonego strażnika.

- To może ja poprowadzę... – drżącym głosem zwrócił się do ocalałych.

Durant kątem oka zerknął na wystającą dłoń pechowca. „Ty przynajmniej uwolniłeś się z tego piekła” – pomyślał. Przez całe swoje krótkie, choć bogate w doświadczenia życie nie mógł patrzeć na śmierć. Zdawał sobie sprawę, że nikt mu nie oszczędzi tego widoku, lecz mimo to nie potrafił stłamsić w sobie tego bólu. „Nie uratujesz wszystkich...” - słyszał prawie co cykl od swoich znajomych z poprzedniego obozu. Szedł teraz na przedzie, tuż za strażnikiem. Pomimo niechęci do tej istoty wiedział, że nie byłby w stanie go zabić. Co więcej, chciał za wszelką cenę ocalić tego oprawcę od śmierci. Wiedział, że to zawieszenie broni przez jego towarzyszy jest tylko chwilowe. Kto wie, co zrobią w trakcie zagrożenia życia? „Muszę się mieć na baczności” – pomyślał.

Grupa zbliżała się do trzeciego skrzyżowania. Kilkoro górników znikło już za lewym zakrętem, gdy nagle usłyszeli stłumione dudnienie. Wszyscy w jednym momencie przystanęli. Chwilę ciszy, która uwięzionym górnikom wydawała się wiecznością, przerwało o wiele bliższe i głośniejsze dudnienie.

- Dochodzi z tyłu! – biegnijcie czym prędzej w kierunku magazynu. Są tam specjalne zbrojenia... – krzyknął jeden z górników.

Nie musiał tego mówić. Wszyscy jak jeden mąż, pobiegli w tamtym kierunku. Ci sprawniejsi przekraczali już wejście do magazynu. Niektórzy przez nieuwagę potykali się o występy skalne w podłożu. Durant stał już przy drzwiach, gdy nagle koniec tunelu zaczął się walić. Kilku nie dobiegło jeszcze do końca. Chciał im pomóc, lecz nic nie mógł zrobić. Podmuch wiatru w zamkniętym tunelu wepchnął go do środka i zatrzasnął drzwi do pomieszczenia. Fala wstrząsu przeszła przez zbrojone pomieszczenie. Nikt chyba nie miał nadziei na ocalenie. Niektórzy skuleni po kątach pomieszczenia ze strachem oczekiwali na nieuchronną śmierć...


**********************


- Cholera jasna! –zaklął Magik. Czy ta góra się nie uspokoi?

Rob, którego kolejny wstrząs powalił na plac, ociężałym ruchem podniósł się na nogi. Było mu obojętne, czy tam na dole ktoś przeżył czy nie. Miał za zadanie przedostać się do tego odciętego korytarza. W tym momencie podbiegł do nich jeden z górników i zadyszanym głosem powiedział:

- Mam odczyty z detektora – wręczył pomięty papier Magikowi.
- Do diabła. Prawie całe wschodnie skrzydło tunelu zostało zawalone. Nie zdołali by dojść do zachodniej części kopalni...
- Musimy zatem szukać dalej we wschodnim... – spokojnie powiedział Rob. Pokaż mi ten odczyt.

Wziął do ręki pomięty arkusz i przez chwilę przyglądał się mapce tam zamieszczonej. Wcale nie myślał o ratunku dla uwięzionych. Oczami wyobraźni, która tej nocy na chwilę w nim odżyła, starał się przypomnieć sobie jeszcze raz to ciepłe spojrzenie jego ojca. Nieświadomie przymknął oczy i jakby zastygł w miejscu. Magik zaciekawionym wzrokiem spoglądał na swojego przyjaciela, którego rzeźnik uczynił odpowiedzialnym za pomyślne przeprowadzenia akcji ratunkowej. Zniecierpliwiony podszedł do Roba i dotknął jego ramienia. Ten, jakby wyciągnięty ze snu, beznamiętnie rozglądnął się po twarzach otaczających go towarzyszy. Potrząsnął głową, odganiając przyjemne myśli i powiedział:

- Jeżeli „nowi” jeszcze żyją, to tylko w tym miejscu – wskazał na mapie magazyn zaopatrzeniowy. Prowadzi do niego szyb wentylacyjny, który jednak nie nadaje się do przetransportowania ocalałych. Moglibyśmy go natomiast poszerzyć. Ale wtedy na czas prac odcięlibyśmy im dopływ tlenu. Jedynym wyjście to zrzucenie im na linie niewielkich butli z tlenem, które dałyby nam jakieś dwie godziny na poszerzenie samego szybu. Według mapy odległość odwiertu wynosi 45 metrów. Powinniśmy się zatem wyrobić przed upływem tego czasu – na chwilę zamilkł, lecz zaraz dodał: Niech ktoś pobiegnie i sprawdzi czy oni rzeczywiście tam są. Powinni odpowiedzieć na wasze wołanie.

Wskazał stojącemu obok niego człowiekowi wylot szybu, a sam wraz z pięcioma pomocnikami udał się do magazynu po konieczne osprzętowanie. Plan wymagał wykorzystania ciężkiego sprzętu oraz mocnych nerwów. Nie jest łatwo przeciskać się poprzez naruszoną strukturę góry. Każdy błąd grozić mógł kolejnymi zawałami co w praktyce oznaczało śmierć dla uwięzionych i dla ratownika.. Rob poprzez nadajnik radiowy, w jaki go wyposażono, dostał wiadomość, że udało nawiązać się kontakt z uwięzionymi. Według informacji, jakie dostał z dołu, przeżyło piętnaście osób, w tym jeden strażnik. Pięcioro z nich miało poważne uszkodzenia ciała, które zagrażały ich życiu. „I tak zginą prędzej czy później” – pomyślał. Trzydzieści pięć lat niewoli zniszczyło w nim wolę życia. Prawie na niczym mu już nie zależało.

Zatrzymał się w pobliżu szybu wentylacyjnego, nad którym ustawił się już maszyną wiertacz. Bezproblemowe dostanie się do uwięzionych zająć mogło około godziny. Odpowiedniej średnicy wiertło, które założono przed chwilą, jednostajnie zwiększało swoje obroty. Przy zetknięciu z podłożem maszyną zatrzęsło, był to jednak efekt chwilowy. Operator powoli i dokładnie obniżał wiertło tak, aby w razie problemów nie utknęło ono w szybie. Pozostała grupka ludzi przygotowywała się w tym czasie do zejścia na linach przygotowanym pionowym tunelem. Najpierw sanitariusze, ponieważ przede wszystkim należało przygotować do transportu ciężko rannych. Wiertło pokonało już trzydzieści metrów szybu. Zadowolony Magik podszedł do stojącego nieopodal Roba i zagadnął:

- Miałeś nosa z tym magazynem. Jak dotąd wszystko idzie po naszej myśli. Za jakieś dwadzieścia minut przedostaniemy się do nich. Potem to już tylko transport na górę i po kłopocie...
- Tak, po kłopocie.


**********************


- Jak on się czuje? – Durant zapytał osobę stojącą przy najbardziej rannym górniku.
- Źle z nim – odpowiedział mu ściszonym głosem tak, aby leżący na stole go nie usłyszał. Jeżeli zaraz się nie zjawią, ten koleś nie da rady. I do tego te wstrząsy spowodowane odwiertem.
- Spokojnie. Czuwaj przy nim, a przeżyje – poklepał go po plecach, po czym dodał: Powietrze robi się coraz rzadsze. Chyba powinniśmy założyć maski.

Wszyscy byli podobnego zdania. Dosyć obszerne pomieszczenie miało wprawdzie jeszcze trochę tlenu, lecz poziom dwutlenku węgla gwałtownie wzrastał. Kilku górników pomogło założyć maski ciężej poszkodowanym, po czym sami je przywdziali. Hałas spowodowany poszerzaniem szybu wentylacyjnego, stawał się powoli nie do zniesienia. Dawał on wszakże nadzieję na rychłe ocalenie. Grupka „nowych” oraz strażnik przeszli do przeciwległego kąta pomieszczenia.

- Przygotować się! Zaraz się przebiją – krzyczał Durant starając się przebić przez hałaśliwe dudnienie nad ich głowami. Niech nikt nie zdejmuje masek.

Wszystkie światła latarek skierowano na punkt, w którym miało ukazać się wiertło. Nikt już nie słyszał nawet własnych myśli. Wszyscy chcieli już jak najszybciej być na powierzchni. Kawałek stropu właśnie zawalił się po przeciwnej stronie magazynu. Potem zobaczyli kręcące się z ogromną szybkością wiertło. Na krótko jednak, gdyż tumany kurzu, jakie za sobą ciągnęło, wdarły się do pomieszczenia.

Operator maszyny powoli wciągał wiertło na zewnątrz szybu. Po zakończonej pracy odprowadził maszynę na kryty parking. Pierwszy sanitariusz już opuszczał się na linie do magazynu. Z maską gazową na twarzy i sprzętem medycznym w plecaku, szybko pokonywał dosyć szeroko wyżłobiony tunel. Zaraz za nim zsuwał się drugi medyk.

- Schodzisz na dół? – Magik zapytał Roba.
- A do czego niby będę tam potrzebny? – odparł pytaniem Rob. Wykonałem swoje zadanie. Jak chcesz, możesz zejść, ale ja nie zamierzam. Będę czekał tu na was na górze.
- Jak chcesz – odrzekł Letro i spuścił się po linie do magazynu.

Pierwszy ranny był już gotowy do transportu. Durant odłożył broń pod ścianę. Nikt nie zauważył chyba tego faktu, bo wszyscy głowy mieli zwrócone w kierunku szybu. Kolejni górnicy wciągali byli na linach na powierzchnię. Po dwudziestu minutach w magazynie zostali już tylko sanitariusze, strażnik oraz Magik z Durantem. Medycy jako pierwsi wydostali się na zewnątrz. Strażnik, który miał się wspinać jako następny, podszedł do miejsca, w którym Durant zostawił broń, po czym, trzymając ją w ręku powiedział:

- Dziękuję. Nie zapomnę ci tego.

Górnik nic nie odpowiedział a tylko popatrzył się w stronę odchodzącego człowieka. Magik, który był mimowolnym świadkiem zdarzenia, również nic nie powiedział. Ustawił się za kolegą w kolejce do liny i cierpliwie oczekiwał na swoją kolej. Durant znajdował się już przy wylocie szybu, kiedy kolejne trzęsienie ziemi przewinęło się przez obóz. Ledwo utrzymał się na linie i spojrzał w dół. Magik, który jeszcze przed chwilą był widoczny, zniknął nagle. Kilka osób wyciągnęło rękę w kierunku Duranta, gdy ten powiedział:

- Spuśćcie mnie na dół. Muszę po niego wrócić.
- Zaraz cały szyb się zawali. Nie zdążysz.
- Nie rozumiecie co do was mówię? Opuśćcie linę!

Ratownik już bez sprzeciwu włączył ciąg wsteczny korby. Po minucie Durant był już na dole. Od razu zobaczył leżącego bezwładnie towarzysza. Przeniósł go z powrotem pod szyb i obwiązał liną. Krzyknął „wyciągajcie nas” i sam uchwycił się kawałka sznura. Czuł, jak kolejna fala trzęsienia zbliża się do ich pozycji. Zostało już tylko siedem metrów... jeszcze pięć... dwa... znaleźli się na powierzchni...

3. CODZIENNOŚĆ:

„Praca, sen, praca... trzydzieści pięć lat monotonnej agonii w kopalni uczyniło ze mnie maszynę. Czy można zapomnieć, czym jest człowiek? Dlaczego ma sumienie, drażniące spokój racjonalnego umysłu? Gdzie podziały się uczucia budujące postawę bytu odróżniającego nas od zwierząt? Urodziłem się w klatce i odejdę w klatce. To co istotne, straciłem będąc jeszcze dzieckiem. Ojciec odszedł, matki nie znałem, żadnego pokrewieństwa z pobratymcami. Przyjaciele, o ile można tak o nich mówić, przychodzili i równie szybko odchodzili w mniej lub bardziej zauważalny sposób. Ze starej gwardii został już tylko Magik. Jako jedyny akceptował mnie takim jakim się stawałem. Hm – a może raczej czym się stawałem?”

Rob siedział przy pryczy ambulatoryjnej spoglądając ślepo w podłogę. Bezsenność, na którą zapadł jakiś czas temu oraz wydarzenia minionych cykli nie dawały o sobie zapomnieć. Ból, spowodowany bliżej nieokreślonym uczuciem, odżył w nim na nowo. Strach (bo chyba tak można było to nazwać) przed utratą bliskiej osoby, coraz dobitniej wkradał się do zakamarków umysłu.

Po pamiętnym cyklu, w którym ziemia pochłonęła blisko dwie trzecie „nowych”, Magik, cudem uratowany przez Duranta, został przeniesiony do ambulatorium. Przez sześć kolejnych nie było pewne, czy poważny wstrząs mózgu połączony z otwartym złamaniem kości strzałkowej lewej nogi i wewnętrznym krwotokiem jamy brzusznej, nie uczni górnika nieprzydatnym do dalszej pracy. Spartańskie warunki sanitarne, na jakie skazani byli górnicy, nie napawały optymizmem. Pomimo tego, po tym okresie, stan Magika na tyle się ustabilizował, że pozwolili osobie spoza zespołu medycznego na krótką wizytę u rannego.

Rob spojrzał na nieprzytomnego kolegę, po czym rzucając krótkie „Trzymaj się” w jego kierunku, udał się do wyjścia. Droga do baraku minęła spokojnie. Po drodze musiał jedynie okazać nocną przepustkę, którą „wspaniałomyślnie” dostał za przeprowadzenie udanej akcji ratunkowej. Prawo obozowe zakazywało bowiem nieautoryzowanego przemieszczania się osadzonym pracownikom w obrębie wioski górniczej po zmroku. Rob wszedł do baraku. Niemal po omacku dostał się do swojej pryczy siadając n niej niedbale. Przez chwilę w milczeniu starał się przeszyć wzrokiem otaczającą go ciemność po czym cichym głosem powiedział:

- Czego chcesz? – po tych słowach nastąpiła dłuższa pauza.
- Byłeś u Magika. Jak się czuje? – zapytała nieznana postać.
- A co cię to obchodzi? – Rob zapytał bezbarwnym tonem.
- To ja go wyciągnąłem z tego szybu – powiedziała postać.
- Wiem, kim jesteś. Magik śpi…
Po tych słowach znowu zapadła dłuższa chwila milczenia. Durant (bo to on był skrytą w ciemności postacią) jakby analizował słowa Roba. Po chwili zadał jeszcze jedno pytanie:
- Wiadomo, kiedy się obudzi?


**********************


Podobno rutyna jest grobem miłości. Cyklicznie wykonywana czynność doprowadza do zamknięcia się na wszystko co odbiega od normy. Znika indywidualność i polot. Wkracza codzienność. Na MinXVI jest nią praca i sen. Kto raz został skazany, już do końca życia musiał robić na rzecz prawowitych obywateli. Niewolnictwo stało się motorem napędowym rozwoju znanego wszechświata. Ciągle powiększający się popyt na różnorodne produkty, substraty złożonych podzespołów jeszcze bardziej skomplikowanych urządzeń musiał być zaspokajany coraz większą liczbą „pracowników”. Nikt w „cywilizowanym” świecie nie używał określenia „niewolnik”. Byli pracownicy, robotnicy, serwisanci. Według opinii publicznej kryminaliści, przestępcy i zwyrodnialcy niegodni czerpać korzyści z wypracowanego przez obywateli dobra i ładu. Nikogo nie obchodziło, co dzieje się za murami obozów. Skazani dostawali jedzenie, dostęp do opieki medycznej, czasami rozrywkę na wzór starożytnych ziemskich igrzysk.
Do wiadomości obywateli nie podawano tylko nic nie znaczących szczegółów takich jak przymusowe zapładnianie skazanych kobiet przez więźniów płci męskiej. Tak poczęte i narodzone dzieci były potem przygotowywane do pracy w obozach. Chłopcy wychowywani przez ojców do pracy w kopalniach, dziewczynki przez matki do pracy w fabrykach oraz do dalszej reprodukcji. Zupełnie jak bydło w gospodarstwie. O tym wiedzieli tylko nieliczni strażnicy, specjalnie szkoleni do pracy z „przestępcami”. Ich milczenie było dobrze opłacane. Ale nie dlatego siedzieli cicho. Wiedzieli, że jeśli przekażą te rewelacje dalej, sami zostaną skazani.

Media nie doszukiwały się w obozach łamania praw skazanych, gdyż ci takowych nie mieli. W każdym więzieniu panem i władcą był komendant. On ustalał prawo. Ba… on był prawem. Przemoc stosowana była jako rozwiązanie każdego problemu. Spóźnienie – bicz, niewyrobienie normy – bicz, sprzeciw – publiczna chłosta. Każde kolejne przewinienie tylko potęgowało kary cielesne. Strażnicy często poniżali i bili za nic, tak dla zabawy. Wśród więźniów również byli ci lepiej ustawieni – kapusie, mający za nic solidarność więzienną. W ich skład najczęściej wchodzili prawdziwi przestępcy.

Największą karą, zwaną przez naczelnika „ostatnią konsekwencją” a przez pracowników „areną” była konfrontacja z genetycznie zmodyfikowanym Corborusem – drapieżnikiem odkrytym podczas kolonizowania planet w układzie rho Coronae Borealis. Inżynierowie genetyki przez lata doświadczeń doskonalili potrzebę zabijania u tego zwierzęcia. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania ojców projektu. Bestia nie tylko skutecznie eliminowała wroga, lecz również smakowała się powolnym konaniem ofiary, nie kończąc jej życia od razu. To podsunęło oprawcom myśl, aby wykorzystać predyspozycje zwierzęcia w starciu z nieposłusznymi więźniami obozów. Walka o życie odbywała się na arenach – specjalnie przystosowanych budynkach, mogących pomieścić cały obóz. Sprowadzano wtedy na widownię wszystkich pracowników, aby sami mogli zobaczyć, czym kończy się nieposłuszeństwo. Arena dla oprawców i więziennych kapo była rozrywką. Dla nowych gwoździem do trumny, a dla weteranów pozbawionych uczuć tym samym co praca i sen – codziennością.

Powtarzające się etapy cyklu takie jak sen, praca, posiłki ,odpoczynek, oraz wszechobecna przemoc – tak wyglądało życie cykl w cykl. Nawet najwytrwalsi z czasem stawali się bardziej maszyną niż człowiekiem…

Jak co dzień w o piątej przez obóz przetoczył się dźwięk syreny oznajmujący pobudkę. Najbliższa godzina miała być przeznaczona na śniadanie oraz przygotowanie odzieży i sprzętu do zaplanowanej w harmonogramie pracy. Durant, który na MinXVI przebywał już od tygodnia, zdążył zaznajomić się z trybem cyklu. W milczeniu udał się na stołówkę, ustawiając się w kolejce po posiłek. Ten pozostawiał wiele do życzenia. Niedbale pokrojony, czerstwy chleb podany z czymś co założeniu miało być mięsem; do tego garść witamin w tabletce i mętna woda. Po „pożywnej uczcie” udał się do magazynu po strój roboczy i sprzęt górniczy. Jako „nowy” przydzielany był do najcięższych i najniebezpieczniejszych prac w kopalni diamentu.

W drodze do szybu spotkał strażnika, któremu uratował życie w kopalni. Ten nawet nie spojrzał na swojego wybawcę, zupełnie jakby nic się nie stało. Nic w tym dziwnego – czego można się spodziewać po oprawcy?

Pierwsze sześć godzin pracy przy kilofie i pogłębiarce upłynęło spokojnie. W przerwie śródcyklowej spożył kolejny posiłek, również w milczeniu. Powoli przeżuwając pokarm rozglądał się po jadalni. Dokoła widział brudnych i zmęczonych współtowarzyszy niedoli, łapczywie pochłaniających coś, co przypominało kotleta. W niektórych częściach sali dostrzec można było większe grupki ludzi. Nie było jednak słychać głośnych rozmów i śmiechu. Ci co odważyli się odezwać, robili to dyskretnie i po cichu. Po chwili dostrzegł w kącie sali Roba, samotnie spożywającego obiad. Nie zachowywał się jakby był w więzieniu. Dookoła niego nie było nikogo.

Durant wziął tacę z obiadem i podszedł do stołu, przy którym siedział Rob. „Mogę się dosiąść” – zapytał. Weteran nic nie odpowiedział. Nowy odebrał to jako brak sprzeciwu i zajął krzesło naprzeciwko niego. Przez chwilę obaj spoglądali na siebie w milczeniu. W końcu padły pierwsze słowa:

- Jak minęło przedpołudnie? – zapytał Durant.

Rob dalej w milczeniu przegryzał kotleta. Wyglądał jakby wcale nie usłyszał pytania.

- Mam nadzieję, że bez większego stresu. – kontynuował niezrażony Durant - W moim szybie też wszystko w porządku, żadnych tąpnięć czy wybuchów gazu.
- Czego ty właściwie chcesz? – odezwał się Rob – Jeśli szukasz przyjaciela to źle trafiłeś. Cioty są w baraku siódmym.
- Nie szukam partnera. Chcę tylko chwilę porozmawiać.
- A ja nie. Żegnam. – odpowiedział niezmiennym tonem obojętności Rob. Już miał oddalić się od stolika, gdy nagle Durant szybkim ruchem przytrzymał go za ramię i powiedział:
- Widziałem przedwczoraj, jak czytałeś zapiski w swoim notesie. Nie widziałem słowa pisanego od trzech lat. Czy mógłbym pożyczyć.. – nie zdążył dokończyć zdania gdy nagle Rob krzyknął:
- Nie! Nie waż się tknąć moich rzeczy!

Nagła, niespotykana kontra ze strony obojętnego na wszystko pracownika wzbudziła nieme zainteresowanie pozostałych obecnych na stołówce pracowników. Nie trwało to jednak długo, gdyż zaraz potem Rob znowu przyjął maskę stoicyzmu i spokojnie powiedział „Żegnam” w kierunku Duranta, poczym udał się do wyjścia.

Przerwa dobiegała końca. Wszyscy pospiesznie kończyli obiad, a następnie szybko udali się do wyznaczonego miejsca pracy. To samo zrobił Nowy. „Kolejne szczęść godzin, potem przerwa i sen” – pomyślał Durant. Przez ostatnie trzy lata był pozbawiony wolności. Pomimo jego indywidualności oraz chęci bycia wolnym, powoli w jego życie wkradała się rutyna. Przenoszony trzykrotnie do obozów o coraz to bardziej zwiększonym rygorze, szybko „awansował” do czołowej trupiarni Uniwersum. Niedaleka przyszłość miała postawić go przed największą próbą swojego życia…


**********************


- Długo spałem? – zapytał półprzytomny Magik.
- Dziesięć cykli. Wszystko będzie dobrze. Rany goją się jak należy – odpowiedział Rob.
- Coś ciekawego mnie ominęło?
- Ten nowy pytał o Ciebie. Ten który Cię uratował.
- Co u niego? – żywszym głosem zapytał Magik – zaaklimatyzował się już?
- Nie wiem. Od dwóch cykli siedzi w celi – cicho powiedział Rob
- Jak to w celi?!
- Został skazany na arenę… Jutro ma spotkanie ze śmiercią.
- Opowiedz mi to wszystko dokładnie.

4. ARENA:

W celi panował półmrok. Ciasne pomieszczenie, mokre i brudne nie pozwalało nawet na to, aby się położyć. Kamienne ściany i podłoga dalekie były od hotelowych wygód czy nawet od obozowej pryczy. Smród stęchlizny i moczu nie pozwalał zmrużyć oka. W takich to warunkach przetrzymywano więźniów oczekujących na „ostatnią konsekwencję”. O ostatnim posiłku skazańca nikt tutaj nie słyszał. Nieszczęśnicy przed egzekucją byli traktowani jak ścierwo. Nikt o nich nie myślał do czasu pojedynku na arenie.

Durant, zmęczony i przemarznięty, z niepokojem oczekiwał na nieuchronną śmierć. Nie wiedział, co czeka go na arenie. Wcześniejsze obozy, w których był osadzony nie oferowały tego typu rozrywki. O Corborusie słyszał tylko przekoloryzowane opowieści. Czworonożna bestia z ostrym jak brzytwa ogonem. Oślizgła, pokryta łuskami skóra, niedające żadnego punktu zaczepienia. Korpus z szyją i głową długi na dwa metry. Doliczając ogon będzie ze trzy. Na samą myśl o spotkaniu z nią oko w oko w zamkniętej klatce, Durantowi robiło się niedobrze.

No właśnie – klatka. Kształtem przypominała prostopadłościan o podstawie kwadratu o boku pięćdziesięciu metrów, z tą różnicą, że w wielu miejscach była powyginana. Od zewnętrznej strony zamocowane były, losowo uruchamiane archaicznym procesorem metalowe kolce, skierowane do jej wewnątrz. Ofiara nie miała wystarczająco wiele czasu, aby zdążyć poznać częstotliwość poruszania poszczególnych ostrzy. Na samym szczycie, w środkowej jego części, została podwieszona jedyna dostępna dla skazańca broń. Była nią stalowa włócznia, długa na dwa metry, zakończona poszarpanym grotem, uniemożliwiającym jego ponowne wyciągnięcie z ciała przeciwnika (bestii ma się rozumieć). Całość otoczona była elipsoidalną widownią z betonu, przypominającą amfiteatry starożytnej Ziemi, z tą różnicą, że otaczała arenę z każdej strony.


**********************


- Wszystko przygotowane komendancie – zameldował posłusznie strażnik. - Kamery na miejscu, nagłośnienie sprawne, maskotka głodna.
- Dla waszego dobra oby tak było. Nie możemy pozwolić sobie na kompromitację. Dzisiaj zobaczy nas cały świat. Sześćdziesiąt planet Uniwersum wykupiło prawa do transmisji. Obywatele domagają się krwi – powiedział Sorba. - Czy nagrania z aplauzem przygotowane?
- Tak jest. Nasz technik siedzi przy mikserze. Musimy to skoordynować z kamerami. Milczące twarze widowni i okrzyki radości nie będą ze sobą współgrać.
- Zacznijcie sprowadzać widownię. Dajcie im do zrozumienia, że mają się uśmiechać i wiwatować. Nie powtórzymy sytuacji sprzed pół roku. Kamery macie kierować na kapo.

„To jest moja szansa. Trampolina do wielkiego świata” – rozmyślał zadowolony Sorba. „Za długo siedziałem w tym smrodzie. Najdalej za sześć cykli dostanę awans i wyniosę się z tego rynsztoka”.

W obozie panowało milczenie. Każdy wiedział co czeka Duranta. Widzieli już tyle egzekucji, że nie sposób było mieć jakąkolwiek nadzieję. Wśród pracowników panowało niepisane prawo milczenia na tę okoliczność. Nikt nie krzyczał, nikt się nie śmiał, nikt nie płakał. Zero emocji – tylko kamienna twarz. Komendantura musiała udawać się do sztucznych odgłosów radości oraz filmowania nielicznych solidaryzujących ze strażnikami. Mieli oni specjalny sektor, na który skierowana była większość kamer. Pomimo sankcji nakładanych na więźniów (mniejsze racje żywnościowe i dodatkowe godziny pracy) solidarność ze skazanym wygrywała.

Strażnicy obozowi transportowali właśnie widzów na miejsce kaźni. Ci w milczeniu zajmowali miejsca na arenie. Sorba ze specjalnego wysięgnika zawieszonego nad północnym łukiem areny obserwował to z zadowoleniem. Wszystko szło zgodnie z planem. Komendant wyjechał, więc cały splendor spłynie na niego. Kiedy Ostatni pracownik wszedł na trybuny, powstał z wygodnej loży i w milczeniu oczekiwał na rozpoczęcie transmisji. Odliczanie właśnie się zaczęło.

- Szanowni Prawowici Obywatele. Panie i Panowie. Mam niewątpliwy zaszczyt rozpocząć kolejną edycję „Ostatniej Konsekwencji”. Za chwilę zobaczycie pracownika, który swoim nagannym zachowaniem złamał jedno z najważniejszych obozowych praw. Ośmielił się podnieść rękę na jednego ze strażników. Jedynie dzięki szybkiej interwencji i dobremu przeszkoleniu, udało się nam zapanować nad tą agresją. Za to może być tylko jedna kara – Sorba zrobił tu krótką pauzę dla lepszego efektu – Za chwilę zobaczycie jego walkę o życie.

W tym czasie Duranta transportowano do platformy, która miała go wyciągnąć na powierzchnię do klatki. Dwóch strażników kroczyło za nim z bronią skierowaną w plecy skazańca. Dochodzili właśnie do windy, kiedy podszedł do nich trzeci wartownik i powiedział „Teraz ja go zaprowadzę, możecie iść”. Bez sprzeciwu wykonali polecenie. Durant ze spuszczoną głową, nawet nie zareagował na tą wymianę. Tym większe było jego zdziwienie, kiedy usłyszał znajomy głos. Przez chwilę szeptał mu coś do ucha.

- Dlaczego mi pomagasz? – Durant zapytał strażnika, tego samego, któremu uratował życie w kopalni.
- Spłacam dług. Nie przerywaj. Broni będziesz mógł użyć tylko raz. Pancerz jest najsłabszy w pobliżu miednicy potwora. Pomimo wielkich rozmiarów nie jest on zbyt ciężki. Włócznia jest wytrzymała i utrzyma jego ciężar. Będziesz wiedział co wtedy zrobić. Nie widzę innego sposobu.
- Dziękuję… Będę improwizował.

Nadzieja ponownie zamieszkała w pracowniku. „Dam radę” - pomyślał i wszedł na platformę. Strażnik uruchomił wyciągarkę. Windą szarpnęło. Powoli, jednostajnym ruchem pięła się ku górze. W połowie drogi sklepienie rozsunęło się rzucając oślepiające światło w jego stronę. Odgłosy z areny, jeszcze przed chwilą przytłumione, dobiegały teraz w pełni swej okazałości. Sztuczne krzyki połączone z nielicznymi wiwatami na widowni działały przytłaczająco. Oczy powoli przystosowywały się do światła, którego Durant nie widział od trzech cykli.

- Drodzy obywatele, przed państwem winowajca, który stoczy walkę ze śmiercią. Nie skreślamy go wszakże. Jeżeli pokona przeciwnika, wina zostanie mu wybaczona. Niech zna łaskę swoich panów. A teraz… - podniesionym głosem przeciągając samogłoski Sorba skierował twarz do kamery – wprowadzić Corborusa!

Podłoga dziesięć metrów od Duranta rozstąpiła się, uwalniając ryk i charkanie zwierzęcia. W tym momencie w nozdrza skazańca wdarł się odrzucający smród bestii. Powoli jej postać ukazywała się jego oczom. Pierwsze co przyszło do głowy Durantowi, to ucieczka za siebie do najbliższej kraty. Otrząsnął się z tej myśli. „Pamiętaj co mówił ten strażnik”. Bestia przekrwionymi oczyma rozglądała się po arenie. Blask światła musiał również jej dać się we znaki, bo dopiero po dłuższej chwili dostrzegła skazańca. Nie zaatakowała jednak, jakby czekając na sygnał do ataku.

- Niech zacznie się proces – krzyknął Sorba.

Jak na zawołanie potwór zamarł w bezruchu stojąc przodem do obiadu. Czekał na mały gest paniki pobudzający jego apetyt. Jak na złość przekąska stała nieruchomo, lekko skulona, jakby gotowa do ucieczki. Kilkudniowa głodówka wygrała z instynktem samozachowawczym. Wygłodniała bestia rozpoczęła bieg w kierunku skazańca. Normalny człowiek zacząłby uciekać w kierunku najbliższej kraty. Ku ogólnemu zdziwieniu zebranych widzów, strażników i Sorby, Durant pobiegł na spotkanie bestii. Odległość dzieląca oponentów malała z każdą sekundą. Corborus sprężył się do skoku na swoją ofiarę. Durant widząc ten gest poczekał aż potwór odbije się od ziemi, po czym wykonał gwałtowny skłon i ślizg pod lecącą bestią.

Robotnicy w milczeniu spoglądali na arenę. Walki w klatce zazwyczaj kończyły się beznadziejną ucieczką skazanego za siebie w kierunku najbliższej ściany. Bestia z łatwością doganiała ofiarę rzucając się jej na plecy ostrymi jak brzytwa pazurami. Przyzwyczajona do takiego obrotu sprawy z chirurgiczną precyzją dosięgała uciekającą osobę. Budowa ciała nie pozwalała jej na korektę skoku w locie, jak i na szybki zwrot po wylądowaniu. Durant dowiedział się tego od strażnika przed walką. Po wślizgu szybko podniósł się na nogi i szaleńczym sprintem doskoczył do najbliższej ściany. Mechanizm poruszający grotami działał od momentu wpuszczenia bestii na arenę. Znacznie utrudniało to wspinaczkę na wysokość dziesięciu metrów. Chwila nieuwagi groziła śmiercią a w najlepszym przypadku bolesną raną.

Corborus dobiegł do kraty w chwili, gdy Durant był w połowie drogi na szczyt. Bestia miała jeszcze jedną wadę. Szyja nie pozwalała jej na podniesienie głowy pionowo w górę. Nie mogła dostrzec teraz swojego posiłku, co doprowadzało ją do szału.

Skazany właśnie dosięgnął dłonią sklepienia. Za radą strażnika, do włóczni przedzierał się po przekątnej sufitu. W linii tej było najmniej śmiercionośnych kłów. W tle słychać było zagłuszające wycie imitujące rzekome niezadowolenie widowni. Kamery ciągle pokazywały sektor kapo, żywo gestykulujących w kierunku skazańca. Reszta widowni z napięciem obserwowała poczynania kolegi. Ziarnko nadziei kiełkowało w ich sercach.

Durant był już na wyciągnięcie ręki od włóczni, kiedy jedno z ostrzy dosięgło jego ramienia. Zawył z bólu puszczając się zranioną ręką. Wisiał, kurczowo trzymając się sprawną kończyną pół metra od oręża zbawienia. Bestia jak na zawołanie podbiegła na środek klatki czekając na jego upadek. Zwabiona zapachem krwi nie mogła powstrzymać ślinotoku ściekającego z paszczy. Durant zdołał już zapanować nad bezwładem. Zmobilizował całą siłę i jeszcze raz sięgnął po broń. Końcem dłoni dotknął rękojeści po czym spoglądając w dół puścił drugą ręką kratę sklepienia. Cała arena, łącznie z podstawionymi kapo i strażnikami zamarła. Nawet operator efektów dźwiękowych zapomniał ustawić kolejnej składanki krzyków. Dziesięć metrów swobodnego spadku w całkowitej ciszy zdawało się dla nich wiecznością. Każdy ruch skazańca nabierał w ich oczach majestatyczności. Delikatny jak letnia bryza gest sprawną dłonią w kierunku rękojeści włóczni, obrót tułowia i spojrzenie pod siebie. Niemal niezauważalny uśmiech na jego twarzy poprzedził moment przebicia czaszki niczego nie podejrzewającego potwora. Durant niesiony siłą upadku przetoczył się po ciele bestii i upadł na ziemię.

Potworem zaczęło rzucać we wszystkie strony. Z włócznią, na wylot przeszywającą jego głowę, jeszcze chwilę drgał w agonii, po czym bezwładnie osunął się tułowiem na ziemię. Widownia z niepokojem spoglądała na leżącego Duranta. Dalej bezwładnie leżał warzą do ziemi. Nie trwało to na szczęście długo. Ociężale podniósł się na niezranionej dłoni i, podkuliwszy kolana, wyprostował się. Dostrzegł leżące zwłoki Corborusa. Kuśtykając podszedł do niego i niewiele myśląc splunął w jego stronę.

Cała arena zawrzała ze szczęścia. Sorba dopiero teraz zorientował się w sytuacji. Rozkazał zagłuszyć robotników, ale nawet maksymalna moc głośników nie była w stanie przebić się przez okrzyki radości skazanych. Sześćdziesiąt planet Uniwersum po raz pierwszy w historii było świadkami zwycięstwa człowieka nad bestią. Nadzorca podszedł na skraj platformy i drżącym ze zdenerwowania i złości głosem powiedział:

- Proszę o ciszę… - a gdy nic to nie dało powtórzył głośniej – Ciszej pomioty - Arena z wolna przycichła.
- Ocaliłeś swoje życie pracowniku. Twoja wina zostanie wybaczona. Dodam, że… - reszty wypowiedzi nikt już nie usłyszał.

Widzowie ponownie zawyli z radości. Sorba z nienawiścią spoglądał na Duranta. Ten w milczeniu odpowiedział mu spojrzeniem.


---------------------------------------
Podziękowania dla qcyk0015 za korektę
Ostatnio edytowany przez Jo_Mason 02 Cze 2012, 08:07, edytowano w sumie 13 razy
Ulubiony Mod: CoP - AtmosFear 3, CS - The Faction War

Człowiek - gotowe 4 rozdziały
Terapia - kryminał - NOWOŚĆ
Pingwiny z Madagaskaru - Operacja "MONOLIT" - Opowiadanie ukończone

Za ten post Jo_Mason otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive KOSHI, qcyk0015, Misterius, MordercaBezSerca.
Awatar użytkownika
Jo_Mason
Stalker

Posty: 51
Dołączenie: 27 Lut 2012, 09:47
Ostatnio był: 11 Kwi 2022, 22:50
Miejscowość: Brzesko
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 39

Reklamy Google

Re: Człowiek [Opowiadanie SciFi]

Postprzez KOSHI w 14 Maj 2012, 12:30

Rewelacja. Poza tym miła odmiana tematyczna od klimatów Stalkera. zaje*iście się zapowiada. Jest coś dalej czy to już koniec?
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Człowiek [Opowiadanie SciFi]

Postprzez Jo_Mason w 17 Maj 2012, 15:40

W pierwszym poście zamieściłem trzeci rozdział. Zapraszam Do lektury.
Ulubiony Mod: CoP - AtmosFear 3, CS - The Faction War

Człowiek - gotowe 4 rozdziały
Terapia - kryminał - NOWOŚĆ
Pingwiny z Madagaskaru - Operacja "MONOLIT" - Opowiadanie ukończone
Awatar użytkownika
Jo_Mason
Stalker

Posty: 51
Dołączenie: 27 Lut 2012, 09:47
Ostatnio był: 11 Kwi 2022, 22:50
Miejscowość: Brzesko
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 39

Re: Człowiek [Opowiadanie SciFi]

Postprzez KOSHI w 18 Maj 2012, 11:11

Czytam dalej, opowiadanie wciągające. Parę zdań jest dziwnie zbudowanych, ale na tyle tekstu to pryszcz. Generalnie zdania są dobrze zbudowane, momentami nawet lepiej niż dobrze. Ciekawy jestem co dalej będzie.

Pozdrawiam.
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Człowiek [Opowiadanie SciFi] - rozdział 4. ARENA

Postprzez Jo_Mason w 27 Maj 2012, 11:27

Rozdział czwarty pt. ARENA zamieszczony w pierwszym poście. Komentarze wytykające liczne błędy w stylistyce i ortografii będą mile widziane.
Ulubiony Mod: CoP - AtmosFear 3, CS - The Faction War

Człowiek - gotowe 4 rozdziały
Terapia - kryminał - NOWOŚĆ
Pingwiny z Madagaskaru - Operacja "MONOLIT" - Opowiadanie ukończone
Awatar użytkownika
Jo_Mason
Stalker

Posty: 51
Dołączenie: 27 Lut 2012, 09:47
Ostatnio był: 11 Kwi 2022, 22:50
Miejscowość: Brzesko
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 39

Re: Człowiek [Opowiadanie SciFi] - rozdział 4. ARENA

Postprzez Misterius w 27 Maj 2012, 15:04

Bardzo fajne opowiadanie, błędów nie dostrzegłem, tylko jedno zdanie jest jak dla mnie dziwnie sformułowane, mianowicie "W momencie bestia...", lecz oprócz tego jest bardzo dobre.

Za ten post Misterius otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Jo_Mason.
Misterius
Kot

Posty: 39
Dołączenie: 07 Maj 2011, 23:52
Ostatnio był: 19 Lut 2016, 13:48
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 11

Re: Człowiek [Opowiadanie SciFi] - rozdział 4. ARENA

Postprzez Jo_Mason w 27 Maj 2012, 16:00

Faktycznie. Nie zauważyłem tego. Dzięki za korektę i dobre słowo. Zaraz to zmienię na coś mniej stylo-oko-rażącego.
Ulubiony Mod: CoP - AtmosFear 3, CS - The Faction War

Człowiek - gotowe 4 rozdziały
Terapia - kryminał - NOWOŚĆ
Pingwiny z Madagaskaru - Operacja "MONOLIT" - Opowiadanie ukończone
Awatar użytkownika
Jo_Mason
Stalker

Posty: 51
Dołączenie: 27 Lut 2012, 09:47
Ostatnio był: 11 Kwi 2022, 22:50
Miejscowość: Brzesko
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 39

Re: Człowiek [Opowiadanie SciFi] - rozdział 4. ARENA

Postprzez qcyk0015 w 28 Maj 2012, 22:46

Przeczytałem, przeanalizowałem i zanim wymienię plusy to trochę powytykam błędy (wybacz, ale sam prosiłeś :E ):


Jego obojętność na zło i ludzką krzywdę, wytrenowana przez trzydzieści pięć lat w obozie, została zauważona przez Sorbę już kilka lat wcześniej


Oni z kolei patrząc na tego trzydziestopięcioletniego człowieka, zrozumieli, że jakby wiedział, to dawno by go tu nie było


Rozumiem, że obydwa te zdania opisują Roba, więc jest niezgodność. Sądzę, że od urodzenia nie pracował, gdy w tekście wyraźnie napisane jest, że wszyscy trafiają do obozu gdy skończą dziesięć lat. Więc powinien mieć conajmniej czterdzieści pięć lat. Stosując sie do tego, w tekście jest też napisane, że ludzie umierają po czterdziestu latach życia, więc Rob musi być od nich pewnie silniejszy.


Praca, sen, praca... 37 lat monotonnej agonii w kopalni uczyniło ze mnie maszynę.


Czemu nagle zrobiło się trzydzieści siedem?

Dalej:

„Kolejni pechowcy. Musieli nieźle podpaść w poprzednich obozach, skoro przenieśli ich na Min XVI. Heh, dzięki nim ominie mnie dzisiaj praca.” - pomyślał z zadowoleniem ciemnowłosy mężczyzna. - „Byle tylko rzeźnik się zbytnio nie rzucał”.


Niepotrzebne kropki, czytelnik może się pogubić.


osiemdziesięcio-cyklowy


Osiemdziesięciocyklowy



niema


Nie ma. I nie tylko jeden raz.



nowo-przybyłych


Nowoprzybyłych.


Usiadł na swojej pryczy i przez chwilę spoglądał na figurki rycerzy i smoków, które sam wyrzeźbił wiele lat temu. Wydobywany diament doskonale nadawał się do tej roboty. Bajkowe postacie jakby ożywały, mieniąc się światłem na wszystkich załamaniach. Jego własny, zamknięty świat...


Jestem ciekawy jakimi narzędziami rzeźbił w diamencie (podejrzewam, że niewielkie) figurki i skąd je wziął gdy jest więźniem. Opisz to w tekście.



„...15,47 z Min 16


Min XVI


System dziesiętny albo cyfry greckie, musisz zdecydować.



W momencie zgasły wszystkie światła tunelu.


Niezrozumiałe zdanie.


wynosi 45 metrów


Liczby słownie.


- Nie rozumiecie co do was mówię? opuśćcie linę!


Po co ten myślnik?


Zostało już tylko siedem metrów... jeszcze pięć... dwa znaleźli się na powierzchni...


Brak wielokropka po „dwa”.


Budowa ciała nie pozwalała jej na korektę skoku w locie, jak i na szybki zwrot po wylądowaniu. Durant dowiedział się tego od strażnika przed walką.


To, że sie tego dowiedział, nie było opisane w dialogu między strażnikiem a Durantem, więc coś tutaj nie gra.


Błędów ortograficznych nie wypatrzyłem (byc może przez to, że już noc i sie oczy kleją), ale i tak to się ceni. Prócz tego wszystkiego zdania rozpoczynane małymi literami, niepotrzebne kropki a o przecinkach się nie wypowiadam, bo sam mam z tym problemy, lecz mimo tego nie zgadzało mi się czasami coś.

Poza tym to jest GENIALNE. Jestem skłonny odłożyć książkę pod wieczór by poczytać twoje dzieło, jeżeli będziesz chciał je kontynuować. Niesamowite, że wszystkie imiona i cały wykreowany świat ty sam wymysliłeś.


Szalenie spodobał mi się fragment z dłonią wystająca spod gruzu. Pasowałoby mi więcej opisów otoczenia i ludzi, ale i tak jest spoko. Pisz dalej bo czekam na nastepne rozdziały.

Pozdro :wódka: za czwarty rodział :D

Za ten post qcyk0015 otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Jo_Mason.
Awatar użytkownika
qcyk0015
Stalker

Posty: 70
Dołączenie: 16 Kwi 2010, 20:57
Ostatnio był: 22 Kwi 2016, 19:00
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Fast-shooting Akm 74/2
Kozaki: 18

Re: Człowiek [Opowiadanie SciFi] - rozdział 4. ARENA

Postprzez Jo_Mason w 28 Maj 2012, 23:06

I właśnie na takie komentarze liczę. Szczegółowo przeanalizowany temat. Wskazówki, co jest nie tak.
Co do błędów związanych z interpunkcją, liczebnikami, oraz pomyłką w liczbie lat (35 i 37) to masz w 100% rację. Poprawię jutro, bo jak sam przyznałeś jest ciemno i oczy się kleją.

Teraz kwestia pierwszej i ostatniej wskazówki.

Co się tyczy lat Roba to on ma 35 lat. Spędził w obozie całe życie, z tymże przez 10 pierwszych lat był pod opieką ojca (cały czas w tym samym obozie).

Co się tyczy kwestii rozmowy Duranta ze strażnikiem to proszę cytacik poniżej:

[...]Przez chwilę szeptał mu coś do ucha.

- Dlaczego mi pomagasz? – Durant zapytał strażnika, tego samego, któremu uratował życie w kopalni.
- Spłacam dług. Nie przerywaj[...]


Strażnik powiedział Durantowi szepcąc mu to do ucha. To był specjalny zabieg, mający na celu nie zdradzanie wszystkiego od razu :)

Dziękuję za analizę.
Ulubiony Mod: CoP - AtmosFear 3, CS - The Faction War

Człowiek - gotowe 4 rozdziały
Terapia - kryminał - NOWOŚĆ
Pingwiny z Madagaskaru - Operacja "MONOLIT" - Opowiadanie ukończone
Awatar użytkownika
Jo_Mason
Stalker

Posty: 51
Dołączenie: 27 Lut 2012, 09:47
Ostatnio był: 11 Kwi 2022, 22:50
Miejscowość: Brzesko
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 39

Re: Człowiek [Opowiadanie SciFi] - rozdział 4. ARENA

Postprzez KOSHI w 18 Sie 2012, 09:31

Jo, można liczyć na kolejną część czy porzuciłeś pisarstwo? Bo od dłuższego czasu cisza w temacie, a muszę przyznać, że opowiadanie było całkiem niezłe.
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Człowiek [Opowiadanie SciFi] - rozdział 4. ARENA

Postprzez Jo_Mason w 20 Sie 2012, 10:24

Nie porzuciłem a zawiesiłem do końca wrzesnia, kiedy mam obronę pracy dyplomowej. Po obronie wrócę do pisania :)
Ulubiony Mod: CoP - AtmosFear 3, CS - The Faction War

Człowiek - gotowe 4 rozdziały
Terapia - kryminał - NOWOŚĆ
Pingwiny z Madagaskaru - Operacja "MONOLIT" - Opowiadanie ukończone
Awatar użytkownika
Jo_Mason
Stalker

Posty: 51
Dołączenie: 27 Lut 2012, 09:47
Ostatnio był: 11 Kwi 2022, 22:50
Miejscowość: Brzesko
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 39

Re: Człowiek [Opowiadanie SciFi] - rozdział 4. ARENA

Postprzez Misterius w 04 Paź 2012, 18:34

Wrzesień minął także czekam dalej z niecierpliwością na dalsze części :) piszesz jeszcze ?
Misterius
Kot

Posty: 39
Dołączenie: 07 Maj 2011, 23:52
Ostatnio był: 19 Lut 2016, 13:48
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 11

Następna

Powróć do Zero z Zony

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 14 gości