Krwawy Świt by KOSHI

Twórczość nie związana z uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R.

Moderator: Realkriss

Re: Krwawy Świt by KOSHI

Postprzez KOSHI w 04 Cze 2012, 22:11

Oczywiście. 4 rozdział się tworzy. Do końca tygodnia powinien powstać. Będzie trochę dłuższy, muszę też przejrzeć go pod kątem interpunkcji i dialogów dlatego trochę mi zejdzie. Ale już po egzaminie to można pisać dalej :E .
Image

Za ten post KOSHI otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive HaijTaczi.
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Reklamy Google

Re: Krwawy Świt by KOSHI

Postprzez KOSHI w 05 Cze 2012, 20:15

ROZDZIAŁ IV – Depesza

Od wizyty kapitana upłynęła godzina. Obowiązki koordynatora ds. ewakuacji personelu medycznego objął dr Fowler. Pod jego kierunkiem pakowano na ciężarówki przywieziony z kraju sprzęt medyczny po czym obsługujący ciężarówkę kierowca zawoził go pod stojące na płycie lotniska Herkulesy 130-C, gdzie żołnierze przepakowywali sprzęt do maszyn. Większą część przywiezionych lekarstw postanowiono zostawić jednak w placówce licząc na to, że nadciągające wojska rządowe ominą szpital. Częściowo przeszkolony tutejszy personel medyczny mógłby w ten sposób kontynuować leczenie chorych i zakończyć rozprzestrzenianie się epidemii. Wraz ze sprzętem na teren lotniska przetransportowano też sporą ilość lekarzy i sanitariuszy.

Na piętnaście minut przed planowanym terminem ewakuacji, kiedy wszystko było już praktycznie spakowane, a większość osób ulokowano w Herkulesach, kapitan Barret stał na środku dziedzińca obozu i asystował doktorowi Fowler`owi przy liczeniu personelu. W obozie, oprócz ich dwóch i dr Church`a, który podziewał się nie wiadomo gdzie, pozostało jeszcze dwudziestu żołnierzy. Ich zadaniem było osłanianie ciężarówek. Jako ostatni mieli zająć miejsca w samolocie wraz z Hummerami, którymi się poruszali. Kapitan zakończył liczenie, stan osobowy jednostki medycznej zgadzał się. Nie było jedynie dr Church`a i radiotelegrafisty. Większość lokalnego personelu, na którego pozostanie w szpitalu obaj lekarze tak bardzo liczyli, ulotniło się, kiedy dwie trzecie obozu ewakuowano. Uciekli, zabierając przy okazji część pozostawionych lekarstw i wyposażenia, które udało im się wynieść w zamieszaniu. Kapitan nie reagował, lekarze zresztą też. Były ważniejsze sprawy na głowie niż pilnowanie mienia, które i tak postanowiono pozostawić w Kikwit. Na pięć minut przed odlotem, kiedy kapitan Barret prawie wychodził już z siebie i klął na czym świat stoi, na dziedzińcu pojawił się doktor Church – sprawca doprowadzenia Barret`a do szewskiej pasji. Zziajany, sapiąc jak lokomotywa, biegł ku kapitanowi i dr. Fowler`owi machając szaleńczo jakąś kartką, a za nim biegł łącznościowiec, który darł się nie wiele mniej niż on sam.

- M-mam d-depesze kapitanie. Od d-dowództwa – wycharczał łapiąc oddech. - Właśnie przyszła – powiedział, po czym wyciągnął rękę z wiadomością w stronę kapitana. – Nastąpiła zmiana planów.
- Jak to ku*wa zmiana planów? – wrzasnął wściekły Barret, który był już purpurowy na twarzy ze wściekłości. – Teraz?! Ochujeli czy co?! Za pięć minut odlatujemy!
- Panie kapitanie – wtrącił radiotelegrafista. – To przyszło z samej góry… To chyba bardzo ważne …
- Jasne. Z samej góry rozkazy są zawsze najważniejsze – burknął Barret. – Szkoda, że zawsze przychodzą w najmniej odpowiednim momencie i zazwyczaj zwiastują same kłopoty. – Daj mi pan to – rzucił do Church`a i wyciągnął rękę po kartkę.

Po krótkiej chwili, kiedy przeczytał depeszę półgłosem, jego twarz spurpurowiała do reszty. Siląc się na największy wysiłek, odczytał treść depeszy. Wynikało z niej, że doktorzy Church i Fowler mają zabrać ciężarówką czterech podejrzanych o zarażenie się nowym szczepem wirusa Ebola i przewieźć ich do Tshikapa, skąd miał ich zabrać specjalny samolot do kraju, który był przystosowany do przewozu zakażonych osób. Eskortować ich miało czternastu żołnierzy sił ONUC II przy pomocy dwóch Hummerów i jednego pojazdu MRAP typu Cougar. Notatkę podpisał głównodowodzący operacją sił pokojowych – Mark Benton oraz jakiś typ z organizacji WHO, którego nazwiska Barret nawet nie doczytał. Po minucie ciszy, kiedy depesza została odczytana, kapitan odezwał się lodowatym głosem:

- To zapewne pański pomysł doktorze Church. Nie było was całą ewakuację a teraz przylatujecie mi z radiotelegrafistą i jakąś zasraną notatką, która pierzy mi cały misterny plan. Brawo! – rzucił chłodno kapitan. Mogę się założyć, że wydzwaniał pan gdzie się tylko dało i oto mamy efekt pana uporu. Zamiast grzecznie odlecieć do domu będziemy sobie urządzać safari po Kongo, bo pan chce ratować tyłki komuś, kto już praktycznie jest martwy.
- Jako lekarz miałem obowiązek poinformować o tym organizację. Depesza jest tylko tego następstwem - odpowiedział hardo Church.
- Gdyby nie dzwonił pan gdzie popadnie już siedzielibyśmy w czwartym samolocie i odlatywali stąd. Tamci by umarli i byłoby po problemie. A tak muszę panu przygotować konwój, a tym samym opóźnić odlot maszyny narażając przy tym więcej osób i sprzęt – skwitował kapitan. – Jedźcie poinformować pilotów – rzucił do stojących obok żołnierzy – aby odlatywali. - Niech pilot czwartego Herkulesa czeka na nas z włączonym silnikiem. Chłopcy przygotujcie się. Czeka was przejażdżka po zoo jakim jest ten kraj i taszczenie dupy doktora ze świtą umarlaków – rzucił do pozostałej dwunastki żołnierzy. – Same atrakcje, buahaha – zaśmiał się wojskowy.
- Ależ pan dowcipny – rzucił doktor i spojrzał na kapitana z kwaśną miną.
- Dziękuję. To jedna z moich zalet.
- A co, jeśli powiedzmy, zostaniemy zaatakowani? Co wtedy będzie? – powiedział z posępną miną Fowler, ponieważ pomysł podróży przez ogarnięte wojną Kongo niezbyt mu się podobał.
- Moi chłopcy zabiją wszystkich skurwys*nów, którzy się ośmielą zaatakować konwój. A co ma być? – stwierdził sarkastycznie kapitan.

Pół godziny później po Herkulesach na lotnisku nie pozostał ślad. Odleciały, unosząc na swych pokładach dwadzieścia osób z personelu, sprzęt medyczny, prawie cały kontyngent oraz sprzęt wojskowy. Kiedy żołnierze przygotowywali swój sprzęt i pojazdy, doktorzy i radiotelegrafista, który został w „nagrodę” za pomoc Church`owi, przetransportowali chorych do ciężarówki. Nie było to łatwe zadanie. „Nerwowi”, jak ich ochrzcił personel, byli wyjątkowo agresywni. Udało się ich załadować dopiero, kiedy doktorzy zarzucili im na twarze koce. Inny sposób nie wchodził w grę. Próba załadowania łóżka z przypiętym do niego chorym, który jeszcze na dodatek wierzgał i próbował gryźć, była niezwykle trudna, toteż doktorzy uciekli się do podstępu. Na żadną pomoc nie mogli liczyć. Przed odjazdem Barret uprzedził żołnierzy, żeby nie zbliżali się do chorych co ci wykorzystywali skrupulatnie, udając, że ciągle sprawdzają pojazdy czy czyszczą broń. Kiedy chorych załadowano na ciężarówkę dr Church polecił radiotelegrafiście - Billowi Cayn`a poinformować żołnierzy, którzy rezydowali na dziedzińcu, że konwój może ruszać. Nie dane mu było jednak dostarczyć tej informacji. Zanim dobiegł na dziedziniec, ciszę w obozie przerwał świst. Pocisk z moździerza eksplodował wewnątrz obozu zabijając radiotelegrafistę.

PS: Podzieliłem jednak na 2 części :E . Reszta pewnie do poniedziałku powstanie.
Ostatnio edytowany przez KOSHI 07 Lip 2012, 08:11, edytowano w sumie 4 razy
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Krwawy Świt by KOSHI

Postprzez qcyk0015 w 07 Cze 2012, 22:28

Zanim dobiegł na dziedziniec, ciszę w obozie przerwał świst. Świst, który zabił Billego. Pocisk z moździerza eksplodował w połowie drogi pomiędzy dziedzińcem a budynkiem, gdzie trzymano chorych poddanych kwarantannie. W miejscu, w który akurat znajdował się Billi. Raniony odłamkami padł martwy na ścianę bloku B.


Te zdania są dziwnie złożone. Myślę, że w ten sposób byłoby trochę bardziej zrozumiale:

„Zanim dobiegł na dziedziniec, ciszę w obozie przerwał świst. Pocisk z moździerza eksplodował w połowie drogi pomiędzy dziedzińcem a budynkiem, gdzie trzymano chorych poddanych kwarantannie. Raniony odłamkami Billi, który akurat w tym miejscu się znajdował, padł martwy na ścianę bloku B ”

Taka mała sugestia. Ogólnie dużo lepiej niż wcześniejsze, jest ciekawie. Pozdro.
Awatar użytkownika
qcyk0015
Stalker

Posty: 70
Dołączenie: 16 Kwi 2010, 20:57
Ostatnio był: 22 Kwi 2016, 19:00
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Fast-shooting Akm 74/2
Kozaki: 18

Re: Krwawy Świt by KOSHI

Postprzez KOSHI w 09 Cze 2012, 22:06

Błędy poprawione. Dzięki za rady. Po ciężkiej walce i zmaganiami z kacem zapodaje kolejny rozdział. Może się komuś spodoba o ile ktoś to w ogóle czyta.

ROZDZIAŁ V – Ucieczka

Dr. Church i Fowler znajdowali się w ciężarówce, kiedy w środku obozu wybuchł pocisk. Siedząc na przednich siedzeniach pojazdu i obserwując dziedziniec przez przednią szybę, stali się mimowolnymi świadkami śmierci człowieka, z którym od kilkunastu tygodni rozmawiali, jedli i robili sobie żarty z kapitana, i z którym bądź co bądź po części się zżyli. Teraz ten człowiek nie żył, leżał bezwładnie na ścianie jednego z budynków poszarpany odłamkami i już nigdy nie opowie im żadnej śmiesznej anegdoty na temat Barret`a.

- Taki młody był … Po powrocie z misji miał się żenić … - powiedział smętnym głosem Fowler, patrząc na leżącego pięćdziesiąt metrów dalej martwego Bill`a. – Taka bezsensowna śmierć …
- Mogłem nie angażować go w całe to zamieszanie … Dałbym sobie sam radę z radiostacją … Nie podpadłby Barret`owi i leciałby teraz do Stanów – powiedział smutnym głosem Church.
- Rozmawiałem z nim ostatnio. Mówił mi nawet … - nie zdążył dokończyć Fowler. Kolejny pocisk rozerwał na strzępy rosnącą nieopodal kępę bananowca, przerywając dywagacje doktorów na temat Bill`a.
- Jedź! – wrzasnął Church do siedzącego za kierownicą kolegi. - Wynośmy się stąd zanim zrobią z nas mielonkę.

Fowler odpalił pojazd i ruszył ostro w stronę dziedzińca przy akompaniamencie kolejnych eksplozji, które z mniejszym lub większym sukcesem trafiały celu, jakim był obóz. Obsługa moździerza strzelała widocznie na chybił – trafił, ponieważ na kilkanaście kolejnych strzałów tylko dwa były celne. Zniszczeniu uległa latryna obozowa, która trafiona pociskiem zamieniła się w stertę połamanych desek i bali. Drugi celny strzał zerwał dach z bloku A i wepchnął elewację frontową oraz część elewacji bocznej do środka zabijając znajdujących się na łóżkach chorych, którzy zostali przysypani gruzem z walących się ścian. Reszta pocisków eksplodowała poza obrębem obozu, wyrzucając do góry fontanny ziemi lub wybuchła w pobliskich zaroślach szatkując tropikalną florę na kawałki.
Kiedy Fowler dotarł na dziedziniec żołnierze czekali już z włączonymi silnikami samochodów gotowi do odjazdu. Jako pierwsze w konwoju stały dwa Hummery. Pojazd MRAP stał z boku. Żołnierze czekali, aż ciężarówka zajmie odpowiednie miejsce w szyku. Doktor Fowler podjechał pod pojazd MRAP i krzyknął przez otwarte okno do kierowcy Cougar`a:

- Jesteśmy gotowi! Chorzy są w ciężarówce!
- Zajmijcie miejsce za samochodami! Będziemy jechać jako ostatni i was osłaniać! – odkrzyknął żołnierz. – Jedziemy do miasta a potem skręcamy na drogę N1. Jedziecie cały czas za nami. Nie zatrzymujecie się dopóki konwój nie stanie. Nie robicie nic, czego wam nie każemy. W ciężarówce jest sprzęt do komunikowania się. Róbcie wszystko jak należy a nie będzie problemów. Wszystko jasne?!
- Tak! - odkrzyknął Fowler, próbując przekrzyczeć huk eksplozji, która właśnie zniszczyła wrota do obozu, robiąc ze stalowej bramy kilkadziesiąt kilo pogiętych kształtowników i blach. – Jedziemy za wami. Do miasta, potem na N1! Wszystko jasne!
- Odjazd – krzykną kierowca i zatoczył ręką w powietrzu koło.

Dr Fowler wjechał w pozostawioną lukę pomiędzy pojazdami i konwój ruszył. Kiedy transport mijał resztki wrót, doktor Church spojrzał ostatni raz w stronę lotniska. Po pasie startowym pędziło w ich kierunku kilkanaście pojazdów. Z tyłu, za nimi, biegła piechota. Kiedy wojska rządowe zauważyły, że konwój opuszcza obóz, jeepy przyśpieszyły, próbując dogonić uciekinierów, i otworzyły ogień. Idioci – pomyślał Alonzo Salvatore, żołnierz obsługujący zamontowany na pojeździe M240 w systemie CROWS. Z tej odległości nikogo nie trafią … Podczas, gdy pasem startowym w stronę transportu gnały samochody sił rządowych, pojazdy sił ONUC II dotarły do utwardzonej drogi i wjechały pomiędzy pierwsze zabudowania.

- Kur*a!!! – krzyknął kierowca pierwszego Hummera. – Nie przejedziemy, droga zablokowana! Przed nami przewrócony autobus, je*any zatarasował całą drogę. Walimy w boczną uliczkę, trzymajcie się blisko nas – ryknął do radia.
- Zrozumiałem – odpowiedział kierowca drugiego hummera skręcając za pierwszym wozem.

Kiedy ciężarówka dotarła do przewróconego autobusu, drugi hummer skręcał w prawo pomiędzy zabudowania. Doktor Fowler miał już skręcać w prawo, zobaczył dwóch uzbrojonych żołnierzy, którzy wybiegli spomiędzy budynków, zagradzając im drogę. Odbił więc gwałtownie w lewo, wjeżdżając w boczną uliczkę i zanim zatrzymał wóz, zdążył ujechać jakieś sto metrów. Spojrzał do tyłu przez ramię, ale mężczyzn już nie było. Stał pomiędzy rozpadającymi się chatkami z drewna zupełnie sam. Tymczasem ktoś darł się w radiu:

- Gdzie oni są do cholery?! Straciłem ich z oczu! – krzyczał ktoś z pierwszego pojazdu.
- Skręcili w lewo! – odpowiedział głos, który Fowler rozpoznał jako głos kierowcy MRAP`A.
- Mieli jechać za nami! Pojechaliśmy w prawo, bo drogę blokował autobus. Po co pojechali w drugą stronę?!
– A skąd mam do ch*ja wiedzieć.
- Pojechaliśmy w lewo, bo przed maskę wyskoczyli mi jacyś żołnierze z karabinami. Co miałem zrobić. Stoję jakieś sto metrów dalej. Gdzie są tamci dwaj nie wiem, widzę tylko uciekającą ludność.
- Dobra. Wracajcie. Czekamy przed busem – odezwał się ktoś z Cougar`a. – Będziemy was osłaniać. Mińcie nas i jedźcie prosto, jakieś trzysta metrów dalej czekają na was hummery. Jest czysto. Pora stąd spieprzać!
- Ok. Przyjęliśmy, wracamy.

Kiedy dr Fowler jechał na wstecznym, Cougar otworzył ogień. Doktorzy nie wiedzieli do czego strzela, ale M240 co chwilę wypluwał serię pocisków w stronę, z której przyjechali. Kiedy byli na wysokości pojazdu opancerzonego, Church spojrzał w lewo. Ogień z transportera był skuteczny, załoga unieszkodliwiła dwa jeepy. Jeden leżał do góry nogami. Siedzący w nim żołnierze zostali zmiażdżeni. Drugi rozbił się o narożnik budynku, kiedy seria z karabinu roztrzaskała przednią szybę i zabiła osoby na przednich siedzeniach. Dwaj pozostali żołnierze leżeli obok zabici zapewne kolejną serią. Minąwszy transporter doktorzy pognali w stronę hummerów. Za nimi podążył MRAP, który nie przestawał strzelać. Goniły go trzy jeepy również plując ogniem ze swoich karabinów. Na domiar złego z bocznych uliczek na odcinku pomiędzy ciężarówką a wozem bojowym zaczęli pojawiać się żołnierze uzbrojeni w AK-47, którzy przybywali zwabieni odgłosami wystrzałów. W skutek tego obsługa CROWS`a musiała skupić się również na zagrożeniach czyhających z ich stron. M204 „tańczył” na górze pojazdu robiąc istną demolkę. Trafieni w głowę, brzuch, nogi żołnierze padali martwi, pozostawiając krwawe ślady na ulicach i murach. Ci, którzy mieli mniej szczęścia, zostali przecięci na pół serią pocisków 7.62 mm. Dewastacja trwała w najlepsze. Konwój był już w połowie drogi do mostu na Kwilu, kiedy dowódca Cougar`a odezwał się:

- Mamy problem. Chyba przestrzelili nam opony z jednej strony. Możemy jechać, ale będziemy wolniejsi. Wjebaliśmy się w niezłe gówno. Wali na nas chyba cała armia Demokratycznej Republiki Konga. Coraz więcej żołnierzy się pojawia. Rozwaliliśmy goniące nas trzy jeepy, ale pojawiły się nowe. Kończy się nam też amunicja. Jak nie wydostaniemy się z miasta to nie mamy żadnych szans na ucieczkę. Jeśli będziemy was zwalniać, jedźcie dalej, jakoś was dogonimy.
- Nie ma mowy! Dowódco, nie zostawimy was! Wracamy! – powiedział kierowca pierwszego hummera.
- Róbcie, co mówię. To rozkaz! Jeśli zawrócicie, nikt nie przeżyje. Odetną nam drogę i wybiją. Musimy cały czas jechać do przodu. Jak miniemy most będziemy bezpieczni. Nie będą mogli nas okrążyć, bo zablokuje i zwolni ich rzeka.
- Przyjąłem. Jedziemy dalej.

Konwój posuwał się do przodu, lecz jego tempo zmalało. Uciekająca ludność blokowała drogę skutecznie obniżając prędkość ucieczki. Wojskowi z omijaniem grup ludzi radzili sobie znacznie lepiej. Pojedynczych cywili rozjeżdżali jeepami, większe grupy skutecznie rozpędzała seria z karabinów, po której na ulicy pozostawało paru, parunastu zabitych. Mężczyzn, kobiet lub dzieci. Dystans pomiędzy uciekającymi a wojskiem zmniejszał się. Pojazdy ONUC II dotarły w okolice katedry. Hummery i ciężarówka minęły ją bez większych problemów. Do mostu zostało zaledwie pięć kilometrów. Kiedy Cougar mijał kościół, z bocznej ulicy wybiegła grupa uciekinierów. Czterdzieści, może pięćdziesiąt osób. Kierowca pojazdu, aby nie wjechać w tłum, wcisnął odruchowo pedał hamulca. Gwałtowna zmiana prędkości spowodowała, że samochód stracił przyczepność i wpadł na niski murek przy jednej z kamienic, zawieszając się na nim. Pojazd warczał, wył i wyrzucał z rury wydechowej kłęby spalin, ale nie był w stanie jechać dalej. Koła po lewej stronie pojazdu kręciły się nie mogąc złapać podłoża. Koła po prawej też były bezużyteczne. W trakcie uderzenia o ścianę musiało się coś zepsuć w systemie, który był odpowiedzialny za ich pompowanie.

- Dowódco! Chyba utknęliśmy! – wrzasną Alonzo. – Pod nami jest jakiś murek. Ale tak niefortunnie na niego wpadliśmy, że chyba się zawiesiliśmy. W piz*u!
- Jest jakaś opcja, żeby to bydle ruszyło? – spytał trzeźwo dowódca.
- Obawiam się, że nie. Poza tym radio też się rozwaliło. Nie mamy jak poinformować reszty, że mieliśmy wypadek. Moglibyśmy spróbować go zepchnąć murku, ale i tak nie będziemy w stanie nim jechać. Chyba nie pozostaje nam nic innego niż opuścić wóz i ewakuować się pieszo.
- Ok chłopcy! Wysiadamy! – krzyknął dowódca. - Wynośmy się stąd!

Alonzo otwarł drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Pościg był jakieś cztery kilometry za nimi. Na jego czele pędziły dwa uzbrojone jeepy. Jeszcze mamy czas – pomyślał. Uciekniemy bocznymi alejkami – stwierdził po krótkich oględzinach miejsca. Chwilę później z wozu wygramolił się dowódca. Miał rozbite czoło i podrapany policzek. Również zlustrował okolice po czym rzucił w głąb wozu:

- Teren czysty! Wychodźcie!

W drzwiach ukazał się kolejny żołnierz, który próbował wydostać się z pojazdu. Dowódca konwoju nie wiedział jednak, że cały czas byli obserwowani, od kiedy Cougar wpadł na przeszkodę. Przyglądał się im mężczyzna ukryty na balkonie budynku, na którego elemencie rozbił się wóz. Był dla nich niewidoczny, ponieważ znajdował się bezpośrednio nad nimi. Kiedy żołnierze próbowali wyjechać z rumowiska, poszedł spokojnie do pokoju, wziął ze sobą stary RPG-7 i przeszedł po dachach do sąsiedniego domu. W chwili, kiedy kolejny żołnierz opuszczał MRAP`A, przyklęknął na dachu, za okalającym go murkiem.

- Jezu!!! – krzyknął Alonzo, kiedy spostrzegł zagrożenie. – Tam!!! – wydarł się pokazując ręką mężczyznę na dachu. Kapitan spojrzał w miejsce, które wskazał podwładny i zbladł. Na dachu stał zamaskowany na czarno mężczyzna celując w nich z wyrzutni rakiet.

KLIK! Broń wystrzeliła wyrzucając pocisk. Po chwili kamienicą wstrząsnął potężny wybuch. Cougar, trafiony pociskiem , eksplodował, zabijając stojących przed nim czterech żołnierzy oraz dwóch kolejnych, którzy nie zdążyli go opuścić. Mężczyzna uśmiechnął się. Chyba sowicie mnie za to nagrodzą – pomyślał licząc w pamięci pieniądze. Kolejne, które zarobi w swojej nowej pracy – pracy zdrajcy i kolaboranta. Zdjął z ramienia broń i poszedł na dół przywitać swoich nowych pracodawców.

Konwój zjeżdżał na drogę N1 kiedy terkot broni maszynowej wypełniający miasto rozdarła eksplozja. Fowler ze zdziwieniem stwierdził, że już nikt ich nie goni. Nie było też wozu bojowego, który ich osłaniał. Ponieważ coś go tknęło sięgnął po radio i spróbował wywołać kogoś z MRAP`A. Cisza. Kolejna próba, to samo. Dopiero po chwili radio zatrzeszczało:

- Doktorze. Widzi pan ostatni wóz? Nie mamy z nim kontaktu … Jest za wami?
- Nie. Zniknęli mi z oczu w okolicach katedry. Od tej pory ich nie widziałem. Gnałem za wami, żeby się znów nie zgubić. Nie patrzałem zbytnio w lusterka …
- Próbujemy ich wywołać od dłuższej chwili, ale bezskutecznie. Chyba coś się stało … Jeden hummer zawróci sprawdzić, co się dzieje. My jedziemy dalej, musimy się wydostać z miasta.

Chwilę później jeden z pojazdów zatrzymał się, nakręcił i ruszył w stronę centrum. Ciężarówka i jeden humvee ruszyły dalej, i po pięciu minutach dotarły do mostu. Minęło dziesięć minut. Wysłany na zwiad pojazd nie wrócił. Kierowca ostatniego ocalałego Hummera spróbował wywołać go przez radio, ale nikt się nie odezwał się. Dwadzieścia minut później, dwa pojazdy gnały przez bezdroża Kongo, pozostawiając za sobą echa wystrzałów, dramat pacyfikowanego miasta i tysiące uchodźców, którzy ratowali swoje życie salwując się ucieczką w stronę granicy z Angolą.
Ostatnio edytowany przez KOSHI 07 Lip 2012, 08:36, edytowano w sumie 2 razy
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Krwawy Świt by KOSHI

Postprzez Roen w 01 Lip 2012, 04:40

Zeszło mi zdecydowanie dłużej niż planowałem, ale cóż, bywa i tak. Postaram się zbytnio nie marudzić i nie rozpisywać nad pierdołami, więc przejdźmy od razu do rzeczy:

I. Pierwsze podejście:
Tekst jest lekki, to znaczy bardzo szybko i przyjemnie się go czyta, przy czym stara się jednocześnie wprowadzić trochę cięższy klimat. Fabularnie, jak na razie, muszę przyznać, że przypadł mi do gustu - prezentuje się jako dynamiczna historia akcji, podczas czytania której odbiorca ma wrażenie, że zaraz stanie się coś niepokojącego, coś co w dość znaczący sposób wpłynie na klasyfikacje opowieści do danych gatunków. Sprzyja temu dobrze prowadzona narracja, której co prawda zdarza się czasem pędzić z zawrotną prędkością - na prawdę, przydałoby się trochę więcej opisów - ale to właśnie dzięki temu zabiegowi, czytelnik czuje, że znajduje się w samym sercu konfliktu. Czasem kuleją trochę dialogi, które miejscami są trochę infantylne, lub nie do końca pasują do postaci, która daną kwestie wypowiada, lecz w ogólnym rozrachunku jest dobrze. Ciężko jest mi powiedzieć coś więcej - w dalszym ciągu jest to dopiero początek (najprawdopodobniej) skomplikowanych wydarzeń, więc głębszą analizę pozostawiam na później. W skrócie: jest składnie, przyjemnie i w miarę logicznie, bez zbędnych wodotrysków i skomplikowanych psychologicznych wywodów (co wcale nie znaczy, że później się pojawić nie mogą). Tutaj mocne 7/10 z nadzieją na bardziej płynne i rozleglejsze opisy - w szczególności postaci.

II. Błędy:
Dosyć często pojawiają się błędy w odmianie przez przypadki, kilka drobnych literówek i, jak to zwykle bywa, interpunkcja. Postaram się zamieścić wszystko, co zauważyłem, chociaż pewnie trochę mi umknęło, prosząc z góry, by popełnione przeze mnie błędy mi wypomnieć, bądź pytać w przypadku jakichkolwiek niejasności; ale przechodząc do rzeczy:

:

Pociągnął łyk drinka i ruszył do salonu, z którego dochodziły odgłosy zwiastujące, że wiadomości się rozpoczęły.
Prościej i naturalniej ...zwiastujące rozpoczęcie wiadomości. Czasem zupełnie niepotrzebnie komplikujesz zdania, przez co powstają błędy stylistyczne.

Takim samym,(?) jak co sobotni grill ze znajomymi...
Tutaj nie jestem pewien, czy przecinek powinien się pojawić, czy jednak nie, jednakże wydaje mi się, że zdanie brzmi lepiej gdy się tam znajduje

Pokazano kilka płonących aut, uciekającą ludność przy akompaniamencie chaotycznych wystrzałów oraz człowieka w białej koszuli, który martwy leżał na chodniku z dziurą w głowie i potwierdzał to, co Joe już wiedział od miesiąca, odkąd począł pilniej przypatrywać się sytuacji w Kongo – kolejna wojna domowa, kolejne setki tysięcy zabitych i rannych, zniszczone miasta i infrastruktura.
Zdanie zdecydowanie za długie. ...uciekającą przy akompaniamencie chaotycznych wystrzałów ludność...

Wygrał popierany przez nich Patrick Akimba, który w swojej poprzedniej kadencji promował rozwój zachodniej części Demokratycznej Republiki Konga, robiąc ze wschodniej części kraju zaplecze towarowo – surowcowe...


Dotychczasowe manifestacje były pokojowe, aż do dziś, kiedy rozgoryczony tłum po miesiącu bez_owocnych negocjacji...


Materiał zatrzymał się tym razem na dłużej, aby widz mógł dłużej skupić na nim wzrok.


Morfeusz zabrał go (do) krainy snu.
Czegoś zapomniałeś ;)

Od dwóch tygodni co dzień śnił mu się mężczyzna z reportażu.
Zdecydowanie lepiej i mniej problematycznie będzie: Codziennie od dwóch tygodni... Jak na razie jest błąd stylistyczny, nie wiem jak z interpunkcją i nie jestem pewien, czy znaczenie jest dokładnie takie, jak myślę, że chciałeś by było.

Dwa tygodnie później wiadomości podały, że w ogarniętej wojną domową Demokratycznej Rebublice Konga wybuchła epidemia gorączki krwotocznej.


...zostanie wysłany korpus medyczny oraz dwu sto osobowy kontyngent wojskowy do ochrony placówki. Jednocześnie doprowadzono na skutek negocjacji do wstrzymania walk...
...dwustu osobowy [...] Jednocześnie, na skutek negocjacji, doprowadzono...

- Szefie, możemy porozmawiać? – powiedział dr Fowler wchodząc do gabinetu doktora Church`a.
- Jasne, nie ma problem – odparł doktor Church. - A o co chodzi?
- Trzy tygodnie temu na blok C przyjęliśmy nowych chorych. Umarli wszyscy oprócz czterech mężczyzn przywiezionych z okolic Kipuka. Chociaż ich stan jest ciężki, zaobserwowaliśmy u nich nagły przypływ energii. Musieliśmy ich przypiąć pasami do łóżek, bo sanitariusze nie dawali sobie z nimi rady. Co mam z nimi zrobić? – zapytał dr Fowler swojego zwierzchnika.
- Nigdy się nie spotkałem z takim czymś (czymś podobnym)– odrzekł zdziwiony doktor Church. – Może to jakieś cięższe przypadki. Konwulsje to rzecz normalna w stadium agonalnym. Myślę, że za parę dni będzie po wszystkim – skwitował doktor. - Po prostu ci biedacy muszą przechodzi chorobę gorzej niż inni. Nie daję im żadnych szans, ale na wszelki wypadek poddajcie ich kwarantannie – odpowiedział doktor;(wystarczy zwykły przecinek) po czym dodał po chwili: - Przed ich namiotem ustawcie wartę, niech się tam nie pląta nikt nie powołany. To wszystko, możecie odejść.


Do obozu wciąż trafiali zarażeni, ale nie w takiej ilości jak w pierwszych dnia od przybycia sił ONUC II do Kikwit. Zdawało się, że epidemia opada z sił i zebrała należne już sobie żniwo.
Lepiej będzie po prostu: słabnie...

Część z nich udało się uratować chociaż, śmiertelność...


Jedyne, co spędzało sen z oczu doktora Church`a to cztery osobliwe przypadki zarażonych mężczyzn. Mijało pięć tygodni od czasu, kiedy trafili do szpitala. Ich stan nie zmienił się. Zaobserwowano za to u mężczyzn dalszy przyrost agresji w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
...szpitala, lecz ich stan się nie zmienił. Będzie bardziej naturalnie.

Wierzgali rękami i nogami, a gdy ktoś podchodził do łóżka próbowali go także ugryźć.


Aby rozwiać swoje wątpliwości postanowił spotkać się ponownie z doktorem Fowlerem, by o tym ponownie porozmawiać.
Ponownie :E

Nie chciał jednak wprowadzać wśród personelu paniki, że być może mają do czynienia z jakimś nową odmianą wirusa Ebola...


Porozmawianie ze swoim najbardziej doświadczonym podwładnym wydało mu się najlepszym wyjściem.
Rozmowa ze swoim najbardziej doświadczonym podwładnym wydała mu się najlepszym wyjściem.

...spytał doktor Church, gdy znalazł się sam na sam z podwładnym.


Godzinę temu w zamachu bombowy w Kinszasie zginął prezydent Kongo.


- Rozkaz to rzecz święta – powiedział podniesionym głosem, po czym dodał...


Od wizyty kapitan upłynęła godzina.


Pod jego kierunkiem pakowano na ciężarówki przywieziony z kraju sprzęt medyczny, po czym obsługujący ciężarówkę kierowca zawoził go pod stojące na płycie lotniska Herkulesy 130-C, gdzie żołnierze przepakowali sprzęt do maszyn.
Utrzymajmy może jednak w tym zdaniu niedokonaną formę czasowników: przepakowywali...

Na piętnaście minut przed planowanym terminem ewakuacji, kiedy to (wywalić) wszystko było już praktycznie spakowane, a większość osób ulokowano w Herkulesach


Ich zadaniem było osłanianie ciężarówek_.


Jako ostatni mieli zająć miejsca w samolocie wraz z Hummerami, którymi się poruszali.


Większość lokalny personelu, na którego pozostanie w szpitalu obaj lekarze tak bardzo liczyli, ulotniło się, kiedy dwie trzecie obozu ewakuowano. Uciekli, zabierając przy okazji część pozostawionych lekarstw i wyposażenia...


Zziajany, sapiąc jak lokomotywa, biegł ku kapitanowi i dr. Fowler`owi machając szaleńczo jakąś kartką a za nim biegł łącznościowiec, który darł się nie mniej niż doktor.


- Właśnie przyszła – powiedział, poczym wyciągnął rękę z wiadomością w stronę kapitana.


Po krótkiej chwili, kiedy przeczytał depeszę półgłosem, jego twarz z purpurowiała(spurpurowiała) do reszty. Siląc się na największy wysiłek. odczytał treść depeszy.


...przewieźć ich do Tshikapa, skąd miał ich zabrać specjalny samolot do kraju, który był przystosowany do przewozu zakażonych osób. Eskortować ich miało czternastu żołnierzy sił ONUC II przy pomocy dwóch Hummerów i jednego pojazdu MRAP typu Cougar_. Notatkę podpisał główno_dowodzący operacją sił pokojowy – Mark Benton


- Jako lekarz miałem obowiązek poinformować o tym organizację.
Za dużo o jedną spację.

Tamci bym umarli i byłoby po problemie.


Odleciały, unosząc na swych pokładach dwadzieścia osób z personelu...


Przed odjazdem Barret uprzedził żołnierzy, żeby nie zbliżali się do chorych, co ci wykorzystywali skrupulatnie, udając, że ciągle sprawdzają pojazdy czy czyszczą broń.


Kiedy chorych załadowano na ciężarówkę dr Church polecił radiotelegrafiście - Billowi Cayn`a (w tym wypadku poprawnie będzie jednak Cayn poinformować żołnierzy, którzy rezydowali na dziedzińcu, że konwój może ruszać.


Zanim dobiegł na dziedziniec, ciszę w obozie przerwał świst. Pocisk z moździerza eksplodował w połowie drogi pomiędzy dziedzińcem a budynkiem, gdzie trzymano chorych poddanych kwarantannie.


Siedząc na przednich siedzeniach pojazdu i obserwując dziedziniec przed przednią szybę, stali się mimowolnymi świadkami śmierci człowieka


...powiedział smętnym głosem Fowler, patrząc na leżącego pięćdziesiąt metrów dalej martwego Bill`a.


Nie podpadł_by Barret`owi i leciałby teraz do Stanów


Kolejny pocisk rozerwał na strzępy rosnącą nieopodal kępę bananowca, przerywając dywagacje doktorów na temat Bill`a.


...eksplozji, które z mniejszym lub większym sukcesem trafiały celu,(?) jakim był obóz.


Drugi celny strzał zerwał dach z bloku A i wepchnął elewację frontową oraz część elewacji bocznej do środka. zabijając znajdujących się na łóżkach chorych, którzy zginęli przysypani gruzem z walących się ścian. Reszta pocisków eksplodowała poza obrębem obozu, wyrzucają do góry fontanny ziemi albo w pobliskich zaroślach szatkując tropikalną florę na kawałki.
Poniekąd jest to pleonazm...

Jako pierwsze w konwoju stały dwa Hummery.


- Tak! - odkrzyknął Fowler, próbując przekrzyczeć huk eksplozji, która właśnie zniszczyła wrota do obozu, robiąc ze stalowej bramy kilkadziesiąt kilko pogiętych kształtowników i blach.


Po pasie startowym pędziło w ich kierunku kilkanaście pojazdów. Z tyłu, za pojazdami, biegła piechota. Kiedy wojska rządowe zauważyły, że konwój opuszcza obóz, jeepy przyśpieszyły, próbując dogonić uciekinierów, i otworzyły ogień.


Z tej odległości nikogo nie trafią_… Podczas,(wywalić) gdy pasem startowym w stronę transportu gnały samochody sił rządowych, pojazdy sił ONUC II dotarł do utwardzonej drogę i wjechały pomiędzy pierwsze zabudowania.


- Kur*a!!! – krzyknął kierowca pierwszego Hummera.


- Zrozumiałem – odpowiedział kierowca drugiego Hummera, skręcając za pierwszym wozem.


Doktor Fowler automatycznie poruszył kierownicą chcąc skręcić w prawo, odbił jednak gwałtownie w lewo wjeżdżając w boczną uliczkę widząc dwóch uzbrojonych żołnierzy, którzy wybiegli spomiędzy budynków zagradzając im drogę.
Za dużo imiesłowów przysłówkowych... Pogubiłem się w przecinkach...

Spojrzał to tyłu przez ramię, ale mężczyzn już nie było.


- Gdzie on są do cholery?! Straciłem ich z oczu!
Miała być liczba mnoga.

Doktorzy nie wiedzieli do czego strzela, ale M240 co chwilę wypluwał serię pocisków w stronę, skąd (z której) przyjechali.


Trafieni w głowę, brzuch, nogi żołnierze padali martwi, pozostawiając krwawe ślady na ulicach i murach


Rozwaliliśmy goniące nas trzy jeepy, (ale) pojawiły się w nowe.


Nie będą mogli nas okrążyć, bo zablokuje i zwolni ich rzeka.


Uciekająca ludność blokowała drogę, skutecznie obniżając prędkość ucieczki.


Hummery i ciężarówka minęły ja bez większych problemów.


To wystarczyło, aby Cougar przestał być w pełni sprawny pod względem manewrowym...
Może lepiej po prostu ...stracił przyczepność...

Pościg był jakieś dobre pół kilometra za nimi.
Jeepy pędzące za nimi, jeśli jechałyby 60 km/h, dogoniłyby ich w pół minuty... To nie jest dużo czasu...

Również zlustrował okolice, po czym rzucił w głąb wozu...


Cougar, trafiony pociskiem z czterdziestu metrów(wywalić), eksplodował, zabijając stojących przed nim cztery żołnierzy...


Wysłany na zwiad pojazd, tak, jak było to umówione, nie wrócił.
Z tego zdania wynika, że umówili się, żeby Hummer nie wracał...

Kierowca ostatniego ocalałego Hummera spróbował wywołać go przez radio, ale nikt nie odezwał się.
...nikt się nie odezwał.

- Nie wiem, co się stało. Prawdopodobnie coś bardzo złego_… Mam nadzieje, że nasi koledzy żyją i jakoś sobie poradzą, i że się za nie długo zobaczymy na miejscu. Nie możemy wrócić, by sprawdzić co się dzieje, bo jesteśmy ostatni, którzy mogą eskortować ciężarówkę. Mówię to z ciężkim bólem serca, ale musimy jechać.
Infantylizm! Styl wypowiedzi zupełnie nie pasuje do sytuacji...


To by było chyba na tyle, chociaż znając życie na pewno czegoś nie zauważyłem. Jak widać są to głównie pierdoły, które w jakiś znaczący sposób nie wpływają na odbiór tekstu, ale jednak... Tutaj 6/10, a po poprawie ocena oczko w górę.
Błędy zostały poprawione, przynajmniej większość z nich, tak więc podnoszę ocenę zgodnie z obietnicą na 7/10.

III. Na chłodno:
W sumie nie mam nic więcej do dodania. Opowiadanie jest porządne, cieszy wartka akcja, która wręcz porywa czytelnika od momentu przeniesienia miejsca akcji do placówki medycznej, jest przede wszystkim składnie i bez zbędnych udziwnień, które mogłyby burzyć odbiór tekstu. Popracuj jeszcze trochę nad opisami - przez pięć rozdziałów nie dowiedziałem się o wyglądzie żadnej z postaci, doprowadź do perfekcji dialogi - to jest wojna, tu musi być miejscami wulgarnie, bez ogródek i prosto z mostu - i przede wszystkim - rozwijaj dalej dobrze zapowiadającą się fabułę. Warsztat najprawdopodobniej wyjdzie w praniu, tak jak zawsze zresztą. 7/10.

IV. Podsumowanie
Ze wzoru mathusa92:
(7 * 1 + 7 * 2 + 7 * 3) / 6 = 7

Kolejna moja pseudo recenzjo-korekta, którą kończę pisać o 4 nad ranem... Teraz się zastanawiam, czy iść spać, czy może jednak pójść zrobić śniadanie.

Mam nadzieję, że lektura była pouczająca (w jakikolwiek możliwy sposób) i jeszcze raz proszę o powiadomienie mnie, gdybym gdzieś popełnił jakiś błąd - postaram się jak najszybciej poprawić.
Pozdrawiam,
Roen

PS Osoby, które chciałyby bym się ich tekstom przyjrzał proszę o wysłanie PW. Bez tego może mi to zająć wieki zanim się za Wasze opowiadanie zabiorę.

PPS KOSHI, szczerze liczę na kontynuację ;).

PPPS Jak zwykle, żeby nie było nieporozumień zamieszczam także skale ocen w poniższym spoilerze, zaczynając od najwyższej (obowiązują do pierwszego i trzeciego kryterium, w drugim istotna jest ilość i waga błędów):
:

10 - arcydzieło - musi być niemal bezbłędne względem poprawności językowej, ciekawe, zaskakujące i dające do myślenia. Ze względu na mą osobę notę tą otrzymają ode mnie najprawdopodobniej jedynie opowiadania w ciężczych klimatach (takie mnie niestety najbardziej interesują).

9 - świetne - jak wyżej, pojawiać się mogą jednak częściej drobniejsze błędy językowe, drobne nieścisłości fabularne (taką ocenę dostaną też najlepsze opowiadania nie trafiające w me gusta).

8 - bardzo dobre - pod względem językowym w dalszym ciągu drobne błędy tak jak i drobne nieścisłości fabularne. Opowiadanie trochę mniej ambitne, lecz nadal dające czytającemu satysfakcję z poświęcenia tych kilku chwil.

7 - dobre - językowo dalej bardzo dobrze jednak zaczynają pojawiać się miejscami poważniejsze błędy, fabuła w dalszym ciągu interesująca, lecz zaczynają pojawiać się elementy, które nie wpadają w mój gust.

6 - w porządku - kilka, kilkanaście poważniejszych błędów językowych, fabuła już nie tak interesująca lub zawiera sporo nieścisłości i niedomówień. Dużo elementów średnich, które miejscami nudzą i psują radość z czytania.

5 - średnie - sporo poważniejszych błędów, fabuła/bohaterowie są nijacy lub mnóstwo błędów logicznych, czasami zaczynam się zastanawiać, czy warto było poświęcać na to czas, lecz z reguły dochodzę do w niosku, że jednak tak.

4 - słabe - sporo poważniejszych błędów, fabuła i bohaterowie nie są interesujący, pojawia się sporo błędów logicznych, zwykle przyczyną jest słaby warsztat twórcy.

3 - bardzo słabe -

2 - okropne -

1 - nie dające się przyczytać -

Ostatnich trzech nawet nie opisuję mając nadzieję, że nie będę musiał ich stosować...


EDIT: Ocena po poprawieniu błędów, jak zostało obiecane, została podniesiona.
Ostatnio edytowany przez Roen 11 Lip 2012, 12:01, edytowano w sumie 2 razy
ImageImage

Za ten post Roen otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive KOSHI.
Awatar użytkownika
Roen
Kot

Posty: 16
Dołączenie: 02 Maj 2012, 00:13
Ostatnio był: 30 Kwi 2014, 16:18
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 4

Re: Krwawy Świt by KOSHI

Postprzez KOSHI w 01 Lip 2012, 21:01

Roen, jak zwykle, rzeczowo podszedł do sprawy. B. dobra recenzja, za którą dostajesz Kozaka. Błędy postaram się poprawić w wolnej chwili. Natomiast co do kontynuacji to oczywiście będzie. Mam trochę napisane kolejnego rozdziału natomiast zdecydowanie brakuje mi czasu, aby go skończyć. Ale powoli jakoś go tam zmęczę i wrzucę za jakiś czas. W tym rozdziale wydarzy się coś, co pchnie fabułę do przodu i zmieni ją o 180 stopni.

PS. Tekst poprawiony. Kolejna część pisze się ;) .
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Krwawy Świt by KOSHI

Postprzez KOSHI w 08 Lip 2012, 17:59

ROZDZIAŁ VI – Puszka Pandory

Upłynęło dwadzieścia minut od momentu, kiedy konwój opuścił miasto, mijając ostatnie zabudowania. Echa wystrzałów milkły stopniowo, aż stały się niesłyszalne. Zastąpiły je odgłosy sawanny - szum falujących traw, śpiew egzotycznych ptaków i dolatujące zewsząd dźwięki żyjących tam zwierząt. W oddali przechadzały się majestatycznie żyrafy, a pod jednym, z wielu porastających sawannę drzew, wylegiwała się lwica karmiąca małe lwiątka. Zwierzęta nie zwracały uwagi na jadące samochody. Widok ten nie był im obcy - tabuny turystów często nawiedzały te strony słono płacą za organizowane przez biura podróży safari. Lwica leniwie spojrzała na pędzące pojazdy i opuściła głowę na trawę. Dziwnie warczące i śmierdzące „stalowe zwierzęta” nie były dla niej i dla młodych jakimkolwiek zagrożeniem. Rozciągnęła się wygodnie pod chroniącą ją przed żarem afrykańskiego słońca akacją, pozwalając małym ssać dalej swe sutki. Hipopotamy okazały się jeszcze mniej zainteresowane konwojem. Nie raczyły obdarzyć przyjezdnych spojrzeniem. Tarzały się w najlepsze w bajorze błocka kompletnie ignorując gości. Jedynym elementem, który psuł krajobraz sawanny była rzecz, której nigdy nie można było spotkać na pocztówkach z Afryki. Słup czarnego dymu wyrastał w oddali i górował nad okolicą niczym grzyb atomowy. Z minuty na minutę rozrastał się coraz bardziej przypominając członkom konwoju wydarzenia sprzed kilkudziesięciu minut. Kikwit płonęło, podpalone przez siły rządowe, które postanowiły zrównać miasto z ziemią. Od czasu, kiedy konwój przekroczył most na Kwilu, w kabinie ciężarówki zapadła cisza. Doktorzy jechali w milczeniu apatycznie wpatrując się w tył jadącego przed nimi Hummera. Z radia, po mimo, iż było włączone, nie dolatywały żadne dźwięki. Podobny nastrój panował również pośród czterech mężczyzn jadących Hummvee. Nikt się do nikogo nie odzywał, a jedynymi odgłosami, które mąciły złowrogą ciszę było bzyczenie much, które towarzyszyły im od momentu wyjazdu z miasta. Wraz z powiększającą się chmurą dymu nad miastem, do żołnierzy docierało, że mogą nie zobaczą już swoich towarzyszy. Siedzieli osowiali w milczeniu i biernie obserwowali życie sawanny, które toczyło się dalej, nieświadome wydarzeń, jakich doświadczyli żołnierze.

Coś, co nazywało się drogą N1, i było w miarę utwardzonym gruntem, skończyło się kilkadziesiąt kilometrów poza miastem. Zastąpił ją kamienisty trak pełen dziur i wybojów, przy którym jazda wcześniejszym odcinkiem drogi N1 wydawała się jazdą autostradą. Stan nawierzchni drogi był tak fatalny, że pojazdy musiały zwolnić do dwudziestu kilometrów na godzinę. Hummer pokonywał przeszkody w miarę sprawnie, czego nie można było powiedzieć o wysokiej ciężarówce, którą bujało na wszystkie strony, kiedy koła wpadały w dziury wielkości Rowu Marjańskiego. Doktor Fowler klął na czym świat stoi, ale swoimi obelgami nie mógł uleczyć stanu infrastruktury drogowej afrykańskich państw. Tam, gdzie drogi nie były potrzebne z ekonomicznego lub wojskowego punktu widzenia, dróg nie remontowano. Ba, nie budowano ich nawet. Drogami były wyjeżdżone od kilkudziesięciu lat trakty, którym nadano oznaczenia celem ich lepszej identyfikacji na mapach. Jedynymi robotnikami, którzy pracowali przy drogach najniższej kategorii, byli sami mieszkańcy wiosek, przez która taka droga przebiegała. Mieszkańcy pozbawieni ciężkiego sprzętu i materiałów próbowali je naprawiać, ale skutek tych prac był mizernym. Cóż bowiem mogło dać zasypanie kilkudziesięciu dziur kamieniami, czy wzmocnienie lokalnego mostka paroma drewnianymi belkami, wobec potęgi pory deszczowej i zabójczego słońca. Po kilku miesiącach opadów i upałów droga wracała do swojego pierwotnego stanu, czyli mniej więcej czegoś, co można po prostu nazwać wertepami. Załoga konsekwentnie brnęła przez bezdroża prowincji Kwilu, zmierzając do punktu pośredniego, jakim miała być wioska Kilembe, w której to konwój miał się zatrzymać na krótką przerwę. Ciężarówka, którą doktorzy przewozili chorych, zbuntowała się jednak już po półgodzinnych zmaganiach z wybojami Kongo. Na skutek wstrząsów urwało się lewe, przednie koło, w efekcie czego ciężarówka straciła równowagę i przewróciła się na bok.

- Chyba rozbiłem czoło – powiedział dr. Church dotykają guza wielkości śliwki. - Co się stało?
- Nie wiem. Chyba urwało się nam koło, bo w pewnym momencie straciłem kontrolę nad pojazdem i efekt jest, jaki jest. Przewróciliśmy się na bok. Dobrze, że nie jechaliśmy szybko, bo było by teraz nie ciekawie … Niech pan ze mnie zejdzie - powiedział Fowler do kolegi próbując go zepchnąć z siebie.
- Ale niby jak? Drzwi z lewej strony pan sam przygniata. Zresztą, i tak się nie otworzą, bo na nich leży ciężarówka. A drzwi z prawej strony chyba są nade mną, bo ich nie widzę …
- To niech pan coś wymyśli, bo leżymy tu jak jakieś sardynki w puszce, a na dodatek przed oczami mam pana krocze. To nie jest komfortowa sytuacja … - odpowiedział zdegustowany całą to sytuacją Fowler.

Kiedy doktor Church szamotał się z pasami i próbował wyzwolić się z pułapki, jaką była kabina przewróconej ciężarówki, kierowca Hummera zauważył wypadek i zawrócił. Chwilę później jeden z żołnierzy stłukł przednią szybę pojazdu kolbą karabinu i rzuci do wnętrza kabiny:

- Niech pan poczeka doktorze – powiedział żołnierz przecinając pasy bezpieczeństwa, po czym dodał: - Zaraz będzie pan wolny.

Chwilę później jakieś silne ręce chwyciły go i wyciągnęły z samochodu. Doktor wstał z ziemi i obejrzał się dookoła. Obok niego stał kierowca Hummera, który przed sekundą wyciągnął go z rozbitej ciężarówki. Dwóch żołnierzy próbowało wyciągnąć dr. Fowlera z kabiny, a jeden stał z boku pojazdu i pokazywał dowódcy coś, co parę minut temu było kołem ciężarówki. Dowódca skierował swój wzrok w tamtą stronę po czym spojrzał wymownie na doktora i powiedział zdenerwowany:

- Ciężarówkę szlak trafił! Z urwanym kołem nigdzie nie pojedziemy, a ja nie jestem jakimś pieprzonym MacGyver`em, żebym naprawił ją na środku zadupia przy pomocy śrubokręta i gumy balonowej. Mam pan pomysł, jak przewieźć pacjentów dalej? – spytał dowódca nie licząc na jakąś sensowną odpowiedź ze strony medyka.
- Hmm, ehmm … - chrząkał dr. Church próbując coś wymyśleć, choć i jemu, po wszystkich tych wydarzeniach, przestawała podobać się ta cała misja z transportowaniem pacjentów.
- Tak też myślałem. Mam pewien plan, ale najpierw niech pan pójdzie sprawdzić, co z chorymi, bo może się okazać, że umarli podczas transportu i problem sam nam się rozwiąże.
- Dobrze – przytaknął zgodnie Church. - Już idę zobaczyć, co z nimi.

Minutę później żołnierzom udało się wyciągnąć dr. Fowler`a z ciężarówki. Nie ucierpiał zbytnio podczas wypadku. Stał z dowódcą masując rozbity łokieć i bark, którym uderzył o drzwi samochodu. Podczas, gdy obaj panowie omawiali nowy plan przewiezienia chorych, dr. Church udał się obejrzeć swoich pacjentów. Dotarł na tył ciężarówki, podniósł brezentową plandekę osłaniającą pakę ciężarówki i spojrzał do wnętrza pojazdu. Tak jak przewidywał, na skutek kolizji, łóżka powywracały się. Jeden z pacjentów leżał na brzuchu przygnieciony żelastwem i jęczał cichutko. Kolejne łóżko leżało na boku z przypiętym do nim pacjentem, który wykazywał jednak więcej życia i bełkotał coś niezrozumiale. Rozglądając się w półmroku panującym wewnątrz ciężarówki, doktor postanowił poszukać kolejnych łóżek i ich pacjentów. Leżały powywracane w głębi pojazdu, ale doktor nie dostrzegł przypiętych do nich chorych. Gdzie oni są? – pomyślał, kiedy usłyszał sapanie z boku. Obrócił się, a jego twarz zetknęła się z twarzą jednego z zarażonych. Z ust mężczyzny wydobywała się ślina pomieszana z krwią. Oczy miał przekrwione i mętne, a wzrok błędny, typowy dla szaleńców i opętanych. Mężczyzna warczał, próbował coś mówić, ale z jego krtani dobiegał tylko bezsensowny bulgot. Doktor Church chciał coś powiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle. Stał za ciężarówką z głową wsuniętą pod plandekę i trząsł się jak galareta. Chwilę później dotarło do niego, że z boku stoi drugi zarażony mężczyzna. Doktor odwrócił się w jego stronę, ale to co zobaczyły, zmroziło krew w jego żyłach i sprawiło, że dotychczas suche spodnie, które nosił, stały się mokre w okolicy przyrodzenia. Mężczyzna stał nad nim z ogromnym kluczem francuskim, gotowy do zadania ciosu. Church spojrzał w jego pełne mordu i nienawiści oczy, kiedy kawał żelastwa trafił go w głowę, która eksplodowała niczym owoc melona trafiony pociskiem.
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Krwawy Świt by KOSHI

Postprzez Roen w 11 Lip 2012, 11:52

I tak oto opowiadanie ciągnie się dalej. Podoba mi się zwiększona trochę ilość opisów - uważam nawet, że w takich proporcjach w jakich występują one teraz w tekście jest wręcz idealnie. Dialogi również prezentują się jakby lepiej, trochę mniej jest w nich naiwności, ale jest to element, nad którym autorowi polecałbym jeszcze trochę popracować. Wydaje mi się, że język typowo wojskowy powinien być trochę bardziej cięty, szczególnie w przypadku, gdy całemu konwojowi szczęście niezbyt dopisuje.

Fabularnie jest jak najbardziej w porządku - tempo akcji trochę zwolniło, ale za to atmosfera stała się trochę cięższa i przytłaczająca, prawdę mówiąc tak, jak się spodziewałem. Mam jedynie nadzieję, że autor równie dobrze sprawdzi się w narracji bardziej "dreszczowej", jak sprawdzał się podczas szalonego pościgu.

Poniżej zamieszczam mini korektę. Nie wiem ile przeoczyłem, ale jak na razie nie jest źle, powiem więcej, jest nawet całkiem dobrze.
:

KOSHI napisał(a):Widok ten nie był im obcy - tabuny turystów często nawiedzały te strony słono płacą za organizowane przez biura podróży safari.


Nikt się do nikogo nie odzywał, a jedynymi odgłosami, które mąciły złowrogą ciszę było bzyczenie much, które towarzyszyły im od momentu wyjazdu z miasta. Wraz z powiększającą się chmurą dymu nad miastem, do żołnierzy docierało, że mogą nie zobaczą już swoich towarzyszy.


Jedynymi robotnikami, którzy pracowali przy drogach najniższej kategorii, byli sami mieszkańcy wiosek, przez którą taka droga przebiegała.


- Chyba rozbiłem czoło – powiedział dr. Church dotykają guza wielkości śliwki. - Co się stało?
Po skrócie dr dajemy kropkę tylko i wyłącznie wtedy, gdy słowo doktor jest zastosowane w zdaniu w innej formie niż w mianowniku, tak samo zresztą jak z wszystkimi innymi skrótami. I tak na przykład będzie:
doktor - dr
doktora - dr.
doktorowi - dr.

Dobrze, że nie jechaliśmy szybko, bo było by teraz nie_ciekawie … Niech pan ze mnie zejdzie - powiedział Fowler do kolegi próbując go zepchnąć z siebie.
W stopniu równym zarówno przysłówki jak i przymiotniki z partykułą nie piszemy łącznie w stopniu równym i rozłącznie w stopniu wyższym i najwyższym. Istnieją od tego pewne specyficzne wyjątki, ale te pozostawiam już wam do samodzielnego odkrycia.

Chwilę później jeden z żołnierzy stłukł przednią szybę pojazdu kolbą karabinu i rzuci do wnętrza kabiny:


Mam pan pomysł, jak przewieźć pacjentów dalej? – spytał dowódca nie licząc na jakąś sensowną odpowiedź ze strony medyka.


- Hmm, ehmm … - chrząkał dr. Church próbując coś wymyśleć, choć i jemu, po wszystkich tych wydarzeniach, przestawała podobać się ta cała misja z transportowaniem pacjentów.
Wymyślić i tylko i wyłącznie wymyślić. Forma wymyśleć jest całkowicie błędna, nawet pomimo tego, iż powstaje przecież od słowa myśleć.

Podczas, gdy obaj panowie omawiali nowy plan przewiezienia chorych, dr. Church udał się obejrzeć swoich pacjentów.


Doktor odwrócił się w jego stronę, ale to co zobaczyły, zmroziło krew w jego żyłach i sprawiło, że dotychczas suche spodnie, które nosił, stały się mokre w okolicy przyrodzenia.


Jeżeli tekst będzie się rozwijał w dalszym ciągu w taki sposób jak teraz - ja jestem kupiony.
Pozdrawiam, czekając ze zniecierpliwieniem na następny rozdział,
Roen
ImageImage
Awatar użytkownika
Roen
Kot

Posty: 16
Dołączenie: 02 Maj 2012, 00:13
Ostatnio był: 30 Kwi 2014, 16:18
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 4

Re: Krwawy Świt by KOSHI

Postprzez KOSHI w 28 Lip 2012, 10:55

Kolejny rozdział. Może nie specjalnie długi, ale nie jest on najistotniejszy w opowiadaniu, więc nie robiłem z niego tasiemca.

ROZDZIAŁ VII – Propozycja

Deszcz bębnił o szyby miarowo i jednostajnie. Gdyby wsłuchać się w niego byłoby to lepsze lekarstwo na sen niż liczenie owiec. Plusk, plusk, plusk … Niekończąca się monotonna melodia, którą przerywał jedynie dobiegający z oddali grzmot pioruna. Na tyle senna, aby uśpić przemęczonego pracą Joe`go. Porter spał w swoim ulubionym fotelu podczas, gdy Stalone demolował zastępy wrogów w Rambo 4. Pospałby zapewne do rana, gdyby nie jeden drobny szczegół. Gdzieś około godziny jedenastej w nocy ktoś postanowił przerwać mu drzemkę natarczywym dzwonieniem do drzwi. Być może jeden sygnał nie zbudziłby Joe`go, ale ktoś nie miał zamiaru poprzestać na jednym dzwonku. Najwidoczniej mu zależało, aby go solidnie wku*wić, bo dzwonił już czwarty raz.

- ku*wa! – rzucił zaspany Joe wstając z fotela. - Jedenasta jest … Kogo do cholery niesie o tej godzinie? – mruczał do siebie. - Moment, ubiorę się – rzucił w stronę drzwi zakładając szlafrok. Nie chciał bowiem usłyszeć kolejnego dzwonka, który rozchodził się po jego zaspanej głowie niczym odgłos gongu. Człapiąc do drzwi spojrzał na ekran telewizora. Pokręcił głową i rzucił w jego kierunku: - Sylwek, nie za stary jesteś na takie wygłupy?

Gość za drzwi musiał widocznie usłyszeć jego słowa, ponieważ dzwonienie ustało. Porter ubrany w szlafrok frotte poszedł otworzyć drzwi zabierając z półki M9, z którym się nie rozstawał od czasu zakończenia służby. Zerknął w wizjer. Jedyne co zobaczył, to sylwetkę postawnego, łysego mężczyzny. Więcej nie udało mu się dostrzec, bowiem żarówka na werandzie jego domu musiała się wcześniej spalić. Otworzył drzwi, wycofał się do korytarza, po czym rzucił: Wejść.

Drzwi uchyliły się wprawione w ruch ręką gościa. W drzwiach stał Murzyn ogromnej postury i trzymał coś w ręce. Coś, czego Porter nie mógł rozpoznać. Podniósł przedmiot do góry, kiedy Joe wyciągnął zza siebie pistolet, tak, aby gość mógł go zobaczyć i odezwał się w stronę drzwi:

- Jeśli masz złe zamiary, odejdź. Już taki jeden szwendał mi się tu ostatnio po trawniku. O mało nie skończył z odstrzelonym zadkiem.
- Jak zawsze w formie – odpowiedział mężczyzna znajomym głosem.
- Vince??? – rzucił w stronę werandy Joe.
- We własnej osobie – doleciało z dworu.
- Nie możliwe … Tyle lat …
- Możliwe, możliwe. Ile to już lat minęło? Siedem?
- Chyba – potwierdził Joe poczym poświecił latarką w stronę drzwi. W drzwiach stał Vince Road, który trzymał owiniętą w papier flaszkę.
- Wejdź – rzucił Joe do gościa po tym, jak w świetle latarki stwierdził, że w drzwiach nie stoi nikt inny, jak jego dawny kumpel z wojska.
- Masz. Wiem, że lubisz. To na odnowienie znajomości. – Vince przekroczył próg podając mu butelkę Jacka Danielsa.

Kiedy obaj panowie znaleźli się już w salonie, Vince zasiadł na stojącej w kącie, skórzanej kanapie, a Joe wyciągał właśnie z kredensu dwie szklanice barmańskie. Pobrawszy szkło podszedł do stolika, postawił szklanki i począł napełniać jedną z nich. Kiedy dotarł do drugiej, Vince nakrył swoją ręką.

- Dzięki, ale ja się dziś się nie napiję. Wozem jestem. Jak tam idzie ci handel bronią? – zagaił po chwili.
- Nieźle, chociaż nie ma z tego jakiś kokosów. Gdybym miał swoją firmę, to może i bym do czegoś doszedł … A tak muszę się męczyć z Malon`em i jego bandą nieudaczników. Mogłem nie kończyć tak szybko służby. W biurze czuję się jak stary pryk … Krawat, spodnie w kant, teczka, spotkania biznesowe … Powoli dobija mnie to.
- No widzę, że praca za biurkiem ci nie służy. Zaczynasz robić się stary ramol. Kapcie, szlafrok, piwny brzuszek. To chyba nie twoje klimaty ... Nie masz ochoty na trochę akcji? – spytał po chwili Vince.
- Zaraz, zaraz… Chyba nie przychodzisz zaproponować mi jakiejś misji? Wiesz, że wycofałem się. Nie piszę się na to. Wolę jednak zgrywać biznesmena, niż ganiać się po dżungli z gnatem w ręku. Jestem na to już za stary.
- Wiem, ale to bardzo dobra oferta... Poza tym świetnie się składa, bo potrzeba mi kogoś właśnie spoza wojska.
- A nie możesz wziąć kogoś z tych swoich siepaczy? Kogoś z Blackwater, czy innych tego typu organizacji. Najemnicy są zawsze chętni do takich zadań.
- I tu pojawia się pewien problem… Wysłaliśmy pewien oddział. To byli bardzo dobrzy ludzie. Połowę celów misji wypełnili bez problemu, zostało tylko jedno zadanie. Do tego momentu wszystko szło świetnie. A potem kontakt się urwał … Cisza. Nie wiadomo co się stało. Zero informacji. Przepadli jak kamień w wodzie.
- Fiuuu – gwizdnął Joe. - I niby ja, emerytowany komandos, wraz z bandą innych, wynajętych przez ciebie popaprańców, mam zrobić coś, z czym sobie nie dali rady najemnicy??? Chyba ocipiałeś Vince. Nigdzie nie jadę, zapomnij.
- Nie spytasz chociaż ile proponuję? – rzucił zdesperowany Vince.
- Jak mi powiesz co to za zadanie, to sam ci powiem za ile mogę pojechać.
- Oglądasz wiadomości? – spytał retorycznie Vince.
- Jasne. Ale co to ma do tego?
- To pewnie wiesz, że w Kongo wybuchła epidemia i wysłaliśmy tam służby medyczne – ciągnął gość. - Potem zastrzelili prezydenta, a kontyngent został ewakuowany. Tyle pewnie się dowiedziałeś z wiadomości.
- Tak – potwierdził Joe. – Ale dalej nie rozumiem o co chodzi…
- Wyjaśnię ci w skrócie, bo zostało mało czasu. Ewakuacja nie poszła tak dobrze, jak pokazali w telewizji. Z placówki wyruszył konwój, który nigdy nie dotarł do miejsca przeznaczenia. Prawdopodobnie został w całości zniszczony, co częściowo potwierdziły służby Blackwater. Nie wiemy tylko co się stało z czteroma żołnierzami, dwoma lekarzami i chorymi przewożonymi ciężarówką, bo najemnicy ich nie odnaleźli. Też zaginęli. Kontakt z nimi urwał się w okolicach wioski Kilembe, która leży na trasie konwoju i przez którą musiał przejeżdżać transport.
- Rozumiem, że misja polega na odnalezieniu jednych i drugich? – spytał Joe.
- Dokładnie. Z tym, że priorytetem jest odnalezienie naukowców i chorych oraz zabezpieczenie krwi zarażonych. Jeśli nie uda się wam odnaleźć wcześniej żołnierzy lub najemników, a szybciej znajdziecie cel, wracacie.
- Vince, szczerze powiedziawszy to chcesz mnie wysłać w niezłe gówno. – stwierdził Porter. - Wojna domowa, gorączka krwotoczna, jacyś naukowcy zagubieni w dżungli … Śmierdzi mi ta cała misja na kilometr …
- Może cię przekonam. Vince wziął długopis ze stołu i narysował coś na leżącej obok kartce a następnie obrócił ją w stronę Joe.
- Suma jest odpowiednia. Szczerze nie liczyłem nawet, że będzie tak wielka. Brzmi atrakcyjnie, ale nadal nie jestem pewny, czy chcę jechać. Choć z drugiej strony … Może bym założył coś swojego … Uwolniłbym się od Malon`a … - rozważał Joe. – Kto miałby jeszcze jechać? – spytał po chwili.
- Chambers, Szalony Eddi, Reznik, Crocket, Hertzberg. No i ty ...
- Ho ho. Widzę, że zbierasz starą gwardię na nową wojenkę – podsumował Joe.
- Muszę mieć najlepszych ludzi. Nie mogę dać znowu dupy jak z Blackwater – skomentował Vince. -Chłopaki się już zgodzili. Czekamy tylko na ciebie. Przemyśl to. To dobra propozycja, można naprawdę sporo zarobić …
- Do kiedy mam czas?
- Jutro, do dwunastej w południe. Wojna w Kongo nie czeka. Wymyśl coś. Weź urlop, chorobowe, ściemnij coś Malon`owi. Cokolwiek.
- Dobra, zastanowię się. Na razie mam mętlik w głowie. Odezwę się jutro.
- To na razie. Liczę, że się skusisz. Innej odpowiedzi nie przyjmuje. – Uśmiechnął się Vince. – To do jutra. Czekam na telefon i nie nawal. Powiedziałem chłopakom, że jedziesz.
- Drań jesteś. Zastanowię się jeszcze. Trzymaj się.

Postawny mężczyzna wstał a razem z nim uniósł się z fotela Joe. Odprowadził go do drzwi i pożegnał uściskiem dłoni. Zdjął szlafrok i powędrował do łóżka, ale nie mógł zasnąć. Rozważał w myślach propozycję, kiedy o pierwszej w nocy zmorzył go wreszcie sen. Sen, który nie pojawiał się już dawno i o którym Joe już dawno zapomniał. Sen o martwy mężczyźnie w białej koszuli. Ten sam, który dręczył go kilkadziesiąt dni wcześniej.
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Krwawy Świt by KOSHI

Postprzez KOSHI w 16 Sie 2012, 19:41

Kolejny rozdział, bodajże 8. Tym razem więcej akcji. Rozdział do przeczytania w pierwszym poście.
Image

Za ten post KOSHI otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Misterius.
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Krwawy Świt by KOSHI

Postprzez Misterius w 30 Wrz 2012, 18:23

Opowiadanie bardzo mi się spodobało , piszesz bardzo dobrze :). Czekam na kolejne części :)
Misterius
Kot

Posty: 39
Dołączenie: 07 Maj 2011, 23:52
Ostatnio był: 19 Lut 2016, 13:48
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 11

Re: Krwawy Świt by KOSHI

Postprzez KOSHI w 04 Paź 2012, 18:59

Cieszę się, że komuś się spodobało. Jak będzie chwila to wydam 9 rozdział kończący historię, tyle, że na razie mało czasu i weny nie ma. Dzięki za Kozaka.
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

PoprzedniaNastępna

Powróć do Zero z Zony

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 14 gości