Dzięki wielkie
Interpunkcja to rzeczywiście moja pięta achillesowa, ale staram się to zwalczać. Większość imion to imiona wikińskie, zaczerpnięte, albo wymyślone.
Fabuła jest wymyślona przeze mnie. Świat jest trochę wzorowany na Skyrim, a niektóre postaci są wzorowane na mnie lub moich znajomych.
A co do ostatniego pytania: po prostu to jest praktycznie jedyne forum na jakim jestem zarejestrowany xD.
Rozdział trzeci wrzucam, czwarty in comming.
Rozdział III Podejrzany Czynności administracyjne potrwały aż do wieczora. Oprócz napisania listu czekały go jeszcze podpisanie raportów poszczególnych oddziałów, zaakceptowanie umów na dostawy broni dla straży oraz spotkania z kilkoma znaczniejszymi osobami. Dopiero po tym wszystkim mógł udać się do karczmy. Ulice w znacznym stopniu opustoszały. Zostali tylko miejscowi wyrobnicy, którzy nie musieli się martwić długą drogą do domu.
Karczma „Ognisty Młot” znajdowała się na pagórku górującym nad placem targowym. Początkowo miejscem powszechnego handlu był plac przed świątynią Kaayn – patronki uzdrowicieli. Gdy wybudowano karczmę, handlarze zatrzymujący się tam zaczęli rozkładać swoje stragany właśnie przed nią. Nie minęło dużo czasu, a kawałek porośniętego trawą nieużytku, stał się wybrukowanym placem, na którym dwa razy w tygodniu odbywały się targi, a co drugi miesiąc huczny jarmark.
Z karczmy dochodziły odgłosy nieomylnie świadczące o tym, że interesy się wszystkim powiodły. Olaf pchnął ciężkie drewniane drzwi. Z wielkiej sali buchnęły jednocześnie ciepłe powietrze, woń piwa oraz jeden wielki hałas. Jedyne wolne miejsca to te stojące. Ewentualnie, jeżeli ktoś spożył zbyt dużą ilość złocistego trunku, zalegał spokojnie pod stołem.
Rozpychając się, Olaf usiłował znaleźć swojego przyjaciela. Za barem stał właściciel lokalu – Robjahr Płonący-Młot. Na oko miał koło trzydziestki. Był wysoki nawet jak na Vikmara. Gdy przechodził przez drzwi dość często zarywał czołem o framugę. Głowę porastały bujne rude włosy, a na twarzy nosił barwy wojenne, przyzwyczajenie z czasów, gdy na życie zarabiał młotem bojowym. Akurat tłumaczył jednemu z cudzoziemców dlaczego zostawił pasjonujące życie najemnika dla zawodu właściciela karczmy.
- To nie była moja decyzja. Najemnikiem pozostałbym do śmierci, ale strzała w kolano pokrzyżowała moje plany. Niby rana już się zagoiła, a ścięgna zrosły, jednak przywykłem do takiego życia. – zauważył w tłumie Olafa i rzekł – A teraz przepraszam, ale widzę w tłumie mojego druha. Hej! Olafie! Tutaj! – musiał krzyczeć i wymachiwać ręką, żeby ten go w ogóle zrozumiał, że chodzi o niego.
- Widzę, że interes idzie jak zawsze dobrze – powiedział Olaf, ściskając w powitaniu rękę karczmarza.
- Interes jak interes, ale powiedz co się do mnie sprowadza?
- Wolałbym o tym nie mówić tutaj. Rozumiesz, zbyt wiele uszu.
- Pojmuję. Hej Fralka! Stań no za ladą!
Poszli tam, gdzie panował najmniejszy ruch, czyli do piwnicy. Robjahr wziął z półki flaszkę gorzałki i hojnie polał sobie i Olafowi.
- Wiec, co mogę dla ciebie zrobić? – spytał właściciel
- Pewnie już słyszałeś, co się stało.
- Całe miasto słyszało. – rzekł ponuro – To prawda, co ludzie mówią?
- A co mówią ludzie?
- Że to sprawka elfów i demonów. Prawda to?
Olaf w zamyśleniu patrzył na w połowie pusty kufel.
- Nie mamy pewności czy to sprawka elfów. Co prawda znaleźliśmy w ciele jarla ichnie strzały, ale przecież każdy mógł je wystrzelić. – przerwał, aby zwilżyć gardło – A niech mnie, świetna ta wóda.
- Slavianie znają się na pędzeniu – stwierdził Robjahr.
Slavia była równinną krainą sąsiadującą z Keizuun od wschodu. Jej mieszkańcy zajmowali się głównie rolnictwem i warzeniem alkoholu. Nie na darmo się mówi, że w Slavii połowa budynków to spichrze, a druga to gorzelnie. Królestwo było podzielone, tak jak kraj Vikmarów, na lenna. Z tą różnicą, że tam, to król nadawał władze w lennie. W Keizuun w razie śmierci jarla, w danej Dziedzinie zwoływano Mot. Najznaczniejsi obywatele z całego lenna zbierali się, aby wybrać następcę. Są i zwolennicy i przeciwnicy tego systemu, ale nic lepszego jak dotąd nie wymyślono. Zresztą tak nakazywała tradycja.
- A co do demonów – podjął znowu Olaf – sam nie wiem, co o tym myśleć. Nakazałem Horikowi zbadać strzały i odczytać pismo.
- Jeżeli to naprawdę demony, to mam dla ciebie radę przyjacielu. Znajdź sobie do pomocy maga.
- No, to już jest Horik.
- Na widok demona, narobiłby pod siebie ze strachu. – mruknął lekceważąco karczmarz – Tobie potrzeba prawdziwego maga bojowego. Pokroju tych z pod Przełęczy Białego Ognia. Ach, pamiętam jakby to było wczoraj...
- Opowiadałeś mi to co najmniej czterdzieści razy – mruknął zniecierpliwiony Olaf
– Ale nie rozumiem, po co mi mag bojowy?
- Myślisz, że załatwisz demona ciosem topora bojowego? Tego niższego może i tak, ale mocniejszy rozsmaruje cię na ścianie zanim zdążysz się zamachnąć.
- No dobra poszukam takiego. A teraz sprawa, z którą przyszedłem. Czy widziałeś wczorajszej nocy kogoś podejrzanego?
- W jakim sensie podejrzanego?
- Kogoś, kto wygląda lub zachowuje się jak złodziej.
- Chyba wiem do czego zmierzasz. Ten elfi kowal, który się u mnie zatrzymał twierdzi, że został okradziony. Hm... – zamyślił się – nie widziałem nikogo kto by wchodził na piętro po tym elfie. Jednak, tamtego wieczora siedział w kącie jakiś podejrzany gość. Przez cały czas obserwował tego kupca, a gdy tamten poszedł do siebie on wstał i wyszedł. Jakieś dwie godziny później wrócił z jakimś podłużnym pakunkiem.
- Wiesz kto to był?
- Tak. To był slaviański łowca nagród. Przedstawił się bodajże jako Sztejer.
- Dobra, Sztejer. A imię jakieś ma?
- Nie wiem. Nie mówił. Przedstawił się po prostu jako Sztejer.
- A jak wyglądał?
- Wiem tyle, że jest mniej więcej twojego wzrostu i dosyć chudy. Twarzy nie widziałem bo miał kaptur.
- Przynajmniej mam jakiś trop. Wielkie dzięki przyjacielu.
- Zawsze chętny do pomocy.