przez marcel w 22 Sty 2012, 14:13
Часть первая
Smród poczuliśmy jakieś dwadzieścia metrów przed wyjściem na polanę. Dobrze znaliśmy tę przecinkę, nocowaliśmy tu kilka razy. Z miejsca, w którym staliśmy, widzieliśmy już słoneczną jasność, wdzierającą się między drzewa. Popatrzyliśmy po sobie i bez słowa unieśliśmy broń. Ostrożnie, starając się poruszać jak najciszej, ruszyliśmy do przodu. Zatrzymałem się po kilku krokach, zapach gnijącego mięsa stał się trudny do wytrzymania. Sięgnąłem po maskę przeciwgazową. Cholerstwo ograniczało pole widzenia, utrudniało bieganie, ale za to przed smrodem chroniło znakomicie. Lew ograniczył się do zasłonięcia ust i nosa chustą, przewiązaną wokól szyi.
Powoli podeszliśmy do skraju lasu, wyjrzeliśmy zza drzew. Polana była pusta, jeśli nie liczyć pomarańczowego kształtu, ledwie wystającego z wysokiej do kolan trawy.
-Czysto... - zameldowałem niepotrzebnie, by przerwać zawisłą nad nami ciszę.
-Czysto - przyznał Lew. - Ruszamy.
Wyszliśmy spomiędzy drzew, z bronią gotową do strzału. Szczerze wątpiłem, by coś nam groziło, żaden mutant nie połasiłby się na tak cuchnącą strawę, ale cóż, strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Kształt okazał się truchłem leżącego na wznak stalkera w pomarańczowym kombinezonie przeciwchemicznym, takim, jakich używali naukowcy. Trup nie miał twarzy - ktoś strzelił mu prosto w głowę, sądząc po rozległości obrażeń, używając grubego śrutu. Ponadto, kombinezon i ciało zostały straszliwie poszarpane na wysokości jamy brzusznej, ewidentnie z użyciem licznych kłów i siekaczy. Psy miały niezłą wyżerkę...
-Zaraz się zerzygam - sapnął Lew niewyraźnie. - Trzeba było założyć tę pieprzoną machę.
Nie odpowiedziałem, spojrzałem na niego tylko. Pokręcił głową, odwrócił się i szybkimi ruchami ściągnął chustę, by naciągnąć na twarz maskę. Słyszałem jego przyspieszony oddech, najwidoczniej wstrzymywał go przez kilka ostatnich chwil, zresztą obrzydzenie robiło swoje. Ja też czułem, jak serce łomocze mi się w piersi, a ostatni posiłek powoli, lecz nieubłaganie wędruje do gardła. Przełknąłem ślinę, trochę odpuściło.
-Naukowiec, tutaj? - wymamrotałem. Mój głos, dodatkowo zniekształcony przez gumę maski, zapewne dotarł do mojego towarzysza jako niezrozumiały bełkot, gdyż Lew spojrzał na mnie pytająco. Machnąłem ręką, “nieważne”. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że wciąż trzymam kurczowo automat z bezpiecznikiem ustawionym na ogień ciągły. Pozwoliłem sobie na głębszy oddech, przesunąłem dźwigienkę, blokując broń i przewiesiłem ją przez ramię, by mieć obie ręce wolne.
Lew zaklął.
-Pomyśl, gdybyśmy mieli “kondoma”, moglibyśmy do woli szukać artefaktów. Diabli, w takim kombinezonie nie wahałbym się przed wejściem do “Kotła”. Założę się, że Kardan potrafiłby go naprawić.
Uniosłem brwi. Oczywiście nie mógł zobaczyć mojego gestu, więc wymownie popukałem się w czoło.
-Chcesz wyskrobywać tego biedaka?
Wzruszył ramionami. Miał rację, naukowe kombinezony były na wagę złota, znakomicie chroniły przed promieniowaniem i anomaliami.
-Może wydłubiesz z niego elektronikę? Za same filtry dostaniemy niezłą sumkę.
-Czemu ja? - burknął opryskliwie, ale nieprzekonująco. Na sprzęcie znał się o wiele lepiej ode mnie, byłem pewien że nawet jeśli chodzi o kombinezon tak zaawansowany technicznie jak ten, który leżał przed nami, szybko połapie się gdzie co jest. Gdybym ja miał pruć grube, podobne do gumy tworzywo, spędzilibyśmy na polance co najmniej kilka godzin.
-Pracuj, pracuj - odpowiedziałem. - Ja się rozejrzę i popilnuję ci pleców.
Odszedłem na bok. Truchło naukowca, choć dziwnie to brzmi, spadło nam z nieba. Od kilku dni jechaliśmy na resztkach, wygrzebaliśmy ostatnie zaskórniaki, sprzedaliśmy kilka sentymentalnych drobiazgów, inaczej przymieralibyśmy głodem. Szczęście w końcu nam dopisało. Tak w ogóle, to ciekawe kim był nasz pomarańczowy przyjaciel...
-Lew! - krzyknąłem. - Przeszukaj gościa, może ma jakiś identyfikator, nieśmiertelnik, dokumenty, albo palmtopa?
-Jawohl, hrabio- odszczeknął służbiście.
Stłumiłem śmiech. Poszukiwania zakończyły się powodzeniem po kilku minutach, mój towarzysz podał mi PDA, ukryte w sprytnie zamaskowanej kieszonce, z tyłu, na wysokości nerek. Spróbowałem uruchomić niewielkie urządzenie firmy Socket, nie udało się, ale nie wyglądało na uszkodzone. Może po prostu wyczerpały się baterie? Schowałem palma do kieszeni spodni, może jeszcze uda się go rozruszać. Gdyby denat okazał się naukowcem i miał tam zapisane jakieś ważne dane... Oziorski i ten drugi jajogłowy zapłaciliby każdą sumę. Ech, marzenia, pewnie to zwykły ekostalker, wykonujący pomiary. A właśnie, zainteresowała mnie kolejna rzecz, gdzie się podziała twoja broń, przyjacielu? Nikt o zdrowych zmysłach nie kręciłby się po Zonie bez broni, no, chyba że jajogłowy pacyfista, ale tacy zawsze mieli uzbrojoną po zęby obstawę. Ba, gdyby obstawa, dajmy na to, nagle się zbuntowała i wypaliła biedakowi w głowę, z pewnością zatroszczyłaby się o ukrycie ciała. Myślałem intensywnie, marszcząc brwi. Mój mózg działał powoli, niebezpieczne środowisko i ciągły stres robiły swoje, ale to nie znaczy że źle. Dobra, inna hipoteza, doktorek z obstawą łazi po lesie, wpada na zagrzebanych w zasadzce killerów, pada na glebę... Nie, nie może być. Wtedy obstawa zabrałaby jego ciało ze sobą.
W taki oto sposób wróciłem do punktu wyjścia i najprostszego rozwiązania: szczęśliwy posiadacz naukowego “kondoma”, model SSP-99, spaceruje po lesie. Natyka się na kilku nieciekawych gości, którzy wietrząc łatwą ofiarę, zabijają delikwenta, a później rabują jego rzeczy, zabierając także broń. Brawo, Foma, pomyślałem z zadowoleniem, kolejny sukces dzięki użyciu brzytwy Ockhama.
Porzuciłem rozmyślania i wróciłem do Lwa, który zdążył już odpiąć od pleców trupa stalowoszare pudło, w którym mieściły się systemy filtrowania i klimatyzacji, oraz wydłubać z gumy kilkadziesiąt centymetrów kabelków i kilka dużych elektrod.
-Co to za ustrojstwo? - kucnąłem obok.
-To jakiś cholernie profesjonalny “kondom” - wyjaśnił niezrozumiale Lew, ale po chwili dodał. - Miał wbudowany system podtrzymywania życia, pompował w ciało użytkownika adrenalinę i takie tam, zależnie od sytuacji.
Gwizdnąłem cicho, mimo ewidentnie skromnej wiedzy Lwa na temat zaawansowanej techniki. To cudeńko, oczywiście zanim kundle rozerwały materiał, było warte dobre kilkadziesiąt tysięcy rubli. Szkoda, że teraz do niczego już się nie nadawało.
No, prawie do niczego, zmitygowałem się w myślach. System filtracji i klimatyzacji mógł być z powodzeniem zamontowany przy wytworzonym przez miejscowych rzemieślników kombinezonie, ponadto z doświadczenia wiedziałem, że technicy nigdy nie pożałują pieniędzy na dodatkowe kable i inne pierdoły. Co oni z nimi do cholery robią?
-No, Lew - powiedziałem wesoło. - Już czuję smak pieczonego mięska i wódzi. Zaszalejemy dzisiaj, co? Stolicznaja, dawno jej nie piłem. Zaszyjemy się gdzieś w kącie na Skadowsku i wypijemy do dna za dzisiejsze powodzenie, albo przeciwnie, zbierzemy kilku znajomych, siądziemy w głównej sali i kupimy każdemu po butelce. Co, stary? Szczęście dla wszystkich i niech nikt nie odejdzie skrzywdzony!
Przyjaciel spojrzał na mnie ponuro.
-Ocipiałeś chyba. Raz, nie dziel skóry na niedźwiedziu, a dwa, nie bądź taki pewien, że dostaniemy krocie za ten szmelc. Nawet jeśli, wypadałoby nakupić zapasów, leków i amunicji, więc ochłoń. Pewnie, napijemy się dzisiaj. Od dwudziestu minut gapię się we wnętrzności tego biedaka, cudem hamuję wymioty i nie zasnę na trzeźwo. Wypijemy, ale zapomnij o stawianiu kolegom i kolegom kolegów. Wczoraj wieczorem mieliśmy pusto w brzuchach, a dzisiaj chcesz rzucać forsą na prawo i lewo. Opanuj się. Znaleźliśmy cholernego trupa, a nie klondike artefaktów.
-Jesteś ohydnym realistą, Lwie - westchnąłem. - Zrobimy jak mówisz.
-Zdechłbyś beze mnie, ani chybi - skomentował beznamiętnie. - No, dalej, mój hojny druhu. Łapaj za pudło i wracamy na statek, niedługo będzie zmierzchać.
System filtracji, choć zaskakujący rozmiarami i niewygodny do niesienia, okazał się dość lekki. Chwyciłem go pod pachę, poprawiłem spadający z ramienia automat i ruszyłem raźno za towarzyszem. Czekał nas długi spacer i musieliśmy się pospieszyć, by zdążyć przed nocą. Zona nie jest miła po zmierzchu, oj, nie jest...
Koniec końców nie udało nam się dotrzeć do bezpiecznego schronienia przed zapadnięciem zmroku. Słońce szybko zniknęło za horyzontem i prawie natychmiast zapanowały ciemności. Zabrakło nieodzownej, wydawałoby się, szarówki, kilkunastu przynajmniej minut oddzielających noc od zmierzchu. Nie wiedzieliśmy co ta anomalia pogodowa może oznaczać, ale domyślaliśmy się, że nic dobrego. Strefa może się niekiedy wydawać dobrotlitwą matką, lecz tak naprawdę to zdradliwa suka, gotowa bezlitośnie mordować swoje dzieci. Pośpieszyliśmy w kierunku Skadowska, czujnie badając okolicę i rozświetlając mroki promieniami latarek. Gdy dostrzegliśmy już światło pochodzące z ognisk, palonych na pokładzie statku, odetchnąłem i trochę się odprężyłem. Pudło ciażyło, ale świadomość nieodległego posiłku i wypitki dodawała sił. Zeszliśmy z górki, poczekaliśmy chwilę, okrzyknąwszy wartowników stojących na mostku, ominęliśmy wyrwę ziejącą w dnie okrętu, uważając na sterczące zewsząd żelastwo i weszliśmy do głównej sali. Duże pomieszczenie, dawniej zapewne jedna z ładowni, teraz wypełniali stalkerzy, było duszno od papierosowego dymu, tłumiącego inne zapachy, ale i tak poczułem woń smażonego i gotowanego mięsa. Brodacz kucharzem był przeciętnym, pichcił za to potrawy proste i nieskomplikowane, a w przyrządzaniu miejscowych przysmaków doszedł do mistrzostwa. Ślinka napłynęła mi do ust, ale wiedziałem, że jeszcze nie pora na jedzenie, najpierw trzeba było sprzedać przydźwigany przez nas szmelc. Głośno witając się ze znajomymi, przecięliśmy salę i weszliśmy na górę.
Interesy z Kardanem mogę zaliczyć do jednej z największych przyjemności, jakie spotkały mnie w początkowej fazie mojej wędrówki po Zonie. Wiecznie wypity mechanik zawsze zgadzał się na cenę, jaką proponowaliśmy, a na swojej robocie znał się wybornie. Odnosiłem wrażenie, że im bardziej był pijany, tym lepiej szła mu praca. Tego wieczoru, jak zwykle, siedział w swoim warsztacie z dwoma kumplami. Całej trójce świeciły się już oczy, ale widać było, że to Kardan wlał w siebie najwięcej alkoholu.
-Ach, chłopcy! - powitał nas nieco bełkotliwie. - Zdrastwujcie, polejcie, skosztujcie, taak...
Przesadzał z tymi chłopcami. Ja i Lew jesteśmy rówieśnikami, ale różnica między nami a Kardanem mogła wynosić plus minus pięć lat. Plus minus, w dokumenty mu nie zaglądałem, nie?
-My w interesach - przerwał z uśmiechem Lew. - Nie chcielibyście, wujaszku, kupić tego naukowego cudeńka?
Przywitałem się z kompanami technika, pamiętałem tylko, że jednego z nich wołali Szutnik, odstawiłem wyszabrowane z trupa pudło i po cichu ulotniłem się na korytarz. Targi zawsze zostawiałem Lwowi, miał do tego talent. Poczułem tępe ssanie w żołądku, a zaraz potem potworną ochotę, by zapalić. Oparłem się plecami o ścianę. Zaraz, gdzieś powinien być ostatni papieros, ukryty na czarną godzinę... Jest! Wygnieciony, w jednym miejscu prawie złamany, ale jakże aromatyczny. Od czasów podstawówki byłem wierny jednej marce - z pomiętej, żółtej paczki patrzył na mnie smutno wielbłąd Joe. Uśmiechnąłem się do niego pogodnie - biedny, zamorski zwierzak wyraźnie czuł się źle na Ukrainie, chciałem mu dodać otuchy - wygrzebałem z kieszeni zapalniczkę i zaciągnąłem się głęboko, przymykając oczy. Pustą paczkę umieściłem spowrotem w plecaku - papierośnicy pozbyłem się kilka dni temu, a w Zonie fajki sprzedawano na sztuki, musiałem mieć więc gdzie je trzymać. Kończyłem papierosa, gdy na korytarzu pojawił się Lew, wyraźnie zadowolony.
-Jak poszło?
-Znakomicie. Facet dużo się nie targował, wyciągnął pieniędze, zapłacił a później jeszcze poczęstował wódką.
-I co?
-Jak to co? Oj, Foma, Foma, neurony w mózgu ci się poprzepalały od tych szlugów. Stuknęliśmy się, wypiliśmy i rozstaliśmy w pokoju, a coś myślał?
Skrzywiłem się tylko i skierowałem na dół.
***
Feedback pożądany.
EDYTA: Czemu, kur... zapiał, ostatnio tak się cyrylica popieprzyła na tym forum? W postach jest w porządku, ale już temat i podpis wyświetla mi w miejsce rosyjskiego alfabetu kwadraciki i, cholera, kółeczka.
Ostatnio edytowany przez
marcel, 17 Sie 2012, 22:01, edytowano w sumie 1 raz
>>> Wenn ist das Nunstück git und Slotermeyer? Ja! ... Beiherhund das Oder die Flipperwaldt gersput. <<< ~
Ernest Scribbler
-
Za ten post marcel otrzymał następujące punkty reputacji:
- Handlarz, Nyguz, Gizbarus.