Dziękuję bardzo za ocenę i zachęcam do dalszej lektury
Rozdział XI- Fabryka snów.Obudził się zalany potem, ciężko dysząc. Senny koszmar wciąż rozbrzmiewał w jego głowie. Wstał niechętnie, zapalając stojącą nieopodal starą radziecką lampkę. Zza wielkich, metalowych drzwi dobiegały przytłumione odgłosy narady. Chirurg wstał, ubrał się i wyszedł do laboratoryjnej sali. Przy biurku stało pięciu mężczyzn ubranych w grube, czarne kombinezony, ciężkie trepy, w maskach przeciwgazowych oraz wielkich płytach kevlarowych. Profesor Borowski widząc go zawołał z uśmiechem:
- Witaj młodzieńcze! Wyspałeś się? Poznaj swoich towarzyszy. To Siergiej, Filet, Razumichin, Komar i Dapienko. Z nimi pójdziesz w stronę fabryki- Mężczyźni wymienili kilka słów uprzejmości. Ich głosy przytłumione filtrami założonymi w maskach wydawały się bardzo zniekształcone.
- Posłuchajcie. Musicie wynieść z fabryki wszelką dokumentację zawierającą jakąkolwiek wzmiankę o środku CJN-9M. Ponadto, jeśli uda wam się dotrzeć do danych na temat wydarzeń z 1986 zabierzcie je ze sobą. Wszystko co jest powiązane z tamtymi wydarzeniami.- Ciągnął Borowski, mrużąc swoje duże szare oczy, w zamyśle nad swoim planem.
- Którędy mamy wejść? Przecież tam roi się od tych pieprzonych fanatyków!- Nieco zrezygnowany zawołał Dapienko.
- Zaraz przy wzgórzu, na którym została wzniesiona fabryka, jest wejście do kanałów. Nie powinno być tam żadnych strażników, więc z łatwością dostaniecie się do środka. A ty mój drogi, chyba nie wyjdziesz w takim kombinezonie na czterdziesto stopniowy mróz? Podejdź do Aleksego, a da ci taki sam kombinezon jak twoim towarzyszom. Przygotujcie się i ruszajcie w drogę, ja tym czasem jeszcze raz przejrzę materiały przez ciebie znalezione mój drogi.- Powiedział profesor i z miłym uśmiechem, udał się do mniejszej sali laboratoryjnej. Chirurg lekko zestresowany powierzonym zadaniem udał się do profesora Aleksego, który naprawiał jeden z autorskich wynalazków Borowskiego. Był to mianowicie kondensator cząstek promieniotwórczych. Działanie urządzenia było zadziwiające. Wkładało się do niego artefakt i po kilku godzinach otrzymywało w niezmienionej formie, lecz bez żadnego promieniowania. Aleksy był młodym mężczyznom. Na oko miał dwadzieścia pięć lat. Ubrany jak cały personel bunkra w biały kitel i czarną, nieco spraną koszulę.
Bez zbędnych słów wręczył Chirurgowi wyposażenie. Gruby, ciężki kombinezon, z doczepianą podszewką chroniącą właściciela przed chłodem i mocny, tytanowy hełm z maską przeciwgazową. Po ubraniu wyposażenia Chirurg poczuł się pewnie, jak nigdy. Mocna tkanina i twarde płyty kevlarowe chroniły z pewnością przed niejednymi niebezpieczeństwami strefy. Wrócił on do swoich towarzyszy. Tam Dapienko, będący dowódcą oddziału wręczył mu karabin szturmowy A-91 z celownikiem kolimatorowym. Cała grupa spędziła jeszcze kilka minut na oporządzaniu i wyszła z bunkra. Od razu do oczu Chirurga dobiegły jasne promienie słońca, śmiało przebijające się przez pozbawione liści, suche gałęzie drzew. Coś jednak w sielskim widoku martwego miasta zdawało się być nie na miejscu. Cała sceneria otoczenia wyglądała jak z letniej pocztówki. Brakowało jedynie liści na drzewach.
- Jaka jest temperatura?- Zagadał Chirurg Komara.
- Na minusie czterdzieści. Cholerka, zimno.- Odpowiedział. Jego słowa były ledwie słyszalne.
- Niemożliwe! Przecież nie ma śniegu, ptaki ćwierkają.- Dziwił się stalker.
- Zdziwienie widzę ha! Nie wszystko co jesteś w stanie zobaczyć w strefie jest takie, jak się wydaje. Tak się dzieje jedynie tutaj. Choćby było kilkaset stopni poniżej zera tutaj nigdy nie pada śnieg. Nawet jajogłowi cholerka nie potrafią wyjaśnić dlaczego tak się dzieje. Spróbuj tylko zdjąć rękawice, a po kilku chwilach będziemy musieli odcinać ci ręce. Takie to cwane cholerka. A ptaki? Kto wie, czego się nałykały ćpuny jedne ha! Tutaj w strefie może spotkać cię wszystko. Kilka tygodni temu, jeszcze kiedy słodko spałeś w bunkrze byliśmy na złotej. Szukamy złomu, bo Borowski cholerka sobie zażyczył, a tu nagle przylatuje sikorka. Mała, jaśniutka. Taka niewinna się cholerka wydawała. Patrzy na nas tym mętnym wzrokiem i ćwierka wesoło.
Trochę się zdziwiliśmy bo było niewiele cieplej niż teraz. Wyciągam więc rękę, coby małą do bunkra zabrać, nakarmić, a potem wypuścić na wiosnę cholerka. Rękę tylko zbliżyłem, jak się nie nadęła. A potem jedynie pisk i huk. Wysadziła się w powietrze. Sama. Jej flaki miałem na całym hełmie. Bogu dzięki, że go wtedy założyłem. Kilka godzin później tytanowy hełm został na wylot przeżarty przez pozostałości ptaszyska. Teraz, gdy widzę cokolwiek podobnego to strzelam, niech ginie cholerka!- Opowiadał wyraźnie przejęty. Na przyjemnej rozmowie upłynął im czas dojścia do podnóża wzniesienia, na którym wznosiła się fabryka tekstyliów chemicznych. Sporych rozmiarów dwa hangary połączone ze sobą nadziemnym przejściem. Z każdego z nich wystawały dwa wysokie kominy, pokryte niegdyś czerwoną farbą. Do fabryki prowadziła asfaltowa droga, z której co kilka metrów wyrastało drzewo. Z oddali dochodził przenikliwy męski krzyk nawołujący do pokuty, przed ostatecznym uderzeniem matki strefy.
- Oddział cisza! Teraz skręcamy w prawo. Gdzieś na tej drodze powinno być zejście do kanału.- Wydał rozkaz Dapienko. Wszyscy zaczęli rozglądać się pomiędzy osobliwym rasem wyrastającym z popękanego asfaltu. Chirurg był pod wrażeniem siły natury. Nic nie znaczące małe ziarenko potrafiło przebić się przez gruby asfalt położony przed laty przez radzieckich drogowców, ubity ciężkimi walcami. Niesamowity był fakt z jaką determinacją i z jakim poświęceniem przyroda, nawet zmutowana, pozbawiona swojego pierwotnego, ściśle określonego i wytyczonego przez programy rozrywkowe piękna, górowała nad urbanistyką ludzką.
Kilka minut szukali, wśród grubych brzozowych gałęzi i niskich krzewów włazu. W końcu znaleźli. Nie naruszony, obrośnięty mchem, leżał na swoim miejscu. Podczas, gdy dwóch mocowało się z utorowaniem wejścia, reszta osłaniała ich, jak zwierzęta usiłując wypatrzeć, wśród głuszy swej ofiary. Kilka minut i wejście stanęło otworem.
- Wchodzimy. Idziemy gęsiego. Ja pierwszy, Chirurg za mną. Filet i Komar zamykają. Załóżcie na broń tłumiki. Nie chcemy towarzystwa.- Dowódca wydał rozkaz, po czym zniknął w ciemności kanału. Po kilku minutach cały oddział znajdował się w ciasnym, lecz dość wysokim rurociągu. Lekkie światło latarki pozwalało im odszukać właściwą drogę. Pierwszy szedł Dapienko, trzymając w ręku prowizoryczną mapę, na której naniesiony miał układ kanałów znajdujących się pod fabryką. Kluczyli zaułkami w absolutnym milczeniu. Gdy byli bliżej wyjścia. Coraz mocniej uderzał w ich nozdrza zapach spalenizny. Kilkanaście minut marszu i ich oczom ukazały się pancerne drzwi. Pierwotnie otwierane były przy pomocy karty magnetycznej, jednak z biegiem lat pod naporem dwóch rosłych mężczyzn ustąpiły. Znaleźli się w obszernym pomieszczeniu. Aż po sam dach, na kilka metrów w górę wznosiły się półki, oraz rusztowania. Poustawiane były na nich różnego rodzaju kartonowe pudła, szklane butelki, probówki, medykamenty, różnego rodzaju środki chemiczne. W pomieszczeniu było ciemno.
- Dobra panowie. Wyłączyć latarki. Przełączamy się na noktowizję.- Cicho rozkazał Dapienko. Chirurg nacisnął niewielki guzik umieszczony na jego masce. Pomieszczenie zaczęło mienić się zielonym światłem.
- Musimy dostać się do pomieszczeń zarządu oraz do sali laboratoryjnej. Tutaj zapewne znajdował się magazyn. Uważać, żeby niczego nie stłuc. Najpierw idziemy na pierwsze piętro, do zarządu. – Rzucił dowódca. Cały oddział ruszył spokojnym, jednostajnym tempem pokonując kolejne metry. Nieład, wysokie półki, poprzewracane komponenty medyczne oraz chemiczne w świetle ogniw noktowizyjnych sprawiały przerażające wrażenie. Chirurgowi przeszły ciarki po plecach. Pierwszy raz od momentu wyjścia z bunkra poczuł chłód. Swąd spalenizny docierał do jego nozdrzy coraz mocniej, drażniąc je. Mijali kolejny rząd rusztowań, po czym zagłębili się w kolejny przecinając nieco szerszą alejkę. W momencie, gdy znaleźli się na skrzyżowaniu dróg Chirurg spojrzał w prawo. W odległości około pięćdziesięciu metrów stała jakaś postać, lekko przygarbiona, dzierżąc w ręku metalową glazurę, zdawała się wskazywać w jego stronę palcem. Dopiero po kilku krokach dotarła do niego realna świadomość zagrożenia.
- Cholera, też to widzieliście?- Szepnął Chirurg do towarzyszy.
- Nie, co się dzieje?- Zapytał wyraźnie zaniepokojony Dapienko.
- Tam z tyłu. W alejce, po lewej stronie ktoś stał.- Powiedział. Głos mu lekko zadrżał.
- ku*wa mać. Musimy to sprawdzić.- Dowódca cofnął się w stronę alejki i spojrzał w stronę, którą wskazywał Chirurg. Lecz nic tam nie było. Alejka, tonęła w mroku poza zasięgiem optymalnego działania noktowizora.
- Jesteś pewien, że coś widziałeś?- Zapytał wyraźnie zaskoczony Dapienko.
- Na pewno. Ktoś tam stał i wskazywał w naszą stronę.
- Niedobrze. Jeśli coś tam było, to nie może nas zaskoczyć. Filet i Razumichin sprawdzicie to. Spotykamy się na górze.- Powiedział do towarzyszy. Ci skinęli głowami bez słowa, po czym udali się w miejsce, w którym przebywała postać.
- Ruszamy dalej.- Rozkazał Dapienko. Ruszyli przed siebie. Chirurg szedł przestraszony. Nogi lekko uginały się pod nim. Zimny pot wstąpił na jego czoło. Targały nim różne emocje. Z jednej strony instynkt samozachowawczy próbujący nakłonić go do jak najszybszej ucieczki, a z drugiej ciekawość oraz zawziętość pchająca go naprzód. Szli bez słów mijając już niższe półki. Po kilku minutach dotarli do klatki schodowej prowadzącej na górę. Szare wnętrze, które próbowała przełamać kolorowa farba rzucona na zimne ściany zionęło chłodem i pustką. Ruszyli w górę. Kilkanaście pokonanych schodków i znaleźli się w niewielkim holu, który prowadził do rożnych pomieszczeń. W rogu, jakieś kilka metrów od nich zauważyli postać żołnierza. Wpatrywał się w szczelnie zabudowane okno, ciężko przy tym dysząc. Dapienko skinął na Siergieja.
Ten po cichu wyciągnął przymocowany do pasa wojskowy nóż i jak tylko najciszej mógł podszedł w stronę tajemniczego gościa. Wszyscy wstrzymali oddech. Serce zamarło w Chirurgu. Siergiej wziął zamach i zagłębił ostrze między żebrami wojskowego, zasłaniając przy tym dłonią jego usta. Przynajmniej tak się wydawało. Zaraz po zadanym ciosie, ciało rozpłynęło się w powietrzu, co w świetle gogli noktowizyjnych tworzyło niezrozumiałą i przerażającą scenerię. Przez kilka chwil osłupiali z wrażenia członkowie oddziału wpatrywali się w miejsce, w którym zniknęło ciało. Nastąpił przenikliwi, donośny wrzask.
Jakby pędził z tyłu na nich rozszalały mutant, łakomy na świeże ludzkie mięso. W mgnieniu oka Chirurg, Komar i Dapienko odwrócili się za siebie wypuszczając ze swoich wyciszonych broni kilka serii. W holu uniósł się kurz i dym po kilkudziesięciu pociskach. Lecz niczego tam nie było. Spokój i cisza. Kurz powoli opadł. Pomieszczenie było identyczne, jak przed złowieszczym wrzaskiem i wystrzałami. Odwrócili się w stronę Siergieja, lecz go nie było. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Nie mógł wyskoczyć z okna, gdyż było ono szczelnie zamurowane, a żeby dostać się na schody, musiałby przejść obok nich. Serce stanęło Chirurgowi w gardle.
- ku*wa co jest cholerka?!- Zawołał Komar.
- Przecież on nie mógł tak po prostu zniknąć.- Wciąż z niedowierzaniem Chirurg wpatrywał się w puste ściany.
- Czas nas goni. Siergiej to duży chłop, może prześlizgnął się obok i nie widzieliśmy. Poradzi sobie. Nas goni nie tylko czas, ale coś o wiele gorszego, czuję. Ruszajmy.- Oddział skierował się w stronę drewnianych drzwi, na których dumnie widniała tabliczka z napisem „Zarząd. Profesor Oleg Łozorskij i Maxym Pietranowicz”. Dapienko pociągnął za klamkę i zamarł z przerażenia. Na przeciwległej ścianie, tuż nad drewnianym stolikiem wisiały dwa ciała. Każde z nich było przebite długim, metalowym prętem. Były one wbite dokładnie w głowę. Z otworów obficie ciekła krew, spływając cienkimi strumieniami, po czarnych kombinezonach mężczyzn.
- Ja pie*dolę…
- To… Przecież to… Filet i Razumichin!- Wciąż oszołomiony powiedział Komar.
- Co tu się ku*wa dzieje?!- Ryknął nagle Dapienko. – Straciłem dwóch ludzi, Siergiej zniknął. Co tu się czai do ciężkiej cholery?!
- Musimy zabrać materiały.- Powiedział Chirurg, który jako pierwszy ocknął się z przerażenia.
- W dupie mam materiały. Dwóch ludzi nie żyje. Koniec, spadamy stąd.
- Dapienko, jeśli wyjdziemy z pustymi rękami ich śmierć pójdzie na marne.- Próbował negocjować Chirurg.
- Racja. Jeszcze tu wrócę i urządzę im prawdziwy pogrzeb.- Syknął dowódca i zagłębił się w pliku kartek, położonych niedbale na biurku. Wszyscy szukali, jednak nie znaleźli nic więcej poza wykazami dostaw oraz wykazu wypłat dla pracowników. Pomieszczenie w którym się znajdowali było niewielkich rozmiarów. Dwa biurka, każde przy innej ścianie, oraz sofa, której obicie ponacinane było w wielu miejscach. W pewnym momencie Chirurg znalazł kartkę.
- Patrzcie! Coś znalazłem!- Krzyknął do towarzyszy, którzy po uprzednim, dokładnym zamknięciu drzwi zbliżyli się do niego. Kartka, na której widać było kilka odcisków po kubku zawierała jakże poszukiwaną informację na temat środka CJN-9M. Było to zamówienie na preparaty potrzebne do utworzenia związku. Chirurg zapakował kartkę do swojego plecaka. Kilkadziesiąt minut stalkerzy szukali innych informacji, jednak nie znaleźli niczego nowego.
- Teraz do laboratorium. Każdy ma oko na towarzysza, gdyby coś się działo krzyczymy, aby móc się zlokalizować. W drogę.- Powiedział Dapienko, po czym zdjął ciała towarzyszy z prętów i ułożył je na podłodze, przykrywając kawałkiem płótna. Wyszli z pomieszczenia, szczelnie je barykadując. Droga do laboratorium wiodła przez korytarz biegnący ponad ziemią łączący jeden hangar z drugim. Tutaj również wszystkie okna były zabite deskami, oraz innym metalowym złomem. Udali Się do drugiego hangaru. W powietrzu unosił się strach i słodkawy zapach krwi. Szli ciemnymi korytarzami, aż dotarli do obszernej sali. Wszędzie poustawiane były stoły, na których, aż roiło się od różnego rodzaju przedmiotów. Probówki, szklanki, maszyny służące destylacji. Gdzieniegdzie ponad ciasny horyzont hangaru wznosiły się półki oraz stojaki. Wiele nerwowych minut stalkerzy spędzili na poszukiwaniu jakich kol wiek informacji. Nie mogli skupić się na swojej pracy, gdyż cały czas czuli w pobliżu obecność kogoś. Po chwili usłyszeli dźwięk tłuczonego szkła. Cała trójka utworzyła koło, aby móc się wzajemnie osłaniać. Po chwili zza jednej z metalowych szafek wypełzła postać.
-Siergiej!- Krzyknął Chirurg po czym ruszył w stronę towarzysza. Ten jednak nie odpowiedział. Po kilku krokach mężczyzna zrozumiał dlaczego tamten pozostawał w pozycji leżącej. Miał on oderżnięte nogi, zaraz przy biodrach. Z ran obficie ciekła krew, którą tworzył okropny szlak naznaczony bólem i cierpieniem. W jego wzroku było coś dziwnego, nieswojego. Gdy Chirurg zbliżył się na odległość kilku kroków, Siergiej zaśmiał się. Przerażający śmiech, podobny do ryku rozszalałego mutanta wypełnił laboratorium. Po chwili stalker mętnym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Przewrócił się na bok. Złapał za brzuch. Z rany wąskim strumieniem wypływała posoka. Spojrzał na Siergieja, który szaleńczo się śmiejąc strzela sobie w głowę. Widział jak kawałki mózgu rozbryzgują się na białych kafelkach pomieszczenia. Chwilę później zobaczył nad sobą postacie w hełmach. Krzyczeli. Nie wiedział co… Sen wydawał się tak kuszący…