Czy ja wiem, czy taka nuda. Na pewno z kina wyszedłem trochę zawiedziony - spodziewałem się filmu świetnego, dostałem bardzo dobry. Fabułę znałem już wcześniej. Dawno temu obejrzałem na Canal+ czy innym HBO szwedzką ekranizację, która zrobiła wtedy na mnie ogromne wrażenie. Z ekranu emanował ponury nastrój, zasługa, tak teraz myślę, świetnej scenografii. Panowała atmosfera wyobcowania, wszystkie wnętrza były odarte z jakiejkolwiek przytulności, w kątach czaił się mrok. No i znakomita Noomi Rapace w roli Lisabeth, doskonale oddała całe niepoukładanie bohaterki. Nie podobał mi się za to Michael Nyqvist, grający Blomkvista. Lubię samego aktora, przepadam za skandynawskimi kryminałami, w których ów często grywa, ale akurat tutaj był za bardzo misiowaty, za mało lotny. A przecież Kalle służył w jednostce komandosów, na Boga.
Później, to znaczy w poprzednie wakacje, przeczytałem Millennium, wszystkie trzy tomy. Obwołane jednym z najlepszych kryminałów w historii, moim zdaniem w pełni zasłużyło na tą opinię. Książki, objętościowo dość solidne, pochłania się w niesamowitym tempie. Jedyną rzeczą, do której mogę się przyczepić, jest przesadzona w pewnych momentach kreacja Lisabeth. Dziewczyna jest niezniszczalna, dość rzec, że pod koniec drugiego tomu zostaje trzykrotnie postrzelona, jeden z pocisków tkwi w jej głowie. Zostaje wrzucona do grobu i zasypana. Odzyskuje przytomność, wygrzebuje się spod ziemi, znajduje siekierę i przypier*ala nią jednemu z
bad guys, tak, że facet prawie schodzi na miejscu. A to wszystko z kulą w mózgu. You kidding me, right?
Jeśli o amerykańską wersję chodzi, na plus zaliczam kreację Craiga. Jedynym, co mi się nie podobało, był moment w którym ranny Blomkvist wraca do domu, całkowicie się rozkleja i pozwala się sobą zająć Salander. Później, jeśli dobrze pamiętam, jest mały seksik na poprawę nastroju - coś kompletnie nie w stylu książkowej Lisabeth, a taka reakcja nie pasuje do Mikaela. W oryginale jest normalnym facetem, ale mającym za sobą trening w elitarnej wojskowej jednostce i potrafiącym dać w ryj, jeśli coś idzie nie tak. W książce, gdy już schodzi z niego adrenalina po ucieczce przed strzelcem, Mikael rozwala sobie kłykcie, ze złością waląc pięścią w ścianę. Krótko mówiąc - gość się zwyczajnie, cytat,
wku*wia, koniec cytatu, a tutaj prawie szklą mu się oczy i jest w kompletnym szoku.
Ponownie nawiązując do wersji szwedzkiej, tam pierwsze zbliżenie Mikaela i Lisabeth znakomicie oddaje niepoukładanie bohaterki. Dziewczyna bez słowa pakuje się Kallemu do łóżka, a gdy jest już po wszystkim, wciąż rozdygotana wstaje i znów bez słowa wraca do siebie. Nie ma żadnego romantycznego miziu-miziu. Jeśli już jesteśmy przy tej tematyce - czy ktoś może mi wyjaśnić, czemu w amerykańskiej wersji, w scenie gwałtu, Mara się rozkosznie wypina? Oczywistym według mnie zachowaniem w takiej sytuacji jest skulenie się i próba odsunięcia od napastnika, a nie dostarczanie mu niezapomnianych wrażeń wizualnych (w tym miejscu chciałbym zauważyć, że Rooney Mara pupę ma bardzo, ale to bardzo w porządku).
Największym, jak dla mnie, minusem amerykańskiej produkcji jest poplątanie fabularne. Końcówka w bardzo znacznym stopniu różni się od oryginalnej historii, jest zdecydowanie uproszczona. Jestem gotów wybaczyć ten zabieg, pod warunkiem że Fincher nie postanowi zekranizować
Dziewczyny, która igrała z ogniem. Z drugiej strony, dla równowagi napiszę, że aż do feralnej końcówki, scenarzysta i reżyser zadbali o szczegóły i wierność książce. Przykład: rewanż Lisabeth na Bjurmanie. Jak wiemy, człowiekowi potraktowanemu paralizatorem puszczają zwieracze, pada na ziemię w kałuży własnych ekskrementów. I w
Dziewczynie... mamy wyraźny ślad moczu, ciągnący się przez korytarz, którym Lisabeth ciągnęła ciało prawnika; inny szczególik - taksówka, którą Mikael dojechał do posiadłości Vangerów, w książce i u Amerykanów było to Volvo, u Szwedów zaś inna marka.
O muzyce pisałem już trochę w adekwatnym temacie, pozwolę sobie państwa
odesłać do właściwego posta.@runa, tylko w filmie zakończenie było tak oczywiste. Polecam Ci książki, jeśli lubisz powieści kryminalne (albo nawet i nie) - możesz śmiało po nie sięgnąć, możesz nawet odpuścić sobie pierwszy tom, którego fabułę już przecież znasz. Larsson zręcznie przypominał najważniejsze fakty, by nowi czytelnicy nie czuli się zagubieni, więc nawet jeśli coś nie będzie jasne, szybko się odnajdziesz.
Na koniec dodam jeszcze, że kilka dni po obejrzeniu
Dziewczyny... sięgnąłem ponownie po szwedzką ekranizację, tym razem w formie miniserialu, będącego tak naprawdę rozszerzoną wersją filmu. Wyłączyłem po godzinie, rozsierdzony i zniesmaczony ilością zmian w stosunku do książki. To, co za pierwszym razem zrobiło na mnie duże wrażenie, po poznaniu oryginalnej fabuły zaczęło razić. Krótko - nie czytaliście, zachęcam do szwedzkiej wersji. W innym przypadku, dzieło amerykanów obejrzeć można, i to z przyjemnością, bez bólu zębów.