Sporo wody z Bałtyku zdążyło wyparować od chwili wydania, ale nikt nie odważył się na temat o tej książce. Pierwsze po polsku dzieło z serii Uniwersum 2033 zapoczątkowanej książką pana Głuchowskiego Metro 2033 do księgarń weszło 9 listopada roku jeszcze bieżącego i na razie podziwia świat z miejsca ok. 140 na liście empiku. Tym razem podziwiamy oczami wykreowanego przez Szymuna Wroczka Iwana system podziemnej kolejki w Sankt Petersburgu.
Moja opinia (bez spoilera, bo nic nie ujawniam):
Do książki podszedłem trochę nieufnie, bo co Głuchowski, to nie Wroczek. Trudno było się przebić przez pierwsze 50-100 stron, bo treść wyglądała na pomieszanie romansidła z kiepskim kryminałem. Akcja niby się kleiła, ale jakoś to niemrawe było i nie miało wiele wspólnego z moskiewskim metrem z 2033 roku. Odrzucał mnie trochę język - piętro niżej niż ten od Dmitrija, wydaje mi się, że "kurna", to jedno z najczęściej powtarzanych słów w książce. Zasadniczo, gdyby to nie było metro, to odłożyłbym tę produkcję na lepsze czasy. Na szczęście nie zrobiłem tego błędu. Po przekroczeniu jakiejś granicy (druga połowa części pierwszej z trzech) akcja dosłownie wystrzeliła . Dalej było dobrze. Znów podróżowaliśmy po metrze, zwiedzaliśmy stację, poznawaliśmy mieszkańców i ich zwyczaje, a nawet wyszliśmy popatrzeć na górę (i nie tylko). Nawet język nabrał uroku. Jedyne, czego brakowało, to trochę warstwy filozoficznej. Zaryzykuję stwierdzenie, że Piter = Metro 2033 - Metro 2034. Jest trochę smaczków. Ogólnie ma się wrażenie, że inteligentny gość pisał książkę tak, by i mniej inteligentni zrozumieli wierzchnią warstwę, bardziej wewnętrzną, a wszystkich przytrzymała akcja. Spaczona jest trochę końcówka, ale to nie psuje odbioru dzieła.
Ogólnie książkę można polecić tym, który Metro 2033 przypadło do gustu. Jeśli ktoś ceni bardziej rok 2034, to może się trochę zawieść, bo Piter to jakby wynagrodzenie za zbytnie filozofowanie w drugiej powieści o metrze w Moskwie Głuchowskiego. Ode mnie 7,5/10.