SzatkownicaNa bagnach zapadał zmrok. Słońce wyraźnie pragnęło schować się za horyzont i uparcie dążyło do swego. Jego blask odbijał się w licznych kałużach. Wtem do jednej z nich wpadła zardzewiała śruba. Zmarszczki rozeszły się po wodzie i po chwili pochłonęły kawałek metalu.
- Mówiłem ci, nic tam nie ma. - Półszeptem powiedział jeden ze stalkerów. Był ubrany w błękitny kombinezon, na którego rękawie widniała naszywka ze słońcem, łudząco przypominającym te na nieboskłonie.
- Rzuć jeszcze jedną, jakoś dziwnie leciała... - Niepewnie odpowiedział jego kompan.
- Pieprzysz od rzeczy, ot co. Jeśli dalej będziemy tu stać, to słońce zajdzie, a potem coś nas zeżre.
- Ja pieprzę? To powiedz mi może co tam robi ten trup? - Istotnie, w jednej z kałuż leżało dosyć świeże ciało. Krew wciąż z niego wypływała, zabarwiając na czerwono wodę. Uwagę zwracał bezwiednie zwisający na nim mundur, podobny do noszonego przez rzucającego śruby stalkera. Był cały posiekany i posklejany zakrzepłą krwią. Nacięcia wydawały się być precyzyjne, jakby dokonał ich doświadczony chirurg.
- To pewnie jakiś mutant, zeżarł go i uciekł, a my dalej tu stoimy!. - Przekonywał jeden z poszukiwaczy.
- Obyś miał jak zwykle swoją cholerną rację. - Odpowiedział drugi, spoglądając na migające światełko detektora. Obiecywało ono małą fortunę, za którą można było wyżyć przez miesiąc albo dwa.
- No dobra, idę. Życz mi szczęścia. - Rzekł stalker i niezdecydowanym krokiem ruszył naprzód. Jego ciężkie, wojskowe buty grzęzły w miękkim błocie, a przejście zwykłej, dziesięciometrowej drogi trwało bez końca. Urządzenie pikało coraz radośniej z każdym krokiem, zbliżającym stalkera do artefaktu. Ten zdawał się leżeć tuż obok martwego ciała. Wkrótce tropiciel zatrzymał się koło trupa. Piszczenie przeszło w ciągły, nieprzyjemny dla uszu dźwięk, gdy stalker spostrzegł coś ukrytego zaraz pod powierzchnią wody. Wyciągnął rękę i wydobył z wody twardy, półprzeźroczysty przedmiot. miał on kształt nieokreślonej bryły z kilkoma wystającymi kolcami. Zdobywca artefaktu dopiero teraz zobaczył, że ręce martwego wyciągnięte były w stronę wody, z której wyłowił znalezisko. Postanowił przyjrzeć się ofierze. Spróbował odchylić jej głowę do tyłu, lecz ta, odcięta pozostała mu w rękach. Twarz wyrażała dobrze znane mu uczucie - strach. Zupełnie jakby martwy chciał przed czymś ostrzec...
- JASZA! UCIEKAJ! - Z zamyślenia wyrwał go paniczny okrzyk przyjaciela. - TO ANOMALIA!
- Natychmiast zrobił krok w tył. I następny. Ale było już za późno. Kątem oka spostrzegł, że powietrze wiruję, zaczyna formować jakiś znajomy kształt. Wyglądało to jak olbrzymi wentylator, z ostrymi jak brzytwa łopatami. Buty Jaszy oderwały się od ziemi, a przeźroczysty "wiatrak" wessał go środka. Po chwili na wszystkie strony rozbryzgnęła krew. Mówią, że właśnie tak anomalia zwana szatkownicą pożywia się swoimi ofiarami. Jasza był właśnie jedną z nich, a resztki jego ciała spoczęły pośród bezkresnych bagien.
Jeśli się spodobało, to mogę jutro jeszcze coś opisać.