Rozdział 6 - Ostatni Bastion

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

Rozdział 6 - Ostatni Bastion

Postprzez shadow-face w 20 Sie 2007, 01:04

Wreszcie dotarłem na miejsce. Z tablicy informującej o nazwie miasta, został już tylko „PRY”, gdyż reszta zniknęła wraz z pordzewiałą blachą. Z uśmiechem patrzę na ten napis, ponieważ bardziej przypomina znak „stop”. Do pierwszych zabudowań zostało mi z dwieście metrów, a ja trzęsę się jak osika, z obawy przed tym, co mnie tam spotka. Wyciągam z kieszeni lornetkę, aby upewnić się, czy w promieniu kilometra, nie natrafię na nikogo. Z oddali dolatuje mnie rechot diesla, więc wślizguje się w krzaki, aby ukryć swą obecność. Jeśli to monolici wracający z patrolu, mam przesrane.
W chwilę później przejeżdża obok mnie opancerzony transporter, a wraz z nim kilku dobrze uzbrojonych stalkerów.
- To się gnoje przygotowali- szepce sam do siebie – pierwsi zginą ci na pancerzu, potem pojazd przestanie chronić tych w środku. Przeklęci głupcy.
Obserwuje spokojnie jak transporter zatrzymuje się tuż przed zabudowaniami. Czwórka siedząca na pancerzu, zeskakuje na asfalt i zajmuje pozycje tuż za pojazdem. Żółwim tempem podążają dalej, obserwując bacznie otaczające ich bloki.
Widzę jak ktoś wymyka się z bramy, aby zajść ich od tyłu. Na dachu, już trzy postacie zajmują pozycje strzeleckie.
Pokrętło w lornetce przeskakuje z trzaskiem gdy tylko zaczynam powiększać obraz.
Teraz widzę już lepiej, trójka na dachu to dwóch snajperów i jeden z rakietnicą. Tamci nie wyjdą stamtąd żywi.
Wpierw ostrzał z tyłu, dwóch pada niespodziewająca się ostrzału zza pleców, pozostali kryją się obok transportera. Wtedy ten z rakietnicą pozbawia ich osłony. Potężna kula ognia podnosi się z ziemi, by po chwili uderzyć powrotem w ziemię z potężnym hukiem.
Szybko się z nimi rozprawili, a ja właśnie tędy będę musiał przejść. Kilku będę musiał się pozbyć.
Zsuwam karabin z ramienia i szukam ofiary. Tych trzech na dachu stanowią dla mnie największe zagrożenie, z kolei ten jeden na dole będzie najłatwiejszym celem. Szybko dokręcam tłumik i przymierzam się do strzału.
Celownik optyczny lekko zaczyna parować. No cóż, trzeba będzie poszukać sprawniejszą broń. A może trafi się takie samo GP 37, tyle, że nowsze?
Widzę jak powoli wraca do drzwi, rozgląda się po okolicy i łapie z klamkę.
Nie pozwalam mu na to, zniecierpliwiony palec wreszcie pociąga za spust i przez chwilę słychać donośny odgłos splunięcia. Jego głowa uderza nieopodal framugi zostawiając w tamtym miejscu plamę z krwi i resztek czaszki.
Ci na dachu nic nie słyszeli, stoją spokojnie patrząc jak transporter dopala się. Jeden unosi karabin i mierzy w wierzgającego z bólu, palącego się stalkera. Po chwili opuszcza broń i śmieje się do pozostałych.
- Parszywy sadysto – syczę przez zęby z złości – Będziesz sku*wysynu pierwszy.
Patrzę mu w oczy i widzę jak wiele radości przyniosło mu patrzenie na cierpiącego. Opuszczam nieco lunetę i pakuję mu kulę prosto w szyję. Patrzę przez chwilę jak stojąc jeszcze, zaczyna wykrwawiać się, po czym szukam następnej ofiary. Jeden stał jak wryty patrząc na umierającego kompana, zaś drugi, zachowując trzeźwy umysł, skrył się za kominem. Kolejny strzał i jeszcze jeden trup do kolekcji. Trzeci niespodziewanie wychylił się i strzelił do mnie wzbijając kurz przed mną. Parszywy drań chce się zasłonić. Podnoszę się z krzaków, ale dostrzegam już tylko jak wskakuje do otworu w dachu. Zaraz cię dorwę- mówię wściekły na siebie po czym biegnę do pierwszego budynku, kryjąc się za każdą możliwą przeszkodą.
Po chwili byłem już przy drzewach rosnących nieopodal bloku. Chciałem ruszyć dalej, ale ten wychylając się przez okno strzelił do mnie, odrywając z drzewa spory kawał kory.
Spoglądam na miejsce, gdzie jeszcze tkwiła kula i z przerażenia chowa się ponownie. Kilka centymetrów dalej, a trafiłby mnie między oczy. Przykucam i szybko wychylam się zza drzewa celując w miejsce, z którego przed chwila strzelał. W ułamku sekundy zniknął kryjąc się wewnątrz budynku.
Ruszam dalej starając się dostać jak najbliżej budynku.
Stojąc pod drzwiami słyszę jego ciężkie kroki, jak biegnie po schodach. Powoli uchylam drzwi i w tym momencie seria z karabinu robi z nich sito.
- Nie krępuj się! – wrzeszczy pełen pewności siebie. – Włazisz czy ja mam zejść do ciebie?
- Masz prezent od mnie! – uchylam ponownie drzwi i wrzucam do środka kamień wielkości granatu.
Przerażony rusza w górę, ale nie pozwalam mu na to. Wskakuje do środka i ustawiony tuz pod nim, strzelam w schody. Słyszę jak pada na stopnie i powoli zsuwa się niżej. Gdy dociera na półpiętro, jest już martwy.
Szybko sprawdzam pobliskie pomieszczenia, ale na szczęście na nikogo nie trafiam. Pierwsze, drugie i trzecie piętro były czyste. Jakieś puszki po farbie, pełno desek na boazerię. Tak jakby ktoś przygotowywał się do remontu. Na czwartym trafiam na jakiś skład materiałów i zakład krawiecki. Na poddaszu suszarnia, oraz ich legowiska i magazyn. Sporo amunicji 9x39 mm i 7.62x54 mm, kilka Vintorezów, jeden Dragunov, skrzynka granatów, parę pocisków przeciwpancernych, sporo żarcia i jeden nowiutki egzoszkielet.
Szybko uprzątnąłem tych z dachu, aby nie ściągnęli uwagi z pobliskich wieżowców. Tak samo postąpiłem z tymi na dole. Zabarykadowałem drzwi i zabezpieczyłem okna tak aby nikt się nie dostał do budynku niezauważonym. Sprawdziłem raz jeszcze pomieszczenia, na pierwszych trzech kondygnacjach po czym zablokowałem wszystkie drzwi.
Wreszcie zająłem się zakładem krawieckim. W pierwszym pomieszczeniu cos w rodzaju biura, wyblakłe zdjęcia pięknych kobiet ubranych w niesamowite stroje i mężczyzn w garniturach. W rogu, tuz obok drzwi, stał manekin z gotowym już, grafitowym garniturem. Był obłędny i na pewno szyty na kogoś niesamowicie bogatego, bądź wpływowego.
W sąsiednim pomieszczeniu natrafiłem na trzy rzędy wieszaków uginających się pod naporem ciuchów. Wszystko przeżarte przez mole, zapomniane przez wszystkich. Na metkach wyblakłym tuszem, widnieją daty odbioru. No cóż, mówię pełen pogardy dla wypłowiałego garnituru, od 1986 roku mija sporo czasu a ty nadal tu wisisz.
W kolejnym pomieszczeniu stoją trzy maszyny do szycia, na jednej z nich wciąż jeszcze wiszą czyjeś portki.
W rogu, pod zakurzonym i pożółkłym prześcieradłem, stoi manekin ubrany w coś długiego.
- Proszę, proszę,- mówię do siebie cmokając z zadumy. – Co my tu mamy? Mikołaj w tym roku przyszedł bardzo wcześnie.
Po zerwaniu nakrycia, mym oczom ukazał się wspaniały, czarny skórzany płaszcz. Momentalnie zrzuciłem wszystko z pleców, karabin odstawiłem na bok i zarzuciłem płaszcz na swój kombinezon. Leżał na mnie jak ulał, tak jakby krawiec tworząc go, zdjął miarę z mnie, tak jak teraz stoję.
Coś jednak nie pasowało, na plecach czułem mocne zgrubienie, tak, jakby kołnierz zamiast stać, cos ciągnęło go w dół. Zdjąłem go z siebie i dopiero teraz pojąłem intencje twórcy. Płaszcz miał doszyty dodatkowo ogromny kaptur, który lekko zachodził na oczy. Podszedłem do lustra, które zauważyłem w przejściu.
- Modny z ciebie stalker – rzekłem z podziwem. – Tylko gębę masz jakąś taką parszywą.

W pomieszczeniu obok krawca był skład materiałów. Co tylko chciałem, było w zasięgu ręki, za foliowane i opieczętowane rolki sztruksu, tiulu, aksamitu, a nawet zamszu. Bogaty z ciebie był krawiec, myślałem pełen podziwu dla jego składziku. Nagle moja uwagę zwróciło sześć, bordowych, grubych koców. Jeden z nich przytknąłem do okna i okazał się idealną osłoną przed światłem.
- Przydacie mi się moje małe słoneczka.
Gdy nie pozostało już nic do sprawdzenia, przerzuciłem całą kupę na poddasze. Wracałem się w sumie trzy razy, ale opłaciło się. Ta część poddasza, gdzie ukrywali się monolici, zamieniłem na kąt do odpoczynku.
Poddasze było podzielone na dwie równe części ścianą z kominkiem. Ci co przesiadywali tu wcześniej, przebili się do przewodów kominowych i wznieśli go, aby grzać się w zimne noce, bądź przygotowywać coś na ciepło.
Gdy wszystkie okna w tej części poddasza, były już zasłonięte, zabrałem się za segregowanie amunicji i całego towaru, który zostawili po sobie.
Przeszukując zwłoki, w torbie jednego z nich znalazłem pięć magazynków do GP.
- Skoro masz magazynki to i karabin powinien gdzieś tu być. Szkoda, że martwi nie potrafią mówić.
Przeszukuje jego kieszenie i znajduję lekko sfatygowany PDA, ściągam jego dane na swój i na mojej twarzy pojawia się promienny uśmiech.
- A jednak potrafisz mówić.
W osobistych notatkach, pisał o kilku skrytkach. Jedna w centrum miasta, w podziemnym parkingu, dwie nieopodal dworca autobusowego, kolejna w mieszkaniu przy głównej ulicy, rzeczy schował w pianinie i ostatnia, w domu, gdzie utworzyli punkt obserwacyjny. Rozpisał się bydlak niemiłosiernie: (…)„ Stary przegonił nas, mówiąc, że oszczędzi nas, jeśli zajmiemy jakieś dobre miejsce i nie będziemy zbliżać się do centrum. Wkurzył się, bo Andriej zwinął mu z pod nosa „poranną gwiazdę i ukrył gdzieś na stadionie. W pewnej chwili zastanawiałem się czy nie zostać w centrum, ale groźba buntu, już od dawna wisiała nad obozem. Zostając, musiałbym się opowiedzieć po którejś z stron, w efekcie zginąć w zamieszkach. Znam swoje szczęście dlatego zmykam z Andriejem. Po dwóch dniach dołączył do nas Gruby i Sokół. Obaj błąkali się po dworcu, szukając miejsca na nocleg. Wraz z Andriejem wystraszyliśmy ich udając te parszywe świnie z „powinności”. Gruby omal nie pozabijał nas wszystkich chwytając za wyrzutnie. Dobry z niego kompan, ale zbytnio porywczy. Zanim odeszliśmy z dworca, znalazłem idealną skrytkę w przechowalni. Do skrytki 87b wrzuciłem dwie sprężynki, tą dziwną złotą maskę i cos co wszyscy nazywają „Naszyjnikiem matki”.(…)” Pracowity był z ciebie drań, mówię do trupa, po czym wczytuję się dalej. „(…) Siedzimy już tydzień u krawca. Ostatnio chciałem sprawdzić, czy coś fajnego znajdę pod nami, ale Gruby wściekł się i rzucił mną w ścianę. Wrzeszczał, że powinniśmy mieć szacunek dla czyjejś pracy, że jego ojciec prowadzi zakład krawiecki w Kijowie i On najlepiej z nas wszystkich wie, ile pracy kosztuje dbanie o taka firmę. Następnego dnia mieliśmy gości. Pięciu kmiotków z „wolności” chciało wedrzeć się do miasta. Przeszli na tyły domu i chcieli przemknąć się cichaczem, ale tam właśnie dorwał ich sokół. Andriej szybko dołączył do niego strzelając z okna jak opętany. Tylko jeden zdołał uciec im z pod kul trafiając na mnie. Zaczaiłem się na niego za drzwiami i gdy tylko przebiegł obok nich, wyskoczyłem na dwór pakując mu serię prosto w plecy. Gdy podszedłem bliżej, gderał coś, plując przy tym krwią, o zemście Naznaczonego, że powróci i pomści wszystkich, którzy zginęli z rąk takich jak ja. Wkurzył mnie więc dobiłem go kolbą. Dźwięk pękającej czaski, był bardzo przyjemny. Miał przy sobie prawie nowiutkie GP-37 i kilka pełnych magazynków. Gdy byliśmy jeszcze w obozie, rozmawialiśmy o nim zachwycając się celnością i szybkostrzelnością. Stwierdziłem, że przyda mi się na później jak będę chciał dać dyla na południe. Vintar i tak już się powoli psuje, a tam ciężej o amunicję do niego. Z kolei tych 5.56x45 mm jest od groma i trochę.
Wrzucę go do schowka na szczotki na parterze. Tam nikt go nie znajdzie.(…)”
- Bystry z ciebie drań – mówię z niesmakiem. – bystry, ale okrutny.
Zszedłem na sam dół i zajrzałem do składziku przy schodach.
- Bingo! – jęknąłem z zachwytu – no to teraz postrzelam sobie dłużej.

Powoli zaczął zapadać zmrok. Sprawdziłem czy koce dobrze przylegają do okien i rozpaliłem ogień w kominku.
Z zużytego już GP odczepiłem tłumik i latarkę. Troszkę pokancerowane, ale i tak idealny stan mojej nowej pukawki odwracał uwagę od reszty. U krawca znalazłem pojemnik z oliwką, dzięki czemu mogłem oczyścić tłumik i nasmarować go, aby odzyskał przynajmniej część z dawnej świetności.
Pośród znalezionych rzeczy, wpadły mi trzy paczki ukraińskich, mocnych papierosów. Rozsiadłem się obok komina i zacząłem rozglądać się po okolicy. W oddali, w blasku księżyca, lśniły budynki, starej, opuszczonej elektrowni. W tym świetle, te molochy, wyglądały majestatycznie i tak ponuro. W pewnej chwili zdawało mi się jakbym już widział gdzieś to miejsce. W snach, a może na jawie?

W pewnym momencie dostrzegłem postać podążającą wzdłuż drogi. Wtulony w komin, przyglądałem się jej z uwagą. Długie łapy z rozczapierzonymi paluchami swobodnie dyndały wzdłuż ciała. Jego głowa, w przeciwieństwie do ludzkiej, była o wiele większa i dość jajowata. Nagle przypomniała mi się opowieść starego naukowca nad Jantarem. O bardzo silnych i niebezpiecznych mutantach, które w jakiś sposób zaczynają wpływać na podświadomość swojej ofiary doprowadzając ją do obłędu. Powoli uniosłem karabin i przytknąłem go do barku. Przymierzyłem spokojnie biorąc za cel jego głowę z nadzieją, że nie będę musiał przekonać się o jego zdolnościach.
W krzakach przy przeciwległym budynku, coś poruszyło się w krzakach, zwracając na siebie jego uwagę. Ktoś krył się wśród gałęzi starając się uniknąć spotkania, ale zbyt głośne zachowanie i brak jakiejkolwiek ostrożności, sprawiło, że przybysz od razu skierował się w tamta stronę. Po chwili przystanął w miejscu i wyciągnął rękę przed siebie. Osoba ukrywająca się w krzakach, wypadła z nich jak oparzona rzucając się po ziemi, wrzeszcząc przy tym w niebogłosy. Teraz już nie mam wątpliwości, ponownie biorę potwora za cel i ukracam męki tej nieszczęsnej istoty.
Dumny z siebie, wstałem z miejsca i ruszyłem w stronę otworu w dachu. Nagle przed moimi oczami pojawiła się przerażająca twarz i zaraz po tym zniknęła. Zachwiałem się na nogach i padłem na komin obejmując go. Znów ujrzałem tę twarz i tak jak poprzednio, zniknęła w mroku. Spojrzałem na dół i na krótką chwilę sparaliżowało mnie z strachu. Potwór, pomimo celnego strzału prosto w głowę, nadal stał na jezdni, ale tym razem spoglądał na mnie mrucząc jęcząc niemiłosiernie. Znów ujrzałem tę twarz i odczułem potworny ból głowy. Potwór na chwile zostawił mnie w spokoju i ruszył w stronę wijącego się z bólu człowieka. To była dla mnie okazja, szybko podniosłem broń z dachu i zacząłem strzelać bez opamiętania. Pomimo tego, że bestia padła na ziemię, strzelałem nadal, aż ocucił mnie rechot przeskakującego zamka.
W głowie kręciło mi się niemiłosiernie, nogi drżały mi odmawiając posłuszeństwa. Powoli i ociężale wczołgałem się w otwór w dachu. Bezwładnie zleciałem na dół uderzając całym swoim ciężarem w podłogę.
Dudniło mi w uszach rozsadzając czaszkę od środka. Miałem ochotę wrzeszczeć, wyrzucić to z siebie, ale przez zaciśnięte zęby, słychać było tylko stłumione jęki. Podniosłem się na kolana i ruszyłem w czworakach w stronę drzwi. Schody z początku wyglądały normalnie, ale gdy zdołałem pokonać kilka z nich, zaczęły rozpływać się przed oczami. Kilka sekund bólu, kilka nabitych siniaków i już leżałem na czwartym piętrze.
- Zabije się nim zejdę na dół. – zasyczałem do siebie.- ale musze zobaczyć to bydle.
Trzymając się kurczowo poręczy, zdołałem zejść na sam dół. Odblokowałem drzwi i ruszyłem w stronę ulicy.
Niepewnie wyjrzałem zza węgła, ale na szczęście potwór leżał bez ducha. Chciałem już z całych sił uderzyć kolbą w to coś, ale moja uwagę przykuła osoba, która kryła się w krzakach. Pomimo usilnych starań, nie byłem w stanie unieść tego gościa. Chwyciłem kurczowo za jego kombinezon i zacząłem ciągnąć w stronę domu.
Wydawało mi się, że ciągnę za sobą średniej wielkości samochód.
Gdy wreszcie przekroczyłem próg domu i wtaszczyłem ten ciężar za sobą, z samego początku ulicy, doleciał mnie odgłos ciężkich butów dudniących o asfalt.
- ku*wa mać – jęknąłem z ogromnym wysiłkiem – Jeszcze tylko was tu brakowało.
Resztką sił, zamknąłem delikatnie drzwi i podparłem klamkę deską, aby nie mogli przez jakiś czas wedrzeć się do środka.
- Tu są jakieś ślady! – wrzasnął ktoś na zewnątrz – chodźcie, prowadzą na tyły budynku.
Słyszę kilka osób jak przebiegają przed drzwiami. Ktoś zatrzymał się, sprawdza klamkę, ale niewzruszona, nie pozwala nikomu otworzyć drzwi. Oparty o ścianę, unoszę w drżących łapach karabin i czekam.
Gdzieś w oddali słychać szelest krzaków i ciężkie buty dudniące na piasku.
Ten pod drzwiami nie daje za wygraną, pociąga z całych sił i deska z łoskotem upada na podłogę.
Uchyla je powoli i zagląda ostrożnie do środka. Światło księżyca stopniowo wdziera się do przedsionka, odsłaniając przed wrogiem moje nogi, a potem lufę karabinu.
Widzę jak gwałtownie podrywa karabin do piersi. Zamykam oczy i słyszę tylko szelest przeskakującego zamka.
- Zaciął się? – szepcze do siebie z ulgą, po czym pociągam za spust – jaka szkoda.
Odgłos splunięcia chwilowo przerywa cisze jaka zapanowała po odejściu tamtych.
Resztkami sił wciągam zwłoki do środka, by tamci nie zauważyli go, gdy będą wracać.
Drzwi tym razem zamknąłem na zasuwki, modląc się aby tym razem nie ustąpiły.
Czuję już tylko ustępujące powoli mrowienie, jakby pszczoła obijała się o potylice starając się wydostać na zewnątrz. Ciężko dysząc opadam na podłogę starając się nie usnąć. Zanim powieki się wreszcie poddały, przypomniałem sobie, że nie jestem sam.
– Kogoś ty przytaszczył łamago? – pytam siebie w myślach, po czym zupełnie tracę świadomość.

Otwieram oczy i znów jestem na dachu. W oddali lśnią budynki elektrowni. Panuje przytłaczająca cisza, że bicie mego serca, przypomina kolejne salwy z, oddalonego o kilka kilometrów, działa. Wciąż patrzę na budynki w oddali. Nagle zaczęły zbliżać się do mnie, jakby wielka łapa pojmała mnie z dachu i wbrew mojej woli ciągnęła w stronę elektrowni. Znów widzę tą przerażającą twarz, ale tym razem nie znika. Łypie na mnie błyszczącymi ślepiami śmiejąc się przeraźliwym rykiem.
Padam na jakieś rusztowanie odbijając się plecami od betonowej ściany.
- Powstań! – rozkaz dociera do moich uszu, ale nie widzę kto go wydał.
- Czego chcesz?! – krzyczę w niebo z nadzieją, że ten ktoś mnie usłyszy.
Dostrzegam starca w białym kitlu. Staje przed mną i chwytając mnie za rękę prowadzi przed siebie.
Już nie jestem na rusztowaniu, ale w pomieszczeniu pełnym szklanych tub, wypełnionych fioletowawym płynem.
Boję się ich. Bronię przed nimi waląc w szklaną powłokę pięściami. Nagle znajduję się w środku, utrzymując się w fioletowej toni. Oddycham normalnie, jakbym wcale nie był w czymś zanurzony. Trzech lekarzy spogląda na mnie przez szklaną ściankę tuby. Na twarzy jednego z nich widzę szyderczy uśmiech, gdy pokazuje mi przed oczami strzykawkę z czerwonym żelem.
Wbija ją w gumowy przewód wychodzący z mojej tuby i nagle czuję jak puchną mi mięśnie. Im więcej tego wstrzykuje, tym bardziej odczuwam ból jaki przeszywa moje ciało.
Gdy tłoczek dobija do samego dna strzykawki, wyciąga ją, odkłada na blaszany stolik. Drugi notuje coś w wielkim skupieniu po czym podaje temu pierwszemu kolejna strzykawkę. Nie wiem jakiej jest barwy, ale to coś, wstrzyknięte tą samą drogą sprawiło, że na chwile przestałem widzieć. Gdy wzrok powrócił, wszystko widziałem jakby w pozytywie. Już nie było nas czterech, w kącie, gdzie wcześniej było ciemno, dostrzegłem kolejną postać. Ogromnego mężczyznę z karabinem w rękach. Przyglądał się spokojnie, podczas gdy oni dokonywali na mnie jakichś okropnych testów. Znów tracę wzrok, ale wszystkie pozostałe zmysły zaczynają się bardziej wyostrzać. Słyszę jakieś szepty odbijające się od szklanej tuby. Czuję mdlącą woń fioletowego płynu w którym się unoszę. W pewnym momencie słyszę trzask przebijanej gumy, zaś do moich nozdrzy dociera okropny fetor. Jakby zamknięto mnie w trupiarce wypełnionej gnijącymi zwłokami.
Taki sam smak czuje w ustach, moje ciało zaczyna powoli wiotczeć, wreszcie odzyskuje wzrok. Otaczający płyn robi się mętny i zaczyna nabierać krwawego koloru. Przecieram nos i widzę zastygnięta krew.
Na twarzach lekarzy pojawia się duma i radość z swoich osiągnięć. Jeden z nich całuje delikatnie tubę po czym macha mi na pożegnanie.
Ogarnia mnie wściekłość. Trzech buców robi z mnie królika doświadczalnego, a ja nie mogę nic z tym zrobić.
Uderzam pięścią w tubę i nagle dostrzegam lekkie pęknięcie na szkle. Tamci cofają się z strachu, z cienia wyłania się mężczyzna w egzoszkielecie. Zaczynam krzyczeć i cała czwórka pada na kolana zakrywając uszy.
Znów uderzam pięścią rozbijając szklaną powłokę która oddzielała mnie od nich. Padam na ziemię zupełnie nagi, tuż obok nich. Wszyscy w panice uciekają z pomieszczenia.
Mój wizerunek odbijający się w lustrze jest przerażający. Moja skóra zrobiła się brązowa, zaś zamiast ust, miałem macki zakończone drobnymi ząbkami. Odczułem potworny głód, pragnienie, którego w żaden normalny sposób nie byłem w stanie opisać.
W progu pojawiło się kilku gości w egzoszkieletach i ten sam lekarz, który wstrzykiwał mi to świństwo.
To on uczynił mnie takim, z jego winy przeistoczyłem się w mutanta.
Rzuciłem się na niego, ale tamci zaczęli strzelać. Padając na ziemię, dostrzegłem na mojej ręce, klatce piersiowej i nogach kilkanaście strzałek. Powoli zaczęły opuszczać mnie siły, bezwładnie leżałem na ziemie patrząc jak lekarz podchodzi do mnie.
- Wybacz mi dziecko. – mówi do mnie ojcowskim tonem – uwierz mi, że to będzie bardziej bolało mnie, niż ciebie.
W jego reku dostrzegam strzykawkę z czarnym płynem. Wbija ją w moją pierś, po czym powoli wstrzykuje cała zawartość. Znów czuję przeszywający ból. Coś jakby zaczęło rozdzierać mnie od wewnątrz, jakby chciało wydostać się poprzez skórę. Wierzgam po podłodze w konwulsjach. Jeden z żołnierzy podchodzi bliżej i wali mnie kolbą w głowę.

Budzi mnie blask słońca wyłaniającego się zza horyzontu. Z początku wszystkie dźwięki mieszają się z sobą czyniąc z nich jeden przeciągły szelest. Odór rozkładającego się gościa w kombinezonie monolitu powoli budzi wszystkie moje zmysły. Leży obok mnie w zaschłej kałuży krwi.
Unoszę się na drżących rękach i dostrzegam drugą osobę leżącą w dalszej części przedsionka. Powoli podchodzę i sprawdzam puls. Żyje, ale jest nadal nieprzytomny.
- Mocniej wczoraj oberwałeś od mnie koleżko. – mówię pełen współczucia.
Przeszukuje zwłoki tamtego, ale jedyne co miał przy sobie to magazynek z amunicję 9x39 mm, nienadające się do niczego, przestrzelone PDA i okruchy po chlebie. Spoglądam otępiale na VLA leżące niedbale na podłodze i wzdycham ciężko i dziękuję skinieniem głowy.
Znów podchodzę do tego samotnego stalkera, podrywam go z ziemi i przerzucam przez ramię. W porównaniu do wczoraj, jest o wiele lżejszy.
Na poddaszu wszystko było takie jak pozostawiłem. W kominku leżał już tylko popiół z wypalonego drewna i rozkładające się ciała tamtych. Odór szybko zrobił się nie do zniesienia, więc szybko ściągnąłem z kilku okien koce a tamtych zaciągnąłem na dół i wraz z tamtym z nocy, zamknąłem w jednym z mieszkań na parterze.
Gdy wróciłem, koleżka mruczał coś pod nosem leżąc spokojnie na kocach, na których go zostawiłem.
Z trudem wdrapałem się na dach, przykucnąłem przy kominie tak jak w nocy i zacząłem rozglądać po okolicy.
Z oddali, gdzieś z centrum, dolatywały odgłosy strzelaniny.
- Zapewne w obozie wreszcie doszło do buntu - rzekłem po cichu przypominając sobie o tym, co napisał jeden z nich w swoim PDA. – A nich się powyrzynają nawzajem, łatwiej mi będzie przedostać się dalej.
Nagle moja uwagę świst dolatujący zza moich pleców. Gdy się odwróciłem, moim oczom ukazał się pokaźnych rozmiarów tucznik unoszący się nad ziemią. Kręcił się przez chwilę wokół własnej osi po czym rozprysł na setki kawałków zostawiając po sobie chmurę krwi i drobin ciała.
Westchnąłem z udawanym współczuciem po czym zlazłem na poddasze.
Facet, któremu wczoraj uratowałem życie, ocknął się i teraz siedział oparty o ścianę trzymając jeden z karabinów, które pozostały po poprzednich lokatorach.
- Ani kroku! – rzekł stanowczo wymuszonym barytonem. – odstaw na bok broń.
Zrobiłem jak kazał, zsunąłem karabin z ramienia i oparłem obok drzwi. Zrobiwszy kilka kroków w tył, usiadłem na ziemi i czekałem na jego ruch. Ten podniósł się i na chwiejnych nogach ruszył w moja stronę.
Co prawda karabin trzymał oparty o pierś, ale łapy drżały mu pod jego ciężarem.
No ładnie, myślę sobie, to ja mu dupę ratuje, a ten teraz wpakuje mi kulkę miedzy oczy w ramach podziękowania. Trzeba cos szybko wymyśleć, zanim moja podróż zakończy się tutaj, na zatęchłym poddaszu opuszczonego domu.
Niespodziewanie pomoc nadeszła z zewnątrz. Gdy zbliżył się do okna, spojrzał raptownie na zewnątrz i wypuścił karabin z rąk. Stał w miejscu trzymając się kurczowo za głowę.
W uszach zaczęło mi dziwnie świergotać, ale szybko dotarło do mnie co się dzieje, zerwałem się z podłogi i chwyciłem za swój karabin, który czekał na mnie przy drzwiach.
Na zewnątrz, tak jak się spodziewałem, stał kolejny bydlak atakujący zmysły. Nie tracąc czasu na obserwację, nafaszerowałem mu głowę pociskami. Przez chwilę znów ujrzałem tą piekielną twarz, ale już bez takich konsekwencji jak wczoraj.
Niestety ten drugi znów mocniej dostał. Padł na ziemię rzucając się na wszystkie strony.
- O ku*wa – rzucam z przejęcia po czym doskakuję do niego i przytrzymuje mu głowę. – Zaraz minie! Uspokój się!
Szybko odnajduję obok nas kawałek deski i wtykam mu na siłę w gębę, aby przypadkowo nie odgryzł sobie ozora. Słyszę jak trzeszczy pod naporem jego zębów. Wreszcie uspokaja się rozkładając się bezwładnie na moich kolanach.
Ostrożnie wyciągam pogryziony kawałek drewna i dopiero w tym momencie zauważam, że to jest kobieta.
Widok delikatnej twarzyczki pokrytej zadrapaniami i kilkutygodniowym brudem wprost nie mieścił się w mojej wyobraźni. Siedzę w strefie już z kilka ładnych lat i o kobietach słyszałem tylko z opowieści stalkerów. Starzy pragnęli jak najszybciej uciec i wrócić do rodziny, zaś młodzi urwać się na chwilę, aby tylko zakosztować tych uciech w ramionach jakiejś ślicznotki.
Ściągam jej z głowy kaptur i mym oczom ukazują się niemal krwistoczerwone, kręcone włosy.
Dopiero teraz dostrzegam na klatce piersiowej rysują się dwie, sporej wielkości wypukłości, świadczące o tym, że ma czym oddychać. Klęczę w bezruchu zszokowany tym odkryciem, czuję jak drętwieją mi powoli nogi, ale obawiam się poruszyć, aby nie okazało się, że to tylko kolejny sen.
Nagle porusza się, mruczy coś pod nosem, ale oczy nadal ma zamknięte. Ryzykuję i przenoszę ja z powrotem na materace. W świetle dnia, które nieśmiało przedziera się przez zachmurzone niebo i wpada do pomieszczenia, wygląda jak anioł. Anioł o krwawych włosach, szepczę po cichutku po czym przykrywam ją kocem.

Z dworu doleciał mnie dziwne odgłosy, jakby ktoś rozrywał coś na strzępy. Przylgnąłem do ściany i ostrożnie wychyliłem się przez okno. Na zewnątrz coś podobnego do człowieka o brązowej, chropowatej skórze, konsumowało ciało potwora, którego przed kilkoma minutami zastrzeliłem.
To coś odwróciło się do mnie ukazując swe oblicze, zacharczało okropnie po czym rozpłynęło się w powietrzu.
Na widok tej twarzy, moje serce zaczęło bić szybciej, zaś ręce odmówiły posłuszeństwa i wypuściły karabin, który upadł mi prosto pod nogi. To właśnie to coś widziałem w swoim śnie, to właśnie tym się stałem poprzez zabiegi tych szarlatanów.
Przez chwile widziałem jak ucieka w stronę krzaków przy drodze i ponownie znika, zanim jeszcze osiągnął linię roślin.
Schodzę ostrożnie na dół, delikatnie odryglowuje drzwi i sprawdzam okolice. Gdzieś w oddali słyszę tupot i charkot tego stwora. Ponownie słyszę świst i potwór unosi się co raz wyżej nad ziemią. Raz pojawia się raz znika, aż wreszcie rozpryskuje się na kawałki.
Spluwam z pogardą w tamtą stronę i ruszam sprawdzić tamte dwa ścierwa. Dopiero gdy stoję nad jednym z nich, dostrzegam, że twarz, która pojawiała mi się przed oczami podczas ataku, była właśnie jego.
Przeciągam jednego z nich w stronę spalonego transportera, potem wracam po drugiego. Ciała tych nieszczęśników z przedwczoraj pozostawiam w tym samym miejscu. Sprawdzam tylko zawartość ich kieszeni i plecaków, ale żadna z tych rzeczy nie była mi zbytnio przydatna: amunicja kalibru 5.45x39 mm i kilka zniszczonych AK 74/2U, dwie spiralki i ogon nibypsa. Na ten widok, od razu przypomniał mi się Red, którego ostatni raz widziałem nad Jantarem, zanim zszedłem do podziemi fabryki.
Nad miastem zaczęły zbierać się ciemne, deszczowe chmury zapowiadające burzę. Szybko obejrzałem transporter, ale oprócz zwęglonych zwłok kilku nieszczęśników, nie znalazłem nic.
Dziewczyna spała spokojnie zbierając siły po ataku. Wyglądała tak ślicznie i niewinnie, że nie potrafiłem wyobrazić sobie, co ją ściągnęło do strefy. Jej oczy, pod zamkniętymi powiekami, poruszały się chaotycznie tak jakby śniła o wielu rozmaitych rzeczach i nie mogła skupić się na jednym.
Gdzieś w oddali błyskawica rozdarła czarne niebo, a po chwili cała doliną wstrząsną potężny grzmot. Burza to najgorsza rzecz jaka może się przytrafić komukolwiek w strefie.
Cała noc ślęczałem przy oknie obserwując ulice i jedyne stworzenia jakie zdołałem zauważyć to ślepe psy, które na jakiś czas zatrzymały się pod domem, aby posilić się zwłokami. O dziwo, żadne z nich nawet nie zbliżyło się do potworów, które ułożyłem przy resztce transportera. Ostrożnie ominęły je szerokim łukiem i dopiero wtedy zabrały się za konsumpcje.
Zmęczony i znudzony monotonią wreszcie pozwoliłem ociężałym powiekom zamknąć się zapadając w błogi sen.
Z snu pamiętam tylko urywki, śliczną dziewczynę o kruczo-czarnych włosach, pierścionek, który wkładałem na jej palec, Sidorowicza, który domagał się posłuszeństwa i Reda, który radośnie poszczekiwał bawiąc się wśród drzew.
Ocknąłem się nad ranem stając się świadkiem wschodu słońca. Szybko wytaszczyłem swój tyłek na dach rozsiadając się wygodnie obok komina. Złotawa moneta powoli wyłaniała się zza horyzontu rozjaśniając powoli całą dolinę. Dopiero teraz, w blasku poranka, dostrzegłem jak wiele piękna jest w tym miejscu.
W pewnym momencie dostrzegłem śmigłowiec wyłaniający się zza drzew, przeleciał nad nimi, zatoczył parę okręgów nad elektrownią po czym ruszył w stronę wysypiska. W pewnym momencie przypominał ogromnych rozmiarów szerszenia, który sprawdzał okolicę wokół gniazda, aż wreszcie spokojny o bezpieczeństwo, udał się na polowanie.
- Dość tych wzruszeń – rzekłem wzdychając ciężko – Trzeba obudzić kopciuszka.
Na dole niestety powtórka z rozrywki. Dziewczyna wreszcie doszła do siebie i tak jak ostatnio rozsiadłą się wygodnie na materacach, a na mój widok, raptownie skoczyła do opartego o ścianę VLA biorąc mnie za cel.
- Odrzuć broń!- wrzasnęła niepewna nawet tego co mówi.
- Daj spokój. – rzekłem z pobłażaniem – już to wczoraj przerabialiśmy. Uratowałem ci dwa razy życie, więc to ty opuść broń i uspokój się. Jakbym chciał twojej krzywdy to zostawiłbym cię na pastwę losu tego bydlaka co z mózgu robi papkę.
- Kontroler!? Gdzie on jest?!- pisnęła z przerażeniem
- Że jak? Kontroler?- zdziwiła mnie ta nazwa, ale w pewnym sensie pasował do tego ścierwa. – Chodzi ci o to „coś” z jajowatą głową i okropnym pyskiem.
- Widziałeś gdzie poszedł? – w jej głośnie było pełno powagi, mieszającej się z trwogą przed tym stworzeniem
- Tak. Opala się na dole, wraz z kumplem. – odparłem z ironią – właśnie miałem zejść na dół i zrobić im drinki.
Uwierz dziewczyno, że kontrolowanie czyjejś świadomości to naprawdę ciężka i męcząca praca.
Na jej twarzy pojawiła się pogarda, jakbym powiedział coś nieprawdopodobnie głupiego.
Zsunąłem pasek z ramienia odstawiając karabin pod ścianę tak jak poprzednio. Spokojnie podszedłem bliżej i wygodnie rozłożyłem się na materacu.
- Żartowałem. – rzuciłem z uśmiechem. – Nie jeden kontroler, a dwa i tak jak już wcześniej powiedziałem, oba leżą na dole, ale nie będą już nigdy sprawiać kłopotów. Udali się na wakacje, do krainy wiecznego zapomnienia.
Spojrzała na mnie z zdziwieniem, więc wskazałem jej okno i pokiwałem głową dając jej do zrozumienia, że spokojnie może wyjrzeć przez nie.
Gdy ona z niedowierzaniem patrzyła przez okno, wstałem po cichu i ostrożnie podszedłem stając tuż za jej plecami. Gdy tylko odwróciła się do mnie, wyrwałem jej karabin i odrzuciłem go w kąt.
Patrzyła na mnie z przerażeniem, jakbym zaraz miał stać się jej oprawcą.
- No dalej! – wrzasnęła tak jakby starał się mnie zmusić do czegoś. – Na co czekasz? Co tak sterczysz? Nie podobam cię się?!
Westchnąłem z politowaniem, po czym wróciłem na materac przy kominku.
Przez chwilę stała w miejscu, patrząc na mnie jakby pierwszy raz spotkała się z takim zachowaniem.
Wydobyłem z torby konserwy i chleb, przygotowałem dwie skromne porcje i jedną położyłem tuż obok jej materaca.
Na ten widok, popadła w lekką konsternację, ale szybko przyjęła zaproszenie rozsiadając się obok mnie.
- Podejrzewam, że od minimum dwóch dni nic nie jadłaś. – rzekłem spoglądając jej prosto w oczy. W pewnym momencie przypominały mi dwie, mocno świecące gwiazdy, które nie raz udało mi się dostrzec, pomimo zachodzącego słońca. Chciała coś powiedzieć, ale z pełnymi ustami, zdołała tylko zamruczeć.


CDN...



To dopiero początek i dość... niedopracowany.
Wrzucam to z nadzieją na jakieś sugestie...
Co poprawić, czy gdzies podczas pisania, nie machnąłem się i wiele wiele innych.
W życiu jest tylko jeden poziom trudności... HARD
Awatar użytkownika
shadow-face
Stalker

Posty: 126
Dołączenie: 20 Cze 2007, 10:43
Ostatnio był: 13 Lis 2014, 00:05
Miejscowość: Wrocław
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 2

Reklamy Google

Postprzez Quinn w 20 Sie 2007, 07:31

Ocipi****?! I ja mam zrobić tego korekte? Jezusie Nazareński, dobrze, że wybieram się na informatykę. :-p

Korekta będzie na jutro. Mam nadzieję, że niewielka. ;]
Pzdr.
Awatar użytkownika
Quinn
Ekspert

Posty: 712
Dołączenie: 14 Cze 2007, 13:37
Ostatnio był: 10 Cze 2024, 19:44
Miejscowość: Seattle, budynek z elektryczną owcą na dachu...
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: --
Kozaki: 4

Postprzez donciu w 20 Sie 2007, 11:53

Dziwne trochę to opowiadanie... nie wiadomo co to za stalker , bez trudu zabił kilku monoliciarzy nie będąc nawet draśniętym , zamiast iść dalej melinuje w prypeci , no i jeszcze ta dziewczyna... Daje 4/5 za zbytnie koloryzowanie.
Awatar użytkownika
donciu
Tropiciel

Posty: 203
Dołączenie: 22 Lip 2007, 13:21
Ostatnio był: 03 Lut 2013, 13:10
Miejscowość: Świebodzice / ?????????
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 2

Postprzez Silas w 20 Sie 2007, 17:57

Opowiadanie dobre choc ten Stalker jest za dobry (chyba trainerow używa :) ) tak jak kolega wyżej 4/5 :wink:
Silas
Tropiciel

Posty: 213
Dołączenie: 17 Sie 2007, 19:15
Ostatnio był: 09 Gru 2023, 00:06
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: RGD-5 Grenade
Kozaki: 1

Postprzez Guard w 20 Sie 2007, 18:26

4.5/5. Dobre opowiadanie, tożsamość stalkera nie jest taka ważna.
Guard
Stalker

Posty: 77
Dołączenie: 09 Sie 2007, 16:54
Ostatnio był: 25 Gru 2009, 20:48
Kozaki: 0

Postprzez shadow-face w 21 Sie 2007, 17:14

Wiem wiem... cos niecos zapomnialem dodac, ale no coz... moge jedynie wytlumaczyc sie tym, ze jest to rozdział VI... no wiem głupie to troszke.
oj taki mocarny to on nie jest... przeca dostał po pupsku od kontrolera:D:D
Koloryzacja... czy ja wiem... no dobra... sie obaczy co powie administracja.


Jak cos... Quinn, nie martw sie, bo ja bede mial jeszcze wiecej pracy przy poprawianiu tego. :D:D
W życiu jest tylko jeden poziom trudności... HARD
Awatar użytkownika
shadow-face
Stalker

Posty: 126
Dołączenie: 20 Cze 2007, 10:43
Ostatnio był: 13 Lis 2014, 00:05
Miejscowość: Wrocław
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 2

Postprzez Towarzysz S.T.A.L.K.E.R. w 22 Maj 2008, 22:00

5/5 świetne opowiadanie
Awatar użytkownika
Towarzysz S.T.A.L.K.E.R.
Kot

Posty: 15
Dołączenie: 13 Mar 2008, 21:14
Ostatnio był: 18 Cze 2012, 14:14
Miejscowość: z Poznania
Frakcja: Powinność
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 0

Postprzez DeuS w 27 Maj 2008, 13:33

GENIALNE! Wprost niesamowite!
Wybacz mi mój zbytni entuzjazm, ale twoje opowiadanie to chyba najlepsze, jakie czytałem na tym forum.
Jak dla mnie wszystko jest tutaj idealne, fabuła, bohaterowie, sposób narracji, dialogi, przedstawienie akcji. Poprostu gdy to czytałem potrafiłem sobie wyobrazić te sceny i wczuć się w ten klimat. A właśnie o to chodzi w dobrym opowiadaniu.
I niesłuchaj innych, którzy piszą, że główny bohater za długo rezyduje w jednym miejscu itd. To jest naprawdę bardzo dobre!
Jedna rada, gdy będziesz pisał kolejną część mocno się przyłóż, aby trzymała ona równie wysoki poziom, jak to opowiadanie.
Ocena:
9+/10
PLUSY
+ świetne dialogi
+ sposób narracji
+ przedstawienie sytacji
+ bardzo dobre opisy otoczenia
MINUSY
- za krótkie! Ja chcę więcej! ;]

Podsumowując, kawał dobrego opowiadania, co najważniejsze, dobrze opowiedzianego w trybie narracji pierwszoosobowej, a to nie łatwa rzecz. Nie daję dziesiątki tylko dlatego, że czekam na kolejną część. Jeśli będzie równie dobra, zmienię ocenę na najwyższą. Słowem, muszę się przekonać o twoim talencie.

Pozdrawiam i życzę połamania pióra ;]
Awatar użytkownika
DeuS
Stalker

Posty: 59
Dołączenie: 17 Kwi 2008, 17:35
Ostatnio był: 26 Kwi 2009, 17:41
Miejscowość: Merkantylizm - Srerkantylizm!
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 0

Re: Rozdział 6 - Ostatni Bastion

Postprzez nismoztune w 12 Gru 2008, 01:30

Bardzo fajne opowiadanie, chociaż ten stalker jest za mocny.
Ocena 4,5/5
Awatar użytkownika
nismoztune
Stalker

Posty: 186
Dołączenie: 18 Paź 2008, 22:20
Ostatnio był: 30 Sie 2023, 19:39
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 19

Re: Rozdział 6 - Ostatni Bastion

Postprzez solarze1 w 23 Gru 2008, 13:40

CDN Dajcie CDN zajumiste 100/10 durzo lepsze od mojego kturego nie ma jeszcz na forum.
(ale nie dlugo bedzie jak z zeszytu od polaja przepisze na kompa :))
Ludzie popełniają durzo błędów w rzyciu.
W pisaniu terz .
Awatar użytkownika
solarze1
Kot

Posty: 26
Dołączenie: 27 Paź 2008, 17:36
Ostatnio był: 18 Lis 2017, 21:27
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 1


Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 5 gości