Ruszyłem Mass Effecta jakiś rok po premierze (nie jestem typem człowieka, który jara się każdą rozreklamowaną premierą). Zaskoczył mnie ogrom dosłownego
zerżnięcia motywów, postaci i wydarzeń wielu książek sci-fi, jakie przeczytałem, albo o których słyszałem. Twórcy zamiast wymyślać świat od zera, postanowili wsadzić do swojej gry wszystkie ulubione motywy ze wszystkich ulubionych universów. I bardzo, kurna, dobrze!! Zawsze marzyłem, żeby zobaczyć wszystkie te wątki sprowadzone do jednego mianownika i zaserwowane w jednym zwartym i bogatym universum!
Ciężko mi wymienić wszystkie odniesienia. Niektóre są bardzo subtelne, inne od razu rzucają się w oczy.
Dla przykładu motyw owadopodobnych Rakni o zbiorowym umyśle królowej roju i ostatniej żyjącej przedstawicielce gatunku to ukłon w stronę "Gry Endera". Ten tytuł pamiętam najlepiej, bo książkę czytałem dość niedawno i zrobiła na mnie piorunujące wrażenie.
Rasa maszyn, która co jakiś czas przylatuje, żeby zniszczyć wszelkie inteligentne życie w galaktyce, kultura mówiąca o sobie "ten" (coś jak Hanarowie, tylko humanoidalni), Cytadela, Przekaźniki, Bionicy, kosmiczne bitwy bez użycia myśliwców, rasa maszyn wyrywających się spod jarzma swoich twórców i przejmujących władzę nad planetą. Cholera, nawet Efekt Masy został odgapiony! I to był strzał w dziesiątkę! Fantasmagoria, imaginarium, osmoza i inne mądre słowa! Byłem zachwycony.
Dwójka zyskała u mnie kredyt zaufania, który zaprzepaściła kretyńskimi, wepchniętymi na siłę dodatkami DLC. Trzeba być ślepym, żeby nie zauważyć co tu się wyprawia: Bioware chce przyzwyczaić nas do osobistych systemów ściągania plików, zadomowić ideę dopłacania w świadomości graczy i dojenia kasy za pierdoły pokroju dodatkowych ubranek i nowych skinów broni.
ME2 w porównaniu z jedynką prezentuje się lepiej od strony gameplayu i fabuły. Wielki krok naprzód ale niestety klimat już zupełnie inny. W jedynce czuło się otwartość świata, ogrom galaktyki, różnorodność. Dwójka stała się bardziej klaustrofobiczna, skoncentrowana na samym opowiedzeniu historii. W pewnym stopniu przestała być wiarygodna jako wizja przyszłości, mimo że zyskała na epickości.
Nie powiem, żebym z zapartym tchem oczekiwał na trójkę. Niezbyt podoba mi się kierunek, w jakim to wszystko zmierza. Przypomina mi się serial Firefly i jego filmowa kontynuacja, gdzie przez kilkanaście godzin mamy wspaniałe przedstawienie universum, żeby finał zaserwować nam w jednym krótkim epizodzie. ME2 za bardzo pogania gracza i wszystko wskazuje na to, że trójka tylko zwiększy tempo. Rozumiem filozofię "lepiej, więcej, szybciej, plus ekscytująca ścieżka dźwiękowa" ale- oprócz ostatniego elementu- nie popieram jej w Mass Effekcie.