przez SaS TrooP w 03 Lut 2011, 17:51
Gdy oddział zbliżył się na dobre 200 metrów do farmy, Wasilij kazał utworzyć formację oscylującą między linią a klinem, a sam razem z swoim przewodnikiem udał się do pobliskich krzaków i przygotował do obserwacji. Gusarow położył się obok niego i także wydobył lornetkę.
Zabudowania byłego kołchozu stanowiły dwie podłużne stodoły, a przed nimi mały budyneczek, w którym zapewne kiedyś trzymano kury lub króliki. Na prawo od stodół znajdował się stary wiatrak w stanie generalnego rozkładu. Jego podstawa dzielnie trzymała pion, jednak cała góra, włącznie z ramionami, leżała teraz na ziemi porozrzucana parę metrów od swojej ówczesnej nasady. Z muru otaczającego kołchoz zbyt wiele nie zostało. Parę kawałków białego, wysokiego na około dwa metry obmurowania wprawdzie trzymało się nieźle, jednak znaczna większość kompletnie zniknęła lub przeistoczyła się w gruzowiska. Brama wjazdowa zupełnie zardzewiała, w zasadzie byle kopnięcie mogłoby ją złamać. Dzielnie trzymał się jednak napisany cyrylicą Kолхоз. Najmniejsza część czerwonego napisu na łukowym sklepieniu nad bramą nie uległa nawet nadkruszeniu. Napis kontrastował z stojącą na niegdysiejszym podwórzu ciężarówką typu Ural, na lewo od budynków. Pojazd był zupełnie zardzewiały, bez opon, szyb i silnika. Brązowe kawałki metalu zalegały w kabinie, na pace jak i po prostu leżały rozsypane wokół wraku. Ogólny rozpad podkreślała trawa, która rosła zarówno w budynkach, jak i na zewnątrz, zaś mech pokrył calutką dolną część stodół i murów.
- Obraz nędzy i rozpaczy... - podsumował Gusarow.
- Jak wszystko w Zonie. - odparł Wasilij.
- Wszystko, co nie naturalne. Natura zawsze zwycięży sierżancie.
- Bzdury. Wszystko co nam się sprzeciwia można zniszczyć. Gdyby tylko ludzie przestali się żreć między sobą... - zaoponował Wasilij.
- Skoro to twoje ostateczne stanowisko sierżancie, to nie mam zamiaru cię nakłaniać do zmiany poglądu. - uciął Gusarow.
- Bardzo dobrze.
Przyglądali się kołchozowi jeszcze parę minut. Gdy zegarek Wasilija wskazał szesnastą, ten zerwał się na równe nogi.
- Ekipa! - krzyknął. - Jest późno. Schodzimy tam! Trzymać broń w pogotowiu, acz raczej wątpię w znalezienie czegoś.
Patrol przygotował karabiny i w formacji linii zaczął szybko schodzić w dół by dotrzeć do zabudowań. Tempo na szczęście nie zaszkodziło dowódcy, jednak z wyraźnym niezadowoleniem stwierdził, że nie może opierać Grozy na pasku, bowiem wrzyna mu się za bardzo w plecy powodując ból.
Gdy drużyna pokonała około połowę dystansu, Młynek krzyknął:
- Panie sierżancie, wydaje mi się, że widziałem tam jakiś ruch!
Wasilij wstrzymał marsz, wszyscy padli na ziemię w ułamku sekundy. Nie było czasu na wyciąganie lornetki, więc Powinnościowiec ponownie obejrzał farmę przez celownik PSO. Istotnie, coś – lub ktoś – kręcił się wewnątrz prawej stodoły. Po kolejnej minucie znowu coś mignęło w przejściu między segmentami budynku. Jako że reszta wyglądała spokojnie, grupa zaczęła podchodzić powoli, bez pośpiechu, trzymając budynek na celu. Za każdym razem gdy komuś wydawało się, że ma kontakt, następowała pauza na paręnaście sekund. W pewnym momencie w środku nawet coś spadło, rozległ się hałas. Gdyby nie szybka komenda Wasilija, farma zostałaby zalana deszczem nabojów, a tego właśnie chciał uniknąć. „Musimy tam podejść cichaczem, jeśli to szabrownicy trzeba wziąć ich żywcem. To na pewno oni, mutanty by tak nie hałasowały”, myślał, gdy byli już blisko budynków.
Gdy dotarli pod kołchoz, ustawili się w linii za dwoma stojącymi obok siebie kawałkami muru, które jako tako się zachowały i mogły zapewnić ewentualną osłonę. Trzymając karabin w pogotowiu, Wasilij ostrożnie wysunął głowę i spojrzał na budynki.
Czysto.
- Gusarow, weźmiesz Salama i przeskoczycie za Urala. Tylko cicho! - szepnął.
Stalker skinął głową a potem machnął Salamowi i pokazał, że ma za nim iść. Ten bez słowa posłuchał. Sierżant wystawił już nie tylko głowę, ale także broń i osłaniał poruszających się. Ci w parę sekund truchtem pokonali paręnaście metrów dzielących ich od wraku. Gdy do niego dotarli, uklękli. Oleg Gusarow odwrócił się w stronę Wasilija i podniósł kciuk w górę. Lider odpowiedział mu skinieniem głowy. W międzyczasie towarzyszący przewodnikowi rekrut delikatnie wychylił się zza pojazdu. Także potwierdził, że czysto.
Sierżant zwrócił się do Młynka.
- Ty tu zostaniesz i będziesz pilnować wejścia do tej podejrzanej stodoły. Zajmiesz moje miejsce, stąd dobrze widać. - wyszeptał, na co odpowiedzią było potaknięcie. - Miszka, ty po cichu za mną.
W parę sekund Wasilij i jego towarzysz dołączyli do grupy za wrakiem.
- Teraz. - zaczął. - wy przeskoczycie na tył tego bliższego budynku, a my przejdziemy po prostej, pod główne wejście i go sprawdzimy. Ubezpieczycie nas.
- Się robi. - potwierdził Gusarow.
W kuckach ruszył z Salamem przez siebie obierając Abakana o opancerzone ramię. Nie czekając, to samo uczynili Wasilij i szeregowy Miszka.
Czas dłużył się niemiłosiernie, dziesięć sekund wydawało się godziną, jak grupa podchodziła pod kołchoz. Wasilij stracił z oczu Gusarowa, więc odczekał chwilę – aż będzie miał gwarancję, że tamten dotarł na pozycję.
Po krótkiej chwili szepnął Chrustowi:
- Na trzy. Ja wysunę się do przodu, a ty wychylisz się tu za róg i osłonisz mnie.
- Tak jest! - usłyszał dowódca w odpowiedzi.
„Raz...”, pomyślał Wasilij. A zaraz potem: „Czy mam odbezpieczoną broń?”. Gdy już upewnił się że tak, w myślach pojawiła mu się kolejna liczba. Jego dłonie pociła się niemiłosiernie. Gdyby nie czarne rękawiczki, prawdopodobnie Groza wyślizgnęła by mu się i upadła na ziemię.
- Trzy. - rzucił cicho.
Miszka spóźnił się nieco, bowiem sekundę zajęło mu zrozumienie, że to spokojnie wypowiedziane słowo było komendą. Wystawił AK-47 zza rogu i przygotował się do strzału. Wasilij minął go i truchtem wpadł do dużego, pustego pomieszczenia.
W środku walał się gruz, dużo gruzu. Szyb dawno nie było, chwasty i trawa wystrzeliły z dziur w posadzce. Kawałki metalu – prawdopodobnie z blokad między stanowiskami dla bydła – leżały na ziemi.
Widząc Wasilija, kruk kręcący się po budynku zakrakał i wystartował. Niczym pocisk wystrzelił przez jedną z wielu dziur w dachu. W tym samym momencie bocznym wejściem wślizgnęli się Gusarow i Salam.
Nikogo tutaj nie było.
„Jeszcze drugi budynek, tam będzie weselej. Ten cholerny kruk mógł nas zdradzić! Niech go szlag!”, zaklął w myślach sierżant.
Uniósł dłoń i pokazał przewodnikowi kciuk skierowany w bok, co znaczyło „Jest OK, ale mamy komplikacje.” Ten zaś pokiwał głową. Nagle usłyszeli głos z zewnątrz.
- Zenek, o ku*wa! Co to było?! - krzyknął ktoś z okolicy drugiego budynku.
- To kruk idioto! - odpowiedział mu drugi głos. - Acz coś dziwne te ptaki, że przesiadują w domach.
- Sprawdzimy to? - znów pierwszy głos.
- No taa... - przeciągle dało się usłyszeć drugi. - I tak już tutaj skończyliśmy. To zadupie, pewno tam też gówno znajdziemy.
Wasilij zalał się potem. Bez jakiejkolwiek komendy, Chrust wślizgnął się do środka, Salam przywarł do ściany blisko miejsca, gdzie kiedyś znajdowało się okno. Mógł z niego zobaczyć rozmówców. Gusarow wyszedł z budynku i obstawił tyły. Sierżant pośpiesznie pomachał do Młynka, który był wyraźnie zdezorientowany, ponieważ też słyszał rozmowę. Gdy ujrzał swojego dowódcę kładącego palec na ustach nie uspokoił się. Wręcz przeciwnie, nerwowo cofnął się w tył, ale zniknął potencjalnemu nieprzyjacielowi z widoku, bowiem Kałasznikow szeregowca mógł zostać w każdej chwili zauważony.
- Salam, kto to? - spytał najciszej jak potrafił Wasilij.
Rekrut wyjrzał przez dziurę w murze. Natychmiast spostrzegł dwóch ludzi idących w stronę patrolu. Obaj wyglądali na niskich i chudych. Jeden trzymał w ręku ukraiński pistolet Fort-12, identyczny jak ten dzierżony przez Wasilija. Na nogach miał zwykłe, obszarpane dżinsy, a na piersi czerwono-białą, kraciastą koszulę, którą można by dostrzec z kilometra. Wyglądał także na maksimum osiemnaście lat. Grymas na jego twarzy wskazywał na duże zmęczenie, jednak nie można go było wziąć za nieszczęśliwego. Jego dłonie były kompletnie umorusane.
Drugi człowiek wyglądał już lepiej. Zielone wojskowe spodnie i oliwkowa kurtka pozwalały twierdzić, że był znacznie bardziej doświadczony niż jego towarzysz. Posiadał także czarny plecak, którego jednak nie można było posądzić o bycie ciężkim. W prawej dłoni trzymał woreczek z czymś brązowym lub rdzawym w środku. Lewa dłoń była wolna, ale także bardzo brudna. I znajdowała się niebezpiecznie blisko spustu dziwnie wyglądającego kałasznikowa. Karabin był pozbawiony kolby i części okładzin. Nie był to prawdopodobnie wygląd zamierzony; broni można było dać nawet pięćdziesiąt lat. Magazynek także sprawiał wrażenie krzywego lub źle wsadzonego.
Dzierżący go mężczyzna był nieco starszy, mógł liczyć nawet dwadzieścia pięć wiosen.
- Dwóch, słabo uzbrojeni, nie zaalarmowani. - zameldował Salam.
Wasilij kiwnął głową.
- Postarajcie się nie strzelać. Chciałbym ich mieć żywcem. - rozkazał sierżant z pewną dozą niepewności. Wiedział, że Młynek był za daleko by przekazać mu swoją decyzję. Młynek należał jednak do ludzi rezolutnych i Wasilij liczył, że dobrze odczyta sytuację.
Mężczyźni zbliżali się do okupowanej przez Powinność farmy. Mieli wkroczyć głównym wejściem już za parę sekund. Napięcie sięgało zenitu.
I stało się.
W chwili, gdy pierwszy mężczyzna – ten ubrany na zielono – postawił nogę w stodole, dostrzegł Wasilija. Chciał coś powiedzieć, ale jego reakcja ograniczyła się tylko do „Co do?!”, bowiem w tym momencie sierżant skierował swoją broń na pierś zaskoczonego faceta i krzyknął:
- Stój! Ani kroku!
Z rogu sali wypadł Chrust i przyłożył broń do głowy młodszego z przeciwników. Ten krzyknął piskliwie po czym dało się usłyszeć ciepłe plaśnięcie – nastąpiła niekontrolowana defekacja.
- Nie radzę... - krzyknął szeregowy, gdy gość w kraciastej koszuli chciał unieść pistolet w górę.
Salam dołączył do Wasilija i jego krzyków. Poskutkowały, bowiem zdezorientowany mężczyzna uniósł ręce do góry i uklęknął krzycząc coś bez ładu i składu.
Młynek wyskoczył zza murka i wycelował w plecy obu wrogów – mógł ich powalić jedną serią. Po chwili, także na tyły otoczonych już szabrowników, wszedł Gusarow, co ostatecznie pogrążyło myśl o ucieczce.
Nie wyszło jednak rozbrojenie. Starszemu nadal karabin wisiał na brzuchu, a młodszy trzymał pistolet w dłoni nie wiedząc co powinien zrobić.
- Salam, trzymaj go na muszce! - zarządził Wasilij.
Wydobył nóż i ruszył w stronę lepiej uzbrojonego jeńca.
- Rzuć to albo cię sprzątnę! - krzyczał cały czas Chrust do zupełnie zszokowanego chłopaka. Gdy po długiej, nerwowej chwili ten nadal trzymał broń, odezwał się przewodnik.
- To nie byłoby mądre. Odłóż to. - zamruczał cicho.
Jak na komendę, młodzieniec w kraciastej koszuli wyrzucił broń po czym przewrócił się na ziemię i zaczął szlochać. Chrust podbiegł do niego i odkopnął Forta na bok.
- Co ty chcesz zrobić? Nie! Proszę, nie mnie! - krzyczał panicznie starszy gdy Wasilij znalazł się tuż obok niego. Bez słowa przeciął pasek broni i odrzucił ją na bok. Zardzewiały sprzęt rozpadł się niczym porcelana.
- Są rozbrojeni. Dobra robota panowie! - oznajmił sierżant i uśmiechnął się, po czym spojrzał na leżącego młodszego. - Coś tu śmierdzi...
Zadowoleni z sukcesu rekruci zakrzyknęli radośnie i zaczęli się śmiać.
- Spokój! - gwałtownie wrzasnął dowódca stawiając wszystkich na równe nogi. - Tutaj nie ma się z czego śmiać. Wstawaj! - zwrócił się w stronę płaczącego, ten jednak był zbyt zaabsorbowany swoim lamentem, by zwrócić uwagę na rozkaz.
- Powiedziałem wstawaj! - ponowił żądanie.
I ponownie brak reakcji.
Wasilij machnął ręką i spojrzał na klęczącego mężczyznę w zielonej kurtce.
- Kim jesteście i co tu robicie? - spytał.
- My? Yyyy, ten... pan Sidorowicz nas wysłał. - wyjaśnił pobieżnie tamten. - A wy to kto?
Silne uderzenie otwartą dłonią powaliło go na ziemię.
- To nie ty tu zadajesz pytania. Twoje zachowanie jest nieco nie na miejscu. Zwracasz się do podoficera Powinności, następny pokaz chamstwa w twoim wykonaniu skończy się fatalnie.
- Po...po...po...Powinność?! - wydukał tamten i wytarł krwawiące usta wracając powoli do pionu. - Ale przecież Sidorowicz mówił że...
- Sidorowicz dużo może tylko jeść! - przerwał mu nagle sierżant i chwycił za szyję. - Szukaliście artefaktów? Szmugiel?
- No... tak, ale my tylko się tutaj kręciliśmy.
- Doprawdy? - wtrącił się nagle Salam. Widząc potępieńcze spojrzenie Wasilija wyjaśnił szybko. - Jak tutaj szli widziałem przez dziurę, że ma w ręku jakiś worek. Potem go musiał gdzieś schować. Na pewno nie wyrzucił.
- Przeszukaj go Miszka. - rozkazał Wasilij.
Bez słowa szeregowy odciął plecak przesłuchiwanemu, a następnie przejrzał kieszenie. W jeden znalazł załadowany magazynek do Kałasznikowa.
- Mogę? - spytał zwracając się do swojego dowódcy.
- Twoje znalezisko. - wyjaśnił lider. - Ale na razie przeszukuj.
W kolejnej kieszeni znalazł się owy woreczek, który chował w sobie coś twardego. Gdy Miszka otworzył go krzyknął nagle ze zdziwieniem. Na ziemię upadł artefakt Kamienny Kwiat.
Kamienny Kwiat reprezentował sobą twardą formę koloru brązowo-złotego, która tworzyła cienkie, ale długie wyrostki rozchodzące się promieniście, oprócz najgrubszego, który skierowany był w dół, prostopadle do pozostałych. Artefakt był nieco większy niż dłoń i cięższy niż wyglądał, jednak spokojnie mógł się zmieścić w jeden ręce. Waga, jakkolwiek zdradliwa, nie przekraczała dwóch kilogramów.
Wasilij spojrzał się na jeńca w ten sposób, że ten zmalał o połowę i skulił się przerażony. Sierżant wydobył szmaty i rzucił je Miszce.
- To właśnie jest artefakt, nazywają go Kamienny Kwiat. - wyjaśnił. - Owiń go szmatką, nigdy nie trzymaj w worku i zapakuj do plecaka. Gromadzi promieniowanie, ale nie jest na tyle groźny by cię skrzywdzić, chyba, że pochodzisz z nim jakiś tydzień. A teraz ty. - zainteresował się już zupełnie przybitym chłopakiem przed nim. - Może w ogóle powiedz jak się nazywasz. Kolegę też przedstaw, bo jak widać - wskazał na młodszego, który cały czas lamentował i krzyczał coś o nieudanym życiu. - chwilowo nie jest w stanie zrobić tego samemu.
Jeniec odetchnął głośno.
- Mówią na mnie Tolik. A tamten w czerwonej koszuli to Zenek.
Tym razem to Wasilij wziął głęboki oddech.
- Tolik, ku*wa, takiego nieudacznika jak ty jeszcze ku*wa nie widziałem w całym moim życiu. Siedzisz w Zonie od roku i robisz dla Sida? No ja pier*olę. - podsumował Powinnościowiec.
- Czy my się... zaraz! Wasilij?! Co ty tu robisz?! - krzyknął nagle Tolik. Nawet Zenek uspokoił się nieco i spojrzał teraz na dyskutującą dwójkę. - Dlaczego mi to robisz, przecież razem z bandytami walczyliśmy.
- A ja jak przyniosłem Naznaczonego poczułem swoją szansę i zwiałem od grubasa. Ty jednak – oskarżycielsko wskazał palcem na rozmówcę. - nie zrobiłeś tego. Dobrze ci było? Nie wydaje mi się. Jesteś biedny, nadal jesteś niedoświadczony, bo chodzisz ciągle w te same miejsca, nie masz nawet na dobrą broń. Ale widać zostałeś szychą w korowodzie niewolniczym Sidorowicza, bo prowadzisz dzieci, żeby ci zbierały artefakty.
Wasilij zrobił parę kroków i stanął nad Zenkiem.
- Słuchaj mnie. - rzekł spokojnie, acz stanowczo. - Ile jesteś w Zonie i co tu robiliście.
- My... my... - tutaj nastąpiła fala płaczu. - Zbieraliśmy artefakty dla pana Sidorowicza. Mówił, że Po...Powinność i bandyci tędy nie łażą więc robota prosta.
- Jak widać, zaskoczyliśmy was. - sierżant zaśmiał się. - A słuchaj, płacił ci chociaż Tolik za robotę?
- Nie, proszę pana, nie płacił. Mówił, że nic nie znaleźliśmy, bo ten artefakt jest wart najwyżej 200 rubli. Chciał dla siebie, za fatygę. - szlochał Zenek. - Błagam, proszę mnie nie zabijać! Zrobię wszystko co chcecie, obiecuję!
Wasilij kucnął nad błagającym o litość chłopakiem.
- Zostałeś wyrolowany złotko! - uśmiechnął się przymilnie. - Kamienny Kwiat u Sida zszedłby za minimum półtora tysiaka, a Barman dał by dwa i pół, bo dba o interesy swoich kupców. Ale, jak trzyma się z grubym...
Wstał i podszedł znów do Tolika.
- Wasilij. - odezwał się nagle Tolik. - Słuchaj, proszę cię. Nie rób tego. Rozejdźmy się w pokoju.
Głośny szyderczy śmiech wstrząsnął budynkiem. To sierżant Powinności wyraził swoją dezaprobatę.
- Musiałbym być wstawiony, żeby ci zaufać Tolik. I to bardzo!
- Weź wszystko co mam. - przekonywał jeniec.
- Ale ty tak naprawdę nic nie masz. Myślisz, że twoje życie jest warte często spotykanego artefaktu Nie wydaje mi się!
-Ale Wasilij, proszę cię! Błagam! - Tolik nie ustępował.
Nastąpiła cisza, przerywana jedynie krótkimi szlochami Zenka. Dowódca patrolu analizował bowiem wszystkie za i przeciw. Trwało to dobre kilkadziesiąt sekund, które spędził na wpatrywaniu się w przerażone oczy Tolika, który odpowiadał tym samym. Wasilij nie czuł żadnego współczucia dla swojego dawnego znajomego. Co innego dla Zenka. „Czemu zawsze cierpią najmniej winni”, zastanawiał się. „A ja nie lubię być sędzią. Nie lubię być sprawiedliwy”.
Nieoczekiwanie odezwał się Oleg Gusarow.
- Długo będziemy tak stać? - po raz pierwszy tego dnia stalker wyglądał na zdenerwowanego. - Sierżancie, przypomnę rozkazy od Woronina: „Jak zwykle – gdy mają przy sobie artefakty, zabić, artefakty zakopać. Gdy nie, obić, pouczyć i odprawić do Sidorowicza.”. Powinieneś się do nich stosować. Według generała masz ich teraz zabić, ukryć Kamienny Kwiat i wracać do Baru. Jakieś komplikacje? Bo zamiast się nad nimi znęcać, załatw ich, bo tak twój przełożony uznał za stosowne i wracamy. Jest po szesnastej, przed zmrokiem nie mamy szans. A tak planowałeś, z tego co wiem.
Wasilij ani nie drgnął. Patrzył raz na Gusarowa, raz na swoich podwładnych, potem kolejno na Tolika i Zenka, któremu w międzyczasie kał zdążył wypłynąć ze spodni i rozlać się na posadzce.
Przewodnik jedynie obojętnie omiatał wzrokiem całą scenę, jednak w jego oczach dało się wyczytać oznaki zniesmaczenia. Tolik klęczał i szeptał jakieś błagania do swego sędziego, a Zenek prawdopodobnie modlił się, pogodzony z własnym losem, łkając jeszcze od czasu do czasu. Szeregowcy spoglądali nerwowo na swego dowódcę, nie wiedząc co myśleć.
„Czy dowodzi mną morderca?”
Przeskakiwali z nogi na nogę, nerwowo oblizując usta i czekając na ewentualny sygnał do strzału.
Po kolejnej minucie, która ciągnęła się w nieskończoność, sierżant podjął decyzję.
- Ty! - wskazał na Zenka. - Wstawaj!
Chłopak pokornie wykonał rozkaz, dysząc ciężko.
- Ty też! - Wasilij zwrócił się do Tolika.
- Ale ty naprawdę nie musisz tego robić! - krzyknął Tolik i rzucił się do butów Wasilija.
Ten kopnął go w twarz łamiąc mu przy okazji nos. Tolik zawył i upadł na ziemię, w kilka sekund jego głowa była niemal zupełnie czerwona.
- Wstawaj! - ponowił rozkaz Powinnościowiec, tym razem donośnym krzykiem.
Rozpłakał się i Tolik. Pokornie wstał i wyszeptał „Jak ty możesz...”.
- Rozbierać się! - zarządził Wasilij.
Po sekundzie bezruchu, jeńcy zaczęli ściągać bluzy, spodnie i plecaki. Ich ruchy były sztywne i bardzo oporne. „Więc tak wygląda człowiek skazany na śmierć”, pomyślał sierżant przyjmując zielone spodnie Tolika. Umorusanych ekskrementami dżinsów Zenka nawet nie dotknął.
Gdy obaj skazani stali już tylko w majtkach i samych koszulach, Wasilij chwycił kawałek metalowej, zardzewiałej rurki.
- Nie przesadzaj. Strzelaj do cholery! - zaprotestował głośno Gusarow.
- Zamknij mordę, to nie twój zasrany interes. - wydarł się wyraźnie zestresowany sierżant.
Skutecznie zbiło to z tropu przewodnika.
- Ty zasrańcu! - krzyknął Tolik stojąc pod ścianą.
Salam chciał podejść i uderzyć go kolką w twarz, ale dowódca go powstrzymał.
- Chyba ty. - powiedział stanowczo.
Podniósł na rurce śmierdzące spodnie Zenka i cisnął je w stronę dawnego znajomego. Wylądowały mu dokładnie na ramieniu.
- Ubieraj to! - rozkazał.
- Mam zdechnąć śmierdzący?! Ty psie! - wrzasnął jeniec, ale od razu zaczął zakładać śliskie od kału ubranie.
- Panie sierżancie! - krzyknął nagle Miszka. - Jak pan sobie na to pozwala do cholery! Mam go rozwalić. Trzeba było nie robić dla Sidorowciza jak ja i ch*j!
- Uspokój się. Ty masz trzymać sektor. - zamknął temat Wasilij.
Gdy Tolik już założył spodnie, sierżant wydobył sprężynowy nóż, który znalazł w małym plecaczku, gdy skazańcy rozbierali się przed wyrokiem. Rzucił go osobnikowi pod ścianą. Broń wylądowała tuż pod nogami Tolika.
- Chcesz ze mną walczyć? - spytał z niedowierzaniem.
- Nie, debilu. Bierz go i już cię tu nie ma. - wyjaśnił sierżant.
- Ale...
- Wciąż tu jesteś. Masz piętnaście sekund.
- Nie rozumiem...
- Nie ważne. Po prostu biegnij do grubego. Teraz! - ryknął Wasilij.
Tolik rzucił się do wyjścia, wybiegł przez dziurę w murze i skierował się w stronę tunelu prowadzącego do Kordonu. Pokonał ten dystans w zastraszającym tempie, niczym najlepszy olimpijski sprinter.
- Po co był mu nóż? - zapytał się Młynek.
- Tam mogą być przecież mutanty. Jakieś psy czy coś. - wyjaśnił Wasilij,
- Ma się obronić nożem?
- Przynajmniej nie umrze bezbronny. - uciął sierżant.
Powinnościowiec podszedł do Zenka, który stał prosto i bez ruchu, spoglądając tempo na wszystkich wokół. Widząc to Wasilij uderzył go otwartą dłonią, by oprzytomnia.
- Hej, pobudka! - powiedział.
- To już ten czas? Proszę, bezboleśnie. - zapłakał ostatni jeniec.
- Nie, to czas dla ciebie. Bierz jego ciuchy. - dowódca wskazał ręką na leżące na ziemi zielone spodnie i kurtkę Tolika.
- Mam je ubrać? - głupio zapytał Zenek.
- Tak.
Gdy i ten rozkaz został spełniony, odezwał się Wasilij.
- Słuchaj uważnie. Jesteś, co po tobie widać, kompletnie nowy, tak zielonego jak ty dawno nie widziałem. Zostałeś wykorzystany i wg rozkazu powinieneś zginąć, ale to bez sensu. Nawet nie wiedziałeś, że masz prawdziwy artefakt. - machnął ręką. - Zrobimy tak. Nie szukam sobie wrogów, ale przyjaciół. Ja teraz uratuję ci życie, ale ty pozostaniesz moim dłużnikiem. Pomogę ci także dostać się do Baru, ponieważ wrócisz z nami. Chwilo otrzymasz status jeńca i nie zwrócimy ci broni, nastąpi to na wysypisku, gdzie się rozejdziemy. Fakt twojego przeżycia jednak stawia mnie w świetle zdrajcy, bo wie wykonałem polecenia generała Woronina. Będziesz przedstawiać się inaczej, a to, co tu zaszło, pozostanie tajemnicą. Zrozumiałeś?
- Ja... - wydukał Zenek. - Nie wiem co powiedzieć. Nigdy tego nie zapomnę, ja...
- To jest ostatnia taryfa ulgowa w moim wykonaniu. - Wasilij wygrzebał z kieszeni parę wymiętolonych banknotów. Masz także tutaj parę groszy, bo inflacja jest dość duża, na swój start. Więcej darów nie będzie, zaznaczam raz jeszcze. Obyś był na tyle mądry i je wykorzystał. Nie zgiń za szybko, bo zmarnuję moją kasę. - zakończył sierżant i wręczył pieniądze zupełnie oszołomionemu jeńcowi.
Zwrócił się do podwładnych.
- Zabijanie każdego kogo popadnie i kto nie jest bandytą mija się z celem. Macie dziesięć minut przerwy, którą wykorzystacie na przeszukanie kołchozu. Potem wyruszymy w stronę tunelu i rozejrzymy się, podobno są tam jakieś domy, nie pamiętam już. Młynek popilnuje Zenka i zacznie mu tłumaczyć co i jak. Wszystko co znajdziecie uznajecie za waszą własność.
- Tak jest! - odkrzyknęli chórem.
- Aha, jeszcze coś. - dodał Wasilij. - Miszka, Kamienny Kwiat ma dotrzeć do Baru nienaruszony. Rozumiesz znaczenie tych słów?
- Tak jest! - odparł szeregowy.
- No to do roboty.
Kołchoz okazał się zupełnie ograbiony, nawet z baku Urala wysączono całe paliwo. Trzymając się rozkładu, po dziesięciu minutach patrol – z nowym członkiem w środku – szedł dalej na południe, w kierunku tunelu. Panowała zupełna cisza, bowiem ludzie zastanawiali się nad wydarzeniami dnia dzisiejszego.
Tylko Oleg Gusarow spoglądał ukradkiem na Wasilija i uśmiechał się pod nosem.