Być może miał pozwolenie na wejście do Prypeci, a co się z nim działo potem, to już dziurawa administracja Zony nie wnikała. Poszedł, wrócił, przebadany, wypuszczony.
A może, wzorem prawdziwego stalkera, nie załatwił sobie żadnych pozwoleń?
Jedną osobę ciężko namierzyć, to nie jest zorganizowana wycieczka. A takiego wielkiego obszaru nie jest łatwo upilnować. Szczególnie widać to po cmentarzysku samochodów użytych do usuwania skutków katastrofy. Te wszystkie silniki nóg nie dostały, nie ważne jak silna była tam radiacja...