Młody nerwowo zaciskał palce na rękojeści Abakana. Jego pierwsza akcja w Powinności, wreszcie przestana wołać: „Hej Młody, idź tam, zrób to, przynieś tamto!” Wreszcie zaczną traktować go serio. Jeszcze kilkanaście minut. Według raportu zwiadu Monolitianie zjawią się tu lada chwila.
"Spokój… głęboki oddech. Pierwsza akcja. Oddział jest doświadczony w walce, sześciu weteranów i Saszka.
Ale Saszka jest w Powinności już ponad trzy miesiące. Wesoły chłopak, ciągle się śmieje, żartowniś.
Maksym nasz dowódca. Twardy człowiek, surowy ale sprawiedliwy, cichy Cichy. Dziwny facet, nikt nie zna jego przeszłości. Nikt oprócz pułkownika. Ale świetny strzelec. Trafia snorka w oko z dwustu metrów.
Wielgachny Dimka z nieodłącznym PK. Potężny facet, kładzie każdego na rękę. Jego kaem będzie bardzo potrzebny. Mówią na niego Świniak, he, nic dziwnego skoro ma tak jasne włosy. Pietia, Szklarz, Gruzin.
Wszystko świetne chłopaki. Każdemu z nich ta cholerna Zona dowaliła zdrowo w kość. Nikt nie wie co spotkało sierżanta ale to musiało być coś strasznego. Żeby nie porucznik Miedwied Szklarz straciłby nogę. Cholerne dziki dorwały go nieopodal Kordonu. Dimka stracił brata gry ten wlazł w wir na wysypisku. Zawsze gdy go wspomina widać łzy w jego oczach. Taki wielki facet a płacze. Mawiają że tylko prawdziwy facet nie wstydzi się własnych łez. Tu w Powinności nie ma mięczaków. Oni wszyscy są prawdziwymi mężczyznami. Napiętnowanymi przez Zonę, zapamiętali w gniewie. Każdy ukrywa jakąś stratę, jakiś ból.
Mamusiu gdybyś wiedziała jak tu pięknie. Jak cudowna jest Zona jesienią . Złoto brązowa, słoneczna. Tak cicha i spokojna. Pachnąca porannym deszczem, butwiejącymi liśćmi. Tak jak u nas nad Dnieprem. Spodobało by Ci się tu. Można by tu żyć … Zdawało by się że to nie jest piekło gdzie roi się od anomalii, mutantów, bandziorów. I do tego ci pieprzeni najemnicy. Tydzień temu wybili oddział sierżanta Rybakowa. Ośmiu chłopaków.
Skup się. Oni zaraz tu będę. Przeklęci fanatycy. Pieprznięci wariaci. Nie dbają o własne zdrowie o odniesione rany. Trzeba w nich walić aż padną i walić dalej żeby się upewnić czy nie wstaną. Skąd mają amunicję, granaty? Zaopatrzenie? Może handlują z nimi Ci z Wolności? Cholera wie, to nie na moją głowę. Niech się tym martwię oficerowie. Monolit ku*wa jego mać. Co to jest u diabła. Czym to jest ze daje im taką siłę taką odporność. Podobno czyją że Zona się zmienia, znają ścieżki mutantów wiedza gdzie przemieszczają się anomalie. Banda poje*anych fiutów. Dziś wyślemy ich do piach. Tam gdzie ich miejsce.
Wolałbym Grozę ale takiemu świeżakowi nie powierza tych cennych karabinów. Szkoda, strzelałem z niej na ćwiczeniach. Ta moc, ta potęga. Żaden Monolitianin, żaden parszywy Wolnościowiec nie podniesie się po takim postrzale. Trudno. Abakan też jest świetny. Mamy tu w powinności najlepszy sprzęt w całej zonie. Nie jakieś natowskie gówno. "
„ Dostałem? O ku*wa dostałem! „ Słowa uwięzły w gardle, z ust pociekła krew zaś zamiast słów wydobył się jedynie bulgot. „ Boże jak boli! Mamoooo!! Mamo jak boli!!! Trafili mnie!! Mamooo!! Ile krwi!! To moja krew! Boli!” Młody chłopak został trafiony w plecy, kule przeszyły płuca, żołądek krew bryzgnęła na pobliskie kamienie, rozlała się szeroko gdy bezwładne ciało padło na zroszoną trawę. „ O Boże nie pozwól mi umrzeć! Błagam! Boliiii mamo jak bolii!!! „ Chłopak lezał na ziemi rękami przytrzymując rozlewające się na boki wnętrzności. Był już blady, pierś zmieniła się w krwawą miazgę poszarpanego ciała i kamizeli. Pociski z wizgiem wpadły w żołnierzy powinności przebijać kamizelki rozrywając ciała, rozbryzgując krew. Sierżant padł trafiony w głowę, kula roztrzaskała Cichemu twarz. Pociski trafiły Dimke w pierś rzucając go na ziemię skrwawionego, wrzeszczącego. Pietia dostał poniżej kamizelki w pachwiny, po nogach i genitaliach. Jego dziki skowyt szybko zamilkł. Szklarz z cichym stęknięciem osunął się na ziemie, z jego szyi ziała wielka bluzgająca krwią rana. Czaszka Gruzina pękła trafiona potężnym pociskiem. Saszka zwalił rozstrzelany, krwawiąc z poszarpanego ciała. „ Mamo … mamo boli …” szeptały zbielałe usta. "O Boże sku*wielu, zabili Świniaka. Mmmamo nie chcę … boję się … mamusiu … O Boże Monolitianin … proszę… prosz …"
Był ciepły wrześniowy poranek. Słońce wisiało jeszcze nisko nad horyzontem, czuć było wilgoć w powietrzu. Delikatna mgiełka niczym jedwabny całun unosiła się w zagłębieniach, spływała z pagórków, tańczyła między drzewami i krzewami. Ćwierkały ptaki, słońce lśniło w kroplach rosy, pszczoły uwijały się w kielichach kwiatów. Niebo było cudownie chabrowe, bez śladu chmury czy nadchodzącej burzy. Zapowiadał się cudownie piękny słoneczny dzień.
Powietrze przeszył huk wystrzału w ułamku sekundy następny i jeszcze jeden. Krótkie rwane serie ze świstem uderzyły w żołnierzy powinności. Dla ukrytych w okolicznych wzgórzach Monilitian oddział Powinności był widoczny jak na dłoni. Kolejne strzały raz za razem hukiem przetaczały się po okolicy. Wzgórza spowił dym gazów prochowych, na trawie leżały dziesiątki łusek.
Po chwili wszystko ucichło. Kilku Monoilitian zeszło ze wzgórz aby sprawdzić zwłoki. Jeden z nich zatrzymał się nad wielkim jasnowłosym mężczyzną. Padł strzał, ciało olbrzyma drgnęło buty konwulsyjnie darły ziemię. Po chwili inny żołnierz wystrzelił do skulonego strzelca Powinności. Monilitnianie zabrali broń, amunicję leki, żywności i odeszli. Równie bezszelestnie jak się pojawili. Wkrótce okoliczne wzgórza zaroiły się od psów.
Moja pierwsza próba. Mam nadzieję, że błędy stylistyczne gramatyczne nie są zbyt rażące a tekst jest ciekawy