Wiem, wiem, piszę jeszcze jedno opowiadanie, ale zacznę kolejne, po do tamtego skończyła mi się tymczasowo wena
Króciutki wstęp:
W 2013 rozpętała się globalna wojna atomowa, wskutek czego świat został zmieniony w popękaną i napromieniowaną skorupę ziemi zamieszkałą przez dziwne twory ewolucji. W 2063 roku, poziom napromieniowania opada, a radioaktywne chmury zanikają. W 2064 roku resztki ludzkości które w przeróżny sposób zdołały przeżyć nuklearną pożogę z powrotem zaczęły wychodzić z podziemi lub ze swoich schronień. W tym nowym, brutalnym świecie będzie musiała odnaleźć się grupa nastolatków, którzy w poszukiwaniu dziadka wplączą się w coś, co ich może przerosnąć...
__________________________________________________________________________________________________
Mam na imię Kacper, i mam 14 lat. Urodziłem się w dużym budynku, w którym mieszkało ponad pół tysiąca osób. Dziadek mówi na to Schron Przeciw atomowy, ale ja to nazywam Kotłownia. Wiele razy się tam zgubiłem w tłumie będąc jeszcze małym dzieckiem, ale dzięki sprytowi, a być może tabliczkom pokazującym drogę zawsze wracałem do mojego pokoiku.
Ja i dziadek mamy najlepiej, ponieważ mieszkamy aż w dwóch pokojach. W moim stoi łóżko (całkiem wygodne, ale sypiące się ze starości), szafa z ubraniami (jeżeli można te szmaty nazwać ubraniami) oraz mały kibelek trochę przekrzywiony na bok i ździebko zerdzewiały oraz potłuczone lustro krzywo wiszące na ścianie.
Ubrania tutaj są okropne, a smród brudnych ciał nie do wytrzymania, ale ja zdołałem się przyzwyczaić. Ja z dziadkiem mamy ubrania zawsze najlepsze, niektóre całkiem nowe, ale gdy podrą się dwie bluzki, ich resztki zszywa się w jedną. Dla zabawy mam jedna bluzkę, która składa się z czterdziestu takich kawałków!
Życie w tym bunkrze jest bardzo ciężkie pod wszystkimi względami. Kiedyś mieliśmy awarię kanalizacji i napromieniowana woda wylewała się z kibli i umywalek. Zatopioną część bunkra zamknięto na głucho, chociaż krążą plotki o tym, że ktoś z tam tond wychodził.
Nasz bunkier dzieli się na dwie części: cywilną i wojskową. Do części wojskowej nie miał wstępu nikt oprócz żołnierzy; przeważnie byli to synowie weteranów sprzed Wielkiej Wojny. W części cywilnej żyli wszyscy mieszkańcy schronu. Byli tam żołnierze (nieuzbrojeni oczywiście, poza strażnikami), Zarząd Bunkra (do którego należał mój dziadek) handlarze, kobiety, dzieci...
Myślałem, że nigdy nie opuścimy tej Metropolii, którą nazwaliśmy ,,Warszawa'' , ale dziwne wypadki, dziwni ludzie i dziwne rzeczy skłoniły dowództwo do opuszczenia tej bezpiecznej przystani. Dziadek mówił mi kiedyś o świecie na Górze, ale nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek je ujrzę...
__________________________________________________________________________________________________
Rozdział 1 Urodziny-Wstawaj, Kacperku, wstawaj - łagodny głos mojego dziadka obudził mnie z głębokiego snu
-Dziadku, czy muszę wstawać... - próbowałem przekonać dziadka, ze potrzebuje jeszcze kilku minut leżenia, ale jego pomarszczone czoło i bystre spojrzenie rozwiały wszystkie moje nadzieje na błogi odpoczynek
-A wiesz, że dzisiaj są Twoje urodziny? - kontynułował tylko dlatego żebym nie mógł zasnąć
-Dzisiaj?! Niemożliwe... - myślałem, że dziadek sobie robi żarty, ale znów jego mimika twarzy mówiła o powadze sprawy. Trzysta sześćdziesiąt dni minęło od moich trzynastych urodzin? Nieee... przecież pamiętam je jakby były tydzień temu: jak do tortu wskoczył szczur prosto z pękniętej rury wiszącej pod sufitem który pochlapał słodyczą (chyba jedyną w całym Schronie) wszystkich gości i o Łukaszu, który wmawiał mi, że trzynaste urodziny i cały rok będą pechowe. Ale poza szczurem i kilkoma rzeczami nigdy niewyjaśnionymi a nie związanymi bezpośrednio ze mną nic złego się nie stało...
-Za pięć minut spotykamy się u mnie w pokoiku, tylko nie zaśnij! - i lekko uderzył mnie z liścia w policzek, co mnie trochę rozbudziło. Zaspanym wzrokiem odprowadziłem go do drzwi za którymi zniknął. Osunąłem się na poduszkę.
Ile mój dziadek miał lat? Chyba z siedemdziesiąt, a więc urodził się na Powierzchni. Jego brązowy kolor skóry, sylwetka oraz charyzma staruszka potwierdzała tą ,,teorię'' Ale dla czego zapytany przeze mnie, jak miałem sześć lat o życiu na powierzchni nic nie odpowiedział, tylko burknąwszy coś pod nosem odszedł. Może m,nie nie usłyszał? Nie, nie możliwe. Mimo tego wieku jego zmysły były w znakomitej formie. Widział najdrobniejsze szczegóły, a słuch pozwalał mu widzieć przez ściany. Ile razy podbierając pyszne Snikersy słyszałem tubalny głos dziadka, który mówił, że mam to odłożyć, chociaż sam dziadziunio był w innym pokoju? Mnóstwo.
Ale zawsze znajdywałem oparcie w tym starszym panie, który wyglądał (i ubierał się) trzydzieści lat młodziej Miał dosyć długie, falowane, siwe włosy, wspaniałe wąsy oraz kozią bródkę. Jego postawa, a zwłaszcza umięśnienie imponowały wszystkim kobietom w Schronie. Zapytany kiedyś, jak mu się to udało, odpowiadał: Służba, nie drużba. Ewentualnie mówił coś o diecie i o jakiejś sałacie, jeżeli rozmawiał z kobietami. O babci nic nie mówił, a ja jej nie pamiętam. Jedyne co mi mówi dokładniej o przeszłości dziadka to liczne blizny od noży i kul. Moje rozmyślanie przerwała woda, która coraz mocniej wyciekała z rury robiąc niewielką kałużę w pokoju. Oprzytomniałem. Wstałem, i chwiejnym krokiem podszedłem do popękanej umywalki i przejrzałem się w również popękanym lustrze. Przez to, że lustro przeżyło pewnie jakieś pół wieku, moje odbicie przypomniało mi obrazki z książki ,,Picasso, wielki malarz'' Ale coś widziałem.
Kruczoczarne włosy, dosyć brudne zwisały mina czoło, czasem wchodząc w oczy. Mam bujne brwi i zgrabny nos, oraz oczy czarne jak węgielki. Niestety, ja urodziłem się pod Powierzchnią, więc moja skóra jest strasznie blada, za to jestem dość dobrze zbudowany. Lata biegania z przyjaciółmi po Schronie ukształtowały mięśnie nóg, a mięśnie klatki piersiowej i rąk ukształtowałem dzięki pracy.
Mój dziadek jest inteligentny i pracuje w Administracji , a ja pomagam hydraulikom chociaż inteligencji mi nie brakuje. Podział nie sprawiedliwy, ale dziadek mówi, że jak dorosnę, sam wybiorę sobie zajęcie.
-Mówiłem nie śpij! - głos mojego dziadka odezwał się zza ściany.
-Już się myje, tylko nie wchodź, bo jestem nagi! - skłamałem, mówiąc że jestem nagi bo miałem na sobie pidżamę (jeśli można to nazwać pidżamą) tylko po to, żeby dziadek nie wchodził.
Umyłem się, ubrałem w jakąś ładniejszą bluzkę i przedwojenne jeansy i poszedłem do dziadka. Stał oparty o ścianę i palił fajkę
-Gotów? Gotów. Idziemy - oznajmił, schował fajkę do drewnianej skrzynki którą włożył pod skórzany płaszcz ponieważ nie można było palić i poszedł wolnym krokiem pogwizdując jakąś melodyjkę do swojego pokoju. Kiedy wszedłem, było ciemno.
-Dziadku, pójdę po elektryka, bo chyba światło się...
-NIESPODZIANKA! - okrzyk kilkunastu osób wypełnił pokoik po czym światło się zapaliło. Zobaczyłem, że pod sufitem wiszą jakieś szmaty robiące za ozdobę, na ścianach również, nad wejściem były tylko trochę nadpalone, trochę zamoczone i strasznie brudne literki: H A P P Y B I R T H D A Y Nie chciałem nawet pytać, co one znaczą, gdyż bardziej interesowało mnie przyjęcie.
Byli tu wszyscy moi znajomi: Łukasz i Rafał, moi najlepsi przyjaciele, Naczelnik Schronu który był moim wujaszkiem, ciocię Alę, bliską przyjaciółkę mojego dziadka którą bardzo lubiłem, Eryka, hydraulika któremu pomagałem, Alberta, którego lubiłem od wczesnego dzieciństwa oraz kilku innych, ważnych urzędników stacji oraz w pordzewiałej klatce siedział wypasiony szur, którego złapałem i oswoiłem mając lat pięć
-Sto lat, sto lat... - zaczęli śpiewać goście. Byłem bardzo zdziwiony, że czternaste urodziny są tak ważne... Stałem w drzwiach oszołomiony i oślepiony nagle zapalonymi światłami. Do pokoiku wepchnął mnie mój dziadek. Pierwszy podszedł do mnie Łukasz:
-I co cieszysz się? No pewnie, że nie... Rafał, spójrz jaki onieśmielony Haha! - mówił Łukasz do Rafała, który właśnie próbował podejrzeć moje prezenty leżące na stole bez jednej nogi - Zostaw to! To Kacpra! - powiedział, po czym podszedł do Rafała i zaczął z nim rozmawiać tak, że zapomnieli o bożym świecie. Zaciekawiłem się prezentami. Po drodze do nich zaczepiło mnie kilku ludzi których prawie nie znałem. Kiedy dostałem się wreszcie do upragnionego stołu, na drodze stanął mi Naczelnik
-Ale urosłeś przez ten rok! Ja ci prezentu nie dałem... jeszcze, ale jak dziadek zrobi ci ten wykład wpadnij do Administracji, to pogadamy, okej?
-Dobrze, dziękuję - odparłem niemal automatycznie, byle by tylko człowiek ten usunąłsię z mojej grogi do prezentów. Ale zaraz zaraz, jaki wykład? O co mu chodziło? Pewnie pomyłka - powiedziałem sobie w myślach i zacząłem rozpakowywać prezenty.
Rozdział 2 SchronBól. Straszliwy ból mojego brzucha poinformował mój mózg, że więcej słodyczy mój żołądek nie pomieści. Przyjęcie się powoli kończyło. Łukasz i Rafał poszli polować na szczury, Naczelnika wezwała jakaś miła pani a Eryk dostał pilne wezwanie do naprawy rury w jednym z bocznych tuneli. Ja dziś miałem coś w rodzaju urlopu, więc musiał iść sam. Reszta gości po zmarnowaniu całej swojej śliny na gadaniu i pałaszowaniu moich urodzinowych cukierków rozeszła się, nie wiem nawet gdzie, po co i kiedy. Zostałem więc tylko z moim dziadkiem, który coraz bardziej niecierpliwe na coś czekał.
-Skończyłeś już? - spytał mnie łagodnie, ale jego czoło spochmurniało.
-Jeszcze jednego... - odpowiedziałem ze Snikersem w ustach. Ale tuż po połknięciu w brzuchu coś się przemieściło, mocno uścisnęło i o mało co nie zwymiotowałem. Zrobiłem się purpurowy, ale bardziej ze wstydu przed dziadkiem niż z mdłości.
-Niech ci będzie... Skończyłem już
-No ja myślę! - odpowiedział dziadek, ociężale wstał z głębokiego, miejscami odartego ze skóry fotela i wyszedł. Wiedziałem, że mam iść za nim.
Cała część mieszkalna, czyli przeznaczona na prywatne mieszkanka przypominała labirynt. Gdyby jakiś przyjezdny (choć to niemożliwe żeby do nas przyszedł z Powierzchni) mógł się zgubić. W błądzeniu korytarzami wyglądającymi dość przerażająco i ciemno, gdyż światło było co dziesięć metrów, a nie zawsze wszystkie żarówki były sprawne, pomagały małe, lecz codziennie wycierane z kurzu tabliczki robiące kiedyś na powierzchni coś co dziadek nazywał znak drogowy. Ich stare ilustracje, napisy i symbole, które pokazywały kiedyś nie wiadomo co ludziom zostały zamazane białą farbą, a potem wymalowano na nich proste, czarne literki. To bardzo ułatwiało nawigację. Mijaliśmy właśnie z dziadkiem jeden z tych drogowskazów: Administracja, Szpital, Kościół, a obok strzałki przypominające ogony szczurów oraz cyferki: 300m, 250m, 50m.
Pięćdziesiąt lat bez narzędzi, farb i innych części zamiennych sprawił, że ściany korytarza były w opłakanym stanie. Z sufitu odpadał tynk, czasami tylko zwisał na pajęczynach, co sprawiało, że wyglądał jakby unosił się w powietrzu. Pamiętam nawet, jak Rafał wmawiał mi jak byłem mały, że to są duchy. Ale wtedy byłem gówniarzem i wierzyłem we wszystko. Teraz, kiedy mam lat czternaście mogę spojrzeć na wszystko bardziej realistycznie. Gdybym jeszcze umiał użyć swojej wyobraźni do podkoloryzowania tego, co mnie otacza, ten korytarz byłby zupełnie inny, niż jest teraz. Żółta kreska na wysokości moich bioder była miejscami zatarta i u plamiona. Ściany nie sypały się tak jak sufit, ale roiło się na nich mnóstwo napisów: wulgaryzmów, wyznań miłosnych i koślawych rysuneczków. Gdzieniegdzie można było zobaczyć jakiś obraz, ale na korytarzach większość rozbito lub skradziono. Podłoga była wyłożona zimnymi kafelkami, które w większości popękały. Sprzątaczki nie były w stanie jej domyć, więc strasznie się kleiła. Bez dobrych butów nie dało się przejść. Czasem monotonną ścianę przerywały grube, stalowe drzwi, a czasem zwykłe, drewniane drzwiczki do kanciap i pokoików.
Korytarz ciągnął się w nieskończoność. Ten obraz, ciągle taki sam wprawiał mnie w jeszcze większe mdłości. Ale w końcu, po wielu zakrętach i przebytych metrach dostrzegłem prostokąt, bardzo jasno świecący.Było to przejście do Sali Głównej, do naszego głównego placu, na którym odgrywała się większość podziemnego życia szarego człowieka.
Wychodząc, musiałem przymrużyć oczy, gdyż tutaj sale oświetlały wielkie żyrandole z potężnymi żarówkami. Dziadek z przyzwyczajenia już nie musiał przymrużać oczu, więc w jasne światło wszedł wyprostowany i dumny jak żołnierz. I ja wkroczyłem w te światło, do którego wchodzić nie lubiłem, ponieważ zawsze w Głównej Sali panował taki hałas, że aż przykro było słuchać.
W jednej chwili ciasne i straszne korytarze zmieniły się w wielkie i dość czyste pomieszczenie. Uwijało się tu setki ludzi, którzy rozmawiając tworzyły ów przykry dla ucha hałas. Po środku sali stał posąg człowieka, z dumnie uniesioną do góry szablą, z charakterystycznymi wąsami. A na okrągłej podstawie wisiała tabliczka z napisem: Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy! Dzielnym żołnierzom polskim z frontu wschodniego - Warszawianie! Warszawa, 21 kwietnia 2013r A trochę niżej złotymi literami imię: Józef Piłsudzki Tego pomnika z urywkiem piosenki, którą słyszałem wielokrotnie w naszym bunkrze ze starych radyjek, pamiętnym rokiem Końca Świata i z imieniem człowieka, którego nie kojarzyłem w ogóle strzegła tak zwana ,,Gwardia'' Byli to najlepsi żołnierze, z dobrych rodzin, zawsze najlepiej wyposażonych. Chociaż interesuje mnie fakt, że chociaż nie mamy z kim walczyć posiadamy wojsko...
Każdego, kto przyszedł z klaustrofobicznych i skromnych pokoików, wzrok przykuwały stanowiska handlarzy. Na składanych stolikach leżały bronie, jedzenie, małe przedmioty nie wiadomo do czego służących, ubrania, zabawki. Sami handlarze mieli długie płaszcze, zawsze najlepsze ze wszystkich. Ci bogatsi mieli wspaniałe, wojskowe buty i skórzane rękawiczki. Handlarza można rozpoznać po wzroku, który jest najbardziej przenikliwy, wszędobylski i z błyskiem chęci łatwego wzbogacenia się. Walutą w bunkrze było wszystko: od bielizny po małe dzieci. Co prawda wprowadzono zakaz handlu ludźmi, ale nikt go nie przestrzega i nikt handlarzy nie karze. Szerokość sali wynosiła jakieś dwieście metrów. Przeszliśmy z dziadkiem, przeciskając się przez dzikie tłumy ją w około pięć minut. Doszliśmy do potężnych drzwi, ale bardzo dobrze zadbanych i lśniących. Jedyne rysunki na nich były to złote krzyże. To drzwi do kościoła.
-Dziadku, co się dzieje?
-Dorastasz, wnuczku, dorastasz...
Rozdział nie dla mocherów i księży!Rozdział 3 Wyznanie WiaryPotężna ręka mojego dziadka uderzyła w drzwi. Korytarz w którym staliśmy wypełnił się głuchym hukiem. Dziadek uderzył tak mocno, że złote krzyże lekko zadrżały, a jeden chyba się trochę przekrzywił. Kiedy to zauważył, obejrzał się za siebie jakby popełnił jakąś zbrodnię i zaczął poprawiać złoty krzyż.
Zawsze mnie zastanawiało, skąd w Schronie, w którym zawsze brakuje wszystkiego znalazły się złote wyroby. A ciekawsze było to, że przez pięćdziesiąt lat ciągle wisiały w tych samych miejscach co kiedyś, tak samo cenne. Takie rzeczy były ważniejsze czasem od czyjegoś życia, ale nigdy, poza jednym przypadkiem kiedy szaleniec, na którego wołano Król Szczurów nie próbował ukraść jednego z tych krzyży, nikt nie próbował kraść złota. Były dwa powody: pierwszy - złoto przypominało o naszym Raju Utraconym, o Powierzchni i potędze rasy ludzkiej, i drugi - kary były bardzo okrutne. Króla Szczurów wysłano do Zewnętrznego Pierścienia, który jakieś czterdzieści lat temu został zalany przez radioaktywną wodę i zaczęły się tam dziać rzeczy straszne i do dzisiaj niewyjaśnione.
Gdyby się przyjrzeć, nad stalowymi drzwiami widniał napis,, Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony - wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę'' Kiedy chciałem się przyjrzeć mu dokładniej w celu odszyfrowania tej dziwacznej sentencji, coś mocno uderzyło mnie w nos. Upadłem. Spojrzałem, leżąc na podłodze przed siebie.
-A któż to zakłóca spokój dzieci Bożych? - przemówił głosem tak łagodnym, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałem dość wysoki pan, ubrany w czarną sukienkę tylko z białym kwadratem tuż pod brodą.
-Ten młodzieniec, księże - odpowiedział mu mój dziadek pokazując na mnie, a jego spojrzenie krzyczało do mnie, że mam jak najszybciej wstać. Tak też zrobiłem. Kiedy stanąłem na nogach, ten miły pan wyciągnął rękę ku mojej głowy. Nie wiedziałem, o co mu chodzi, więc się odsunąłem i jeszcze raz uważnie mu się przypatrzyłem.
Człowiek ten miał około sześćdziesiątki, sądząc po łysinie na środku głowy oraz na małych kępkach siwych włosów po obu jej stronach. Jego oczy, przez szkła okularów patrzyły bardzo czule, ale czułem, jak jego wzrok przeszywa mnie na wylot. Może to jakiś pedofil?
-Młody człowieku, obiecujesz mi, że będziesz grzeczny? - spytał mnie patrząc mi prosto w oczy, lekko pochyliwszy się do przodu. Dopiero teraz dostrzegłem, że ma na szyi jeszcze jakiś wisiorek. Po chwili zobaczyłem, że był to krzyż, a na nim wychudzony i prawie nagi mężczyzna przybity do niego. W zaistniałych okolicznościach, bojąc się coraz bardziej musiałem powiedzieć, że będę posłuszny. Kiedy to usłyszał, wyprostował się, obrócił na pięcie i przeszedł przez te wrota i zniknął w półmroku. Poszliśmy za nim.
Tutaj wszystko było inne, włącznie z oświetleniem, zapachem a nawet samym powietrzem. Było tutaj tak spokojnie, ciepło i miło, aż się nie chciało wychodzić. Przede mną pojawił się stół, jeden z najpiękniejszych jakie widziałem w Schronie, nakryty białym, czystym obrusem. Leżała na nim jakaś księga oraz piliły się cztery świece w równych odległościach. Za stołem stał człowiek, podobnie ubrany jak mężczyzna, który mnie przywitał, z tą różnicą, że jego suknia była zielona, i wydawało by się, że większa niż trzeba. Dodatkowo miała złotom farbą wymalowane krzyże na piersi i na mankietach. Temu panu, niewiele starszego od mojego dziadka, z szyi zwisał krzyż, tylko o wiele większy niż ten na szyi człowieka, który mnie przywitał. Za nim w tle stał prawdziwy, wysoki na dwa metry krzyż zrobiony z drewna.
-A więc witaj chłopcze w naszej świątyni opatrzności. - zwrócił się do mnie jakiś zupełnie inny mężczyzna, z tym wyjątkiem, że miał on jakieś trzydzieści lat.
-Co tu się dzieje? - spytałem wpatrując się w jego nieogolona twarz
-W wieku czternastu lat rozpoczynasz nasze kształcenie Religijne. Na początek możesz zadać mi pytania, jakie chcesz. Postaram się na nie odpowiedzieć.
-Skąd ten wielki krzyż?
-Był tu, za nim musieliśmy tu zamieszkać - powiedział, a po cichu dodał - materialista...
-A co to jest ten Bóg?
-Nasz ojciec, który stworzył mnie, ciebie, twego dziadka i wszystko co się dookoła dzieje.
-Gdzie on mieszka?
-W niebie
-To on zniszczył nasz świat na Powierzchni?
-Nie, to zapędy człowieka, i inteligencja jaką dostał od Boga
-Czyli jest pośrednio za to odpowiedzialny?
-Gdyby nie rozum, biegałbyś teraz nago w kółko, jeśli byś umiał biegać i wiedziałbyś, co to koło - lekko rozzłościł się ten pan
-A kim ty jesteś?
-Jestem ksiądz Arkadiusz, jetem sługą bożym
-Jak ty mu służysz?
-Rozgłaszam słowa jego i jego syna, Jezusa Chrystusa.
-Jeżeli Jezus był jego synem, a Bóg jest naszym ojcem to Jezus jest naszym Bratem?
-Tak, on mieszkał w niebie i zesłał go na ziemię, żeby nawrócił ludzi którzy odwrócili się od Boga.
-A co oni takiego zrobili?
-Zaczęli grzeszyć, wywyższać się. A w Biblii jest napisane: ,,Kto się wywyższa, będzie poniżony, kto się poniża, będzie wywyższony''
-Ale Jezus był naszym bratem i mieszkał w niebie obok Ojca, a my mieszkaliśmy na ziemi. To nie sprawiedliwe...
Tutaj ks. Arkadiusz nieco się zamyślił i jeszcze raz spojrzał na mnie, ale teraz z jakimś dziwnym ogniem w oczach. Postanowiłem kontynułować:
-A kto to jest ten pan na krzyżu?
-To jest Jezus Chrystus
-Kto go ukrzyżował?
-Ludzie
-Ale on był synem bożym, był potężny, mógł się bronić...
-On wiedział, że tak musi być
-A jak wyglądała jego śmierć?
Tutaj ksiądz opowiedział o Drodze Krzyżowej, o dwóch więźniach którzy jako pierwsi poszli do nieba oraz o słowach wypowiedzianych przez Jezusa w chwili śmierci
-Hmmm... Jeżeli wiedział, czemu tak będzie, to czemu skarżył się na Boga, że ten go opuścił?
-Nie wiem...
-A gdzie dusze zmarłych szły kiedy człowiek umierał, jeżeli aż do chwili śmierci Jezusa nikt nie mieszkał w niebie? Pierwsi byli przecież więźniowie, a oni umarli razem z Jezusem
Arkadiusz zaczął się pocić, już nie wyglądał na łagodnego człowieka. Prędzej by mnie rozszarpał niż przytulił. Zauważyłem też, ze sporo ludzi na mnie dziwnie patrzy. Tylko oczy dziadka mówiły mi, że jest ze mnie dumny.
-A skąd my to wszystko wiemy?
-Z Biblii - odparł niechętnie ksiądz
-A kto ją napisał?
-Ludzie natchnieni przez Boga...
-A jakie są zagrożenia dla człowieka wierzącego?
-Szatan
-Co on robi?
-Nakłania do grzechu, czasami potrafi opętać człowieka.
-A jak wygląda człowiek opętany?
-Wygląda jak zawsze, ale kto inny za niego myśli i wykonuje rożne czynności.
-To znaczy, że Boskie natchnienie to to samo, co opętanie przez Szatana?
W tym momencie ksiądz zrobił się strasznie blady, na sali zaczęto szemrać. Tylko mój dziadek ledwo powstrzymywał śmiech
-A ty wierzysz w Boga? - spytał, ciężko dysząc ksiądz Arkadiusz
-Nie wiem, a ksiądz wierzy?
-Tak
-A czemu, jeżeli to co przekazuje Biblia mogło powstać dzięki mocą nieczystym, walczącym z Bogiem, a żadnego świadectwa o Bogu w dzisiejszych czasach nie ma?
Arkadiusz padł zemdlały na ziemię, po chwili zaczął szeptać:
-Ty... ty możesz mieć... rację
-DOŚĆ TEGO! ZABIERZCIE MI TEGO BLUŹNIERCE Z NASZEJ ŚWIĄTYNI! - ryknął ten sam ksiądz, który był dla mnie taki miły, kiedy tu wchodziłem. Dziadek chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę drzwi, których wcześniej nie widziałem. W akompaniamencie szeptów, modlitw i przekleństw wyszliśmy z Kościoła. Po piętnastu metrach dziadek cicho powiedział:
-Jestem z ciebie dumny, że nie dałeś się tej zgrai oszalałych ludzi, którzy ci chcieli wmówić tą bajkę.
-A gdzie teraz idziemy? Do pokoju? - odpowiedziałem, nie kryjąc szczęścia z pochwały otrzymanej od dziadka
-Jeszcze nie... zaprzepaściłeś szanse bycia księdzem, i dobrze, teraz możesz być historykiem, lekarzem, handlarzem lub wojskowym - przy ostatnim zawodzie dziadek lekko się uśmiechnął, i zaczął coś wspominać...
Rozdział 4 MuzeumWiara. Co to jest ta wiara? Po co służyć komuś, kto nie istnieje? Oni oszukiwali samych siebie i chcieli jeszcze oszukać mnie? Tylko mój zdrowy rozum, który nigdy wcześniej nie słyszał o tej Religii pozwolił mi się przed nimi obronić w sposób bardzo łatwy: pomyślałem logicznie. Gdyby nie ona, świata by nie było, choć też dzięki niej większość świata uległa destrukcji. Poważne sprawy jak dla czternastolatka, ale wiek nie jest barierą. Zawsze mi to powtarzali obcy, przyjaciele, nawet dziadek który był idealnym przykładem. Zastanawiające jest też, że był ze mnie taki dumny. Postanowiłem więc zapytać:
-Dziadku, czemu jesteś ze mnie taki dumny?
-Twój Ojciec powiedział to samo, co ty dzisiaj. Poza tym, gdybyś uwierzył w tą paplaninę, zostałbyś księdzem - wypowiedział ostatnie słowo z obrzydzeniem
Korytarz miał jakieś pięćdziesiąt metrów, był jednak bardziej zadbany niż inne. Wszystkie światła ładnie się paliły, podłoga się nie kleiła, a ściany poza kilkoma rysami i plamami w niektórych miejscach wyglądały jak nowe. Od czasu do czasu można było zobaczyć obrazy, duże, w drewnianych ramkach, bez podpisów. Widniały na nich jakieś krajobrazy, budowle lub portrety. Na końcu korytarza moim oczom ukazały się drzwi. Nie jakieś metalowe , jak drzwi do kościoła a drewniane, z małymi, czystymi szybami. Dziadek podszedł, uderzył w nie tak samo jak przy wejściu do Kościoła, ale tym razem korytarz wypełnił się krótkim uderzeniem, o wiele bardziej miłym niż dźwięk uderzanej blachy. Poczekaliśmy chwilę, a drzwi otworzyły się z cichutkim skrzypieniem źle nasmarowanych zawiasów. Łagodny podmuch cieplutkiego powietrza smyrał mnie po twarzy. Po chwili w drzwiach ukazał się starszy pan około czterdziestki, brązowooki w okularach w pięknej oprawce. Jego ciemne, choć miejscami już siwiejące włosy były zgrabnie zaczesane na przedziałek, a jego sweter, w który był ubrany oraz jeansy mówiły, że jest to człowiek inteligentny i bardzo spokojny. Prawdziwy dżentelmen.
-Witaj, widzę, że przyprowadziłeś swego wnuka, Kacpra - mówił do dziadka, ale patrzył się na mnie lekko się uśmiechając.
-Tak, mój dzielny chłopak cało wyszedł z pralni mózgów - odpowiedział mój dziadek, wskazując za siebie, w stronę drzwi którymi wyszliśmy z kościoła
-Dzielny, mądry chłopak - zaśmiał się nasz rozmówca - a na imię mam Adam
-Miło mi - odpowiedziałem, bo wiedziałem, że jest to bardzo miły pan.
-A więc wejdź do środka - łagodnym gestem pokazał kierunek, w którym muszę się udać, ale teraz poczekał na mnie, aż ja pierwszy wejdę
W pomieszczeniu unosił się zapach starych książek i mnóstwo kurzu. Pod ściana stojącą po mojej lewej stały równo ustawione kredensiki, a na nich stały bądź leżały książki różnego kalibru i koloru.
-Witaj, w Muzeum, w części zwanej Biblioteka. To ostatnia ostoja upamiętniająca świetność dawnego życia na Powierzchni. Rozejrzyj się, poczytaj, ale nic nie zepsuj. Pójdę teraz po Wilhelma, który oprowadzi cię po części Muzeum
-To nie jest już wszystko? - spytałem zdziwiony, ponieważ sala była bardzo duża
-Nie, jest jeszcze kilka sal - uśmiechnął się i odszedł. Dziadek usiadł na krześle nie okazując większego zainteresowania tym co się tu znajduję. Widać było, że kiedyś tu przychodził. A więc zacząłem się rozglądać zaczynając od szeregu szafek stojących pod ścianą. Na czystych, zadbanych szafkach leżały książki dobrze oświetlone przez jakąś dziwną lampę. Obok niej stała tabliczka: Powieść Fantastyczna. Przeczytałem kilka tytułów: Metro 2033 i Piknik na Skraju Drogi były tytułami najlepiej zachowanymi ze wszystkich. Reszta miała jakieś skazy, jak powyrywane strony, poplamioną okładkę i różne podarcia. Było też kilka innych, drobniejszych tytułów, których nie chciało mi się czytać. poszedłem dalej. Tam było napisane: Historia Polski. Na szafce leżały tytuły: Czarny Wrzesień, Cichociemni, Monte Casino, Bitwa o Anglię, Normandia 1944. Nie rozumiałem większości z tych nazw, ale obrazki pojawiające się w niektórych z nich przykuły mój wzrok na dłużej. Przede wszystkim ogromna przestrzeń i brak stropu nad walczącymi żołnierzami. Nie wyobrażałem sobie takiej przestrzeni. Drugą rzeczą były maszyny: metalowe, unoszące się na wodzie oraz jeżdżące po ziemi, jak i jeżdżące po tej nieskończonej przestrzeni nad ziemią. Te ostatnie były najbardziej interesujące. Kiedy chciałem otworzyć jedną z nich, ktoś mocno przyłożył mi po łapach i powiedział:
-Nie dotykaj!
-Ale myślałem, że mogę poczytać... - odpowiedziałem zmieszany trzymając się za piekącą dłoń.
-Znów mu się pomyliło... to resztki z normalnego życia naszych przodków, te książki upamiętniają czasy świetności oraz nieograniczenia na powierzchni. A tak w ogóle to jestem Wilhelm, jestem tu Kustoszem i oprowadzę cię po reszcie Muzeum - powiedział, po czym trzymając mnie za rękaw łagodnie pociągnął za sobą i przeszliśmy do kolejnej sali. Gdy tam wkroczyłem, nie kryłem zachwytu. Pomieszczenie to było tak wysokie jak Sala Główna. Znajdowało się tu mnóstwo oszklonych gablot w których stały przeróżne przedmioty: Dzbanki, filiżanki, kawałki metalu, obrazy... Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego! Idąc w stronę jednego z eksponatów spostrzegłem, że na podłodze namalowana jest mapa jakiegoś miasta. Może to jest miasto na Powierzchni, które nazywa się Warszawa,tak samo jak nasz Schron? Ten bezsensowny dla mnie splot różnych kresek pokazujących ulicę, niebieskich plam i kresek pokazujących jeziora i rzekę tak wiele mówił mi o wielkości tego Starożytnego Miasta.
Idąc prosto po kresce przedstawiającą Aleje Jerozolimskie doszedłem do gabloty, w której był powyginany kawałek metalu. Pod spodem napis:
Kawałek wraku Samolotu Prezydenckiego, który został zestrzelony dnia 10 kwietnia 2010 roku przy podejściu do lądowania na lotnisku w Smoleńsku. Nie wiedziałem co to wrak samolotu ani co to jest Smoleńsk, więc poszedłem dalej. Obok w gablocie dużo większej niż poprzednia stał wielki kawał stali który bardzo przypominał te maszyny na zdjęciu z książki którą poprzednio przeglądałem, ale ta wyglądała jakby eksplodowała. Zacząłem więc czytać podpis:
Czołg ze 120 dywizji pancernej, który jako pierwszy przejechał granicę Polsko - Ukraińską tym samym wypowiadając wojnę Konfederacji Azjatyckiej na czele której stała Federacja Rosyjska, potem przemianowana na Imperium Środkowoazjatyckie Rosja. Ten czołg w maju 2013 roku został zniszczony przed Rosyjskich sabotażystów. Kiedy kończyłem czytać, podszedł do mnie Wilhelm:
-Czas, chłopcze, czas! - powiedział do mnie pokazując na swój zegarek.
-Już kończymy?
-Tak, teraz, z racji tego, ze mamy już mało czasu do zamknięcia Muzeum możesz zadać mi tylko jedno pytanie, ale na pewno na nie odpowiem.
-Obiecuje pan?
-Obiecuje
Nie zastanawiałem się wcale. Postanowiłem zadać mu pytanie, które nurtowało mnie od kilku lat.
-Jak to się stało, że świat na Powierzchni uległ zagładzie?
-Nie mamy czasu, a odpowiedź będzie wyczerpująca...
-Obiecał mi pan! - podniosłem głos lekko rozgniewany jego kłamstwem. Wilhelm nerwowo spojrzał na zegarek, potem na mnie i znów na zegar
-Obietnica to obietnica... Znajdź sobie jakieś wygodne miejsce, bo to trochę potrwa... - po czym wskazał mi fotel, do którego posłusznie usiadłem i cały zamieniłem się w słuch.
Rozdział 5 Wykład z Historii Wiesz, kiedyś, ponad pięćdziesiąt lat temu ludzie żyli na Powierzchni. Tak, na powierzchni! Byli nieograniczeni... Wynajdywali sobie różne rzeczy żeby sobie pomóc... albo stać się potężniejszym. I ta destrukcyjna skłonność człowieczeństwa doprowadziła do zagłady świata. A było to dwudziestego kwietnia 2013 roku - Sąd Ostateczny, Apokalipsa, Armagedon... Wielu to nazywało wieloma nazwami, ale wszystkie oznaczały to samo: koniec pięknego życia, tej swobody, nieograniczenia.
W historii świata były trzy wojny - pierwsza pokazała prawdziwe oblicze potęgi wynalazków, takich jak samoloty i czołgi, druga ukazała bestialstwo którego może dopuścić się nasza rasa, a trzecia... trzecia pokazała, w jakim kierunku zmierzamy... Na całym świecie żyło mnóstwo narodów różniących się kolorem skóry, religią, światopoglądem, ale tym światem rządziły supermocarstwa: po jednej stronie U.S.A, przez wielu uważane za najpotężniejsze państwo świata oraz ONZ składająca się z kilku mniejszych, ale bardzo silnych państw, które stworzyły tą unię po to, aby rozszerzać wpływy, a ten cel zamaskowały mówiąc, że są po to, aby na ziemi był pokój. Po drugiej stronie była Rosja - kraj z dość okrutną przeszłością, która zrodziła naród wytrwały, dumny, przez wielu nazywany po prostu szaleńcami. Razem z Federacją Rosyjską walczyły Chiny - kraj z wielkimi możliwościami i wielkimi problemami. Nie licząc pomniejszych, nieliczących się państewek to wszyscy, którzy czynnie przyczynili się do Końca Świata.
Jednak gdyby te narody nie posiadały tak okrutnej broni jak bomba atomowa, same by nic nie naszkodziły ludzkości.
Kiedy ludzi zaślepia chęć dominacji nad innymi, kiedy człowiek zamienia się w inteligentną bestię nie widzi żadnych przeszkód, nie ma żadnych skrupułów do czynienia rzeczy niemoralnych. Kiedy dowiedziano się o niebywałej sile wydobywającej się podczas rozczepienia dwóch atomów, każdy chciał posiąść tajemnice tego zjawiska. Ale nie każdy był zły - dzięki takiej energii wybudowali elektrownie, która oświetlała ich domy, wynajdywano statki pasażerskie o takim napędzie... ale ci źli zrobili z tego broń, którą na końcu sami siebie zniszczyli. Przyjęli regułę - kto ma więcej ten wygrywa. Produkowali ich takie ilości że jedno takie U.S.A albo Rosja jednym naciśnięciem guzika mogłoby rozwalić całą kulę Ziemską oraz Księżyc. Mało brakowało, a by zniszczyli to wszystko o wiele wcześniej, niż to miało nastąpić. Ale powstrzymali się. Przejżeli na oczy i zaprzestali działania. Ale to był pierwszy i ostatni raz...
W dwa tysiące dwunastym roku rozegrały się mistrzostwa europy w piłce nożnej. Nawet do rozrywka w tamtych czasach wtrącała się polityka. Kiedy wygrała drużyna Ukraińska dzięki sprzyjającym im decyzjom sędzi oskarżono ich o oszustwo. Oni oburzeni zaprzeczali i skierowali się o pomoc do Rosjan. Ci odpowiedzieli U.S.A manewrami wojskowymi i prowokującymi materiałami w mediach. To był ostatni rok ludzi na ziemi. Wtedy też zaczęto budować ten schron, z początku miał być to wielki garaż, ale pod wpływem wydarzeń na świecie rząd zamienił projekt w Schron Przeciwatomowy.
My jesteśmy Polakami. To jest Polski bunkier ukryty w Polskiej ziemi. Nad nami dalej są ruiny Polski. Nie można nam zapomnieć o naszym dziedzictwie. Wszystko to, co udało nam się uratować z Atomowej pożogi jest dla nas święte. Zachowały się tu wszystkie ważne rzeczy, teraz cenniejsze i bardziej szanowane niż złoto: książki i gazety. To dzięki nim uczymy nowe podziemne pokolenia jak to było kiedyś tam, na górze. Wiemy też jak wyglądała Trzecia Wojna Światowa, najkrótsza i najokrutniejsza w działaniach i w skutkach ze wszystkich wojen.
Polska walczyła po stronie Ameryki, czyli U.S.A. I jak walczyła! Po tym jak kilku kompetentnych ludzi przejęło ster w Rządzie i dostało się na szczyt władzy Nasz kraj prężnie się rozwijał: bezrobocie spadło, Służba zdrowia zaczęła wreszcie leczyć a nie wyciągać pieniądze, zwalczano korupcje a wielu Polaków którzy wyjechali kiedyś z powodów złych warunków wracało z powrotem do Ojczyzny. Kto wie, jak by wyglądała by Polska gdyby nie Apokalipsa...
Ale podczas wojny zagarnęła duże tereny, i w pewnej chwili zagroziła Moskwie, stolicy Rosji! Wtedy byliśmy tak dumni i potężni, że zaczęliśmy się uważać za lepszych od innych. Wtedy padliśmy ofiarą podstępnej polityki wroga:
skrytobójca zabił naszych rządzących, w kraju rozszerzał się sabotaż. Zaczęliśmy się wycofywać niełatwo oddając wrogowi nasze zdobyczne ziemie.
W tym samym czasie w jednym z Supermocarstw, w Chinach do władzy dorwał się szaleniec jakiego świat jeszcze nigdy nie widział. Zażądał połowy świata, miliona dzieci i kobiet oraz dwóch milionów mężczyzn i zażądał, że zmiecie świat z powierzchni ziemi. Nikt mu nie ustąpił, ponieważ było to niemożliwe. Niestety wariat nie okazał się kłamcą - cały arsenał wystrzelił w stronę U.S.A. i Europy, Ameryka myśląc, że są to Rosyjskie rakiety zniszczyła Rosję, Rosja ostatnim tchnieniem zniszczyła Europę, w tym tereny Polskie, Europa zniszczyła Chiny. Istniał jeszcze jeden kontynent, Australia, ale nikt nie wie, co się z nim stało.
Po wysłuchaniu tego wszystkiego można powiedzieć, że świat został zniszczony tylko dla tego, że ludzie wyznawali regułę
Oko za oko, ząb za ząb Masz szczęście, że twoi przodkowie zdążyli uciec do bunkra, inaczej ciebie by pewnie nie było, choć powiadają, że niektórzy przeżyli będąc na powierzchni, ale to temat innej rozmowy, na którą nie mamy już czasu. Biegnij do dziadka i go obudź, bo chyba przysnął!