przez Terminus w 09 Lip 2010, 11:46
Takie małe szkice do scenariusza komiksu, na którego narysowanie pewnie nigdy nie będę miał dość czasu...
KANAŁ
Kolejny korytarz. Równie ciasny i cuchnący jak poprzedni. 2 godziny temu zeszliśmy na niższy poziom. Prawie od razu nam się pofarciło. Znaleźliśmy piękny zielono-złoty artefakt błyszczący na żeliwnej kracie. Jednej z wielu którymi spływała woda. No właśnie spływała... Tylko dokąd? Mówią, że ciekawość zabiła kota. Nie tylko...
Niektóre kraty były mocno skorodowane. Inne ząb czasu wyraźnie oszczędził. Nad każdą był okratowany otwór w suficie z którego brudna woda spływała po ścianach do naszego i kolejną kratą w podłodze gdzieś niżej. Stanęliśmy przy takiej sfatygowanej bardziej niż inne. Mimo ciasnoty Borys i Czacha wyrwali ją z pokruszonego betonu. Czarny otwór nie wyglądał zachęcająco. Ktoś rzucał jakieś odłamki betonu do środka ale odpowiadała nam tylko cisza. W pewnym momencie wydawało się, że w świetle latarki Iwana coś błysnęło na dnie czeluści. Stiepan, najdrobniejszy z nas, uparł się żeby go spuścić na linie.. Mówił, że jak tam jest kolejny poziom to będziemy mieli drogę na skróty. Biedak...
Zabraliśmy resztę liny i brnęliśmy dalej.
Kolejny zakręt i kolejny korytarz. Te same betonowe ściany z odciskami desek w których ciemne plamy tworzył ciemno zielonkawy osad. Prowadzi Iwan oświetlający korytarz swoja latarką i klnący co chwila na ciemność, smród i debila, który namówił nas na tę „pieprzoną niedzielną wycieczkę szlakiem 7 krasnoludków”. Echhh... Pewnie teraz żałuje swojego pomysłu...
Stoimy. Przy kolejnym skorodowanym ścieku Iwan zauważył parę łusek z AK. Nie wyglądały na stare. W przeciwieństwie do dziwnych poskręcanych kawałków żelastwa, przeżartych rdzą. Wziąłem do ręki jeden z nich. Przypominał starego, zmacerowanego Makarowa. Drobne części stopiły się w jednolitą masę. Większe były groteskowo wygięte i spękane.
-Wygląda jakby trafił do pieca hutniczego – rzucił Borys zaglądając mi przez ramię – tylko kto taszczył ze sobą taki złom do tej nory?
-Nie wiem – rzuciłem nie przerywając oględzin tego, co kiedyś zapewne było bronią. - Może tu z kimś walczyli i coś wybuchło? Bo ja wiem? Granat? Mołotow?
-To za słabe.
-Wiem. Zastanawia mnie coś innego. Ktoś tu był niedawno przed nami i musiał iść tą samą drogą co my teraz. I nie zabrał tamtego artefaktu przy wyjściu?
- Cholera wie -Borys wzruszył ramionami – i tak się nie dowiemy. Ruszajmy. Dość już tkwimy w tym szambie.
Ruszyliśmy. Przodem szedł teraz Czacha. Korytarz omiatał światłem małej latarki przyklejonej taśmą do karabinu.
- O ku*w.....
Na Czachę lunęła ze ścieku w suficie woda. Ktoś parstknął śmiechem i zamilkł.
To co wzięliśmy za brudną wodę stało się galaretowatą masą, która oblepiła całego Czechę tak, że przypominał przez chwilę drgającego żelowego ludzika. Po krótkiej chwili człowieczy kształt zaczął spływać w dół jak ogrzana figurka z wosku. Zamienił się w bezkształtny kopiec, który robił się coraz niższy i niższy aż zamienił się w bulgoczącą kałużę mazi wpływającej do kraty. Tylko zielonkawo-złota bezkształtna bryła artefaktu drżała na posadzce. Jazgot serii z AK i jęki rykoszetów i odbijających się od pustego już ścieku przerwały ciszę.
Wyrwałem Borysowi karabin.
- Pozabijasz nas! Uspokój się!. Już mu ku*wa nie nie pomożesz! -w krzyku wyładowałem swój strach. Sam cały drżałem. - Jeeezu...
- Co to ku*wa było? - Borys; wielkie chłopisko trząsł się w bladym świetle rzucanym przez to co zostało z Czachy.
-Kolejna anomalia – głos Iwana był jak zwykle zimny i cyniczny – Nie wiedziałeś skąd się biorą artefakty? Z pechowców i tych co nie uważali. Schylił się i podniósł błyszczącą bryłę. Obejrzał ją chwilę w świetle latarki umocowanej do hełmu i wrzucił do plecaka.
- Co ty robisz? -Borys złapał go za rękę.
- No co?
-Zostaw. To przecież Czacha!
-I co z tego? Jak my tego nie weźmiemy to zabiorą go inni. I gówno ich to będzie obchodzić Czacha!
-Ale...
-Ale co? Chcesz go zmielić i rozsypać nad elektrownią? Nie chrzań. Dostaniemy za to parę tysiączków. Pewnie Barman nawet nie widział takiego cuda.
Schyliłem się. Obok kraty leżał AK Czachy. Tam gdzie sięgała maź był całkiem zardzewiały i częściowo stopiony. Po drewnianej kolbie nie pozostał ślad. Drobne niekształtne bryłki metalu pewnie były kiedyś guzikami i klamrami. Jedna błyszczała żółtawo. Złoto to złoto... Podniosłem i wrzuciłem do kieszeni.
Wstałem. Poprawiłem plecak i bez słowa zacząłem iść dalej korytarzem, oświecając sobie drogę latarką. Za sobą słyszałem miarowe człapanie chłopaków...
CREDO [łac. Wierzę]
-
Za ten post Terminus otrzymał następujące punkty reputacji:
- Papa Mobile.