Z cyklu chmielowe wojaże Dżuza
Ostatnio naszła mnie ochota na odwiedziny sąsiadów zza zachodniej granicy i zakosztowałem w dwóch produktach ichniejszych browarów. Spróbowany w pierwej kolejności (i w obu wariantach) Paulaner, okazał się strzałem w dziesiątkę. Świetne, orzeźwiające pszeniczne piwo. Wersja jaśniejsza bardziej mnie przekonuje, ale tej ciemniejszej też niczego nie brakuje. No może prócz ciut niższej ceny
Z kolei masówka o nazwie Perlenbacher, produkowana dla pewnej sieci hipermarketów, zaskakuje jakością niespotykaną w tym przedziale cenowym. Nasze żubry, tyskie-syfskie, czy warki, nie dorastają mu nawet do pięt. Bardzo dobre lekkie piwo, w którym czuje się
goryczkę i nie ma się wrażenia jakby opętany browarnik wrzucił do kadzi wór nadmanganianu potasu. Jest z tym piwem jednak jeden uciążliwy problem. Otóż, jest ono, jakby to powiedzieć, niekompatybilne z naszym Żywcem. Z innymi piwami jeszcze nie eksperymentowałem. Nie wiem czy sprawia to wręcz spartański skład ów niemieckiego piwa, czy coś innego, ale połączenie perlenbachera z większą ilością żywca, zakończyło się okrutnym bólem głowy na drugi dzień. Uprzedzając chybione komentarze, dodam że nie tylko u mnie
Spożywany natomiast "w samotności" perlenbacher, następnego dnia nie zostawia żadnego śladu...