"Tajne archiwa"

Kontynuowane na bieżąco.

Moderator: Realkriss

"Tajne archiwa"

Postprzez SpRiTeo w 05 Mar 2010, 21:01

1. Dziwne zlecenie
Zimna, ponura noc, jedna z wielu które spędziłem w „strefie”. W takich chwilach człowiek marzy, aby być w domu, wylegiwać się w ciepłym łóżku, obok bliskiej Ci osoby. Niestety, mogłem o tym tylko zapomnieć.
Już dwie godziny spędziłem siedząc w jednym z wagonów zepsutego pociągu. Stał on na moście, wydaje mi się że tak można nazwać konstrukcję która podtrzymywała pociąg przed rozbiciem się o znajdującą się kilka metrów niżej ulicę. Most był w stanie opłakanym, trzy filary mające na celu utrzymanie konstrukcji w całości, ledwo wytrzymywały napór kilkunastu ton znajdujących się na górze. Normalnie nigdy bym tu nie wszedł, gdyż nie zależy mi na przedwczesnej śmierci, ale nie było wyboru. Z tego miejsca najlepiej było widać „punkt H”. Znajdował się on pomiędzy dwoma budynkami zrobionymi z drewna. Niegdyś był to prawdopodobnie dom stojący na lewej stronie od miejsca w którym właśnie się znajdowałem, oraz położona nie daleko szopa. Obydwa budynki stały naprzeciwko siebie. Parę naście metrów za szopą płynęła rzeka Prypeć. Wokół panowała głucha cisza, przerywana jedynie nikłym szumem rzeki. Po dwóch godzinach stawało się to już denerwujące. Wyjąłem z kieszeni skórzanej kurtki zegarek, który przed laty dostałem od mojej dziewczyny. Na szczęście księżyc świecił na tyle mocno że nie potrzebowałem użyć latarki żeby sprawdzić która jest godzina.
- 1:30, spóźniają się do cholery.- powiedziałem spoglądając na zegarek.
Pomimo zniecierpliwienia, postanowiłem zachować spokój. Niestety nie jadłem dzisiaj kolacji więc byłem przeraźliwie głodny. Zdjąłem z okna G3, swój karabin, który był wycelowany w miejsce spotkania i oparłem go o siedzenie. Wagon w którym się znajdowałem był cały zdewastowany, prawie wszystkie siedziska, zostały wyrwane i porozrzucane w nieładzie po całej przestrzeni wagonu. Ja usadowiłem się w miejscu w którym było najwięcej miejsca. Zdjąłem plecak i wyciągnąłem z niego starannie opakowaną w kawałek szmatki upieczoną uprzednio na ognisku nogę dzika. Zimna nie smakowała tak samo jak gorąca, ale nie było wyboru, po za tym żołądek domagał się jakiegokolwiek posiłku. Gdy skończyłem jeść, z powrotem podniosłem z ziemi swój karabin i wycelowałem go na środek placu, który znajdował się pomiędzy budynkami. Tereny naokoło były podmokłe. Pospolite bagna. Powietrze czyste i świeże. Gdyby nie mróz który w szczególny sposób dawał mi się we znaki, mógłbym uznać że była to jedna z lepszych nocy które spędziłem w „strefie”.
Kolejne minuty upływały w znudzeniu i niecierpliwym oczekiwaniu. Była 4:34. Już miałem zabierać się stąd do szefa i powiedzieć że informacje były błędne, gdy nagle zauważyłem, a raczej usłyszałem trzask łamanych gałęzi. Zastygłem w bezruchu. Coraz głośniej słyszałem kroki. Ten ktoś był coraz bliżej mnie. Powoli przystawiłem karabin do okna i spojrzałem przez celownik ACOG przyczepiony do niego. Ten ktoś przechodził dokładnie pod mostem. Szedł ulicą. Nawet nie próbował się skradać, beztroska z jaką się poruszał wydawała mi się wręcz głupia, nagle zaczął się on wyłaniać spod mostu. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy zauważyłem mężczyznę ubranego w gustowny smoking, wymachującego wesoło jakąś białą teczką. Był on średniego wzrostu, jego długie włosy przesłaniały mu niemalże całe plecy. Dokładnie widziałem że nie chciał schodzić z ulicy na podmokły teren aby nie zabrudzić sobie gustownych czarnych butów, niestety innej drogi do gospodarstwa nie było. Nie miał on żadnej obstawy, sam jak palec wędrował ulicą na której mogła się znajdować jakaś anomalia, mutant, bądź jakiś bandyta. Sprawa zaczęła robić się coraz dziwniejsza gdy z szopy wyszedł w tym samym momencie drugi człowiek. Ten z kolei w przeciwieństwie do dobrze ubranego „alfonsa” bo tak człowieczka nazwałem, wydawał się wybitnym stalkerem. Miał na sobie oliwkowy kombinezon, przewieszonego przez plecy AK-47, oraz dzierżył w ręku worek, który nieustannie się poruszał, jak by próbował wyrwać mu się z rąk. Moim zadaniem było znalezienie tajnych dokumentów, które były w posiadaniu „klienta”, prościej mówiąc miałem go po prostu zabić. Dla pewności całego przedsięwzięcia miałem zlikwidować również resztę osób które byłyby świadkami zdarzenia. Po chwili obaj mężczyźni spotkali się na placu. Wycelowałem w głowę „alfonsa”. Jako iż stali oni nie daleko mnie słyszałem dokładnie o czy rozmawiali, przed wykonaniem zlecenia postanowiłem przysłuchać się o co chodziło.
- No wreszcie dotarłeś- Powiedział stalker, próbując zwrócić uwagę alfonsa na worek- Nie zdajesz sobie sprawy że miałeś tu być godzinę temu, ile miałem czekać?!- Wyrzucał mu stalker.
Dziwne. Godzinę temu? Facet musiał być chyba duchem, gdyż nie słyszałem jak przechodził, a gospodarstwo znajdowało się blisko mostu. Tym bardziej że uprzednio sprawdziłem cały teren przed ukryciem się w wagonie i nikogo nie zauważyłem. Z pewnością nie był to żółtodziób i był dla mnie realnym zagrożeniem, gdyby plan się nie powiódł. Postanowiłem więc najpierw zlikwidować jego. Sam przestraszony odgłosem wystrzału człowiek z „wielkiej krainy” albo zastygnie z przerażenia albo rzuci się do panicznej ucieczki. Nie ważne czy wybiegnie na otwartą przestrzeń, czy schowa się w domu i tak go dopadnę. Tymi przemyśleniami dodałem sobie nieco otuchy. Słuchałem dalej rozmowy.
- Przepraszam, wojskowi długo sprawdzali dokumenty na granicy.- odpowiedział alfons.
- Dobra nie traćmy czasu.- Masz pieniądze i dokumenty?- Zapytał zniecierpliwiony stalker.
- Tak, tak wszystko znajduje się w tej teczce. A ty masz ten, jak to się nazywa, artefakt?
- Oczywiście- Odparł stalker z cwanym uśmiechem na twarzy.
A więc to artefakt trzymał w torbie. No to teraz pójdzie jak z płatka, postanowiłem zlikwidować ich w momencie przekazywania towaru. Wycelowałem w stalkera. Niestety nie sięgnał on do torby, lecz za pazuchę swojego kombinezonu.
- Cholera, coś tu nie gra- pomyślałem
I jak wielkie było moje zdziwienie gdy stalker, wyjął pistolet celując do alfona.
- Dawaj ku*wa towar, albo będzie to twój ostatni dzień!
Tak, znam ten ton, i tak chciał go zabić, ale wolał być pewny że dokumenty znajdą się w jego rękach. Alfons, zmalał momentalnie. Nie odpowiedział nic i oddał szybkim ruchem dokumenty stalkerowi.
- A teraz wypie*dalaj stąd jak najszybciej.- Powiedział stalker śmiejąc się przeraźliwie.
Alfons, obrócił się na pięcie i szybkim krokiem zaczął kierować się w stronę ulicy. W tym momencie padł strzał. Stalker pociągnął za spust. Pan w smokingu, padł najpierw na kolana, a potem pomału osunął się na ziemię. Nastał poranek i widziałem dokładnie, krew wyciekającą z jego głowy. Weteran schował pistolet i rozpoczął przeglądanie dokumentów. Już dość widziałem. Wycelowałem. Krzyżyk w celowniku znajdował się dokładnie na jego głowie. Pociągnąłem za spust. Odgłos wystrzału sprawił że poczułem się panem sytuacji. Niestety. Jak wielkie było moje zdziwienia gdy pomimo oddanego strzału, stalker stał ciągle na nogach, spojrzał w moją stronę, i szybko schował się w domku. Nie wiedziałem co się stało. Zrozumiałem dopiero gdy pocisk, pomału opadł na dach wagonu. Przede mną znajdowała się anomalia. Stalkerzy nazwali ją duchem. Gdyż była nie widzialna i odbijała wszystkie przedmioty lecące w jej stronę. Sama w sobie nie była groźna. Odpychała cię, zostawiając na twoim ciele, kilka siniaków. Niestety, teraz zniweczyła cały mój plan. Nie chcąc być uwięzionym tu pod ostrzałem stalkera, szybko wydostałem się z wagonu przez okno i stanąłem na moście, chowając się przed betonową barierką. Rzuciłem okiem na gospodarstwo. W tym momencie, w moją stronę poleciała seria z karabinu. Pociski trafiły w mocną betonową barierkę.
- A więc to tam się ukrywasz- powiedziałem z uśmiechem.
Rozeznałem się szybko w sytuacji. Po prawej lewej znajdowało się łagodne zejście na ulicę, niestety został bym wtedy bez żadnej osłony. W między czasie nad moją głową przeleciały kolejne pociski, trafiając tym razem w wagon. Spojrzałem w prawą stronę. Most miał w tamtą stronę jakieś dziesięć metrów, lecz zejście w stronę ulicy kończyło się stromym urwiskiem, ale najważniejsze że urwisko było osłonięte przez głazy stojące parę metrów przed nim. Zacząłem się czołgać w stronę skarpy. Czołgałem się ponieważ barierka była niska i nawet w kucki byłem łatwym celem. Z każdą sekundą zbliżałem się do urwiska. Wreszcie dotarłem. Tu mogłem już spokojnie stać, gdyż moja aktualna pozycja była osłonięta przez głazy. Dalsza droga w prawą stronę była zatarasowana, wszelkim śmieciem które zostało tu rzucone po katastrofie w 86. Spojrzałem w dół. Na oko było jakieś pięć metrów. Groziło mi to złamaniem nogi, co za tym idzie pewną śmiercią, gdyż stalker ukrywający się w budynku nie miał zamiaru zostawić mnie żywego. Otworzyłem plecak. W tym momencie nie mogłem pohamować swojej radości. Miałem ze sobą kilka bateryjek. Są to artefakty pochłaniające siłę uderzenia.Nie wyglądały jakoś niesamowicie, kształtem przypominały zwykłe śrubki, były one wytwarzane przez anomalię zwaną zdrabniaczem. Kilka z nich wrzuciłem sobie do butów, kilka przymocowałem do kolan, aby uniknąć przeciążenia stawów. Nie czułem niczego specjalnego, ale wierzyłem, że nie stanie mi się nic złego. Skoczyłem. Plan zakończył się sukcesem, nawet nie poczułem upadku. Szybko odczepiłem bateryjki, gdyż przeszkadzały one w biegu, i wrzuciłem z powrotem do plecaka. W tym momencie zastanawiałem się co dalej, coraz mocnej przytulając broń do piersi. Czułem w rękach jej chłód. Myślałem gorączkowo co robić. Znajdowałem się z prawej strony środkowego filaru mostu. Jeżeli wyjdę do przodu znajdę się na otwartej przestrzeni. Na około również nie da rady, bo nie przedostał bym się przez stertę radioaktywnych śmieci, rozrzuconą na nasypie. W tym momencie wpadłem na pewien pomysł. Odczepiłem od pasa granat. Do gospodarstwa dorzucę, lecz nie zabiję stalkera, ponieważ siedzi on w jednym z okien budynku, ale na pewno będzie musiał się schować, żeby uniknąć odłamków, raz ziemi która zostanie rozrzucona na skutek wybuchu. Wtedy nie będzie pilnował północnego obszaru mostu. Plan nie był pewny gdyż nie wiedziałem w którym dokładnie oknie siedzi stalker. Ale w tym momencie nie pozostawało mi nic innego. Odbezpieczyłem granat i rzuciłem przed siebie. Celując w szparę pomiędzy mostem a głazem. Nastąpił wybuch. Nie wiele myśląc wybiegłem zza osłony. Adrenalina buzowała w moich żyłach, wybiegłem na ulicę, nie usłyszałem strzały, poczułem wielką ulgę że jednak moje spekulacje potwierdziły się w oka mgnieniu dobiegłem do domku. Wszedłem do środka. Pomieszczenie w którym się znajdowałem było nie duże. Prawdopodobnie kiedyś była tu kuchnia, wydawało mi się tak po stojącym tu piecu. Po mału rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie zauważyłem nikogo. Jako że domek był skierowany bokiem w kierunku mostu. A w tym pomieszczeniu nie było nikogo, mój przeciwnik musiał się znajdować w pokoju nad kuchnią, na pierwszym piętrze. Przez drzwi które o dziwno się zachowały pomimo biegu lat, ujrzałem schody prowadzące na górę. Skierowałem się w tamtą stronę, szedłem pomału, starając się nie sprawiać hałasu, co było nie lada wyczynem, gdyż ilość porozrzucanych rzeczy na podłodze sprawiała wrażenie labiryntu nie do przejścia. Pomału posuwałem się w kierunku schodów, do tej pory nie wydałem żadnego dźwięku, stanąłem przed drzwiami. Były ona jedynie lekko uchylone więc musiałem je otworzyć, lecz z pewnością wydadzą z siebie trzask i stalker dowie się że jestem w środku. Pewnie wciąż myśli że siedzę schowany za głazami, a rzut granatem był próbą zabicia go. Byłem w trudnej sytuacji. Gorączkowo myślałem nad tym co robić i w tym momencie zerwała się straszna wichura. Zona mi sprzyja. Hałas spowodowany przez szum drzem skutecznie ukrył dźwięk otwieranych drzwi. Znajdowałem się teraz w holu. Jakieś dwa metry przede mną znajdował się pierwszy stopień prowadzący na górą. W holu śmieci było znacznie mniej co umożliwiało swobodniejsze przejście. Dotarłem wreszcie do schodów. Wchodziłem po stopniach kiedy wichura przybierała na sile, stawałem zaś kiedy szum drzew i wiatru cichł. Zbliżałem się pomału do miejsca w którym moje oczy mogły zauważyć górne pomieszczenie, lekko wychyliłem głowę, nad podłogę. Zauważyłem stalkera, który siedział z karabinem skierowanym w stronę głazów. Nie widział mnie. Krew w moich żyłach płynęła coraz szybciej, duże krople potu wystąpiły na mojej twarzy. Cicho oparłem karabin o podłogę i wycelowałem w głowę przeciwnika. Albo ja, albo on. Taka myśl przemknęła mi przez głowę, chwilę później pociągnąłem za spust. Broń wystrzeliła. Pocisk roztrzaskał mu całą głowę, krew była na całej ścianie. Ciało stalkera bezwładnie osunęło się na podłogę. Krew pokryła miejsce w którym leżał martwy przeciwnik. Odetchnąłem z ulgą. Teraz już pewnym krokiem podszedłem do trupa. Najpierw rzuciłem okiem na ranę. Dostał dokładnie w potylicę. Części mózgu wystawały przez otwartą ranę z której ciągle lała się krew. Widok był okropny. Szybko więc odwróciłem ciało na plecy, aby nie musieć tego oglądać. Stalker był barczystym facetem. Miał około czterdziestu lat. Był obcięty na krótko, właściwie to nie miał prawie w ogóle włosów. Zacząłem przeszukiwać stalkera. W kieszeni kombinezonu, miał jakieś dokumenty, oraz kopertę z banknotami. Otworzyłem ją. W środku po za banknotami znajdowała się karteczka z cyferką- piętnaście tysięcy rubli. Niezła sumka, dokumenty, oraz pieniądze wrzuciłem do plecaka, zauważyłem również wesoło podskakujący worek, w drugiej części pomieszczenia. Od początku ciekawiło mnie co to za artefakt. Otworzyłem go. W tym momencie byłem chyba najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Oko cerbera. Za ten artefakt, ostatnimi czasy, naukowcy płacą niebotyczne kwoty pieniędzy. Artefakt miał wygląd trzech połączonych ze sobą kulek, poprzeplatanymi czerwonymi liniami. Stąd ta nazwa. Każda kulka wyglądała jak oko, były trzy, dlatego stalkerzy nazwali go „oko cerbera”. Moją uwagę zwróciła również broń zabitego. Podniosłem ją. Był to stary dobry Kałasznikow z wypisanym na kolebie imieniem „Sieryj”. Broń wyglądała by normalnie gdyby nie dziwna końcówka lufy. Ciekawe znalezisko. No nic, młody się ucieszy. Przeszukałem również plecak zabitego. Nie miał w nim niestety nic ciekawego. Zabrałem wszystkie wartościowe rzeczy, i wyszedłem z domku. Postanowiłem jeszcze zbadać zwłoki Alfonsa. Podszedłem do ciała. Krew która wypływała z rany na głowie, już zakrzepła. Był on nie wysokim mężczyzną, z małym zarostem, oraz długimi kruczoczarnymi włosami. Był on ubrany w gustowny smoking, lakierki, które niestety były ubrudzone błotem. Z ciekawości, podwinąłem kołnierz garnituru i sprawdziłem metkę. Garnitur był od Armaniego. No ładnie. Bogaty klient. Przeszukałem go. Jedyną wartościową rzeczą był złoty szwajcarski zegarek. Postanowiłem go zatrzymać. Patrzyłem jeszcze przez chwilę na trupa, nie mogąc sobie wyobrazić że głupota ludzka może być tak wielka. Zadanie zostało prawie wykonane, muszę teraz jedynie zanieść dokumenty do szefa, odebrać zapłatę i po sprawie. Wychowywany przez Zonę przez tyle lat, nauczyłem się cierpliwości, pracowitości i sumienności, oraz tego że dobre rzeczy nie przychodzą zbyt łatwo. Dla tego teraz wydawało mi się to zbyt piękne. Ale nie dowiem się póki nie oddam teczki szefowi. Nie pozostało mi nic innego jak udać się w stronę fabryki Rostok, aby dokonać transakcji. Moje przygody dopiero się rozpoczęły.


Mam nadzieję że się spodoba. To dopiero początek, jeżeli się spodoba C.D.N :D
Awatar użytkownika
SpRiTeo
Kot

Posty: 38
Dołączenie: 24 Sty 2010, 21:24
Ostatnio był: 25 Lut 2011, 18:00
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: VLA Special Assault Rifle
Kozaki: 0

Reklamy Google

Re: "Tajne archiwa"

Postprzez Alchemik w 06 Mar 2010, 14:26

Opowiadanie aż błaga o kontynuację :E .Czekam na rozwinięcie.Warto by było, gdyby do głównego bohatera doczepił się jakiś młodzik, który by upierdliwie za nim chodził i przeszkadzał w pracy.Opowiadanie nabrało by ciekawego klimatu.
Alchemik
Weteran

Posty: 656
Dołączenie: 17 Lut 2010, 12:59
Ostatnio był: 09 Sie 2017, 22:09
Ulubiona broń: --
Kozaki: 207

Re: "Tajne archiwa"

Postprzez SpRiTeo w 14 Mar 2010, 11:16

2.Transakcja

Słońce pomału witało do Zony. Blady blask promieni słonecznych coraz bardziej ogarniał, jak by zaspaną jeszcze ziemię. Promienie raziły dość mocno w oczy. Gdyby nie anomalie, mutanty, oraz fiuty pragnące zarobić na twojej śmierci, byłby to nie wątpliwie wspaniały, letni dzień. Pamiętam jeszcze jak w liceum, takie dni jak ten spędzałem z kumplami na boisku. Było wspaniale. Beztroska, radość z życie, brak zmartwień o lepsze jutro. Teraz to jednak minęło. Tutaj każdy twój krok może być ostatnim.
Szedłem pomału przez bezkresne połacie całego zasranego żelastwa które zostało tu wyrzucone po awarii reaktora numer cztery w 86’. Cel mojej podróży znajdował się na północy. Fabryka Rostok. Z każdym krokiem zbliżałem się do niej. Przyjemny letni wietrzyk chłodził spocone czoło. Jednak mięśnie z każdą chwilą stawały się słabsze. Nie dość że niosłem dużo ekwipunku, to jeszcze przez całą noc spędzoną w wagonie nie spałem.
Pokonując kolejne połacie terenu, wyszedłem na asfaltową drogę. Była ona podziurawiona w wielu miejscach prawdopodobnie przez czas który minął od jej położenia. Słońce coraz mocniej raziło oczy. Prawą ręką starałem się osłonić przed jakże dezorientującymi w tym momencie promieniami. –Tak- pomyślałem w duchu.- do końca drogi zostało jakieś trzysta metrów. Później trzeba będzie iść przez polanę- Miejsce, którym miałem kontynuować wędrówkę nazwałem polaną dla dodania sobie otuchy. Powszechnie stalkerzy nazywali ją „Stepem Śmierci”, a to dlatego, że w tamtym rejonie znajdowała się masa anomalii zwanych „pochłaniaczami”. Natura tej anomalii oraz sposoby jej zachowania nie były nikomu znane. Anomalia ta była uznawana za jedną z większych tajemnic Zony. Miała ona również specyficzne cykle. Podczas jednego mogłeś w nią wejść i nic ci się mogło nie stać. Słyszałeś jedynie ostrzegawczy syk i dziękowałeś Bogu że anomalia była uśpiona. Innym razem mogłeś zostać odrzucony przez nią na dwadzieścia metrów z oderwaną nogą. Resztę dokończyły by wilczary. Prościej mówiąc zwykłe zmutowane wilki, których na polanie było bardzo dużo. Jeden osobnik nie sprawiał kłopotu i dla doświadczonego stalkera nie był najmniejszym problemem, jednak cała wataha tych stworzeń to co innego. Jeżeli rzuciły się za tobą w pogoń, nie mogłeś myśleć o obronie. Trzeba było uciekać i modlić się, żeby nie wpaść na anomalię lub zbłąkaną kulę.
Po paru minutach blask promieni słonecznych był o wiele bardziej znośny niż poprzednio. Spojrzałem na zegarek. Nie wiedzieć czemu nie popatrzyłem na wskazówki, w tym momencie stanęło mi przed oczami momenty które doprowadziły do tego że tu trafiłem. Wladimir. Zasrany gnojek. Nigdy mu tego nie wybaczę. Kiedyś cię znajdę! Obiecuję...
Z otumanienia wyrwał mnie mocniejszy podmuch wiatru. Z każdym krokiem zbliżałem się do polany. Czułem narastającą niepewność. Oby „wiatrak” wciąż działał. W tym momencie spojrzałem w lewo i uśmiechnąłem się. Stał tam jeden słupek, pomalowany na biało, gdzie niegdzie przeżarty przez rdze. Dawniej odmierzał on prawdopodobnie ilość kilometrów. Dokąd? Tego właśnie nikt nie wie. On jako jedyny przetrwał wszystkie lata. Była na nim wymalowana czarną farbą cyfra trzynaście. Dla niektórych zły znak, lub inny zabobon, dla mnie liczba ta była szczęśliwa. W tym miejscu trzy lata temu, gdy byłem jeszcze kotem znalazłem swój pierwszy artefakt...
Nie był on ani wartościowy, ani rzadki, ale dla świeżo upieczonego stalkera pierwszy artefakt, był swoistym chrztem w zonie. Był jak pierwsza bójka w szkle, jak pierwszy pocałunek. Przywoływał tyle wspomnień. Artefakt który znalazłem obok tego właśnie słupka stalkerzy nazywali „stokrotką”. Nie był on rzadkością. Na „stacji” można było za niego dostać jakieś siedemset-osiemset rubli. Niby żadna kwota. Ale jednak można było za te pieniądze kupić trzy magazynki do kałacha. Tak wyglądał w strefie handel. Stalkerzy znajdowali artefakty, sprzedawali albo u naukowców, albo u handlarzy. Z pieniędzmi, biegli na targ, kupowali środki potrzebne do życia w strefie. Jeżeli coś zostało, odkładali na powrót do wielkiej krainy.
Powszechnie wiadomo że najbardziej cenionym i odwiedzanym przez handlarzy miejscem była „stacja”. Znajdowała się ona na terenie wysypiska. Dawniej był to swoisty punkt przeładunkowy towarów. Duży hangar, z przylegającym do niego peronem, zamieniono na istne centrum handlowe. Można było tu dostać wszystko. Najbardziej wzbogacił się na tym Martyn. On jako pierwszy wpadł na pomysł utworzenia w tym miejscu targu. Kupcy jeszcze w czasach kiedy bandyci byli zjednoczeni i twardą ręką rządzili wysypiskiem, nie mieli gdzie sprzedawać swoich towarów, często padali ofiarami rabunków. Martyn, człowiek-interesu nie bogacił się na cierpieniu innych, lecz uczciwie postanowił sprytem zarobić pieniądze. Wypatrzył sobie tę halę, spośród wszystkich innych miejsc. Najpierw poszedł do szefa bandytów, Remika, uprzednio zabrał ze sobą dużą sumę pieniędzy. I „wykupił” na własność całą „stację” oraz obiecał płacić co tygodniowy haracz „ za ochronę” interesów, a w zamian dostał gwarancję nie naruszania kupców na terenie wysypiska. Jako iż miał on wtyki u stalkerów, szybko rozniosła się plotka o bezpiecznym punkcie handlowym. Z początku straganiarze nieufnie podchodzili do Martyna. Lecz jego wesoły charakter i uczciwość sprawiły, że „stacja” szybko stała się oblegana przez kupców wszelkiej maści. Martyn bogacił się z dnia na dzień, bandyci dostawali procenty. Wszystko było by tak jak dawniej, gdyby Remikowi nie zachciało się zagarnąć interesu. Porwali Martyna, postawili go twarzą do anomalii i zagrozili że następnym razem go do niej wepchną jeżeli nie zostawi interesu w spokoju. Takiego obrotu sprawy nikt się nie spodziewał, więc Martyn, zaczął obmyślać plan zemsty. Posłużył się do tego celu bogatymi handlarzami, oraz swoimi znajomościami w szeregach stalkerów. Na początku pod pretekstem spakowania rzeczy, wszedł na tren stacji, i wytłumaczył bogatszym straganiarzom, co im grozi, jeżeli nie pomogą mu finansowo zebrać ekipy i odbić, stacji. Wszyscy pamiętali ile krwi zostało przelanej przed wybudowaniem tu bazaru, więc każdy, i bogaty i biedny, dorzucił się na zakup broni i zwerbowanie ludzi. W tym samym czasie Martyn obmyślał plan ataku na twierdzę bandytów z przywódcą Stalkerów. Martyn i szef frakcji, nazywali go Kaznodzieją mieli spore porachunki z bandytami, więc szybko przystał na propozycję i obiecał zaatakować południowe granice wysypiska w najbliższym czasie. Kolejnym krokiem Martyna w celu pozbycia się żelaznej ręki wiszącej nad jego głową, było zwerbowanie oddziału doborowych strzelców. Wybór padł na Najemników. Co prawda, sporo liczyli za wykonane zadanie, ale nie zadawali pytań i doskonale wykonywali powierzoną im pracę. Pieniędzy zebranych od handlarzy były krocie, więc Martyn zwerbował oddział dwudziestu znakomitych ludzi. Za wykonane zadanie zapłacił im z góry. I tak pewnej nocy rozpoczęła się zagłada tyrani rządzącej wysypiskiem. Równo o 2:30 Oddziały Najemników odbiły skład. Zaskoczeni bandyci nawet nie zdążyli wyciągnąć broni i stawiać czynnego oporu. Wszystkich wzięto do niewoli. Następnie z rozkazu Kaznodziei rozstrzelano. Podczas gdy Najemnicy zajmowali Stację, oddziały stalkerów po udanym ataku na południowe granice kierowali się w stronę głównej bazy Bandytów. Znajdowała się ona w hangarze, służącym niegdyś do naprawy pociągów. Walka o hangar trwała trzy godziny, poległo zaledwie siedemnastu stalkerów, przy zabitych stu dwudziestu ośmiu Bandytach.. Operacja zakończyła się pełnym sukcesem i przez następny rok, rejon wysypiska stał się bardzo dobrze rozwiniętym handlowo miejscem, a Martyn stał się swoistym Donem Corleone Strefy. Niestety od dwóch lat zdarzają się przestępstwa, ale na szczęście do tej pory bandzirom nie udało się zjednoczyć, a mniejsze grupy stanowią niewielkie zagrożenie.
I znowu się zamyśliłem, ostatnio często mi się to zdarza. Mózg potrafi płatać różne figle. Raz jest czujny, a raz kompletnie nie zdolny do pracy. Prawdopodobnie ze zmęczenie mój przechodził teraz w ten drugi stan. Wolnymi krokami dochodziłem do polany. Jeszcze tylko kilka metrów i stanę twarzą w twarz ze śmiercią. Oczywiście mógłbym obejść ją z lewej lub z prawej, ale miał bym godzinę w plecy. A tego nie chciałem. Dokumenty trzeba było donieść jak najszybciej.
Zatrzymałem się w miejscu gdzie na asfalcie stopniowo była rozrzucona ziemia. W tym miejscu zaczynała się polana. Spojrzałem przed siebie. W oddali na błękicie sklepienia malowały się paręnasto piętrowe wieżowce. Prypeć. Jedynie raz byłem w tym jakże ponurym mieście i nie wspominam tej wyprawy za dobrze. Fabryki Rostok z tego miejsca nie widziałem ponieważ drzewa rosnące po lewej stronie drogi zasłaniały widok. Znów spojrzałem przed siebie. Serce zaczęło bić szybciej. Poczułem lekkie mrowienie w prawej ręce. Nie wiem czy było one spowodowane strachem czy też przez zmęczenie. Szybko potarłem dłońmi o siebie. Polana.... Cholerstwo wyrosło jak z pod ziemi po pewnej emisji która miała miejsce jakieś dwa miesiące temu. Niegdyś zwykły plac niewykorzystanego terenu. Dziś jedno z bardziej dokuczliwych i śmiercionośnych miejsc w zonie. Spojrzałem na biegające po prawej stronie stado wilczarów. Cała wataha. Cholerny świat.... Wygrzewały się one w promieniach wschodzącego słońca. Nie wyczuły mojej obecności gdyż wiatr wiał ze wschodu na zachód. To dobrze. Stado znajdowało się jakieś trzysta metrów ode mnie. Postanowiłem od miejsca w którym się znajduję, stopniowo kierować się na lewo. Dzień był coraz cieplejszy. Ekwipunek zaczął mi ciążyć coraz bardziej. Nogi stały się jak z waty. Zawsze przed wykonywaniem jakiegoś zadania grożącego śmiercią ogarniała mnie bezsilna niemoc. Jednak z dnia na dzień potrafiłem coraz lepiej nad nią panować. Usiadłem. Wyjąłem z plecaka manierkę wypełnioną wodą. Pociągnąłem spory łyk. Od razu poczułem się rześko. Lekko postękując wstałem z miejsca, zapakowałem manierkę i wyciągnąłem „wiatrak”. Było to urządzenie służące wykrywania zmian pola magnetycznego w powietrzu. Wykrywacz był zbudowany z drewnianej deski, służącej jako wspornik całej konstrukcji, oraz magnezu sztabkowego zawieszonego na gwoździu. Urządzenie prostej konstrukcji, jednak uratowało już nie jedno życie. Ustawiłem wiatrak na sprężynowym wsporniku żeby mieć pewność że urządzenie znajduje się dokładnie w poziomie. Część magnezu oznaczona literką N skierowała się dokładnie na północ. Więc nie było przede mną żadnej anomalii. W międzyczasie wyjąłem z plecaka sporą garść kamyków. Wziąłem jeden z nich do prawej ręki i cisnąłem nim przed siebie. Kamyk opadł w naturalny sposób. Pomału ruszyłem przed siebie. Zatrzymałem się dwa metry od miejsca gdzie opadł rzucony kamień. Znów położyłem na ziemi wiatrak. Wskazówka nieznacznie przechyliła się w prawą stronę. Wziąłem do ręki kolejny kamień i rzuciłem nim po linii w jakiej była ustawiona wskazówka. Tym razem obiekt przeleciał jakieś pięć metrów, po czym nastąpiło dość głośne stuknięcie, które przypominało szczęk przesuwanego zamka w kałasznikowie, i kamień gwałtownie poleciał w moją stronę. Na szczęście w porę zorientowałem się co może się stać i przykucnąłem. Kamyczek przeleciał metr nad moją głową. Pomału wstałem, rozglądając się nie ufnie po terenie na którym się znajdowałem. Jako że wskazówka łapała sygnał najbliższej anomalii, miałem pewność że w promieniu pięciu metrów ode mnie na nic nie wpadnę. Starałem się nie myśleć o grożącym mi niebezpieczeństwie, gdyż to zwykle dekoncentruje i można popełnić jakiś głupi, błąd, który może cię kosztować życie.
Droga jak na razie była prosta. Nie najeżona zupełnie żadnymi trudnościami. Małymi kroczkami szedłem do przodu. Byle tylko wyrwać się z tego miejsca. Byłem mniej więcej pośrodku pola anomalii. Kiepskie miejsce na piknik. W tym miejscu najbardziej dał się słyszeć szum dobiegający z anomalii. Szum dokładnie taki sam jak nad morzem. Czasami wielu stalkerów pochodzących z regionów nadmorskich, przychodziło tu posłuchać i przypomnieć sobie jak kiedyś wyglądał dom. Nierzadko stawali się oni pożywieniem dla dzikich bestii.
Cała operacja przejścia przez ten teren odbywała się bez najmniejszego problemu, miałem nadzieję na szybkie i bezpieczne wydostanie się z kłopotów. Tak bezczynnie rozmyślając kierowałem się na północny zachód. W tym momencie, z lewej strony padł strzał. Byłem kompletnie zaskoczony, rzuciłem się na ziemię. Szybko z ciągnąłem z ramienia swój karabin, spojrzałem przez celownik ACOG na zachód. Jakieś pięćset metrów ode mnie, pewien stalker strzelał z karabinu do dwóch snorków. Wiedziałem że biedaczek zginie, gdyż nie wyglądał on na doświadczonego. Wyjąłem z plecaka lornetkę, dla lepszego poznania sytuacji. Stalker stał na dachu bardzo starego Kamaz-a strzelając ze skróconego AK-47 do dwóch próbujących strącić go stamtąd snorków. Nie były one łatwym celem, gdyż zwinność i szybkość tych stworzeń sprawiała z nich bardzo trudnych i wymagających przeciwników. Stalker w akcie panicznego strachu strzelał długimi seriami, pudłując raz za razem. Po minucie takiego teatrzyku najwyraźniej skończyła mu się amunicja. Wyczerpany przerażony chłopaczek, wyjął z kabury pistolet. Gdyby nie to pole anomalii w środku którego się teraz znajdowałem z pewnością pobiegł bym tam i pomógł mu w nierównej walce. Niestety, z położenia w jakim byłem mogłem się tylko przyglądać i modlić o szczęście dla niego. Stalker coraz bardziej tracił pewność siebie. Stwory biegały na około pojazdu, w pewnym momencie gdy ogień stalkera skierowany był na lewo od ciężarówki, z drugiej strony zaskoczył go drugi przeciwnik. Skoczył na niego. Masa jego ciała zwaliła go z dachu. W tym momencie stracił on całkowicie kontrolę nad swoim zachowaniem i rzucił się do panicznej ucieczki. Niestety stwory były od niego szybsze. Jeden z nich skoczył mu na plecy wgryzając się w jego szyję. Widziałem długi strumień krwi tryskającej z jego szyi. Prawdopodobnie aorta została uszkodzona. Nie było szans. Drugi potwór po chwili dogonił swojego towarzysza. Obydwa monstra przez chwilę stały nad stalkerem. Po czym jeden z nich z nieziemską wręcz siłą roztrzaskał mu głowę piorunującym uderzeniem pięści.
Niestety, zona jest surową nauczycielką. Daje i odbiera. Takim prawem rządzi się ten świat.
Podczas gdy przez lornetkę ze względnie bezpiecznego miejsca obserwowałem sytuację usłyszałem za sobą przeraźliwy ryk. Momentalnie odwróciłem się na plecy i zauważyłem szarżującego w moją stronę wiczara. Wiele miesięcy spędzonych w tym miejscu wyostrzyło mi refleks niemalże do maksimum i nawet mimo przeraźliwego zmęczenia, o którym nie myślałem, z szybkością błyskawicy, wyciągnąłem nóż, wziąłem zamach i w momencie kiedy wilk był na wyciągnięcie ręki, wykonałem cięcie. Nóż myśliwski trzymany prze ze mnie w prawej dłoni, kolistym ruchem wbiłem w jego głowę. Wilk głośno zaskamlał po czym ustąpił napór jego mięśni i bezwładne ciało przewróciło się na ziemię. Odetchnąłem z ulgą. Szybko podniosłem się i rozeznałem w terenie. Spojrzałem na wschód. Reszta stada wciąż wylegiwała się w ciepłych promieniach wschodzącego słońca. Odciąłem wilkowi puszysty ogon ze skołtunioną sierścią, gdyż były one w cenie. Owinąłem trofeum w starą szmatkę i włożyłem do plecaka.
Pomału wstałem, głowa rozbolała mnie od monotonnego szumu anomalii. Chciałem wyjść z tego miejsca jak najprędzej. Niestety, pośpiech bywa zgubny, więc cierpliwie dreptałem małymi kroczkami do przodu. Moja wędrówka pomiędzy anomaliami trwała jeszcze piętnaście minut. Nie zdarzyło się nic specjalnego. W końcu po długiej godzinie błądzenia pomiędzy niewidzialnym labiryntem anomalii wydostałem się z niego. Jakieś dwadzieścia metrów przede mną znajdował się wjazd do tunelu kolejowego. Drogę tarasował przewrócony wagon. Nikt nigdy nie odważył się wejść do środka. Stalkerzy powiadają że dzieją się tam dziwne, nawet jak na zonę rzeczy. Podobno słyszysz duchy zmarłych w strefie ludzi, mózg od nadmiaru informacji powiększa się i w końcu, czaszka nie mogąca dłużej utrzymać wciąż powiększającego się organu pęka. Wierzyć czy nie tym historiom tunel był z pewnością przerażający. Już wielu stalkerów przepadło w nim bez śladu. Nie chciałem być następnym, lecz z góry był wręcz idealny widok na okolicę. Przed wyruszeniem w dalszą podróż postanowiłem zbadać sytuację. Czarne chmury pomału zakrywały słoneczne niebo. Nadciągała ulewa. Chłodny, gwałtowny podmuch wiatru sprawił że poczułem się nie swojo. Zapiąłem ostatni guzik pod szyją w mojej kurtce. Pomału zbliżałem się do nasypu. Tory które prowadziły na zewnątrz zostały już dawno rozebrane. Pomału wdrapałem się na sam szczyt. Rozciągał się stąd przepiękny widok, na północne obszary strefy. W oddali nieśmiałymi konturami malowały się rysy fabryki Rostok.
Przede mną znajdował się mały zagajnik. Zmutowane drzewa i krzewy tworzyły obraz jak z horroru. Wrażenie to potęgowała jeszcze burza, która miała się prawdopodobnie rozpętać. Zsunąłem się z nasypu, ściągając za sobą nieco piasku i żwiru. Otrzepałem spodnie. W tym momencie ujrzałem na materiale spodni krew. Przestraszyłem się nie na żarty i szybko próbowałem znaleźć i opatrzyć ranę która jak mi się wydaje znajdowała się na nodze. W tym momencie cienka struga krwi spłynęła na ziemię po mojej lewej dłoni. Cholera jasna. Prawdopodobnie, podczas gdy wbiłem wilkowi nóż w głowę musiał mnie ugryźć w rękę, którą mimowolnie zasłoniłem twarz. Rana nie wydawała się być groźna, mimo iż obficie ciekła z niej krew. Wyjąłem z plecaka gazę oraz bandaż. Gazik przyłożyłem bezpośrednio na ranę owijając ją bandażem. Wiedziałem że jak dojdę do Rostoku, spiję się w miejscowym barze. Trzeba odreagować problemy. Wielu stalkerów tak robi. Wielu z nich też popada w nałóg. Na szczęście mnie on nie dotyczył. Piłem rzadko. Dla ukojenia nerwów, oraz kolejnej już próby przeanalizowania wydarzeń, które sprawiły że tu trafiłem.
Pomału, wolnymi krokami zagłębiałem się w zagajnik. Szedłem spokojnie. Miarowym krokiem posuwałem się naprzód, zręcznie wymijając drzewa i krzewy. W pewnym momencie poczułem strach. Nieuzasadniony strach. Zagrzmiało... W tym momencie zaczął padać deszcz. Ziemia zaczęła nabierać wody i po chwili, ślizgałem się na podmokłym terenie. Czułem czyjś oddech na plecach. Świat w oka mgnieniu zaczął robić się szary i ponury. Wiatr przybrał na sile. Poczułem lęk. Chciałem jak najszybciej wydostać się z tego miejsca. Nerwowo zacząłem rozglądać się dookoła. Mroczne gałęzie drzew sprawiały wrażenie pazurów, które w każdej chwili gotowe były mnie złapać. Szedłem coraz szybciej. Niemalże czułem mrok i czerń ogarniającą zagajnik. W głowie zaczęły kłębić mi się myśli. Co to może być. Czy to jakiś mutant? Czy anomalia? Nie mogłem ich od siebie odrzucić. Serce zaczęło bić szybciej. Teraz już nie szedłem, lecz biegłem. Uciekałem. Sam nie wiem przed czym. Biegłem przed siebie co chwila tracąc równowagę na podmokłym terenie. Co chwila wpadałem też na drzewa i rozcinałem sobie otwarte miejsca ciała o ostre jak brzytwy gałęzie. Nie czułem bólu. Adrenalina wypełniająca moje ciało skutecznie neutralizowała uszkodzone nerwy. Strach wypełniał moje serce. Coraz szybciej pokonywałem las. Co raz mocniej czułem również czyjąś obecność za swoimi plecami. Co chwila odwracałem głowę. Być może jeszcze to coś nie było wystarczająco blisko. Ale ja to czułem. Ciemność i mrok. Straszne chwile.
W pewnym momencie, drzewa i krzewy zaczęły się przerzedzać. Mroczny świat natury zaczął ustępować terenom zurbanizowanym. I w tym momencie przestałem się bać. Nie wiedziałem co się stało. Ten zagajnik sprawił że poczułem strach. Dużo razy w życiu bałem się ,ale to czego doświadczyłem przed chwilą nie było podobne do przeżyć z przeszłości. W tym momencie ujrzałem przed sobą tory kolejowe. Stały na nich zniszczone przez czas oraz rdzę wagony, gdzie niegdzie lokomotywy z charakterystyczną czerwoną gwiazdą na „masce”. Znałem to miejsce. Tory zaczynały się nagle. Prowadziły jedynie na północ. Nie było rozwidlenia w inne kierunki. Niektórzy sądzili że po prostu jakaś anomalia zniszczyła je i zachował się jedynie fragment stąd do fabryki Rostok. Pomału, spokojnym krokiem kierowałem się ku celu mojej wędrówki. Zmęczenie nasilało się z każdą minutą. Ale czułem że dam radę.
Silny charakter był moim nieodłącznym towarzyszem. Jeszcze w czasach szkolnych kiedy to byłem jednym z kozłów ofiarnych nie potrafiłem sobie radzić z presją i oszczerstwami innych ludzi. Byłem potulny jak baranek. Nie reagowałem na żadną zaczepkę, mimo iż w głębi duszy raniło mnie to bardzo. Nie miałem żadnego przyjaciela. Któregoś dnia, szkolny cwaniaczek „Kowal” zaproponował mi żebym rozwiązał z nim swoje problemy po męsku. Wtedy nie miałem zamiaru stawać do walki z tym bykiem. Był on mniej więcej mojego wzrostu, ale co najmniej dwa razy szerszy niż ja. Kiedy odmówiłem, wymierzył mi on siarczysty policzek.. Wtedy coś we mnie pękło. Poczułem żądzę zemsty. Odwróciłem się w oka mgnieniu i z niesamowitym impetem wymierzyłem Kowalowi cios w skroń. Przez kilka sekund stał on na nogach, po czym bezwładnie osunął się na posadzkę. Co prawda dostałem niezłą naganę, ale czułem że już nigdy więcej nie będę poniżany. I tak narodziła się moja pasja do sztuk walki. Mając 14 lat zacząłem uprawiać boks. Ostatni trening odbyłem w tym feralnym dniu....
Z każdym krokiem zbliżałem się do fabryki. Niebo było pochmurne. Nie pozostało już nic, nawet senny majak, nawet skrawek wspomnienia z rana, kiedy to promienie słońca, w tak piękny sposób obejmowały swoim ciepłem skażoną strefę.
Wydłużałem kroki jak najdalej potrafiłem. W pewnym momencie poczułem słodkawy, duszący zapach rozkładających się ciał. Z każdym posunięciem naprzód ten zapach się nasilał. W pewnym momencie zobaczyłem stojący na jednym z bocznych torów wagon, cały obryzgany krwią, a na nim napis „ Każdy kto ośmieli sprzeciwić się naszemu świętemu celowi skończy jak te szczury” słowa te brzmiały przeraźliwie i złowieszczo, zwłaszcza w tak pochmurny dzień. Pod wagonem leżało pięć ciał. Podszedłem bliżej starając się zasłonić usta i nos, chusteczką. Z pewnej odległości obejrzałem ciała. Naszywki na mundurach identyfikowały zabitych jako żołnierzy Powinności. Każde z ciał było przewiercone na wylot kulami karabinowymi. Oraz każde z nich posiadało otwór po strzale w głowę. Najprawdopodobniej oprawcy strzelili każdemu raz w łeb, aby upewnić się że wszyscy nie żyją. Tak, zrobili to Mestyci. Pieprzeni fanatycy. Byli gorsi od Monolitian, bo ci drudzy działali w centrum zony. A tych mogłeś spotkać za każdym zakrętem. Obecnie ich frakcja była w mizernym stanie. Ukrywali się oni w lasach. Budowali prowizoryczne domki na drzewach. Myśleli że las będzie dla nich ochroną. Mylili się. Ich największym błędem było zadarcie z Powinnością. Strzelali oni do każdego kto nie należał do ich frakcji. Ich celem było „wyplenienie ze świętego miejsca niewiernych”. Palanty. Na początku mieli małe utarczki z bandytami i stalkerami. Napadów prowadzili z lasu znajdującego się na północnym zachodzie od wysypiska. Nikt oprócz nich się tam nie zapuszczał. Wielu stalkerów przepadło w nim bez śladu. No i pewnego razu patrol powinności, obchodził akurat „dwustumetrówkę”. Czyli patrolował teren na dwieście metrów od posterunku. Mestyci, młodzi chłopcy pragnący wybić się w hierarchii aż rwali się do walki. W pewnym momencie jeden z nich wystrzelił w stronę trzech idących ludzi z obrzyna. Trafił jednego. Zginął na miejscu. Za to dwóch jego kompanów. Przykładnie wyszkolonych żołnierzy, wypuściło serię czterdziestu pocisków z każdej broni w stronę ukrycia chłopaczków. Stalkerzy którzy ich widzieli nie byli w stanie utrzymać swojego żołądka na właściwym miejscu. Widok był okropny. Cztery ciała leżące na zaledwie dwóch metrach kwadratowych, splecionych ze sobą poodrywanymi kończynami jak jakiś anormalny syf. Jak to w Powinności bywa. Śmierci kompana się nie wybacza. Komisarz Wańczuk rozkazał zniszczyć wszystko co należało do tej sekty i pewnego wieczoru wybrali się do rdzawego lasu. Tamci myśleli że drzewa ochronią ich przed kulami i mieli rację. Nie przewidzieli jednak faktu że, oddział. Ba! Kompania powinności, była wyposażona w miotacze ognia. Nastąpił w tedy pogrom wszystkiego co nie nosiło kombinezonów PSZ w charakterystycznych Czarno-Czerwonych kolorach. Stalkerzy którzy z dala obserwowali zamieszanie, myśleli że w Elektrowni nastąpił kolejny wybuch. Łuna pożaru oświetliła niemal całą strefę. Powinnościowcy wypalili pół „Rdzawego Lasu”. Mutanty żyjące na tych terenach, w popłochu przedostawały się na północ tym samym nieźle urządzając monolitian znajdujących się w Prypeci. Powinność odniosła wielki sukces. Największą chwałę zdobył jednak ich technik „Kerbi” , który skonstruował te cudeńka. Powinność zaczęła odnosić się do idei komunistycznych, a to wszystko przez Komisarza Wańczuka, zapalonego komunistę. A ich mundurach, hełmach, oraz naszywkach, zaczęła się pojawiać czerwona gwiazda. Jeszcze bardzo temu toczyli oni konflikt z wolnością. Cóż biedny był los biedaków z Magazynów Wojskowych...
Z każdym krokiem ulewa nasilała się, deszcz skutecznie ograniczał widoczność, odszedłem od ciał żeby nie musieć dłużej patrzeć na ten obrzydliwy widok. Szedłem kolejne pięć minut.
Wreszcie dotarłem do pierwszych zabudowań, tajemniczej Fabryki Rostok. Była godzina czternasta, ale przez deszcz oraz wszechobecną szarość otaczającego świata, mogłoby się wydawać że jest już godzina wieczorna. Zarzuciłem broń na ramię. Wolnym, miarowym krokiem, kierowałem się do budki, która kiedyś służyła za pomieszczenie służbowe. Będąc jakieś trzydzieści metrów od owej budki, w moje oczy został skierowany mocny reflektor. Oczy raził mocny snop światła, nic nie widziałem. Spokojnie podniosłem ręce do góry. Słyszałem trzask przesuwanego suwadła w RKM-ie. Wiedziałem że z tymi z Powinności nie ma żartów więc posłusznie wykonywałem czynności świadczące o dobrych intencjach.
Stalkerzy widząc, że nie jestem jakimś cholerstwem przywiedzionym tu po świeże mięso, przygasili nieco reflektor, jednak karabin maszynowy wciąż był skierowany w moją stronę.
-Podejdź no tu włóczęgo!- Zagrzmiał głos dowódcy posterunku. Posłusznie, nieśpiesznym krokiem podszedłem do niego.
-Gdzie to się wybieramy? Nie wiesz że mamy kwarantannę?.- Z nikłym uśmiechem zapytał dowódca. Był on już w nieco podeszłym wieku, na oko miał pięćdziesiąt lat. Był on drobnym mężczyzną o niemym wyrazie twarzy. Nie można było z niej odczytać zupełnie niczego. .Jednak w tym momencie dojrzałem w jego ciemnym jak noc oku, przebłysk. Chciał zarobić. Przyjrzałem się jego ubiorowi. Podstawowy pancerz powinności z charakterystyczną czerwoną gwiazdą na prawej piersi. W ręku dzierżył skróconą wersję karabinu Kałasznikow. Podrapał się po zarośniętym podbródku.
-No co się tak patrzysz? Jak już mówiłem przejścia nie ma.- Podsumował z wyższością.
-Kiedy ja naprawdę muszę się tam dostać- Pomału cedziłem słowa, wyciągając przy tym, dość spory plik banknotów, wciskając je do chudej dłoni starca.
-No, no szefuniu!- zagwizdał. – Widzę że interesy to ty umiesz załatwiać. Wpuścić go!.- W tym momencie erkaem cały czas wycelowany w moją stronę przez barczystego żołnierza powędrował lufą ku niebu. Przejście stało otworem. Nie spiesząc się mijałem betonowe ściany fabryki. Szedłem wąską uliczką, co jakiś czas spoglądając na zachmurzone niebo, jak by chcąc znaleźć tam oznaki końca mojej męki...
W pewnym momencie uliczka lekkim łukiem wiodła w prawą stronę. Po drodze minąłem kolejny patrol, który nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Pomału doszedłem do żelaznej bramy. Lewa część stałą otworem i przez nią wślizgnąłem się dalej. Znajdowałem się teraz na dość obszernym placu. Był on zawalony po brzegi różnościami. Handlarze przychodzący tu z różnych zakątków zony, porozstawiali swoje towary na drewnianych skrzynkach. Co bogatsi stawiali parawany, chroniąc swoje dobra przed deszczem. Na placu paliły się dwa ogniska. Co chwila stojący nieopodal stalker, dorzucał do niego jakąś nieznaną substancję, co sprawiało że ogień w palenisku nie poddawał się naporom wody i nie gasł. Na placu panował ogromny zgiełk. Ruszyłem w stronę starej dzwonnicy która niegdyś wybijała godzinę szesnastą i szczęśliwi pracownicy kończyli robotę i udawali się na zasłużony spoczynek. Dziś mieścił się tam Bar. Pomału, bez pośpiechu, lawirując pomiędzy stalkerami, wszedłem do baru. Otworzyłem drewniane drzwi i znalazłem się w sali, zewsząd wypełnionej zapachem tytoniu oraz alkoholu. Nie było zbyt tłoczno, gdyż o tej porze była godzina handlowa i stalkerzy na zewnątrz próbowali zarobić, aby później przepić, przegrać, po prostu roztwonić zarobione ruble. Bo na co innego właściwie można było tu przeznaczać pieniądze. Większość ludzi nie miała już po co wracać do wielkiej krainy. Byłem jednym z nich...
Bar był dość duży, w godzinach naporu największej ilości klientów potrafił obsłużyć ich wszystkich. To tutaj miałem odbyć transakcję z Bobrem, swoim szefem. Nerwowo rozglądnąłem się po sali. W końcu zauważyłem go siedzącego przy stoliku niedaleko lady barowej, smacznie popijającego coś z filiżanki. Podszedłem do niego. W końcu i on mnie zauważył. Uśmiechnął się tylko i wykonał gest zapraszający mnie do stolika. Oczy ciążyły mi niesamowicie, miałem ochotę rzucić wszystko i położyć się spać, choćby tu na podłodze, na samym środku Baru. Ale wrodzona wytrwałość wysyłała impulsy do mózgu. Najpierw interesy, potem odpoczynek. Zasiadłem naprzeciwko Bobra na krześle. Siedziałem twarzą do lady barowej. Spojrzałem swojemu szefowi prosto w oczy. Nie był on zwyczajnym stalkerem jakich można było spotkać w zonie. Miał on znacznie ciemniejszą cerę, Ciemne włosy średniej długości, błyszczące sprytem, czarne oczy, oraz równie ciemną kozią bródkę. Był on Turkiem.
- Widzę cię żywego! Więc mam nadzieję że zadanie zostało wykonane bez problemów?- Zainteresował się Bóbr. W jego wymowie można było usłyszeć jak miękko z charakterystyczną domieszką litery „h” wymawia wyrazy z literą „r”.
- Oczywiście- Powiedziałem z zadowoleniem wyciągając z plecaka lekko pogniecioną teczkę.- Tu są wszystkie dokumenty. Zostały dokładnie zapakowane i otaśmowane, więc nic im się nie stało.
- Bardzo dobrze, bardzo, od miesięcy szefa interesują te sprawy. Jak wiesz ja jestem tylko wysłannikiem. W każdym razie świetnie się spisałeś. Nie było żadnych świadków?- Podejrzliwie zapytał Turek.
- Nie. Na miejscu transakcji zastrzeliłem dwóch ludzi. To co wiedzieli zabrali ze sobą na wieki.- Powiedziałem dobitnie, aby rozwiać wszelkie wątpliwości rozmówcy.
- Dobrze więc. Za dobrą pracę jest dobra zapłata.- Powiedział ten wyciągając z górnej kieszeni, czystej jak łza kurtki, grubą kopertę.- Dwadzieścia tysięcy.
Odebrałem od niego zapłatę, jeszcze chwilę pogawędziliśmy o zwykłych rzeczach, po czym udałem się to jednego z hangarów na zasłużony spoczynek, uprzednio oddając wszystkie moje rzeczy do utworzonej tu przez Powinność przechowalni. Byłem pewien że nic im się tu nie stanie, bo za kradzież groziła tu kara śmierci, także niewielu dopuszczało się przestępstwa.
Pomału wlokąc za sobą niemalże bezwładne kończyny wszedłem do obszernego hangaru, rozłożyłem śpiwór, położyłem pod głowę plecak i momentalnie zasnąłem.

Ludzie, piszcie, oceniajcie, cokolwiek, bo nie wiem czy się podoba, czy pisać dalej, co zmienić itp.
Awatar użytkownika
SpRiTeo
Kot

Posty: 38
Dołączenie: 24 Sty 2010, 21:24
Ostatnio był: 25 Lut 2011, 18:00
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: VLA Special Assault Rifle
Kozaki: 0

Re: "Tajne archiwa"

Postprzez SpRiTeo w 17 Mar 2010, 14:50

3.Wspomnienia
Trzask, plusk, głośna rozmowa. Te wydarzenia przewijały się przez mój pogrążony jeszcze we śnie umysł. Pomału zacząłem dochodzić do pełni zmysłów, niechętnie otworzyłem wciąż zamglone przez magię snu oczy. Bez przyczyny przez parę minut wpatrywałem się w stalkerów krzątających się po dość sporym hangarze. Na ścianach dumnie widniał napis „Hotel”. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tym żeby ktoś wybudował w tym miejscu hotel. Najwyraźniej wczoraj przez zmęczenie nie zwróciłem na to uwagi jednak zawsze stalkerzy spali gdzie popadnie. No nic. Widać że nawet w Zonie wszyscy pragną mieć namiastkę zewnętrznego świata. Niestety inny świat, inny wymiar po za Strefą dla mnie nie istniał. Tutaj, do tego miejsca uciekłem przed, wydarzeniami, które odmieniły moje życie. Droga nie była łatwa, ale stało się. Dotarłem, a matka zona sprawiła że zacząłem szanować tą ziemię, jak żywą istotę. Tu była teraz moja ojczyzna. Nieco inna niż wszystkich innych ludzi. Anglia, Włochy, Niemcy, Francja, Polska... Te kraje nie miały dla mnie znaczenia. Byłem tu. na swojej ziemi, swoim ukochanym terenie. Czasami przeklinałem dni które sprawiły że tu trafiłem, przeklinałem strefę. Ale później dochodziłem do prawidłowego toku myślenia. Trzeba było wiedzieć jak tu żyć i do mnie ta wiedza w końcu dotarła. Teraz w moim umyśle, w mojej duszy nie było miejsca, na bezsilną niemoc, powodującą paraliż całego ciała, umysłu, ducha, woli przetrwania. Człowiek musi sam o siebie dbać. Może polegać tylko na sobie. Czasami czułem się samotny, niestety przywykłem już do życia wyrzutka. Nie chciałem żeby to jakże małe, pozornie niegroźne uczucie weszło w mój umysł, a później rozrosło się do niewyobrażalnych rozmiarów i przerwało trzeźwy, niczym nie zakłócony tok myślenia.
Pomału wygramoliłem się ze śpiwora. Wciąż jeszcze błędnym wzrokiem rozejrzałem się dookoła. W hangarze krzątało się kilka ludzi ubranych w oliwkowe kombinezony, czyszcząc broń, przygotowując śniadanie, gotując się do wyprawy. Wstałem, przeciągnąłem się, oraz przeraźliwie ziewnąłem, pomału spakowałem rzeczy do swojego plecaka, wolnymi krokami kierowałem się do wyjścia z hangaru, jednak zanim zdążyłem przekroczyć jego próg, usłyszałem za swoimi plecami jakiś głos.
- Ho ho, widzę że śpiąca królewna się obudziła.- usłyszałem gruby, męski głos. Ironia w jego wymowie była aż bezczelna. Odwróciłem się żeby mu wygarnąć, lecz gdy zrobiłem obrót, lekko oniemiałem. Przede mną stał, wysoki barczysty mężczyzna, ubrany był jedynie w czarne skórzane spodnie. Mierzył on dobre dwa metry, a mięśnie pokrywające jego ciało sprawiały uczucie onieśmielenia. Facet wyglądał jak grecki posąg. Był niewątpliwie idealnym przykładem jak powinien wyglądać mężczyzna. Pewnie w normalnym świecie musiał mieć powodzenie u kobiet. Mimo iż sam nie byłem mizerny i również dało się zauważyć lata spędzone na siłowni oraz na treningach, w porównaniu z tym typkiem jakoś przestałem wierzyć w to że utarczka słowna przyniesie jakieś rezultaty. Na uwagę zasługiwała również jego twarz. Krótkie czarne włosy, duże niebieskie oczy osadzone tuż pod krzaczastymi brwiami, oraz niewątpliwie ostre rysy. Całość szpeciły i budziły postrach trzy blizny przecinające jego prawy skroń aż do ust. Mimo iż byłem nieco speszony, postanowiłem nie dawać tego oznak.
- Czego do cholery?- rzuciłem i posłałem mu pełne pogardy spojrzenie.
- Spokojnie chłopcze, po co ta cała agresja, ja tu żartem, a ty od razu jak mutant na człowieka naskakujesz.-Powiedział już groźniejszym tonem i zauważyłem w jego oczach błysk. W tym momencie zrozumiałem, że dalsze zgrywanie twardziela nie skończy się zbyt dobrze. Nieco spuściłem z tonu, ale nadal nieprzyjaznym wzrokiem wpatrywałem się na niego.
- Stało się coś?
- Oj tak. Mamy dużo do pogadania.- Powiedział dobitnie.
- No to mów- odparłem już nieco przyjaźniejszym tonem.
- Nie teraz, do tego trzeba podejść na spokojnie, przy kieliszku. Za pół godziny w barze, okej? Ubiorę się tylko i dołączę do ciebie.- Powiedział tamten uśmiechając się pogodnie.
Jako że nie miałem nic do roboty, a niezmiernie ciekawiło mnie co taki człowiek mógłby ode mnie chcieć, niezwłocznie udałem się w stronę dzwonnicy. Pomału otworzyłem żelazne drzwi i wszedłem do środka. W barze panował zaduch. Wielu stalkerów paliło różnego rodzaju rzeczy, począwszy od tytoniu po liście z „szyszkowca”. Owe drzewo była nieznaną nauce mieszanką różnych gatunków. Nigdy nie próbowałem, ale po opowieściach i widoku zachowaniu innych wiem że daje niezłego kopa. Pomału usiadłem przy stoliku, wpatrując się bezwstydnie na łysą głowę barmana.
- Podać coś szanowny panie?- zapytał, jak by wychwytując moje spojrzenie.
- Szklankę wody.
- Proszę bardzo szanowny panie. To będą dwa ruble.- zapłaciłem należność po czym barman nalał to plastikowego kubka szklankę wody. Wiedziałem że nie była ona zatruta gdyż bar ten jeden z najprzyzwoitszych miejsc w strefie posiadał najnowszej technologii filtry wodne.
Pomału popijałem chłodną wodę, spoglądając na krzątających się po barze ludzi. Spokojnie czekałem na swojego rozmówce. Czas mijał powoli. Przed oczami znów zaczęły migać sceny z „poprzedniego życia”, wtedy jeszcze byłem cywilizowanym człowiekiem. Stare dobre czasy. Wladimir...
Piękny wiosenny dzień. Na nowo rozkwitające pączki drzew, dzieci bawiące się na placu zabaw. Beztroska, radość życia. Nawet starzy schorowani ludzie zapominali o swoich fizycznych problemach, wszyscy cieszyli się tym dniem. Ponad trzy lata temu mieszkałem we Lwowie. Nie byłem nikim wielkim, ale w pełni zadowalałem się tym co miałem. Pracowałem w bibliotece, zarabiałem wystarczająco aby pokrywać finansowo i potrzeby i zachcianki. Dni upływały mi w przyjemnym, naturalnym rytmie. Praca-dom-trening. W takim tempie upływało mi życie. Nie czułem monotonii. Starałem się zawsze utrzymywać uśmiech na twarzy, dlatego byłem lubiany przez otoczenie.
Pewnego dnia postanowiłem wybrać się do pewnej drogiej restauracji, aby skosztować tamtejszego specjału. Pomału szedłem w stronę celu mijając niskie kamieniczki oraz poustawiane gdzieniegdzie latarnie. Miły wiosenny dzień. Lekki wietrzyk ocierał spocone czoło. Delektowałem się tą piękną chwilą.
Padł strzał. Poczułem się zdezorientowany. Stanąłem jak wryty. Ktoś biegł. Nie próbowałem się ruszyć. Nagle skurcz w nodze i przeraźliwy ból głowy. Nie wiem co się działo. Zamknąłem oczy. Gdy znowu je otworzyłem znajdowałem się na chodniku w pozycji leżącej. Wokół było pełno krwi. Z bólem podniosłem głowę w górę. Przede mną leżał mężczyzna z raną po kuli w głowie. Nade mną stało dwóch typków.
- Wladimir szybciej, psy już jadą.- Krzyczał jeden.
- Spokojnie spokojnie, jeszcze tylko chwila.
- ku*wa mać, już ich widzę, są dwieście metrów przed nami.
- Dobra, dobra, okej, skończyłem.- powiedział wladimir, i wepchnął mi metalowy przedmiot do ręki, potem spojrzał w twarz i uderzył pięścią w skroń. Padłem jak nieżywy. Nigdy go nie zapomnę. Ogolony na łyso facet, z krzywym nosem, kanciastym uśmiechem. Wyglądał jak klaun. Ale to on zrujnował mi życie.
Obudziłem się w ciemnym jak noc pomieszczeniu. Nic nie widziałem. Głowa bolała mnie przeraźliwie. Próbowałem odtworzyć fragmenty wydarzeń z dnia poprzedniego, niestety, pamięć była podziurawiona jak sito. Lekko postękując podniosłem się na nogi.
W tym momencie w moją stronę skierowany został ostry słup światła. Zasłoniłem oczy rękoma, gdyż nie były one jeszcze przyzwyczajone do jasności. Usłyszałem trzask otwieranych drzwi, kroki, i poczułem jak ktoś łapie mnie za kołnierz i sadza na krześle. Po kilku minutach oczy przyzwyczaiły się do światła i mogłem widzieć co dzieje się naokoło mnie. W pokoju stało dwóch ludzi, ubranych w ciemnoniebieskie koszule. Obydwoje byli do siebie podobni z wyrazu twarzy, jasne włosy, wąskie brwi, oraz małe usta, a wszystko to było obramowane niemalże kwadratową głową. Różnica polegała na tym że jeden z nich był normalnej budowy ciała, a drugi wyglądał jak beczka. Po chwili ten grubszy wyszedł z pokoju zostawiając mnie sam na sam z drugim.
- Posłuchaj mnie twardzielu, czy ty wiesz w ogóle co zrobiłeś?!- Krzyczał mężczyzna.
- Naprawdę nie rozumiem o co panu chodzi.- odpowiadałem z godnie z prawdą i w tym momencie uświadomiłem sobie co się dzieje. Byłem na komisariacie, do głowy znów zaczęły wracać strzępki pamięci, oraz urywki z dnia poprzedniego.
- Jak to ku*wa nie wiesz?!- wrzasnął blondyn i z całej siły uderzył pałką policyjną w stół. Nie tracąc stoickiego spokoju wytłumaczyłem co się wydarzyło. Byłem pewien że mnie wypuszczą, że to tylko nieporozumienie.- Znaleziono cię na miejscu morderstwa z bronią w ręku, w magazynku brakowało jednej kuli, w kieszeni miałeś dokumenty, oraz pokaźną sumkę pieniędzy, czy ty w ogóle wiesz kogo zabiłeś?! Był to wysokiej rangi Białoruski oficer wojskowy, moim zadaniem jest cię tylko przesłuchać, jutro jedziesz do Białorusi, gdzie zostaniesz ostatecznie osądzony. Sądząc po twoim wyczynie, przez długie lata będziesz oglądał świat przez kratki, o ile nie zaginiesz nagle w tajemniczych okolicznościach z raną postrzałową, hehe.
- Proszę pana, Panie Aspirancie znaczy- spojrzałem na plakietkę na jego lewej piersi, szybko poprawiając omyłkę- Nic takiego nie zrobiłem, wrobili, mnie, to ci dwaj mężczyźni. Jeden taki grubszy z okrągłą twarzą, a drugi, Wladimir ma z takim nosem klauna, naprawdę ja nic nie zrobiłem, jestem niewinny!!!- Próbowałem z całej swojej perswazyjnej siły wytłumaczyć aspirantowi, że to jedna wielka pomyłka, że to nie mnie powinni szukać, to nie ja powinienem siedzieć.
- Owszem, kilometr dalej znaleziono człowieka w kontenerze na śmieci. Pasuje on do opisu tego pierwszego, to na pewno nie pański Wladimir, być może ten drugi. Niestety jest martwy i nie podzieli się z nami informacjami. Wiesz pan co? Ja panu nawet wierzę, ale co to ma słowo aspiranta, przeciwko masie dowodów, oraz oficjalnemu pismu władz Białoruskich, podpisanego już przez nasze, osobiście mogą kogoś powiadomić, chce pan? Halo?
W tym momencie głowa zaczęła mi ciążyć, mętnym wzrokiem wpatrywałem się w strażnika. Mięśnie stały się bezsilne. Po chwili bezwładnie osunąłem się na podłogę. Pamiętam tylko krzyk. Lekarza! Lekarza!
Obudził mnie gwar rozmawiających ze sobą osób, pomału, niechętnie otworzyłem oczy, znajdowałem się w autobusie pełnym jak się zdaje więźniów, gdyż byli oni przykuci kajdankami do foteli. Aspirant miał rację, jechałem na Białoruś. Byłem pewien że moje życie skończy się z dotarciem do celu. Nie! Nie mogłem na to pozwolić. Zostałem niesłusznie osądzony, więc ucieknę, nie zrobią ze mnie ofiary pomyłki.
Rozejrzałem się dookoła. Autobus miał osiem rzędów siedzeń. Po środku biegł mały korytarzyk. Z lewej i prawej strony każdego rzędu znajdowały się po dwa fotele. Wszystkie obskurne, obszyte jakimś szarym materiałem. Podniosłem głowę, rozejrzałem się dookoła. Z przodu nie licząc kierowcy, znajdował się strażnik dzierżący Kałasznikowa. Spojrzałem do tyłu. Kolejny strażnik, jednak ten trzymał w ręku zwykłą dubeltówkę. Obaj byli ubrani w zwykłe niebieskie policyjne mundury sił Ukrainy. Gdyby więźniowie nie byli przykuci do siedzeń, ucieczka nie stanowiła by problemu. Autobus jechał bez żadnej eskorty. Z przodu jak i z tyłu droga była pusta. Dziwiła mnie aż bezmyślność władz, pozostawiając więźniarkę pełną przestępców jedynie dwóm, mogącym stanowić realne zagrożenie strażnikom. Siedziałem w piątym rzędzie bliżej korytarzyka. Spojrzałem na mojego partnera siedzącego z lewej strony. Ten od dawna już się we mnie wpatrywał, bo gdy odwróciłem się w jego stronę, wyszczerzył zdrowe, białe jak śnieg zęby w pełnym uśmiechu.
- Dobrze się spało? Za dwie godziny dojedziemy do granicy.- mówił więzień tak przyjaznym i wesołym tonem iż mogło się zdawać, że jedzie on na piknik a nie spędzić kilka lat za kratkami. Przypatrzyłem się jego twarzy. Nie była słowiańska. Raczej Latynoska. Ciemna cera, niemalże czarne oczy, takiego samego koloru długie włosy, spięte z tyłu w kitkę, oraz lekka bródka. Niesamowitości jego wyglądu nie dało się opisać, być może dlatego że był on dla mnie w tym całym otaczającym mnie syfie jakąś abstrakcją.
- Za ile dwie godziny? Cholera jasna. Ja muszę się stąd wydostać, niesłusznie mnie osądzili. To niesprawiedliwe.- Próbowałem wytłumaczyć rozmówcy co się wydarzyło. Po chwili zastanowienia, jego twarz znowu przybrała ten sam beztroski wyraz.
- Hehe, oczywiście, niesłusznie jak nas wszystkich, twoja historia jest ciekawa i o ile rzeczywiście to nie ty go zabiłeś, to masz po prostu, cóż, pecha, hehe- Beztrosko zaśmiał się facet. Nie mogłem uwierzyć że zachowuje on taki spokój.-Ale nie będziemy przecież narzekać co nie? Ja jestem Chavez, z Meksyku pochodzę. Co? Dziwi cię skąd tak dobrze znam Ukraiński? A no, jak człowiek ucieka przed prawem za granicę to musi umieć się odnaleźć, osobiście znam sześć języków. Tak masz rację, tyle razy uciekałem przed prawem i nie złapali mnie aż do teraz. Pozwól że opowiem ci jak tu trafiłem. – Jego propozycja wydała mi się wręcz absurdalna, musiałem uciekać, mimo że nie wiedziałem jak, chciałem być skupiony na tym, jak to zrobić, jaki plan wymyślić.- Nie, młody nie bój nic, nie dowiozą nas do granicy.- Powiedział Chavez przyciszonym tonem patrząc mi głęboko w oczy jak by odgadując moje myśli. Uspokoiło mnie to, nie wiem czemu , ale wierzyłem mu, nie pozostawało mi w zasadzie nic innego.
- Ale jak to?- Próbowałem się dowiedzieć, lecz moje pytanie zawisło w powietrzu bez odpowiedzi.
- No więc, miałem opowiedzieć ci jak tu trafiłem.- Kontynuował Chavez.- Jak już mówiłem urodziłem się w Meksyku, pochodziłem z biednej rodziny, więc przemoc, prostytucja, handel narkotykami, oraz inne uroki tego życia nie były mi obce. Sam żeby utrzymać się przy życiu handlowałem, doszedłem już do pewnego momentu, gdzie byłem powszechnie szanowanym i bogatym handlarzem. Policję miałem w garści. W Meksyku wszyscy mają swoją cenę, uwierz mi młody. Na czym to ja stanąłem? Ach, tak. No więc byłem szanowanym handlarzem, ale wtedy okazało się że jedna z jakże zgubnych cech wykształciła się u mnie aż za bardzo, otóż zaufanie. Mój wspólnik, Lento, ufałem mu jak bratu, ale ten gnojek zdradził mnie i wystawił, konkurencji. Tamci prawie mnie zabili, gdyby nie spryt jakim posłużyłem się żeby ich zwieść. Trafiłem na ulicę, zacząłem legalną pracę w piekarni, ale w moim życiu wciąż, coraz mocniej, z dnia na dzień rodziła się chęć zemsty. Po paru latach, kiedy miałem już własne mieszkanie, oraz mały majątek, sprzedałem to wszystko w cholerę, inwestując w zrealizowanie mojego planu. Kupiłem broń. Desert Eagle... Uwierz mi , prawdziwa armata. Po latach które minęły Lento. Żył jak jakiś zasrany baron, już nawet zapomniał o mnie i to go zgubiło. Wierzył że w prowincji w której mieszkaliśmy był nietykalny. Dlatego postanowił ograniczyć ochronę krępującą jego prywatność do zera. Pewnego wieczora, wracał napruty z baru. Wtedy nadarzyła się okazja, podszedłem do niego od tyłu, z całej siły kopnąłem go w przeguby kolan. Lento klęknął, dziwnie wpatrując się przed siebie, a potem jak by nagle wytrzeźwiał, powiedział całkiem zdrowym głosem. – Wiedziałem że nie zapomnisz- Ręce zaczęły mi drżeć, gdybym jeszcze chwilę myślał, prawdopodobnie puścił bym go bez draśnięcia, na szczęście zachowałem zimną krew, po chwili zastanowienia nacisnąłem spust, broń o mało nie wypadła mi z ręki ze względu na ogromny odrzut. Wtedy strzelałem jedynie z małokalibrówek. Jego głowa, całkowicie się rozsypała, po przelotnym spojrzeniu które rzuciłem na niego, nie można było stwierdzić, czym też była masa leżąca obok ciała na ziemi. Wszędzie było pełno krwi. Uciekłem. Pieniędzy starczyło na Dobre życie w Ameryce. W tamtym dniu władze Meksyku wydały na mnie wyrok śmierci. Potem w USA złapali mnie za kradzież, już mieli wysłać do ojczyzny na śmierć, jednak im uciekłem. Wiesz co to znaczy młody? Międzynarodowy wyrok śmierci. I potem tak uciekałem z miejsca na miejsce popełniając kolejne przestępstwa. A co najśmieszniejsze, ani dnia nie spędziłem za kratkami.
Miałem już dość swojego życia, więc postanowiłem raz na zawsze skończyć z życiem gangstera. Wyjechałem do Ukrainy. Poznałem kobitę Natalię, oświadczyłem się. Miałem nadzieję na normalne życie. Wtedy na dzień przed ślubem, zobaczyłem ją z innym facetem, i uczucia jakie mu okazywała nie były na pewno koleżeńskie. W akcie desperacji, zabiłem sku*wysyna i tak mnie złapali. Teraz wiozą mnie z wami. Bo na jakimś tam lotnisku, wraz z innymi uchodźcami z meksyku, spróbują mnie deportować. Co dziwisz się że Nikt nie pilnuje tego autobusu? Wiozą tu jednych z najgroźniejszych bandytów jakich nosiła matka ziemia. Nie ma eskorty, aby autobus wyglądał jak zwykły, między miastowy. Uwierz, mogły by nas prowadzić, nawet czołgi, ale ludzie, wielu z tych bandytów, zniszczyli by wspólnie niejedną kompanię. I prawdopodobnie nikt by się nie dowiedział że jedziemy, gdyby Gołgolewowi nie udało się wysłać grypsu do swoich ludzi. Co? Dziwisz się czemu jedziesz z nami, najniebezpieczniejszymi bandytami na ziemi ? Cóż tak im wygodnie. Po za tym załatwiłeś generała armii Białoruskiej, a tego nie puszczą płazem, dobra, dobra, nie ty załatwiłeś, ale jesteś oskarżony. Ale nie bój nic młody. Dobrze się składa, bo obławę ludzie Głogolewa urządzili, niedaleko Czarnobyla. Co? Nie bój żaby młody, każdy z nas będzie miał wybór. Albo idzie gdzie chce, albo kryje się po za prawem w Zonie. Nie bój żaby młody. Dowódca, opłacony. Nie będzie kłopotów. Co? Kto to Głogolew? O stary, przywódca, mafii rosyjskiej. Jeden z najbogatszych ludzi na ziemi. Co ty myślisz, ze zostawili by go na pastwę losu? On osobiście wraca do Moskwy. Ja idę do zony. Przeczekam parę lat, wzbogacę się, wyrobię fałszywe papiery. Wtedy będę żył jak prawdziwy król, hehe.
W tym momencie Chavez zamilkł, odwrócił się w stronę okna i oglądał mijany krajobraz, po półtorej godzinie jazdy, świat naokoło nas, przyroda zaczęły się zmieniać, niebo, dotąd słoneczne, całe zakryło się chmurami. Rośliny, były jak by bez życia, uschnięte. Wszyscy wiedzieli co się dzieje. Zbliżaliśmy się do strefy. Kątem oka zauważyłem znak „Czarnobyl 15 km.” Nie był to zwykły znak, ale ten rządowy, droga ta była najbardziej wysuniętym na wsód miejscem w którym mogły jeździć samochody cywilne, przed wjazdem do strefy. Byłem podekscytowany. Niespokojnie wierciłem się na swoim miejscu. Spojrzałem przelotnie, na Głogolewa. Na jego twarzy malował się przelotny uśmiech. Chavez również wydawał się być skupiony mimo że cały czas wpatrywał się w okno.
Głuchy ryk przeszył powietrze, dźwięk tłuczonego szkła. Ktoś strzelił, autobus gwałtownie zaczął zbaczać na prawą stronę jezdni. Spojrzałem na strażnika, który odbezpieczył broń. W tym momencie, coś przeleciało obok mojego ucha i cicho zagłebiło się w oku, strażnika stojącego na przodzie. Nóż, nie wiem jak więzień siedzący za mną, przetransportował go do autobusu, i chyba nie chciałem wiedzieć. Spojrzałem do tyłu. Jak się okazało, dwóch więźniów, wcale nie było skrępowanych i tłukli oni właśnie strażnika stojącego z tyłu. W pewnym momencie, jeden z nich wyrwał mu z rąk dubeltówkę, wycelował w brzuch i nacisnął spust. Widziałem jak wnętrzności wypływają z jego brzucha w którym znajdowała się rana wielkości głowy od kapusty. Otworzyły się przednie drzwi. Do środa wbiegło kilku ludzi ubranych w ciemne kombinezony, za narzuconym na nie kamizelkami kuloodpornymi. Nie widziałem ich twarzy, gdyż przykrywały je kominiarki, oraz tytanowe hełmy. W rękach dzierżyli pistolety maszynowe MP5 z tłumikami. Szybkimi ruchami, uwalniali więźniów z kajdanek, po czym wyprowadzali ich z autobusu. Gdy uporali się ze wszystkimi, jeden z nich, prawdopodobnie dowódca oddziału, krzyknął
- Wszyscy za mną, biegiem, jeżeli zobaczę że ktoś nas opóźnia zastrzelę jak psa!.
Wiedziałem że nie żartuje. Wszyscy, szybkim biegiem zbliżali się do lasu rosnącego pół kilometra na wschód od drogi. Zebrała się straszliwa ulewa, deszcz lał się z nieba strumieniami, głośnie grzmoty i błyski przeszywały sklepienie. Równym tempem, biegłem dosłownie kila kroków za dowódcą. Pochód zamykało dwóch podobnie ubranych ludzi. Po trzech minutach biegu, znaleźliśmy się w lesie, weszliśmy jeszcze jakieś sto metrów w głąb. Po czym stanęliśmy. Strażnicy wystąpili do przodu. Za nimi Głogolew. Widać było że to jego ludzie.
- Robimy tak- odezwał się dowódca- Ci którzy mają jakieś sprawy do załatwienia w naszym świecie niech idą z Panem Głogolewem, oraz ze mną. Dotrzemy do wsi „ Krasnyj zdrój” po czym dostaniecie ubrania, fałszywe papiery i tam się rozstaniemy. Ci co boją się znów trafić pod rękę prawa niech ruszą za Rugajem. Zabierze was do strefy.
Zdecydowana większość przeszła na stronę Głogolewa, oraz dowódcy. Jedynie, ja, Chavez, oraz trzech innych więźniów stanęliśmy za Rugajem.
- Powodzenia panowie- powiedział dowódca.
Następnie, po krótkich podziękowaniach, dla Głogolewa, oraz dowódcy ruszyliśmy za Rugajem w głąb lasu. Nie widziałem jego twarzy gdyż, jak wszycy inni z oddziału miał kominiarkę oraz tytanowy hełm. Jedyną rzeczą która go odróżniała, był zawieszony na plecach karabin. Baretta kal. 50 . Niegdyś miałem okazję strzelać z niej na poligonie wojskowym. Obchodziliśmy wtedy moje urodziny i kumple zafundowali wiele atrakcji. Prawdziwa armata. Działo które było w stanie przebić każdą kamizelkę. Szkło pancerne oraz wiele innych. Więc to właśnie Rugaj oddał pierwszy strzał, po którym zginął kierowca.
Dalej wydarzenia potoczyły się momentalnie. Dotarliśmy do posterunku. Stanęliśmy na drodze. O dziwo żaden z żołnierzy nie zwracał na nas uwagi. Rugaj zagłębił się w budynku. Wyszedł pięć minut później, trzymając w ręku pewien papier.
- Przepustka, którą okażecie na dwóch kolejnych posterunkach. W ostatnim dla każdego przygotowany jest zestaw jaki mam teraz na sobie. Jedyną różnicą jest broń. Skrócona wersja ak-47. Dodatkowo prowiant na dwa tygodnie. Wiedzcie że Głogolew dba o współtowarzyszy.
Po tych słowach Rugaj ruszył w drogę powrotną lekkim truchtem. Nie wiem czemu, pewnie zupełnie podświadomie. Poczułem sympatię do rosyjskiego mafiosy.
- No chłopie, witamy w nowym świecie- Usłyszałem wesoły głos Chaveza.
Dalsze sprawy potoczyły się bez komplikacji. Żołnierze przepuszczali nas bez pytań. Na ostatnim posterunku wręczono nam sprzęt. Po czym wpuszczono na teren zamknięty.
Kiedy weszliśmy Trzej bandyci od razu się od nas odłączyli szukając szczęścia na wysypisku. Ja z Chavezem zostaliśmy w pierwszej napotkanej wiosce w której to szkoli się nowicjuszy. Zdobywaliśmy doświadczenie od Żylety. Równy chłop. Nadal prowadzi wioskę i co jakiś czas wysyłam mu nieco kasy. Za jego dobroć, oraz to że zajął się nami nie żądając zapłaty.
Smutna była historia z Chavezem. Wybrał się on na poszukiwanie artefaktów. Następnie zwiadowca doniósł że zauważył jego ciało w środku pola „pochłaniaczy” od tego momentu radziłem sobie sam.
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos zamykanych drzwi. Do Baru wszedł mój niedoszły rozmówca. Byłem ciekaw czego to ode mnie może chcieć...

Proszę komentujcie, oceniajcie. Jest to moje pierwsze poważnie opowiadanie i jest dla mnie ważne żebym wiedział co sądzą o nim inni.
Awatar użytkownika
SpRiTeo
Kot

Posty: 38
Dołączenie: 24 Sty 2010, 21:24
Ostatnio był: 25 Lut 2011, 18:00
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: VLA Special Assault Rifle
Kozaki: 0

Re: "Tajne archiwa"

Postprzez Nitro w 21 Mar 2010, 00:55

Wciągające i bardzo klimatyczne, pokazuje trochę inną stronę zony. Jedynym mankamentem jest to, że nie robisz po kilku linijkach tekstu linijki odstępu, a to trochę utrudnia czytanie.
Pozdrawiam Nitro.
Wiosna w Czarnobylu: trawka się czerwieni, ptaszki wesoło podszczekują.
Awatar użytkownika
Nitro
Stalker

Posty: 83
Dołączenie: 24 Maj 2008, 01:13
Ostatnio był: 05 Lut 2018, 23:53
Miejscowość: z pokoju ;)
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: 0

Re: "Tajne archiwa"

Postprzez SpRiTeo w 21 Mar 2010, 21:50

Dobrze, zapamiętam, kolejny rozdział będzie we wtorek. Pozdrawiam :)
Awatar użytkownika
SpRiTeo
Kot

Posty: 38
Dołączenie: 24 Sty 2010, 21:24
Ostatnio był: 25 Lut 2011, 18:00
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: VLA Special Assault Rifle
Kozaki: 0

Re: "Tajne archiwa"

Postprzez Domianos w 03 Maj 2010, 21:06

Wspaniałe, dawno nie czytałem tak dobrego opowiadania jak to, świetny klimat. Nie mogę się doczekać następnej części
Awatar użytkownika
Domianos
Łowca

Posty: 407
Dołączenie: 23 Lis 2009, 22:32
Ostatnio był: 14 Sie 2022, 13:00
Miejscowość: Szczecin
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2U
Kozaki: 28

Re: "Tajne archiwa"

Postprzez echelon w 04 Maj 2010, 15:58

Sporo czasu minęło od zapowiedzi kolejnego rozdziału, działasz coś tym temacie? Bo jak na razie jest to najlepsze opowiadanie (no jeszcze "W cieniu" było równie dobre).
Dlatego - mimo druty, wieże i strażnice
Tam chcemy dotrzeć, gdzie nam dotrzeć zabroniono;
Bezużyteczne, śmieszne posiąść tajemnice
Byleby jeszcze raz gorączką tęsknot płonąć
Nim podmuch jakiś strzepnie chwiejne potylice
Awatar użytkownika
echelon
Tropiciel

Posty: 305
Dołączenie: 28 Mar 2010, 21:28
Ostatnio był: 30 Kwi 2021, 12:38
Miejscowość: Stalowa Wola
Ulubiona broń: GP 37
Kozaki: 41

Re: "Tajne archiwa"

Postprzez SpRiTeo w 13 Maj 2010, 23:11

Witam, sporo czasu mnie nie było, ale miałem egzaminy, nauka, poprawianie ocen, wszystkiego było tak dużo że nie miałem czasu na nabazgranie czegoś nowego, po za tym po ilości komentarzy stwierdziłem że się nie podoba, no ale cieszę się że umiliłem komuś czas tą historią, nie chcę rzucać pustych obietnic więc powiem tak, na napisanie cdn. daję sobie czas do poniedziałku, wszystkich zainteresowanych opowiadaniem przepraszam za opóźnienia.
Awatar użytkownika
SpRiTeo
Kot

Posty: 38
Dołączenie: 24 Sty 2010, 21:24
Ostatnio był: 25 Lut 2011, 18:00
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: VLA Special Assault Rifle
Kozaki: 0

Re: "Tajne archiwa"

Postprzez Scurko w 14 Maj 2010, 08:22

Maturka, co :wink: . Wracając do tematu... Bardzo przyjemnie się czyta Twoje opowiadanie. Proszę Cię, siadaj do pisania, bo już chętnie bym przeczytał kolejną część :). Będzie z Ciebie Opowiadacz :) .

Pozdrawiam.
Image

"TYLKO ŻYCIE POŚWIĘCONE INNYM WARTE JEST PRZEŻYCIA"

http://fairview.deadfrontier.com/refer. ... ontier.com
Awatar użytkownika
Scurko
Tropiciel

Posty: 292
Dołączenie: 03 Lip 2007, 20:16
Ostatnio był: 16 Kwi 2022, 18:56
Miejscowość: Dębowiec k.Cieszyna
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 3

Re: "Tajne archiwa"

Postprzez SpRiTeo w 14 Maj 2010, 17:41

4. Nic nie jest takie jak przedtem
Pomału obracając szklankę w dłoni, wpatrywałem się w wysokiego faceta, który, jak to powiedział miał ważną sprawę. Jego postać górowała nad wszystkimi ludźmi znajdującymi się w barze. Nawet Kamasz, największy zawadiaka jakiego było mi dane poznać, posłusznie usunął się z drogi. Mój niedoszły rozmówca ubrany był teraz, w czarne bojówki, takiego samego koloru długi płaszcz oraz ciemno zielony golf. Gdy utorował już sobie drogę przez tłum, pomału zbliżył się do mojego stolika. Spojrzałem na jego twarz. Malował się na niej serdeczny uśmiech, jak by zapomniał on o słownej utarczce która miała miejsce jakieś pół godziny temu. Przysiadł się do stolika.

-No to wreszcie mamy okazję porozmawiać- pomału powiedział mężczyzna, czekając aż tłum wokół niego się rozluźni.
Chciałem już odpowiedzieć, lecz w tym momencie do naszego stolika, podszedł, a raczej przybiegł łysy barman. Pewnie dlatego że zauważył takiego gościa jakim był mój rozmówca
-Szanowny pan życzy sobie czegoś?- Spytał tonem , który wskazywał na to że był on w tym momencie w stanie zrobić wszystko. Zdziwiło mnie tak przyjazne usposobienie barmana, zawsze siedział on za ladą, a jeszcze jak ktoś wywołał go z pomieszczenia służbowego w oczekiwaniu na zamówiony produkt, niezmiernie się denerwował.
-No nie wiem- powiedział bo dłuższym zastanowieniu facet.-A masz pan coś specjalnego? Bo picie tego samogonu, który jest robiony z produktów, od których byle pies by się porzygał jakoś mnie nie interesuje.- Kiedy padły te słowa, barman natychmiast się rozpromienił, a jego łysa, wypolerowana głowa stała się jak by jeszcze jaśniejsza.
-Oczywiście, mam coś, czego szanowny pan na pewno nie pił. Whisky. Ostatnio przywieziona, w Wielkiej Krainie płacą za tą markę duże sumy pieniędzy, ale dla pana korzystna zniżka, taki klient nie może przecież pić byle czego. To jak będzie? Sto rubelków za szklaneczkę?- Głos barmana brzmiał jak dzwony kościelne. Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech.
-No niech będzie. Dwie szklanki proszę.- Wymówił te słowa wyciągając banknoty z kieszeni spodni.
-Oczywiście szanowny panie, już się robi. Paweł!!! Dwie szklanki specjału, migiem!!!- Wrzasnął barman, oddalając się od naszego stolika.

W barze było coraz mniej ludzi. Wszyscy prawdopodobnie byli już po za bezpiecznymi granicami Powinności. Zagłębiając się w skażoną strefę, w poszukiwaniu artefaktów, lub wykonując drobne zlecenia dla wyżej postawionych ludzi.
-Nie przedstawiłem się, jestem Rusłan. Pewnie ciekawi cię czego to mogę od ciebie chcieć? Nie, nie musisz się przedstawiać, wiem, nazywają cię Apaczem. Ciekawa ksywka. Kto ci ją dał?- Zapytał, uśmiechając się do mnie Rusłan
Stalkerzy prędzej czy później zyskują jakieś przydomki. Nie wszyscy jednak. Głownie starzy zasłużeni wyjadacze strefy, nadają kotom jakieś ksywki. Równa się do ze swoistym awansem w ich oczach. Jeżeli otrzymałeś ją od znamienitego stalkera, otoczenie nabierało do ciebie szacunku. Ja swoją otrzymałem od Kaspjana. Był on, kto wie, może nawet jest o ile nie zginął, najwybitniejszy myśliwy w zonie. Jemu jedynemu udało się wytropić i zabić „Kopacza”. Jest to niezwykle rzadko występujący mutant. Nie wielu ma okazje go spotkać. Jeżeli już im się udaje są oni najczęściej zabijani. Kopacz jest to nie znana nauce krzyżówka kreta i szczura. Może te zwierzątka w naturalnym środowisku nie sprawiają zagrożenia, nawet wywołują śmiech i politowanie w oczach ludzi. Tak tu w strefie, potwór mający trzy metry wysokości, ponad metr szerokości. Jest swoistą tajemnicą strefy. Jego ogromne ciało, pokryte czarną skórą, gdzie niegdzie przerzedzone tego samego koloru sierścią, ogromne łapy z krecimi pazurami, i szczurza głowa potrafią przerazić nie jednego człowieka który miał okazję go spotkać. W paszczy znajdują się tysiące ostrych jak brzytwa zębów. Oczy. A raczej ropiejące doły powstałe na ich miejsce tworzą upiorny obraz. Stworzenie to porusza się pod ziemią. Tylko tyle o nim wiadomo. Legendy głoszą że Kaspjan ścigając Kopacza, podszedł aż pod sam tajemniczy reaktor numer cztery... Sam nie chce o tym mówić. Ale wydarzyło się tam coś dziwnego. Na jego czole powstała ogromna blizna przedstawiająca jakąś kulę oraz literę „Z” w środku. Od czasu w którym otrzymałem od niego przydomek już go nie widziałem.

Sprawa mojej ksywki była dość specyficzna. Dwa lata temu kiedy jeszcze wołano mnie po imieniu. Wybrałem się na poszukiwanie artefaktów. Słońce przygrzewało dość mocno. Gdy wróciłem do obozu, wszyscy stalkerzy myśleli że jestem innym człowiekiem. Moja twarz była cała czerwona. Na dodatek, trzymałem w plecaku, fajkę w rozmaite wzorki, którą otrzymałem od dziadka. I tak siedziałem sobie pewnej nocy w obozie przy ognisku, popalając fajkę, gdy nie wiadomo skąd dosiadł się do nas pewien stalker. Jedynie Tolik poznał w nim Kaspjana. Wszyscy siedzieliśmy w milczeniu, nie wiedząc jak zachować się przy takim gościu. Ten wyciągnął z plecaka kiełbasę, zjadł ją. Popił wodą. Po czym wstał. Odwrócił się jeszcze przez plecy i powiedział- Wyglądasz jak Apacz.- Po czym odszedł we wszechogarniającą ciemność. Od tego momentu przydomek ten zastąpił mi imię.
-Stary, pytałem się kto ci nadał przydomek, a ty normalnie jak kamień w wodę.- Wyrwał mnie z zamyślenia Rusłan.
-A tak jasne, zamyśliłem się nieco- odparłem na swoje usprawiedliwienie- Przydomek nadał mi niejaki Kaspjan.- Odparłem z dumą.
-A to ci cholera jedna!- W podnieceniu wykrzyczał stalker, tak że osoby znajdujące się w barze z niepokojem na niego spojrzały.- Hoho, stary, masz farta, prawdziwa legenda Zony, nikt nie wie dokładnie ile przygód go spotkało, z pewnością odkrył niejedną tajemnicę, ten gościu to prawdziwa legenda, spotkałem go jeden raz, niedaleko tej dziwnej fabryki na północ od mokradeł. Wyobraź sobie, siedziałem sobie spokojnie w krzakach i przez lornetkę obserwowałem drogę prowadzącą do starego spróchniałego dębu. Podobno znajdowano tam wiele artefaktów. No to siedziałem tam sobie w tych krzaczorach. Daję słowo, nawet cholerna pijawka by mnie nie ujrzała. Siedzę i się rozglądam, a nagle ktoś bezszelestnie przysiadł za moimi plecami i przywitał się, powiedział „Dzień Dobry” do cholery jasnej, człowieku, myślałem że tam trupem padnę.

Po paru chwilach wyjaśnił o co chodzi i że nazywa się Kaspjan, jasne, nie musiał się nawet przedstawiać, jego blizna z literą „Z” na czole mówiła sama za siebie. Chciałem skorzystać z okazji i pogadać z nim o różnych sprawach, lecz on stanowczym ruchem przeciął powietrze, zamilkłem, myślałem że się zesram na miejscu, jego oczy dosłownie płonęły. Demon. Lecz chwilę później jego twarz wypogodniała, wyjął on z magazynka Kałasznikowa jeden nabój, wcisnął mi go do ręki i powiedział „ Twój los stanie się losem ludzi na ziemi”. Mówię ci kolego, myślałem że to jakiś wariat, ale dobitność jego słów, oraz oczy w momencie rozmowy płonęły żarem, nie zadałem żadnego pytania. Siedziałem w milczeniu, spociłem się jak świnia, po chwili Kaspjan wstał, odwrócił się i zniknął za pagórkiem. Chciałem zobaczyć dokąd pójdzie, więc podszedłem w stronę tej samej skarpy za którą znikną, ale nikogo tam nie było, a teren w promieniu dwustu metrów leżał jak na dłoni. Hehe, było to nieco przerażające, lecz ciekawe doświadczenie. No tak, my tu gadu, gadu, a ja nie powiedziałem ci o co chodzi, więc słuchaj uważnie, bo to dość gruba sprawa....

Sądziłem że wreszcie Rusłan zaspokoi moją ciekawość, która z każdą minutą narastała od rana, lecz w tym momencie stanął przed nami barman, niosąc na tacy dwie szklanki „specjału”. Sytuacja była wręcz komiczna, gdyż zawsze klienci musieli sami fatygować się po zamówiony towar. Z lekkim uśmiechem na twarzy odebrałem z rąk barmana szklankę, pomału wpatrywałem się w nią, próbując jak by odgadnąć co może się kryć w tej mieszance. Wedle słów barmana była to najczystrza whisky, ale kolor cieczy, oraz charakter, a raczej skąpość barmana, nasuwały podejrzenia iż jest to ulepszony jakimiś dodatkami samogon. Pomału przyłożyłem szklankę do ust chcąc pociągnąć spory łyk, lecz w tym momencie wpadł do baru zdyszany mężczyzna w pełnym uzbrojeniu. Dyszał przeraźliwie, pewnie biegł.
-Atakują!.... Atakują od północy!... Kto zdolny do noszenia broni ma natychmiast zorganizować punkt obrony obok silosów... Rozkaz komisarza Wańczuka.
Po chwili mężczyzna odwrócił się i skierował ku północy, w barze wszyscy stanęli na równe nogi. Miałem szczęście gdyż wcześniej odebrałem z przechowalni swoje rzeczy i broń i w tym momencie byłem w stanie bronić się przed atakiem. Spojrzałem jedynie na Rusłana. Jego oczy pociemniały, czoło zmarszczyło się, rzucił tylko krótkie „idziemy” po czym, wraz z innymi ruszyliśmy do głównych drzwi barowych.

Po krótkiej chwili znaleźliśmy się na zewnątrz. Nie było żadnego oficera powinności, który wziąłby pod komendę naszą gromadkę. Wszystkich którzy wyszli było piętnastu. Każdy by pewnie próbował stawiać opór na własną rękę ale to równałoby się z samobójstwem. W tym momencie usłyszałem gruby, pełen pewności męski głos. To był Rusłan.
- Słuchajcie wszyscy, dostaliśmy rozkaz obrony silosów, jako iż nie przydzielono nam dowódcy sam się na niego mianuję, wydaje mi się że mam najwięcej z was wszystkich doświadczenia bojowego, w końcu nie każdy został mianowany majorem podczas wojny w afganistanie. Więc słuchać się mnie bo litości dla dezerterów nie będzie. Sprawdzić broń, wziąć odpowiedni zapas amunicji, niepotrzebne ciężary zostawić. Za mną!!!
Po tych słowach które brzmiały jak przemowa wielkiego władcy do całego narodu, które z pewnością zrobiły wrażenie na słuchaczach, nasza grupa udała się na północ w stronę trzech ustawionych obok siebie silosów. Z każdym krokiem ku północy, odgłosy wystrzałów, oraz wybuchających granatów stawały się coraz głośniejsze. Mocno ściskałem w ręku swój karabin. Do silosów pozostało jakieś 200 metrów. Już widziałem ich kontury widniejące nad niskimi hangarami. Biegliśmy bo małej betonowej dróżce. W końcu dotarliśmy do celu.
- Jeszcze raz sprawdzić broń, mieć pod ręką amunicję, nie okazywać strachu!!! Kedyw, Porłaj, na silosy! Oboje będziecie ostrzeliwać bydlaków z góry. Reszta, przytargać mi tu te dwie betonowe płyty! Marik, Kuzgaj, na szpicy, Radek, biegnij do przodu i zdaj relacje co tam się dzieje.


Wszystko działo się niezmiernie szybko. Wciąż byłem pod wrażeniem sprawności z jaką Rusłan zorganizował naszą grupę. Wojna w afganistanie? Miał on z pewnością dużo doświadczenia.
Silosy ustawione były prawie obok siebie. Było Pomiędzy nimi było jedyne wejście na dalszy teren baru, gdyż obydwu stron silosów ustawione było ogrodzenie pod napięciem, więc jedyną drogą była ta pięciometrowa ścieżka pomiędzy ogromnymi beczkami.
Odgłosy walki trwały w oddali, w międzyczasie wszyscy poczęli wykonywać powierzone im zadania, zabrałem wraz z pięcioma innymi betonową płytę i przytargaliśmy ją do Rusłana który w między czasie ładował amunicję przeciwpancerną do swojego Obokana. Gdy obydwie płyty były już u jego stóp kazał on zatarasować nimi przejście. Były one ciężkie i duże, obydwie spokojnie tarasowały całą ścieżkę i jeszcze kawałek wchodził na tylną część silosów.
- Apacz, przejmujesz dowodzenie, lecę do Wańczuka zapytać co się stało. Jak zobaczycie tych bydlaków walcie aż zdechną psy jedne!-
Po tych słowach Rusłan pobiegł sprintem w stronę ogromnego hangaru który był bazą sił powinności. O jakich bydlakach on mówił? Wolność od dawna nie istnieje, Mestyci nigdy nie odważyliby się zaatakować bazy powinności, ponieważ prowadzili oni typową partyzantkę, wojownicy Monolitu nie przekraczali granic czerwonego lasu. Było to dosyć dziwne.
Podczas gdy wszyscy zajęli miejsca naprzeciwko betonowych płyt, które dosięgały nam mniej więcej do pasa, zdjąłem celownik ACOG z mojego G3, gdyż przeszkadzał on w walce na bliskie odległości, a do zakrętu z którego mógł wyłonić się przeciwnik było ledwie dwadzieścia metrów. Wszyscy czekaliśmy w skupieniu kierując lufy w stronę zakrętu. Zimny pot oblał mi całe czoło, otarłem się rękawem kurtki. Po minucie odgłosy wystrzałów z posterunku przed nami ucichły, czułem się nieswojo. Nie było słychać żadnego hałasu który mógł być spowodowany przez kroki człowieka. Napięcie sięgało zenitu, co to do cholery może być?!


To taki mini rozdział. W poniedziałek będzie kontynuacja :D :kotek:
Awatar użytkownika
SpRiTeo
Kot

Posty: 38
Dołączenie: 24 Sty 2010, 21:24
Ostatnio był: 25 Lut 2011, 18:00
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: VLA Special Assault Rifle
Kozaki: 0

Re: "Tajne archiwa"

Postprzez SpRiTeo w 15 Maj 2010, 16:13

5. Dla naszego dobra!

Pomału wpatrywałem się w zakręt na którym stali Marik i Kuzgaj, w pewnym momencie pomachali oni do nas i lekkim truchtem podbiegli do bariery. Pomogliśmy im przejść na drugą stronę. Chwilę później szybkim tempem nadbiegł Radek, cały zdyszany i zasapany.
-Wytłukli... Posterunek... Nikt.... Nie żyje.- Wymamrotał zdyszanym głosem.
-Ale kto, o co chodzi do cholery?!- Próbowałem wydusić z niego dokładniejsze zeznania.
-Łowcy... Atakują... Wszędzie... Są wszędzie...- Po tych słowach oniemiałem w bezruchu. Łowcy...

Nazywaliśmy te potwory tak, ponieważ byli jednymi z najlepszych myśliwych w strefie, dlaczego jednymi z najlepszych? Cóż, bardzo wiele pozostało im z człowieka. Mieli ludzką postawę, przynajmniej na pierwszy rzut oka, strzępki włosów opadały na spieczone fałdy skóry, powstałe prawdopodobnie od przebywania na miejscach napromieniowanych. Nie byli oni głupi jak większość stworzeń w strefie. Zostało im bardzo dużo ludzkiego rozumu, choć nie można powiedzieć żeby po za nienawiścią i rządzą niszczenia potrafili okazać jakiekolwiek uczucia. Ich instynkty były wyostrzone do perfekcji. Posiadali oni w stadzie hierarchię. Od zwykłych wojowników po elitarne oddziały, może i brzmi to nieco dziwnie, ale takie sprawiało wrażenie. Poruszali się zwartym szykiem w pozycji pionowej. Ogromne puste oczodoły. Wyczuwali oni wroga węchem gdyż nic nie widzieli, oraz ostre jak noże zęby. Tysiące zębów. Jeden łowca bez problemu mógł zabić dwie pijawki. Najgorsze było że stale próbowali poszerzać swój klan poprzez zatruwanie zwykłych stalkerów jakimś cholernym jadem. Na tylnej części pleców znajdował się odwłok służący do wstrzykiwania jadu. Końcowy obraz był przerażający. Coś, o ludzkiej postawie z ostrymi pazurami i zębami, poszarpaną czerwono-pomarańczową skórą. I ten błędny wyraz twarzy. Istny koszmar.

Po wiadomości o łowcach musiałem myśleć racjonalnie. Przecież to ja jestem dowódcą.
- Wszyscy na stanowiska. Dwójka i Czwórka, jak sytuacja?- Krzyknąłem do stalkerów na silosach.
- Czysto, czekamy na nich.
- W porządku. Mieć amunicje pod ręką! Nie dopuścić ich na bliżej niż 5 metrów.- Począłem gorączkowo wydawać rozkazy. Ale gdzie do cholery podział się Rusłan? Nieważne, teraz nie miałem czasu na zaprzątanie sobie głowy. Musiałem być skupiony na celu. Spojrzałem przez fabryczny celownik mojej broni na zakręt. Czysto. Po pięciu minutach oczekiwania na lufę mojego karabinu spadła kropelka deszczu. Spojrzałem w górę. Ciemne chmury zbierały się nad naszymi głowami. Coraz więcej kropel deszczu uderzało o ziemię. Zawiał silny wiatr, który nieco ochłodził spocone od strachu czoło. Na chwilę wstrzymałem oddech. Zacząłem się wsłuchiwać w odgłosy biegnące z przodu. Coś jakby koń lekkim kłusem zbliżał się w naszą stronę.
- Przygotować broń!!!- Wrzasnąłem do towarzyszy. Trzynastu mężczyzn ustawiło się przy barierze, celując w stronę zakrętu. Panowała głucha cisza, przerywana jedynie coraz głośniejszym stukotem. Nawet wiatr przestał wiać, jak by przyglądając się danej sytuacji.
- Kedyw! Jak sytuacja?!- Krzyknąłem do stalkera na górze.
- Na razie czysto. Nie widzę żeby coś się ruszało.- Odpowiedział.
Nic nie było widać, a jednak coś kierowało się w naszą stronę. Zawiał wiatr. Mocniej ścisnąłem rękojeść G3
-Idą, idą cholera jasna, idą!- Wrzasnął Kedyw. Jeszcze nie pojawili się przy zakręcie, ale prawdopodobnie nastąpi to za chwilę. Nim zdążyłem w myślach wypowiedzieć to zdanie, przy zakręcie pojawiła się ludzka, jak by się mogło wydawać, postać.
- Nie strzelać!!! Poczekajmy aż przyjdzie reszta.- Wrzasnąłem do towarzyszy.
Nikt nie oddał strzału, ale widziałem strach i gotowość do walki na twarzach kompanów.
Po minucie nerwowego wpatrywania się na siebie potwór wydał przerażający ryk. Z czasem deszcz nasilił się tak że nie widziałem czy celownik na pewno znajduje się na głowie potwora.

Byłem cały przemoczony, ale trwałem w gotowości do walki. Zagrzmiało. Błyskawica przecięła sklepienie. W pewnym momencie obok pierwszego łowcy, zaczęli pojawiać się kolejni. Widziałem jedynie kontury, które po chwili zaczęły zbliżać się w naszą stronę.
- Ognia, celować w głowy! Rozwalmy skurwysy*ów!!! – Wrzasnąłem i w tym momencie Wąska pięciometrowa drużka wypełniła się pociskami. Strzelali wszyscy, nie szczędząc amunicji. Ja również co chwila, strzelałem, ładowałem i tak dalej. Po minucie bezustannego ostrzału rozkazałem wstrzymać ogień.
Nasłuchiwałem, co przez padający deszcz było nieco utrudnione. Cisza. Na dziesięć metrów w przód widziałem zwłoki, oraz czerwoną ciecz na około nich.
- Dobra panowie, czekamy. Może to nie wszyscy.- Rozkazałem. Wciąż kurczowo przyciskałem do piersi swój karabin. Wypatrywałem pomiędzy tysiącem spadających kropel jakiś ruchów. W pewnym momencie zauważyłem jakiś mały wąski obiekt lecący w naszą stronę. Nie był to łowca, czyżby to zwykła mucha? Dziwne. Z każdą sekundą obiekt był bliżej nas.
- Co to jest do cholery?!- Spytałem stalkera stojącego obok mnie, który również wypatrzył to coś.
- A skąd mam wiedzie...- Nie dokończył zdania ponieważ w tym momencie w jego oko wbił się dwumetrowy metalowy pręt. Krew obryzgała mi całą twarz.
- O kur*a mać.- Powiedziałem pół głosem przecierając zachlapaną twarz rękawem.- Ognia!!!- Rzuciłem krótkie hasło po czym nastąpił ostrzał. Sam w tym momencie spojrzałem na zabitego. W jego oku znajdował się pręt. Przebił mu głowę na wylot, a z rany obficie sączyła się krew. Był bez szans. Po oględzinach podniosłem z powrotem karabin do oka i strzelałem w stronę zakrętu. W szum wiatru wplatały się odgłosy wystrzałów, oraz ranionych potworów. Wydawało mi się że wygramy tą walkę. Nawet cholerny nibyolbrzym nie wytrzymał by naporu takiej ilości kul. Strzelałem już z nikłym spokojem w sercu.

W tym momencie poczułem lekkie klepnięcie w ramię. Odwróciłem się. Był to Rusłan ubrany w bojowy pancerz powinności, dzierżył on w ręku RKM RPD. Za nim stało jeszcze pięciu powinnościowców.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie!- Krzyknął, abym zrozumiał jego słowa poprzez strzały.- Wschodnia i południowa brama upadła. Z zachodnią nie ma kontaktu. Ostatni punkt obrony jest tutaj i przy dzwonnicy. Ty musisz iść. Nie pytaj dlaczego. Musisz. Jak dojdziesz na miejsce wszystko się wyjaśni. Nie! Żadnych głupich pytań. Ruszasz na północ w stronę starej wioski. Po środku rośnie dąb. Ma on wydrążony pień. W nim znajdują się niezbędne rzeczy. Ja tu zostanę i pokieruję obroną. No już leć.- Dobitnie powiedział Rusłan i puścił mi oczko. Wiedziałem że zginie i przepowiednia Kaspjana zostanie spełniona. Nie miałem wyjścia musiałem iść. Widocznie była to gruba sprawa. Nie chciałem go zawieść. Po chwili wcisnął mi on do ręki mapę z planem baru. W jednym miejscu obok muru była czerwona plamka. Napis nad nią głosił „ukryte wejście”. Spojrzałem jeszcze na Rusłana. Klepnął on mnie jedynie w ramię na pożegnanie i ustawił RKM na betonowej płycie.

Ruszyłem na wschód, bo tam znajdowało się owe przejście. Przeciskałem się pomiędzy wąskimi uliczkami na około hangarów. Przedzierałem przez bujną roślinność która zarosła te miejsca. Zerknąłem na mapę , która była już cała mokra. Jeszcze tylko pięć metrów. Rzeczywiście. Przede mną znajdował się mur. Podszedłem do niego. Wybadałem go rękoma. Pod naciskiem rąk kawałek blachy odpadł. Powstała teraz wąska szparka. Na szczęście mogłem się przez nią przecisnąć. Padłem na brzuch. Swoje rzeczy przerzuciłem za ogrodzenie. Począłem czołgać się na drugą stronę. Po paru sekundach byłem już na zewnątrz. Spojrzałem przed siebie. Było tam średniej wielkości jeziorko ze starą łodzią po środku niego. Na około teren obrastały zmutowane drzewa. Odwróciłem się w lewo i ruszyłem na północ. Nie zdążyłem zrobić jednego kroku, gdy poczułem silne uderzenie. Świat zrobił się czarny. Zemdlałem.
Awatar użytkownika
SpRiTeo
Kot

Posty: 38
Dołączenie: 24 Sty 2010, 21:24
Ostatnio był: 25 Lut 2011, 18:00
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: VLA Special Assault Rifle
Kozaki: 0

Następna

Powróć do O-powieści w odcinkach

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 4 gości