przez von Carstein w 14 Mar 2009, 23:31
A oto kolejna część mojego opowiadania.
Spróbujcie się dobrze bawić.
**************************
Rozdział II
Słońce poczęło leniwie wyłaniać się zza wzgórza. Pierwsze promienie padły na małe jeziorko, położone w kotlinie z lekko zalesionymi zboczami. Obecnie, tylko szaleniec mógłby nazwać ten martwy, zamulony i śmierdzący zbiornik wodny mianem "jeziorka". W skrócie gnój, smród i ubóstwo.
Na jego brzegu stali dwaj staruszkowie. Nic sobie nie robili z jego wyglądu, który odrzucał każdą żywą istotę z okolicy. Trzymali w rękach kiepskiej jakości wędki, najpewniej domowej roboty.
Jeden z nich powiedział z nieukrywaną złością w głosie.
- Co ci do tego głupiego łba strzeliło, że przyprowadziłeś nas w takie miejsce? - Miał na głowie rudą papasze i nosił czarną wojskową kurtkę, w której wyglądał jak prawdziwy ss- man.
- Nie marudź młody. Już kiedyś mówiłem tobie o tym, że każdy człowiek żyjący na świecie potrzebuje wakacji tak samo, jak prawdziwy kozak dobrego konia. Lepiej łyknij sobie coś mocniejszego.
Wyciągnął, do swojego przyjaciela dłoń, w której spoczywał prawdziwy skarb - butelka dobrego, bo taniego i mocnego wina.
Na twarzy tego "młodego" pojawił się szeroki uśmiech, a w oczach stanęły mu łzy. Chwycił pospiesznie podarunek.
- Hy. Wiesz, czego mi potrzeba. W sumie nie jest tak źle. Mamy choćby co pić, dzięki uprzejmości dwóch dresów. - spojrzał z radością na skrzynkę pełną butelczyn zapełnionych truskawkową prytą - I Zaraz będziemy mieli śniadanie!
- W tym syfie raczej nie ma niczego, co by można było zjeść, chyba, że liczysz na jakiś cud. Swoją drogą bardzo zgłodniałem - sięgnął do jednej z kieszeni swojego białogwardyjskiego munduru - K..wa mać - zaklął szpetnie. Pasztet z jednorocznego policyjnego owczarka właśnie się skończył.
- JA NIC NIE ZŁOWIĘ! No nie... Po tobie się tego nie spodziewałem... Jak możesz wątpić w moje sławne umiejętności?.. A tego psa, co go wczoraj wieczorem jadłeś, to kto upolował? Czyj bimber piłeś przez całą drogę do tego pier......go miejsca? - powiedział z wyrzutem słyszalnym w glosie.
I w tym momencie na jego twarzy pojawił się diabelski uśmiech. Dobry obserwator mógłby nawet dostrzec szaleńczy błysk w oczach tego pijaczka. Zaczął nerwowo szperać w swojej ss-mańskiej kurtce. Wyciągnął kolejno: kilka przedrewolucyjnych srebrnych dziesięciorublówek, bagnet od kałasznikowa, miniaturowy portrecik Lenina, gruby zwój linki hamulcowej, półlitrową manierkę z "Kozakiem" i odrobinę starej kiełbasy ze zwierzęcia nie możliwego do zidentyfikowania, nawet za pomocą ekspertyzy laboratoryjnej.
- Gdzie ja to k.... dałem... Przeklęta skleroza... JEST! - krzyknął tryumfalnie kłusownik. Wydobył z bezkresnej otchłani swojego ubrania kilkanaście granatów F-1, a także rulon taśmy klejącej, zrobionej niegdyś w Moskwie. Następnie profesjonalnie, szybkim ruchem rąk połączył je ze sobą. Wyszczerzył swoje złote zęby i rzekł do kumpla
- Patrz i ucz się od mistrza!
I rzucił zaimprowizowanym ładunkiem wybuchowym w kierunku przeciwległego brzegu.
- Padnij - ryknął
*********************************
Wybuch był słyszalny w odległości co najmniej paru kilometrów. Spowodował on utratę szyb w kilku domach i zbudził wszystkie psy w okolicy - nawet pana Piotra, "menela roku", żywą legendę Połtuska. Czuwał on niestrudzenie 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu pod "Ostoją Wędrowca" - miejscowym barem, chlubą i oczkiem w głowie wszystkich miejscowych amatorów podłego wina - czyli żuli.
Radiowóz stał w szczerym polu, na utwardzanej drodze - zwanej przez rząd Ukrainy autostradą - Bohdan grzebał w silniku trzydziestoletniej nyski, gdy rozbrzmiał grzmot. Biedak się wystraszył i wyrżnął z impetem w podniesioną maskę auta.
- Ja pierd..e – wyjęczał masując się po głowię – co to było…
- Nie wiem – powiedział ze zdziwieniem w głosie Paweł – Mnie się pytasz? Lepiej jak byś się skoncentrował na naprawie tego gruchota…
- Gdybyś uważał wczoraj na drodze to by wszystko z naszym wozem było dobrze. Mówiłem "wciśnij hamulec". HAMULEC NIE PEDAŁ GAZU! Kto ci dał prawo jazdy? A tak karoseria wgnieciona i jeszcze te plamy krwi – zirytował się niedoszły mechanik. Pracował z najgorszym kierowcą w tej części Ukrainy.
- Zawsze to moja wina. A kto zgubił Kuleczkę?
Kuleczka był ulubieńcem komendanta Wołodii. Piękny jednoroczny owczarek niemiecki, czempion pośród psów policyjnych. Josef kochał go bardziej niż swoją żonę, dzieci i podwładnych razem wziętych. Pił z nim "Kozaka", oglądał transmisje z meczów reprezentacji, a nawet spał. Gdyby się dowiedział o tym, że jego pupil zaginął…
A los chciał, że zwierzak wyczuł jakąś istotę wczoraj wieczorem. I pogonił za nią w las.
Od tego czasu stróże prawa wytrwale go szukali. Wiedzieli, co ich czeka, gdy zawiodą…
- Już dobrze. Skończ wypominać moje błędy. Lepiej podaj mi młot. Tak, ten wielki, pięciokilowy.
Bohdan wziął zamach i uderzył w silnik. Za drugim razem poskutkowało i glinowóz zaczął nierównomiernie terkotać. Policjant wsiadł do samochodu.
- Wybuch musiał nastąpić gdzieś w okolicy bagna. Jedźmy tam, a nóż psina się znajdzie…
Już niedługo mieli tego żałować…
C.D.N.
Ps. Dalsza część opowiadania napiszę jutro, z samego ranna (może trochę przesadziłem).
Aha, jeszcze sprawa Paszy - Podporuczniku. Na porucznika jeszcze nie zasłużyłem.
Ostatnio edytowany przez
von Carstein 24 Paź 2009, 15:49, edytowano w sumie 7 razy