Kataryniarz

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

Re: Kataryniarz

Postprzez Grzechu300 w 08 Maj 2013, 14:01

Powoli zaczynam składać opowiadanie w spójną całość. Może coś z tego wyjdzie. ;)



Nieśpiesznie idę brzegiem ulicy. Deszcz odbija się od zardzewiałych wraków rolniczych maszyn i zwykłych samochodów.
Drapię się po niegolonym policzku. Na razie spokojnie. Szum wiatru pcha mi kropelki wody w twarz.
Żeby tylko broń nie zamokła…
Tup tup…Moje ciężkie buty wybijają rytm, muzykę drogi. Muzykę duszy. W końcu mogę pobyć ze
Strefą sam na sam. Idę.

Widzę starą ciężarówkę ze śladami pazurów na drzwiach. Wzdrygam się, wolę nie myśleć co za cholerstwo było w stanie przedrapać metal wojskowego transportera.
Skręcam i kieruję się w prawo. Wrażenie odosobnienia, wolności jest niesamowite, zaczynam uśmiechać się pod kapturem. Byle tylko się nie zamyślić, bo jeszcze wdepnę w jakąś anomalię i po ptakach.

Z gęstej mgły jak duch wyłania się stara hala fabryczna – razem z Rybakiem mieliśmy zamiar urządzić sobie „kryjówkę” właśnie tam, ale gdy przy samym wejściu zauważyliśmy martwego stalkera, wzięliśmy nogi za pas. Rzygałem wtedy przez pół dnia – nieszczęśnik wyglądał jakby ktoś ciął go długo i zapamiętale piłą spalinową. Pokój jego duszy, czy co tam się mówi w takich sytuacjach.

Z zamyślenia wyrywa mnie wystrzał. Pośpiesznie padam na ziemię, w kałachu włączam ogień ciągły- niby strzelanie długimi seriami to głupota, ale gdybym trafił na grubszego zwierza, to lepiej być przygotowanym.
Kolejny wystrzał, pisk, jęk. Podrywam się na nogi, biegnę w kierunku odgłosów- może ktoś potrzebuje pomocy. Nie żebym się bardzo tym przejmował, ale stalkerzy powinni być choć trochę solidarni.

A jeżeli to będzie bandzior to nic straconego, skubnę jego rzeczy i po krzyku.
Zbiegam z wzniesienia, moim oczom ukazuje się potyczka- jakiś kot usilnie odstrzeliwuje się stadu ślepych psów. Dwa niby położył, ale wciąż ma kilka na ramieniu. Klękam na jedno kolano, przełączam „motykę” na pojedynczy, otwieram ogień. Raz, dwa, trzy.
Cholera jasna, tylko jedno trafienie. No ale w sumie bez lunety i do ruchomego celu to i tak wyczyn.
Psiaczków nie należy lekceważyć, są szybkie jak nie powiem co.
Znów strzelam, raz, dwa.
Łuski odskakują, czuć proch.
Kule przecinają ciało ślepca jakby to był papier.

Kolejnego psa kładzie ten kot. Reszta ucieka. Cwane bestie, oceniły nasze i swoje siły i dały nogę.
Podnoszę się, biegnę do kota, macham ręką. Młody ściąga kaptur, odmachuje na powitanie.
Zamieram.
Spod kaptura ukazuje się okrągła, szczera twarz Walika.
Jasna cholera.

- Co ty tu robisz?! Gdzie się w głąb Zony z takim sprzętem pchasz debilu?!- wrzeszczę, próbując ukryć zaskoczenie.
- Grigorij! Uciekam już parę godzin przed tymi psami. O mój Boże, przeżyłem! – Walik zaczyna śmiać się jak głupi.
-Gdzie jest Kaczor, kurna twoja mać?!
Młody zamiera.

-Nie żyje. Wleźliśmy w jakąś anomalię, wszystko nagle zaczęło wirować, mi udało się wyczołgać, a Kaczor… - głos zamiera mu w gardle, ręce zaczynają drgać.

Kiwam głową. Kaczora wciągnął „Wir” , a Walik musiał oglądać, jak ciało kolegi jest rozrywane przez szalejący żywioł. Szkoda chłopaka.

-Nie jesteś aby ranny?- pytam, żeby przerwać ciszę.
- Nie, udało mi się odstrzelić parę zanim mnie dorwały. Dałem radę!

Cholera, zaraz mi dzieciak pęknie z dumy. Załatwił dwa pieski i zadowolony, jakby Kontrolera siekierą ubił. Szczeniak.

-Czego zęby szczerzysz durniu?! W tył zwrot i wracać mi na obrzeża albo do „Przyczółka”! Bez odpowiedniego sprzętu odwalisz kichę, a ja nie będę ci za każdym razem ratował tyłka!
Walik zamiera, opuszcza ręce.

-A nie mogę z panem pójść, Grigorij…?

Krzywię się z niezadowolenia. Niby schowek już niedaleko, zostawię tego przygłupa na warcie żeby nic mnie od tyłu nie zaatakowało, a sam zabiorę co mi potrzebne i ulotnię się drugim wyjściem.
-Dobra, ale jak zaczniesz robić jakieś głupoty to cię własnoręcznie ukatrupię, kapujesz?
Kiwa gorliwie głową. Znalazłem sobie kompana, kurna jego mać.
Idziemy, ja przodem, Walik pilnuje tyłów.
Zatrzymuję się koło sterty desek niedaleko fabryki.

- Po co..- usiłuje wydukać Młody.

Gestem wskazuję żeby siedział cicho, machnięciem karabinu pokazuję na fabrykę. Chyba zajarzył. W końcu.
Rozgarniam zbutwiałe deski i inne śmieci, widzę już właz. Kopię dalej, odsłaniam cały. Walik przygląda się z ciekawością moim wyczynom.

-Okej, ja wchodzę ty pilnujesz wejścia. To bardzo odpowiedzialne zadanie, ale poradziłeś sobie z pieskami więc w ciebie wierzę.

Młody kiwa mi z poważną miną, wyjmuje swojego Colta Defendera.
Połechtać trochę jego dumę i urośnie ze dwa metry, myślę z krzywym uśmiechem na twarzy.
Wchodzę do piwniczki, ciemno jak w…szafie.

Cholera, nie mam latarki. Schodzę po drabince w mrok, wyjmuję z kieszeni kombinezonu odrapane zippo. Pocieram, płomień delikatnie rozprasza ciemności. Słyszę oddech. Podnoszę wzrok.
Prosto w gębę wymierzonego mam Nosoroga. Dałem się zrobić jak dziecko.

- Siemka Kataryniarz! Co tak długo, bydlaku?- z mroku wyłania się uśmiechnięta, brodata fizjonomia Rybaka.
-Weź tę swoją pukawkę bo jeszcze mnie postrzelisz.- krzywię się.
-Hmm, przepraszam, ale przezorny zawsze ubezpieczony.

Podaję mu rękę uśmiecham się szeroko. Stary skurczybyk, ale w zasadzie w porządku. Razem szukaliśmy pierwszych artefaktów i razem uciekaliśmy z pierwszych tarapatów.
Rybak podchodzi do stolika, odpala lampę naftową. Z mroku wyłaniają się szafki, skrzynki i dwa łóżka. Wszystko dokładnie tak, jak zostawiliśmy.

- Co tam brachu, opow…- głos zamiera mi w gardle. W miejscu lewej ręki stalkera sterczy ohydny kikut.
- Taa…kiwa głową. Niezręczna sytuacja, co?- Rybak wybucha okropnym śmiechem, jakby jego czerstwy żart był niesamowicie dobry.

- I co teraz? – pytam ponuro. W końcu stalker bez ręki jest już w połowie martwy.
- Jajco. Znajdziemy Heliosa, sprzedamy, ja osiądę w jakimś miejscu i zostanę barmanem. W końcu nie będę szlajał się po Strefie bez łapy, co? Ale na tą ostatni spacer muszę iść, muszę, rozumiesz?

Kiwam głową. Ostatni spacer. No nic, damy radę. Mam nadzieję.

- A czy ja mogę z wami…

Odwracamy się jednocześnie. Ten bydlak Walik podsłuchiwał wszystko co mówiliśmy. Nawet nie słyszałem jak schodzi po drabinie skurczybyk.

Rybak spogląda na mnie pytająco. Później mu wytłumaczę co to za gość.
-Nic z tego młody, to będzie niebezpieczne jak cholera, a nie chcę mieć na sumieniu twojego marnego żywota.
Walik nie odpowiada. Rozsuwa plecak, kładzie na stół jakiś przedmiot. Podchodzę bliżej, patrzę. To co widzę zapiera mi dech w piersi.

-Niech cię cholera, młody! – wrzeszczę.

Rybak podnosi na mnie wzrok, uśmiecha się i mówi:

-Chyba wygrał, prawda?

Na stole leży najnowszej generacji wojskowy termowizor.
Вознаграждён будет только один.
Awatar użytkownika
Grzechu300
Ekspert

Posty: 800
Dołączenie: 30 Sie 2012, 22:39
Ostatnio był: 15 Wrz 2019, 11:19
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 333

Reklamy Google

Re: Kataryniarz

Postprzez Voldi w 08 Maj 2013, 14:29

Nareszcie da się to czytać!

Wciąż pojawiają się błędy, ale są zbyt drobne i jest ich zbyt dużo, żeby się nad nimi rozczulać. Zaczyna się robić naprawdę ciekawie, i nie ukrywam, że wciąż czekam na więcej :)
Image
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Re: Kataryniarz

Postprzez echelon w 08 Maj 2013, 14:44

Wziąłeś sobie uwagi do serca i od razu widać poprawę, nie jest źle, drobnych błędów nie będę wymieniał :).
Dlatego - mimo druty, wieże i strażnice
Tam chcemy dotrzeć, gdzie nam dotrzeć zabroniono;
Bezużyteczne, śmieszne posiąść tajemnice
Byleby jeszcze raz gorączką tęsknot płonąć
Nim podmuch jakiś strzepnie chwiejne potylice
Awatar użytkownika
echelon
Tropiciel

Posty: 305
Dołączenie: 28 Mar 2010, 21:28
Ostatnio był: 30 Kwi 2021, 12:38
Miejscowość: Stalowa Wola
Ulubiona broń: GP 37
Kozaki: 41

Re: Kataryniarz

Postprzez Grzechu300 w 09 Maj 2013, 18:55

-Skąd ty w ogóle masz taką maszynkę dzieciaku? – z zainteresowaniem pyta Rybak.
-No, jakoś przed wejściem do Strefy…pożyczyłem sobie.
-Gwizdnąłeś wojskowym termowizor?!

Przykładam sobie dłoń do czoła. Cholera jasna, to się nacieszyłem samotnością. Ale mi drużyna stalkerów - kaleka i dzieciak. Szlag.

-Dobra, koniec. Walik idzie z nami. A teraz gadaj, gdzie możemy znaleźć Heliosa, bydlaku.

Rybak odkasłuje, wbija wzrok w ziemię. O nie, zaraz powie coś, co na pewno nie będzie miłe…

- Pod fabryką „Barsuk”.

Otwieram oczy ze zdumienia. Toś dowalił, stary, myślę.

Z tym kompleksem zawsze było coś nie tak. Już przed pierwszą katastrofą zdarzały się tam dziwne incydenty, a to znikali ludzie, a to sprzęt dowożono wojskowymi konwojami…
Z założenia miała być to fabryka maszyn rolniczych – prawie na sto procent była to tylko przykrywka.
No bo po co w zwykłym kompleksie produkcyjnym wojsko…
Wiadomo było, że coś ukrywają.

Oczywiście pracownikom nic nie mówiono, ale każdy coś podejrzewał. A najdziwniejsze było wyposażenie, jakie dostarczano do fabryki – masa sprzętu elektronicznego, jakieś cewki, przewodniki, szklane tuby, beczki bez oznaczeń…I wszystko szło na dół, niby do piwnicy na „magazyn”.
Tyle, że do piwnicy mogło wchodzić tylko parę osób ze specjalnymi kluczami.

-Zrozum, sprawdziłem to dokładnie, każdy ze stalkerów, którzy byli w posiadaniu Heliosów kręcił się koło „Barsuka” ! – przerywa mi rozmyślania Rybak.

Patrzę na niego ciężko, wzdycham. Powoli, jakbym miał czaszkę z ołowiu, kiwam głową.

-Pójdziemy, kurna twoja mać, pójdziemy.
-Znakomicie! No, to mamy ustalone. To co, napijemy się za stare czasy, a?

Reszta wieczoru mija spokojnie. Każdy z nas czyści sprzęt, sprawdzamy zapasy w schowku, wyznaczamy najkrótszą drogę do fabryki.

W szafie mieliśmy jeszcze dwururkę, więc młody nie będzie się musiał tłuc z tym swoim Defenderem…
Wstajemy wcześnie, zbieramy się w pośpiechu – nie ma co marnować czasu, do „Barsuka” kawał drogi…
Maskujemy schowek, ruszamy.

Zona wita.
Wychodzimy.

-Dlaczego idziemy do tego kompleksu? Nic z tego nie rozumiem. – zaciekawił się Walik.
-Zrozumiesz w swoim czasie, chłopcze. – pozwoliłem mu z nami iść, ale nie mam zamiaru tłumaczyć mu czegokolwiek. Cholera z nim.
-Spoko chłopie, znajdziemy artefakt, opchniemy, wrócimy i obalimy po flaszeczce! Żyć nie umierać. – powiedział, klepiąc młodego po ramieniu Rybak. Pieprzony optymista.

Zona to nie miejsce dla takich, i w sumie – został ukarany – pojawia mi się w myślach.
Nie da się bujać w obłokach, gdy świat dookoła się zmienia. Zona to wielki, morderczy zegar.

Zagłębiamy się w Strefę, opuszczone, rozpadające się gospodarstwa ustępują miejsca halom fabrycznym i małym domkom. W niektórych miejscach licznik trzeszczy tak, że aż ucho urywa, niektóre omijamy z daleka. Lepiej być przezornym niż martwym.

Szum, szelest, ryk.

Wyrywam się z zamyślenia, widzę błysk, szybki ruch.
Podrywam kałacha, wiem, że nie zdążę.
Uderzenie, w pierś, upadam.

Otwieram oczy, przed twarzą mam ohydną, pełną ostrych, przegniłych zębów gębę w rozerwanej masce gazowej.
Huk wystrzału, twarz rozpada się na miliard małych kawałków.
Rzygam na asfalt.

Ktoś łapie mnie za ramiona, podnosi.
Wystrzały.
Bum, bum bum. To nie wystrzały, to moje własne serce.
Coś biegnie w moim kierunku, bezwiednie podnoszę ciężki, pachnący smarem karabin.
Widzę wszystko, jakby w zwolnionym tempie. Adrenalina, pojawia mi się samotna myśl.
Naciskam spust.

Raz, dwa, trzy.
Snork upada, bryzgając krwią.
Strzelam serią jeszcze raz, i jeszcze raz. Coś uderza mnie w ramię, odwracam się, mierzę…
Przede mną brodata twarz Rybaka. Opuszczam broń.

-Wystarczy, do cholery! Spadajmy stąd, ten jazgot słyszał każdy mutek w okolicy!

Biegniemy, Rybak prowadzi w kierunku kamiennego muru odgradzającego dwa zrujnowane domy od siebie.
Padamy za murem. Drżącymi rękami otwieram plecak, wyjmuję puszkę z napojem energetycznym. Z sykiem otwieram, przykładam usta, piję.
Już dobrze.

-Cholera, zagapiłem się i…
-Nie tłumacz się, ja też ich nie widziałem- odpowiada stalker.
-Nie jesteś aby ranny?- pyta po chwili.

Obmacuję miejsce uderzenia, boli ale krwi nie ma.
Chwała Bogu.

-Zona nas pokarała – mówię cicho, jakby do siebie.
-Zona, Zona i Zona! Przestań się wyrażać tak, jakby to była żywa istota, do cholery!

Podnoszę wzrok, krzywię się paskudnie.
Wyrzucam pięść do przodu, mknie na spotkanie zdziwionej twarzy Rybaka.
Stary upada, Walik odsuwa się ode mnie.

-Nie lekceważ Jej.- mówię cicho. – A teraz ruszajmy.

Zona nie lubi bezczynności.
Вознаграждён будет только один.
Awatar użytkownika
Grzechu300
Ekspert

Posty: 800
Dołączenie: 30 Sie 2012, 22:39
Ostatnio był: 15 Wrz 2019, 11:19
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 333

Re: Kataryniarz

Postprzez Voldi w 09 Maj 2013, 19:24

Zalatuje mi "Ołowianym", ale to dobre. W sumie, o lepszy wzór (w wersji papierowej) trudno.

Krótki kawałek pełen akcji. Trochę zalatuje Janem Rębajło, ale nie widać tego aż tak, jak w opowiadaniu Universala.
Image
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Re: Kataryniarz

Postprzez echelon w 10 Maj 2013, 15:41

Mnie też zalatuje "Ołowianym", ale moim zdaniem to nie jest dobrze. Nie można tak pod wpływem niedawno przeczytanej książki od razu jej kopiować. Świadczy to o tym, że autor tego opowiadania nie miał własnego pomysłu na narrację i stworzenie klimatu, za to trochę poszedł na łatwiznę.
Dlatego - mimo druty, wieże i strażnice
Tam chcemy dotrzeć, gdzie nam dotrzeć zabroniono;
Bezużyteczne, śmieszne posiąść tajemnice
Byleby jeszcze raz gorączką tęsknot płonąć
Nim podmuch jakiś strzepnie chwiejne potylice

Za ten post echelon otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Universal.
Awatar użytkownika
echelon
Tropiciel

Posty: 305
Dołączenie: 28 Mar 2010, 21:28
Ostatnio był: 30 Kwi 2021, 12:38
Miejscowość: Stalowa Wola
Ulubiona broń: GP 37
Kozaki: 41

Re: Kataryniarz

Postprzez SkullDagger w 10 Maj 2013, 18:06

Dałoby się to dodać w całości do pierwszego posta? łatwiej by było przeczytac.
I5-3570K 3,40Ghz 3,80Ghz in Turbo
GA B75M-D3V GoodRam 8GB 1600Mhz
GTX 660 2GB Win 7 64bit
Awatar użytkownika
SkullDagger
Ekspert

Posty: 881
Dołączenie: 26 Sie 2011, 01:04
Ostatnio był: 09 Paź 2022, 19:48
Frakcja: Powinność
Ulubiona broń: SGI 5k
Kozaki: 63

Re: Kataryniarz

Postprzez KOSHI w 10 Maj 2013, 21:02

Jedziemy z koksem z tym opowiadaniem. Po Ołowianym mamy malutki wysyp opowiadań na forumie. Ja to nazywam meeshkalipsa. Miałem okazję czytać parę ostatnich opowiadań z forum zainspirowanych książką i tak się zastanawiałem, co ku*wa jeszcze userzy wymyślą po przeczytaniu książki. Nie ma na dzień dobry morderczego ataku płetwonurków z jataganami na elektrownię - myślę, jest dobrze. Zacząłem czytać i dotrwałem do końca. Za to plus, bo większość tekstów po 1, 2 rozdziałach mnie przestaje interesować - jest słabo, albo smętnie i nie chodzi tu o błędy. Rzadko kiedy czytam coś do końca. Twoją twórczość przeczytałem całą - dobrze to o Tobie świadczy :caleb: No więc tak, szybkie podsumowanie.

Na plus:
- tytuł dość intrygujący. Trochę zalatuje Prusem, ale mnie skusił.
- prowadzenie narracji. Jest dosyć dobrze, nie męczy.
- pomysł z Heliosem.
- parę ciekawych wstawek - z plecakiem żyrafą, akcja z ptakami, akcja z Rybakiem - klimatyczne.
- podejście bohatera do Kotów - ironiczne i z jajem.

Na minus:
- formatowanie. Za to biłbym bezlitośnie. Jest masakra. Ogarnij to, bo ciężko się czyta tekst.
- zdrobnienia. Możesz sobie je darować, to nie gra, ani tekst dla dzieci.
- nadużywasz słowa kurna. Z połowę wyciąłbym, zastąpił. Chyba że to taka przywara bohatera. Jeśli celowo używasz to jeszcze jest do przełknięcia.
- W 1 cz. lufa paruje i paruje... Z 4 razy. Jak kominy huty Katowice. Mogłeś zostawić ostatnią kwestię z tą lufą i byłby niezły efekt, a tak się tekst zdewaluował po 4 razie.
- momentami tekst przypomina mi trochę grę, innym razem temat z forum: Dzień z zonie. 7 - wstaję, 7:30 golę się, jem śniadanie, na PKS nie zdążam, jadę z mleczarzem, bo mleko ma najszybszy transport...
- jest też trochę baboli gramatycznych, interpunkcyjnych, ale mniejsza o to.

Ogólnie tekst jest fajny, lekko się czyta i wciąga. Mnie wciągnął na tyle, że przeczytałem całość nie skupiając się na jego wadach. Pisz dalej, masz potencjał. Leci Kozak. Idę oglądać jak Seagal rozpie*dala wszystko, a lufa paruje i paruje... :E . Pozdro.
Image

Za ten post KOSHI otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Voldi, Grzechu300.
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1324
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 16 Paź 2023, 14:40
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Kataryniarz

Postprzez Grzechu300 w 10 Maj 2013, 22:12

KOSHI napisał(a):Jedziemy z koksem z tym opowiadaniem. Po Ołowianym mamy malutki wysyp opowiadań na forumie. Ja to nazywam meeshkalipsa. Miałem okazję czytać parę ostatnich opowiadań z forum zainspirowanych książką i tak się zastanawiałem, co ku*wa jeszcze userzy wymyślą po przeczytaniu książki. Nie ma na dzień dobry morderczego ataku płetwonurków z jataganami na elektrownię - myślę, jest dobrze. Zacząłem czytać i dotrwałem do końca. Za to plus, bo większość tekstów po 1, 2 rozdziałach mnie przestaje interesować - jest słabo, albo smętnie i nie chodzi tu o błędy. Rzadko kiedy czytam coś do końca. Twoją twórczość przeczytałem całą - dobrze to o Tobie świadczy :caleb: No więc tak, szybkie podsumowanie.

Na plus:
- tytuł dość intrygujący. Trochę zalatuje Prusem, ale mnie skusił.
- prowadzenie narracji. Jest dosyć dobrze, nie męczy.
- pomysł z Heliosem.
- parę ciekawych wstawek - z plecakiem żyrafą, akcja z ptakami, akcja z Rybakiem - klimatyczne.
- podejście bohatera do Kotów - ironiczne i z jajem.

Na minus:
- formatowanie. Za to biłbym bezlitośnie. Jest masakra. Ogarnij to, bo ciężko się czyta tekst.
- zdrobnienia. Możesz sobie je darować, to nie gra, ani tekst dla dzieci.
- nadużywasz słowa kurna. Z połowę wyciąłbym, zastąpił. Chyba że to taka przywara bohatera. Jeśli celowo używasz to jeszcze jest do przełknięcia.
- W 1 cz. lufa paruje i paruje... Z 4 razy. Jak kominy huty Katowice. Mogłeś zostawić ostatnią kwestię z tą lufą i byłby niezły efekt, a tak się tekst zdewaluował po 4 razie.
- momentami tekst przypomina mi trochę grę, innym razem temat z forum: Dzień z zonie. 7 - wstaję, 7:30 golę się, jem śniadanie, na PKS nie zdążam, jadę z mleczarzem, bo mleko ma najszybszy transport...
- jest też trochę baboli gramatycznych, interpunkcyjnych, ale mniejsza o to.

Ogólnie tekst jest fajny, lekko się czyta i wciąga. Mnie wciągnął na tyle, że przeczytałem całość nie skupiając się na jego wadach. Pisz dalej, masz potencjał. Leci Kozak. Idę oglądać jak Seagal rozpie*dala wszystko, a lufa paruje i paruje... :E . Pozdro.





Dzięki wielkie za ocenienie, dużo to dla mnie znaczy. ;)
-Pierwsze dwa kawałki pisałem "na kolanie", nie czytałem ich nawet po zakończeniu pisania, po prostu z miejsca wrzuciłem na forum.
-Z pisaniem dłuższych tekstów jestem nowy, nigdy czegoś takiego nie robiłem - stąd sporo niedociągnięć.
-Pisząc na papierze nie popełniam tyle "byków" co na komputerze.
- "kurna" to taki przerywnik, ale tylko główny bohater go używa.
Nie spodziewałem się że moje opowiadanie aż tak ciepło się przyjmie, ale multum pracy nad lepszym formatowaniem przede mną. :E
Вознаграждён будет только один.
Awatar użytkownika
Grzechu300
Ekspert

Posty: 800
Dołączenie: 30 Sie 2012, 22:39
Ostatnio był: 15 Wrz 2019, 11:19
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 333

Re: Kataryniarz

Postprzez Grzechu300 w 13 Maj 2013, 21:31

SkullDagger napisał(a):Dałoby się to dodać w całości do pierwszego posta? łatwiej by było przeczytac.



Prosz: :D


I.
:

Z głuchym sykiem otwieram puszkę ‘’energetyka’’.Przykładam do ust napój,piję powoli,rozkoszuję się chwilą.Tępy ból głowy powoli ustępuje.Opłacało się trzymać puszeczki całą noc w jeziorku.Tu,na obrzeżach ani to promieniowania nie złapie,ani nikt mi chamsko nie świśnie…

-Grigorij, chcesz może trochę bandaża…?-Słyszę głos Walika.
-Nie,nie już nie krwawię,zluzuj resory. -Tak naprawdę nie chcę z tobą dzielić niczego,ty zakuta pało,myślę.Byłem pewien,że potyczka z dzikami pójdzie jak po maśle,ale ten debil nagle spanikował,i jak nie zacznie ładować ze swojego pistoleciku po krzakach…a za krzakami stałem Ja.Gdybyś nie był stalkerem to wsadził bym ci tego twojego Colta Defendera w tyłek i władował ze 3 magazynki,kurna twoja mać.Jak ja nienawidzę tępych ludzi!

W sumie to żaden z nas trzech tu obecnych nie jest stalkerem.
Na razie wołają nas ‘’koty’’.
Patrzę na moją strzelbę,która wesoło paruje na zimnym powietrzu.Znów zamykam oczy,starając się choć trochę odpocząć,rozluźnić się.

-Teren czysty panowie!-Drze się Kaczor z dachu stacji.Ta,czysty,jak będziesz tak wrzeszczał to rzeczywiście nic tu nie przylezie.

Małymi łyczkami dopijam ‘’energetyka’’.
Nad tą częsicią Strefy wstaje słoneczko.
Trawa faluje,drzewa szumią,ci dwaj debile buszują po stacji.
Patrzę na swoje niebieskie oczy odbijające się w kałuży.
Znów podnoszę puszkę do ust,spluwam w lewo.
Na twarzy pojawia mi się krzywy,brzydki uśmiech
Ładnie to ktoś kiedyś ujął w książce,przypominam sobie-Jak to szło?
A-pieprzony los kataryniarza.
Strzelba paruje.
Zona wita ocalałych.


II.

:

Otwieram oczy, powoli wstaję na nogi.

-Czyli co, czas się zbierać panowie?- Odzywa się Kaczor. I to jego idiotyczne „panowie”. Od momentu, kiedy opuściliśmy Przyczółek ci dwaj działają mi na nerwy jak mało kto.

Chodzić samemu jest wygodniej, a przede wszystkim ciszej. No tak, ale cóż. Skoro mam ich przeprowadzić, to przeprowadzę.
Rzucam puszkę w martwego dzika, spluwam. Tak, trzeba iść.

Gestem pokazuję kierunek, idziemy. Słońce przebija chmury, dzisiaj będzie ciepło.
W sumie co to za różnica, w Zonie albo jest znośnie albo do dupy. Jak to w Zonie.
Idziemy dalej, Kaczor pilnuje tyłu, Walik trzęsie się przy każdym ruchu trawy na łące.

-Zmieniłeś magazynek? – pytam ciężko nie odwracając głowy.
-Hm, no nie… -Kurna, znowu mam ochotę strzelić tego idiotę przez łeb. No ale nic, może się nauczy.
-Złudne nadzieje..- mruczę do własnych myśli.

Cicho, okolica budzi się do życia… a może lepszym określeniem byłoby zamiera. Mutki chowają się do swoich norek itp.
Sięgam po lornetkę, rozglądam się- niby spokojnie… -no właśnie, niby. W Strefie spokojnie jest jedynie w grobie.

-Jeszcze trochę, i jesteśmy- mówię.

Ruszamy. Trawka szumi targana wiatrem, nawet wrony, wredne pasożyty, choć raz się przymknęły…

-O kuźwa! Wrony…- Łapię się za tył głowy. Jak mogłem być tak głupi!
-Widzicie tamtą chatkę?! Biegiem, kuźwa biegiem!
-A ale co…- próbuje coś powiedzieć Walik.
-Jajco, debilu, za mną do cholery!

Biegniemy. No tak, spokojnie, mutków nie ma, wiaterek się wzmaga…Nie ma żywej duszy. A jak w Strefie nic się nie rusza, to zaraz będzie źle. Zona to cały czas obracający się mechanizm, potrafiący w jednym momencie obdarować cię skarbami, by w następnym wpakować cię w anomalię albo inne ścierwo. Maszyna do zabijania, jednocześnie piękna jak i straszna.

Otwieram z buta zmurszałe drzwi do chatynki, miotam się w poszukiwaniu…

-Jest!- Wrzeszczę, będziemy żyć, głupio przechodzi mi przez myśl. Tfu tfu, żeby nie zapeszyć.
Piwnica.
Nakazuję chłopakom wchodzić, sam wskakuję ostatni. Co ciekawe, są tam jeszcze jedne drzwi, wyrwane z framugi i prowadzące w głąb. I po co…

Chowamy się za nimi, zaczynam zrzucać w miejsce drzwi co się da- jakieś belki, stary regał, worki, chyba z piachem… Chłopaki w końcu zajarzyli, i zaczęli mi pomagać. Zablokowaliśmy wejście. W głębi starej piwniczki nie było w sumie nic ciekawego- grzyb na ścianach, puste półki i drewniana skrzynka.

-Po co to wszystko?- pyta Walik, sapiąc jak miech kowalski.
-Zobaczysz- odpowiadam. Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Z góry słychać uderzenie.
Burza? Teraz? – Dopytuje się Kaczor. W sumie z Kaczora dało by radę zrobić stalkera, gdyby tylko nie próbował żartować ze wszystkiego, co napotka.
-Sam jesteś burza. Zaczyna się Emisja.- Odpowiadam cierpko.
-Emi.. co?
-Jajco. Cicho siedź. Zaczna już porządnie walić, zaraz będzie zabawa.

Emisja. Gniew lub błogosławieństwo Strefy. Nie da się zapomnieć huku jak po uderzeniach piorunów i pomarańczowych błysków rozświetlających niebo. Cała Zona zamienia się wtedy w piekło. Emisja smaży ludzkie umysły zamieniając zarówno stalkerów jak i bandziorów w swoich podopiecznych. Mówimy na nich w żargonie- Zombi.

Trudno nazywać ich inaczej- szlajają się takie bezmózgi i otwierają ogień do wszystkiego co się rusza. Ale nie są to zombiaki jak z jakiś amerykańskich filmów sci-fi.
Zombie w Strefie jedzą, piją i czasami zachowują ludzkie odruchy. Rybak opowiadał, że kiedyś widział zombi próbującego odpalić stary sowiecki traktor- normalnie nikt by chłopu nie uwierzył, ale w Strefie wszystko jest możliwe.

Zaczyna huczeć coraz mocniej. Wyciągam butelczynę taniej wódy, łykam, podaję chłopakom. Zaraz się zacznie.
Zona się gniewa. Pytanie tylko, na kogo.


III.

:

Słyszycie, chyba się skończyło! – Słyszę Kaczora, powoli wybudzając się z drzemki.

Spoglądam na czarną tarczę zegarka Komandirski z fosforyzującymi wskazówkami.
Tik, tak. Emisja trwała dobre trzy godziny, a ci dwaj pewnie nie zmrużyli oka. W sumie to dla nich nowość, ale wyglądają jakby zaraz mieli zamiar podskakiwać z uciechy.

-Grigorij, wychodzimy, a?
- Zaraz cię palnę, nie Grigorij tylko Kataryniarz. – Odpowiadam.
-Dobra, wyluzuj. To wychodzimy?

Kiwam głową na potwierdzenie. Zaczynamy rozbierać naszą barykadę, nasz schron kurna jego mać.

-No, sprzęt sprawdzony? To idziemy, tylko uważać mi tam, po emisjach zawsze mutki wariują i latają jakby miały kije… nie powiem gdzie.

Gramolimy się z piwnicy, wychodząc na powierzchnię. Naciągam kaptur – zaczyna lać deszcz. Powoli idziemy w kierunku wioski . No tak, wioska. Niby obrzeża Strefy, ale anomalie już normalne. Choć niedużo.
Poszczęściło się nam z tą Emisją, myślę. Chłopaki znajdą swój pierwszy artefakt, a ja w końcu pójdę dalej.
Widać zabudowania dawnej wioski. Czemu dawnej? – A dlatego, że anomalie grawitacyjne, których tu od groma, rozniosły jej większą część. Z daleka straszą szkielety drewnianych budynków , anomalie wirują sobie jak gdyby nigdy nic, jakby to nie ich dzieło.
A w jednym z domków czeka na mnie moja przyszłość.

Mijamy wrak ciężarówki z o dziwo zachowaną przyczepą. Kaczor patrzy pytająco, więc zbliżam licznik. Niby w normie, ale coś mi tu nie gra. Kiwam przecząco głową, lepiej odpuścić trochę łupu niż stracić głowę. Chociaż w sumie jak kto woli.

Jest i nasz cel. Na widok anomalii chłopaki wyciągają swój „detektor”. Aż wzdrygam się na widok tej samoróbki. Nie dość że wielkości starego komputera, to jeszcze podobnie wygląda, tylko z boku sterczą jakieś kable, rury i inne cholerstwo.

-No, szukajcie sobie, ja idę się rozejrzeć. Tylko ostrożnie mi tam!

Kieruję się od razu do domku w którym zostawiłem swoje rzeczy, ale po namyśle skręcam w prawo. Przejdę od tyłu, nie ma potrzeby aby tych dwóch widziało jak coś z tamtąd wyciągam.
Witają mnie próchniejące belki i porozrzucane po całym domu sprzęty.
Otwieram dzwiczki starego, kaflowego pieca i wyciągam tani, szkolny plecak z uśmiechniętą żyrafą.
No tak. Hej, żyrafko.

Rozsuwam zamek błyskawiczny, odwijam ze szmat porządną M9 i pakuję do kieszeni. Garść nabojów wsypuję do wewnętrznej kieszeni kurtki. Na dworze słychać aktywowaną anomalię. Chłopaki chyba rzucają kamieniami, a mówiłem żeby zabrali śruby albo cokolwiek stalowego. Anomalie są kapryśne, czasami nie reagują na kamzołki.
No nic, reszta łupu czeka. Plik pieniędzy za sprzedaż ostatniego artefaktu pakuję do portfela, mapę do tylnej kieszeni dżinsów a pendriva do kieszonki w plecaku. Nie mam pojęcia co na nim jest, muszę skombinować komputer albo co…

Wyjmuję jeszcze „cytrynkę” i pojemnik na artefakty. W środku powinny grzecznie siedzieć „korale babci” . Potrząsam delikatnie pudełkiem, odzywa się głuchym echem- czyli są. Wolę nie otwierać, „korale” dość silnie promieniują.

Rzucam niepotrzebny już plecak w kąt i wychodzę z domku.
Chłopaki dalej próbują zbliżyć się do środka pola anomalii. Doradził bym im parę rzeczy, ale w sumie nic mi do tego. Ja miałem ich tylko tu zaprowadzić. W Strefie jak nie poradzisz sobie sam, to nie masz czego tu szukać.

-Chodzcie tu na chwilę! – Krzyczę

Pośpiesznie pakują swój wynalazek do plecaka, i wychodzą ostrożnie. Tylko co z tego, skoro zapominają rzucić przed siebie choćby kamienia. Ale to nic, nauczą się. Może.

-Okej, to jest koniec, zaprowadziłem was na miejsce, wyskakiwać z kasy.
-Ale jak, to nie wracasz z nami na Przyczółek? – Z przerażeniem spogląda na mnie Walik.
-Nie, nie wracam. Dacie sobie radę, wiecie już co macie robić żeby nie wpakować się w jakieś mutki czy co. Jak widzicie coś niebezpiecznego to lepiej uciekać, nie macie odpowiedniego sprzętu żeby się bronić. – W sumie ja też nie, myślę. Zostało mi z 8 „śrucin” no i jest jeszcze M9-tka. Ale to i tak za mało.
-Dobra, koniec kłapania gębą, dawać mi należność i spadam.

Patrzę jak grzebią po plecakach w poszukiwaniu kasy. W sumie Kaczor dałby radę tu wyżyć, ale Walik to beztalencie. Zdaje się że przyszedł do Zony bo było mu źle we własnym domu. Tak naprawdę to dzieciak z dobrej rodziny, dla którego pewnie definicja zła to brak nowej gry pod choinkę czy obiecanego komputera na urodziny.
Ale to nie moja sprawa. Wręczyli mi forsę, żartobliwie im salutuję, odwracam się i idę.
Zona wzywa. Zona wita.

Szybkim krokiem schodzę z ulicy, łapię strzelbę i przemykam koło drzew, jednocześnie kierując się tam, gdzie biegnie droga. Nie idę jednak po popękanym asfalcie. Za bardzo jest się tam wystawionym na kulkę albo atak mutków. Ostrożny stalker to żywy stalker.

W oddali miga jakiś budynek, ciągnie mnie żeby go sprawdzić, ale nie mam czasu. Znaczy czas mam, ale wolałbym iść teraz przed siebie. Tak, czas…

Poza Strefą czas goni ludzi, zmuszając ich do ograniczenia swojej wolności, a tym samym szczęścia. Praca, dom, praca, dom…to nie dla mnie, miałem dość monotonii, dość nudy i zastoju. Próbowałem wypełnić jakoś tą pustkę a to alkoholem, a to częstymi wypadami w las i szukaniem spokoju…ale to nic nie dawało. Dalej w mojej głowie siedziała kulka, która krzyczała aby rzucić to wszystko, aby żyć tak jak chcę…tylko że tam nie można żyć tak jak się chce. Męczy mnie czasami tylko to, że nie mogę spojrzeć w wesołe, niebieskie oczy pewnej osoby…
Zamyśliłem się cholera, przeklinam w myślach. I to jeszcze na tak bzdurny temat.
Przede mną duże stado „świnek” , ale dzika na szczęście nie widać…

„Świnki” grzebią sobie w poszukiwaniu czy to korzonków, czy to grzybów. Paskudne, krótkie pyski wąchają młodą trawę, jedno z trojga oczu obserwuje okolicę.
No i niech sobie grzebią, przynajmniej nie będą zwracać na mnie uwagi.
Przemykam na drugą stronę ulicy, starając się pozostać niezauważonym przez stado.
Prosiaczki jedne, kurna ich mać.

Docieram do krawędzi lasu, staram się za bardzo w niego nie zagłębiać. Cholera wie, co tam może siedzieć. Ohydne, czarne drzewa z wesołymi, zielonymi listkami – nie wiem czy mam się śmiać czy uciekać. Kora jest popękana, miejscami na ziemię sączy się coś w rodzaju czarnej żywicy.
Licznik niby w normie, ale jakoś nie mam ochoty babrać się w tej mazi.
Bieg przez las i trafiam na polankę. Niedaleko jakieś opuszczone gospodarstwo.

W sumie już czas na obiad, a nie lubię obozować na otwartej przestrzeni. Sprawdzam teren lornetką.
Na płocie dookoła domu wciąż wiszą stare sagany, przy budzie dostrzegam szczątki przykutego łańcuchem psa. Nie miał jak czmychnąć biedak po drugiej katastrofie.
W chałupie żadnego ruchu, nawet dach z eternitu się trzyma.

Chowam lornetkę, zbliżam się powoli do gospodarstwa obserwując jednocześnie teren.
W takich chwilach człowiek wie, że może liczyć tylko na siebie.
I dobrze, bo bycie samotnikiem to bycie silnym. Wytrwałym.
Szkoda tylko że ona nie chciała tego rozumieć.Szkoda…

Szlag, znowu zacząłbym rozmyślać, a potrzebne mi to teraz jak snorkowi filtry do maski.
Nieoliwione od wielu lat drzwi domu skrzypią, jakby ktoś kota ze skóry obdzierał.
Postanawiam wleźć oknem. Zarzucam strzelbę na plecy i wyjmuję moją M9.Z krótkim pistoletem łatwiej łazić po ciasnych przestrzeniach.

Gramolę się przez parapet. W słońcu padającym przez okna widać unoszące się delikatnie drobinki kurzu.
Podłoga jęczy pod ciężkimi, wojskowymi buciorami.
Promieniowanie w normie. Z ikony na ścianie patrzy na mnie jakiś święty.
Wygląda na to, że tego domku nikt nie odwiedzał.
Wyśmienicie.

Sprawdzam jeszcze stodołę i stryszek. Coraz lepiej, coś czuję że zostanę tu na noc. Wolę spać w budynku osłonięty przed wiatrem i drapieżnikami, niż w jakimś rowie.
Wrzucam śpiwór na strych, tam będę kimał. Dobre miejsce, trawa dookoła domu niewygnieciona, to znaczy że mutasy ostatnio tu nie zaglądały. Znoszę trochę suchych gałązek, rozpalam w piecyku. Z plecaka wyjmuję konserwę, ale patrząc na etykietę wrzucam ją do plecaka. *%&@#, przecież mówiłem mu że rybnych nie chcę! Trudno, zadowolę się kanapkami. Kurna jego mać…

Wyjmuję jeszcze napój energetyczny, ale w sumie…
Chowam go z powrotem. Przyda się jak będę zmęczony.
Dom pachnie tak, jak powinien pachnieć stary dom – kurzem, deszczem i wiatrem.
Tylko coś tu w okolicy za spokojnie, ale wrony latają, więc niby wszystko ok, nic ich nie spłoszyło…
Nieważne. Mam trochę czasu, pogrzebię przy sprzęcie.
Zona jest dziś spokojna.

Rygluję drzwi, kładę się spać. Zegarek wskazuje północ.
Spokojnie, jak na wojnie. Śpię.

Ohydny ryk rozrywa mi uszy, z pamięci wymyka mi się sen o niebieskich oczach…
Zrywam się na nogi, walę czołem w belkę. Zaryglowane dzwi wypadają z hukiem.
Tysiące czarnych, pokrytych pazurami rąk sięga do mojej głowy…Ryk. Moje ciało jest rozrywane, coś odgryza mi ręce, krwawię, patrzę na kikut z którego bucha posoka. Ktoś krzyczy.
To ja.
Koszmar.
Otwieram przerażone oczy, spociłem się jak mysz. Przed oczam iwciąż mam czarne, ohydne łapska jakiegoś monstrum.
Rozsuwam śpiwór, pośpiesznie wyciągam gorzałkę z wojskowego plecaka.
Ciągnę, wóda pali mi przełyk.
Lepiej.
Szlag by to trafił. Za spokojnie tu było, za cicho, to musiało mi się też coś przyśnić…
Już piąta z minutami, ładuję manatki do plecaka, zwijam śpiwór i zmuszam się do zjedzenia ohydnej rybnej konserwy.Fuuj…

Zapijam wodą, wybiegam z domku. Czas ruszać.
Strefa przyciąga.
Koło południa natykam się na grupę stalkerów. Coś ich nieźle przetrzebiło, patrząc przez lornetkę dostrzegam bandaże i rozerwane kombinezony. No nic, idziemy dalej. Strefa to kapryśna istota.
Podchodzę do krzyża zbitego z młodych brzózek. Co ciekawe, nie prawosławny a zwykły, chrześcijański…aha, czyli stalkerzy stracili towarzysza.

Szkoda. Ale cóż, to Zona. Śmiertelna pułapka nawet na najlepszych.
Ruszam dalej i dalej. Nie ma co się zatrzymywać, przecież życia mu nie przywrócę.
Strefa znów mnie wzywa.
Ruszam.


IV.

:

-No to jestem. – mruczę do siebie.

Taa. Kryjówka stalkerów. Ktoś nazwał jedną z wielu takich przystani „barem” i tak już pozostało.
Ta też nosi tą dumną nazwę . Dobre miejsce, w końcu gdzieś trzeba uzupełnić sprzęt, opchnąć artefakt czy nabzdryngolić się po udanym spacerze . Co kto lubi, żyć nie umierać.
Przechodzę przez drzwi bez problemu, gość stojący koło wejścia nie zaszczyca mnie nawet spojrzeniem. Z ramienia zwisa mu zwykła „motyka” ale za to z podczepianym granatnikiem. No, no, ładnie się tu bawicie.
Idę dalej. „Bar” mieści się w opustoszałym magazynie kontenerów- z jednej strony zasłonięty przewróconym autobusem, z pozostałych resztkami ścian. Budynek nie wygląda na solidny, ale skoro nic ich nie zjadło do tej pory…- myślę.

Podchodzę wolno do kolesia za ladą. Uśmiecham się krzywo, przypomina mi to fragment jakiegoś amerykańskiego westernu. Mhm, tylko że zamiast rewolweru mamy ruską strzelbę a zamiast Indian pijawki i inne cholerstwo.
Bez słowa kładę pojemniczek z artefaktem, giwerę i amunicję przed barmanem.
Dziwnie wygląda, jakby nie zauważył że dookoła mamy szalejący żywioł zniszczenia zwany Strefą.
Starannie uczesane włosy, flanelowa koszula i skupione spojrzenie.

Jak jakiś norweski drwal, kurna.
Zagląda z ciekawością do pojemniczka, kiwa głową, odlicza mi kasę za artefakt i strzelbę.

-Zamówienie moje masz? Kataryniarz jestem.-mówię.

Kiwa głową, prowadzi mnie na zaplecze, pokazuje turystyczną torbę. Zarzucam ją sobie na plecy, zwracam się do barmana.

-Broń na sprzedaż macie?- pytam.

Znów bez słowa wskazuje na ścianę i skrzynki. Zaczynam grzebać pośród różnego sprzętu, oglądam uważnie giwery. Biorę w miarę nową „motykę” i zawieszam sobie na ramieniu.

-Dolicz jeszcze 2 magazynki i pokój na jedną noc.

Wręczam mu kasę, zamykam się na klucz we wskazanej mi celi. Pieniędzy nie zostało nawet na tyle, żeby browara kupić. W rogu ciasnego pomieszczenia wiszą pajęczyny, ściany pokrywa łuszcząca się zgniłozielona farba, a całe wyposażenie to polowe łóżko i wiadro w kącie.
Normalnie pierwsza klasa, kurna twoja mać, krzywię się z niezadowolenia.
Rozsuwam podróżną torbę, wyciągam wzmocnione spodnie, kurtkę, kamizelkę kuloodporną, jakieś paski mocujące i zwykłą cywilną maskę MC-1. Niby wyłączona z produkcji, ale z nowymi filtrami powinna dać radę.
Kombinezon.
Dobra rzecz, ale musiałem sporo się napracować aby sobie taki zamówić. Zwykła samoróbka, na nic lepszego mnie nie stać. Jeszcze jakby był w jakimś kamuflażu czy co… a tu taki zielonkawy kolor.
Na szczęście chociaż ciemny. No nic, nie będę wybrzydzał. Teraz przydałoby się zrobić jakiś wypad, bo pieniędzy mam tyle co nic. Jutro się przejdę, poszukam jakiśl anomalii – może się trafi na artefakt czy dwa.
Dobra, idę do głównej sali wrzucić coś na ząb, zawsze to lepiej jeść w towarzystwie niż samemu.
Otwieram próchniejące drzwi, a za nimi ukazuje mi się niedogolona postać barmana.
-Zapomniałem o tym, razem z paczką do Ciebie przyszła ta wiadomość. – wskazuje na zwitek papieru w swojej ręce.
Odbieram kopertę, zamykam drzwi.
W środku złożona kartka papieru.
List.
Wiem gdzie można szukać słońca.
Resztę wiadomości zostawiam w wiadomym miejscu.
Rybak.
- głoszą koślawe litery.
Słońce…Czyli Helios. Skurczybyk wie, skąd się one biorą!
Helios to rodzaj okrągłego artefaktu, niestety nikt nie wie jaka anomalia je tworzy. Przynajmniej nikt z żywych.
Razem z Rybakiem szukaliśmy Heliosów w wielu miejscach, a to dlatego, że jajogłowi płacą za nie olbrzymie kwoty.
Takich artefaktów znaleziono tylko 4, i wszystkie trafiły do wojskowych.
Jednak teraz, gdybym jakimś cudem zdobył jeden, w życiu bym go nie sprzedał – a to dlatego, że Helios pozwala widzieć w całkowitej ciemności tak dobrze, jak w dzień.
No cóż, trzeba to sprawdzić. W końcu Rybak nie wysłałby wiadomości, gdyby nie był pewny swoich informacji. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Jutro muszę wybrać się do naszego schowka.
Wyjmuję odrapane zippo i podpalam list. Cholera wie, kto mógłby go znaleźć.
No nic, idę coś wszamać. W brzuchu burczy tak, jakby toczyła się tam trzecia wojna światowa.
Wychodzę z pokoiku i siadam w rogu sali. W powietrzu unoszą się kłęby dymu papierosowego i zapach taniej gorzały. Swojsko.
Wyjmuję konserwy, pół czerstwego chleba i wodę. Żadne delikatesy, ale żołądek napcham.
Niestety nie stać mnie na zamówienie jakiegoś jedzenia tu, w barze.
Ze skrzypnięciem otwierają się drzwi wejściowe.
Stalker, który przez nie przechodzi ma chyba ze dwa metry. Jego kombinezon bardziej przypomina zbroję, niż cokolwiek innego. Na ramieniu widnieje naszywka samotników.
Podchodzi do baru i ciężko siada na podstawionym mu krześle.

-Co to za gościu? - zagaduję jakiegoś kota.
-Ten? A, to jest Kardynał.
-Kardynał?
-No tak, poza Strefą chyba był zakonnikiem czy coś takiego. A teraz jest… no tym kim jest.

Kiwam głową w zamyśleniu. Zakonnik, tak? Krucjatę sobie do Zony urządził bydlak, tylko co on tu będzie nawracał? Snorki?
Wsłuchuję się w gardłowy głos Toma Waitsa, wydobywający się ze starych głośniczków radia.
Patrzę z uznaniem na barmana. Ma gust, cholera jasna. Cicha woda brzegi rwie.
Pora spać, jutro wcześnie wstajemy, myślę. Wracam do mojego „apartamentu”, przykładam głowę do poduszki.
Śpię.
Budzi mnie szuranie ciężkich buciorów na korytarzu. Otwieram sklejone oczy, patrzę na wskazówki,- dopiero czwarta.
Można by jeszcze poleniuchować… ale nie, wstaję na nogi – lepiej wyjść wcześniej, nikt nie zauważy gdzie się będę kierował, a na tym mi głównie zależy.
Wkładam nowy kombinezon. Pasuje jak ulał, tylko kamizelka coś przyciasna- no nic zluzuję paski, będzie dobrze, klaty mi nie przestrzelą - przynajmniej taką mam nadzieję.
Wieszam kałacha na ramieniu, przełączam na blokadę – lepiej żeby mi nie wystrzelił w stopę. Pistolet pakuję w kaburę – coś luźno chodzi, żeby tylko nie wypadł.
Zakładam plecak na ramiona, podskakuję kilka razy – dobrze, nic nie lata, nic nie dzwoni. Wygodnie.
Maska do torby i jedziemy.
Salutuję barmanowi, wychodzę. Schylam się zawiązać sznurówkę. Po niebie poruszają się ciemne obłoki, wieje. Dobrze, nie będzie mi gorąco w całym tym dziadostwie na sobie.
Rozglądam się, widzę „motykę” z granatnikiem opartą o mur. Gość pilnujący wejścia pewnie poszedł się odlać – bardzo nierozważnie…
Korci mnie żeby skubnąć mu ten granatnik, ale odpędzam złe myśli – stalkerzy to nie bandyci czy inne ścierwo, żeby się nawzajem okradać. No nic, ruszam.
Zobaczymy, co dziś przygotowała dla mnie Strefa.


V.

:

Nieśpiesznie idę brzegiem ulicy. Deszcz odbija się od zardzewiałych wraków rolniczych maszyn i zwykłych samochodów.
Drapię się po niegolonym policzku. Na razie spokojnie. Szum wiatru pcha mi kropelki wody w twarz.
Żeby tylko broń nie zamokła…
Tup tup…Moje ciężkie buty wybijają rytm, muzykę drogi. Muzykę duszy. W końcu mogę pobyć ze
Strefą sam na sam. Idę.

Widzę starą ciężarówkę ze śladami pazurów na drzwiach. Wzdrygam się, wolę nie myśleć co za cholerstwo było w stanie przedrapać metal wojskowego transportera.
Skręcam i kieruję się w prawo. Wrażenie odosobnienia, wolności jest niesamowite, zaczynam uśmiechać się pod kapturem. Byle tylko się nie zamyślić, bo jeszcze wdepnę w jakąś anomalię i po ptakach.

Z gęstej mgły jak duch wyłania się stara hala fabryczna – razem z Rybakiem mieliśmy zamiar urządzić sobie „kryjówkę” właśnie tam, ale gdy przy samym wejściu zauważyliśmy martwego stalkera, wzięliśmy nogi za pas. Rzygałem wtedy przez pół dnia – nieszczęśnik wyglądał jakby ktoś ciął go długo i zapamiętale piłą spalinową. Pokój jego duszy, czy co tam się mówi w takich sytuacjach.

Z zamyślenia wyrywa mnie wystrzał. Pośpiesznie padam na ziemię, w kałachu włączam ogień ciągły- niby strzelanie długimi seriami to głupota, ale gdybym trafił na grubszego zwierza, to lepiej być przygotowanym.
Kolejny wystrzał, pisk, jęk. Podrywam się na nogi, biegnę w kierunku odgłosów- może ktoś potrzebuje pomocy. Nie żebym się bardzo tym przejmował, ale stalkerzy powinni być choć trochę solidarni.

A jeżeli to będzie bandzior to nic straconego, skubnę jego rzeczy i po krzyku.
Zbiegam z wzniesienia, moim oczom ukazuje się potyczka- jakiś kot usilnie odstrzeliwuje się stadu ślepych psów. Dwa niby położył, ale wciąż ma kilka na ramieniu. Klękam na jedno kolano, przełączam „motykę” na pojedynczy, otwieram ogień. Raz, dwa, trzy.
Cholera jasna, tylko jedno trafienie. No ale w sumie bez lunety i do ruchomego celu to i tak wyczyn.
Psiaczków nie należy lekceważyć, są szybkie jak nie powiem co.
Znów strzelam, raz, dwa.
Łuski odskakują, czuć proch.
Kule przecinają ciało ślepca jakby to był papier.

Kolejnego psa kładzie ten kot. Reszta ucieka. Cwane bestie, oceniły nasze i swoje siły i dały nogę.
Podnoszę się, biegnę do kota, macham ręką. Młody ściąga kaptur, odmachuje na powitanie.
Zamieram.
Spod kaptura ukazuje się okrągła, szczera twarz Walika.
Jasna cholera.

- Co ty tu robisz?! Gdzie się w głąb Zony z takim sprzętem pchasz debilu?!- wrzeszczę, próbując ukryć zaskoczenie.
- Grigorij! Uciekam już parę godzin przed tymi psami. O mój Boże, przeżyłem! – Walik zaczyna śmiać się jak głupi.
-Gdzie jest Kaczor, kurna twoja mać?!
Młody zamiera.

-Nie żyje. Wleźliśmy w jakąś anomalię, wszystko nagle zaczęło wirować, mi udało się wyczołgać, a Kaczor… - głos zamiera mu w gardle, ręce zaczynają drgać.

Kiwam głową. Kaczora wciągnął „Wir” , a Walik musiał oglądać, jak ciało kolegi jest rozrywane przez szalejący żywioł. Szkoda chłopaka.

-Nie jesteś aby ranny?- pytam, żeby przerwać ciszę.
- Nie, udało mi się odstrzelić parę zanim mnie dorwały. Dałem radę!

Cholera, zaraz mi dzieciak pęknie z dumy. Załatwił dwa pieski i zadowolony, jakby Kontrolera siekierą ubił. Szczeniak.

-Czego zęby szczerzysz durniu?! W tył zwrot i wracać mi na obrzeża albo do „Przyczółka”! Bez odpowiedniego sprzętu odwalisz kichę, a ja nie będę ci za każdym razem ratował tyłka!
Walik zamiera, opuszcza ręce.

-A nie mogę z panem pójść, Grigorij…?

Krzywię się z niezadowolenia. Niby schowek już niedaleko, zostawię tego przygłupa na warcie żeby nic mnie od tyłu nie zaatakowało, a sam zabiorę co mi potrzebne i ulotnię się drugim wyjściem.
-Dobra, ale jak zaczniesz robić jakieś głupoty to cię własnoręcznie ukatrupię, kapujesz?
Kiwa gorliwie głową. Znalazłem sobie kompana, kurna jego mać.
Idziemy, ja przodem, Walik pilnuje tyłów.
Zatrzymuję się koło sterty desek niedaleko fabryki.

- Po co..- usiłuje wydukać Młody.

Gestem wskazuję żeby siedział cicho, machnięciem karabinu pokazuję na fabrykę. Chyba zajarzył. W końcu.
Rozgarniam zbutwiałe deski i inne śmieci, widzę już właz. Kopię dalej, odsłaniam cały. Walik przygląda się z ciekawością moim wyczynom.

-Okej, ja wchodzę ty pilnujesz wejścia. To bardzo odpowiedzialne zadanie, ale poradziłeś sobie z pieskami więc w ciebie wierzę.

Młody kiwa mi z poważną miną, wyjmuje swojego Colta Defendera.
Połechtać trochę jego dumę i urośnie ze dwa metry, myślę z krzywym uśmiechem na twarzy.
Wchodzę do piwniczki, ciemno jak w…szafie.

Cholera, nie mam latarki. Schodzę po drabince w mrok, wyjmuję z kieszeni kombinezonu odrapane zippo. Pocieram, płomień delikatnie rozprasza ciemności. Słyszę oddech. Podnoszę wzrok.
Prosto w gębę wymierzonego mam Nosoroga. Dałem się zrobić jak dziecko.

- Siemka Kataryniarz! Co tak długo, bydlaku?- z mroku wyłania się uśmiechnięta, brodata fizjonomia Rybaka.
-Weź tę swoją pukawkę bo jeszcze mnie postrzelisz.- krzywię się.
-Hmm, przepraszam, ale przezorny zawsze ubezpieczony.

Podaję mu rękę uśmiecham się szeroko. Stary skurczybyk, ale w zasadzie w porządku. Razem szukaliśmy pierwszych artefaktów i razem uciekaliśmy z pierwszych tarapatów.
Rybak podchodzi do stolika, odpala lampę naftową. Z mroku wyłaniają się szafki, skrzynki i dwa łóżka. Wszystko dokładnie tak, jak zostawiliśmy.

- Co tam brachu, opow…- głos zamiera mi w gardle. W miejscu lewej ręki stalkera sterczy ohydny kikut.
- Taa…kiwa głową. Niezręczna sytuacja, co?- Rybak wybucha okropnym śmiechem, jakby jego czerstwy żart był niesamowicie dobry.

- I co teraz? – pytam ponuro. W końcu stalker bez ręki jest już w połowie martwy.
- Jajco. Znajdziemy Heliosa, sprzedamy, ja osiądę w jakimś miejscu i zostanę barmanem. W końcu nie będę szlajał się po Strefie bez łapy, co? Ale na tą ostatni spacer muszę iść, muszę, rozumiesz?

Kiwam głową. Ostatni spacer. No nic, damy radę. Mam nadzieję.

- A czy ja mogę z wami…

Odwracamy się jednocześnie. Ten bydlak Walik podsłuchiwał wszystko co mówiliśmy. Nawet nie słyszałem jak schodzi po drabinie skurczybyk.

Rybak spogląda na mnie pytająco. Później mu wytłumaczę co to za gość.
-Nic z tego młody, to będzie niebezpieczne jak cholera, a nie chcę mieć na sumieniu twojego marnego żywota.
Walik nie odpowiada. Rozsuwa plecak, kładzie na stół jakiś przedmiot. Podchodzę bliżej, patrzę. To co widzę zapiera mi dech w piersi.

-Niech cię cholera, młody! – wrzeszczę.

Rybak podnosi na mnie wzrok, uśmiecha się i mówi:

-Chyba wygrał, prawda?

Na stole leży najnowszej generacji wojskowy termowizor.


VII.

:

-Skąd ty w ogóle masz taką maszynkę dzieciaku? – z zainteresowaniem pyta Rybak.
-No, jakoś przed wejściem do Strefy…pożyczyłem sobie.
-Gwizdnąłeś wojskowym termowizor?!

Przykładam sobie dłoń do czoła. Cholera jasna, to się nacieszyłem samotnością. Ale mi drużyna stalkerów - kaleka i dzieciak. Szlag.

-Dobra, koniec. Walik idzie z nami. A teraz gadaj, gdzie możemy znaleźć Heliosa, bydlaku.

Rybak odkasłuje, wbija wzrok w ziemię. O nie, zaraz powie coś, co na pewno nie będzie miłe…

- Pod fabryką „Barsuk”.

Otwieram oczy ze zdumienia. Toś dowalił, stary, myślę.

Z tym kompleksem zawsze było coś nie tak. Już przed pierwszą katastrofą zdarzały się tam dziwne incydenty, a to znikali ludzie, a to sprzęt dowożono wojskowymi konwojami…
Z założenia miała być to fabryka maszyn rolniczych – prawie na sto procent była to tylko przykrywka.
No bo po co w zwykłym kompleksie produkcyjnym wojsko…
Wiadomo było, że coś ukrywają.

Oczywiście pracownikom nic nie mówiono, ale każdy coś podejrzewał. A najdziwniejsze było wyposażenie, jakie dostarczano do fabryki – masa sprzętu elektronicznego, jakieś cewki, przewodniki, szklane tuby, beczki bez oznaczeń…I wszystko szło na dół, niby do piwnicy na „magazyn”.
Tyle, że do piwnicy mogło wchodzić tylko parę osób ze specjalnymi kluczami.

-Zrozum, sprawdziłem to dokładnie, każdy ze stalkerów, którzy byli w posiadaniu Heliosów kręcił się koło „Barsuka” ! – przerywa mi rozmyślania Rybak.

Patrzę na niego ciężko, wzdycham. Powoli, jakbym miał czaszkę z ołowiu, kiwam głową.

-Pójdziemy, kurna twoja mać, pójdziemy.
-Znakomicie! No, to mamy ustalone. To co, napijemy się za stare czasy, a?

Reszta wieczoru mija spokojnie. Każdy z nas czyści sprzęt, sprawdzamy zapasy w schowku, wyznaczamy najkrótszą drogę do fabryki.

W szafie mieliśmy jeszcze dwururkę, więc młody nie będzie się musiał tłuc z tym swoim Defenderem…
Wstajemy wcześnie, zbieramy się w pośpiechu – nie ma co marnować czasu, do „Barsuka” kawał drogi…
Maskujemy schowek, ruszamy.

Zona wita.
Wychodzimy.

-Dlaczego idziemy do tego kompleksu? Nic z tego nie rozumiem. – zaciekawił się Walik.
-Zrozumiesz w swoim czasie, chłopcze. – pozwoliłem mu z nami iść, ale nie mam zamiaru tłumaczyć mu czegokolwiek. Cholera z nim.
-Spoko chłopie, znajdziemy artefakt, opchniemy, wrócimy i obalimy po flaszeczce! Żyć nie umierać. – powiedział, klepiąc młodego po ramieniu Rybak. Pieprzony optymista.

Zona to nie miejsce dla takich, i w sumie – został ukarany – pojawia mi się w myślach.
Nie da się bujać w obłokach, gdy świat dookoła się zmienia. Zona to wielki, morderczy zegar.

Zagłębiamy się w Strefę, opuszczone, rozpadające się gospodarstwa ustępują miejsca halom fabrycznym i małym domkom. W niektórych miejscach licznik trzeszczy tak, że aż ucho urywa, niektóre omijamy z daleka. Lepiej być przezornym niż martwym.

Szum, szelest, ryk.

Wyrywam się z zamyślenia, widzę błysk, szybki ruch.
Podrywam kałacha, wiem, że nie zdążę.
Uderzenie, w pierś, upadam.

Otwieram oczy, przed twarzą mam ohydną, pełną ostrych, przegniłych zębów gębę w rozerwanej masce gazowej.
Huk wystrzału, twarz rozpada się na miliard małych kawałków.
Rzygam na asfalt.

Ktoś łapie mnie za ramiona, podnosi.
Wystrzały.
Bum, bum bum. To nie wystrzały, to moje własne serce.
Coś biegnie w moim kierunku, bezwiednie podnoszę ciężki, pachnący smarem karabin.
Widzę wszystko, jakby w zwolnionym tempie. Adrenalina, pojawia mi się samotna myśl.
Naciskam spust.

Raz, dwa, trzy.
Snork upada, bryzgając krwią.
Strzelam serią jeszcze raz, i jeszcze raz. Coś uderza mnie w ramię, odwracam się, mierzę…
Przede mną brodata twarz Rybaka. Opuszczam broń.

-Wystarczy, do cholery! Spadajmy stąd, ten jazgot słyszał każdy mutek w okolicy!

Biegniemy, Rybak prowadzi w kierunku kamiennego muru odgradzającego dwa zrujnowane domy od siebie.
Padamy za murem. Drżącymi rękami otwieram plecak, wyjmuję puszkę z napojem energetycznym. Z sykiem otwieram, przykładam usta, piję.
Już dobrze.

-Cholera, zagapiłem się i…
-Nie tłumacz się, ja też ich nie widziałem- odpowiada stalker.
-Nie jesteś aby ranny?- pyta po chwili.

Obmacuję miejsce uderzenia, boli ale krwi nie ma.
Chwała Bogu.

-Zona nas pokarała – mówię cicho, jakby do siebie.
-Zona, Zona i Zona! Przestań się wyrażać tak, jakby to była żywa istota, do cholery!

Podnoszę wzrok, krzywię się paskudnie.
Wyrzucam pięść do przodu, mknie na spotkanie zdziwionej twarzy Rybaka.
Stary upada, Walik odsuwa się ode mnie.

-Nie lekceważ Jej.- mówię cicho. – A teraz ruszajmy.

Zona nie lubi bezczynności.
Ostatnio edytowany przez Grzechu300 14 Maj 2013, 18:09, edytowano w sumie 2 razy
Вознаграждён будет только один.
Awatar użytkownika
Grzechu300
Ekspert

Posty: 800
Dołączenie: 30 Sie 2012, 22:39
Ostatnio był: 15 Wrz 2019, 11:19
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 333

Re: Kataryniarz

Postprzez Voldi w 13 Maj 2013, 22:24

Do PIERWSZEGO, tak jak w dużej mierze opowiadania na forum, żeby tylko kliknąć i mieć tekst przed oczami, bez szukania po całym temacie. Poza tym, drobna rada od doświadczonego kolegi - jak zrobisz tak jak napisałem, to przy okazji podziel w spoilerach na jakieś części, najlepiej takie, jak dokładałeś tekst na forum. Takiej masy tekstu nie czyta się zbyt wygodnie.
Image
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Re: Kataryniarz

Postprzez Grzechu300 w 15 Lip 2013, 14:43

Okej, dodałem kolejny fragment.
Może kogoś zaciekawi. ;)
Вознаграждён будет только один.
Awatar użytkownika
Grzechu300
Ekspert

Posty: 800
Dołączenie: 30 Sie 2012, 22:39
Ostatnio był: 15 Wrz 2019, 11:19
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 333

PoprzedniaNastępna

Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 5 gości