Moje opowiadanie jak dotąd jest bardzo spore i chciałbym w jednym poście zamieścić wszystkie 3 rozdziały z hakiem żeby łatwiej było czytać. Poprzedni temat jest do usunięcia.
Rozdział I-Niebanalny wrógPoczątek XX wieku, rozkwit ery przemysłowej. Samoloty, pociągi, samochody… W setkach niczym nieróżniących się od siebie ruchliwych metropoliach przemysł intensywnie dawał o sobie znać. Jednym z tych miast był leżący na zachodnim krańcu Francji Choreburg, wielki port nad kanałem La Manche. To właśnie tu błyszczała srebrna stal używana do budowy wielkich transatlantyków.
W biurze francuskiej firmy statkowej Tamiza panowało podniecenie i zamieszanie, jakiego od dawna tam nie było. Mniej ważni pracownicy pili kawę w bufecie i wachlowali się. Temperatura dwudziestu pięciu stopni nie dawała spokoju inżynierom budującym statki na świeżym powietrzu. Jedną z setek rozmów była rozmowa czterech pracowników firmy na hallu. Dyrektor firmy, David Rowdick, młody radiotelegrafista, Carl Pildis oraz dwóch marynarzy ze starego statku Victoria dyskutowali o budowanym statku pasażerskim, zapowiadanym cudzie techniki, Matriozanie. Podczas gdy panowie w wielkich kapeluszach spacerowali po mieście i przesadzali z elokwencją nieświadomi, że w budynku, koło którego właśnie przechodzą ktoś rozmawia o marzeniu ludzkości. To marzenie zaczęto budować w roku 1909, ze względu na konkurencję ze strony Cunarda Line. Budowa szła szybko, ponieważ nikt nie obijał się, gdyż konkurencyjna Mauretania zdobywała coraz to szybsze prędkości. W roku 1911 statek był na wykończeniu. Smukły dziób błyszczał oślepiająco i zatrzymywał każdego przechodnia. Na statku można było znaleźć wszystko. Na dole, gdzie znajdowała się spalarnia oraz pomieszczenia dla ludzi pracujących za grodziami były ładowane wszystkie zapasy żywności. Trochę wyżej można było odwiedzić mało atrakcyjne kabiny III klasy, z której dochodów czerpano najwięcej. Po schodach szło się na korytarz dosyć wygodnej klasy drugiej, gdzie zaczynał się biznes. Wreszcie na górze można było wejść do pałacu śmietanki multimilionerów. Dziesięć restauracji dzielonych ze względu na podawane w nich potrawy z różnych krajów, kilka barów, palarnia, kasyno, kawiarnia, basen i siłownia to tylko część rozkoszy, z których mogli korzystać „najdrożsi”. Na otwartej części statku znajdowała się spacerowania, boiska do różnych sportów, a nawet grillownia. Tu można było w cieniu odpocząć i popatrzeć na ocean przez lunetę.
- To prawdziwe cudo - mówił rozpromieniony dyrektor - Przebije Lusitanię i Mauretanię jednym palcem. Southampton padnie. Nasz Matriozan ma szesnaście grodzi wodoszczelnych, dwadzieścia wielkich pomp, prędkość 27 węzłów*. Przejazd z Choreburga do Nowego Jorku będzie trwał 4 dni. Wielki luksus, francuskie korytarze, tureckie łaźnie. Cunard Line nie ma szans z nami. Podobno White Star Line* buduje jakiś wielki statek. Bardzo dobra firma – dyrektor zaśmiał się szyderczo – Pokazali to w 1909 podczas rejsu Republica.
- Ja się cieszę, że nareszcie odejdę z pokładu Victorii – oznajmił jeden z marynarzy – Ta łajba przeżyła pół wieku i jeszcze będzie pływać. Tylko kilka małych łodzi z naszej stoczni jest starszych. To wstyd, aby w XX wieku pływać takim czymś. Pan się ze mną zgadza? – mężczyzna zwrócił się do drugiego marynarza.
- Ja już jestem zmęczony służbą, chociaż pracuję dopiero siedem lat – przyznał zapytany marynarz – Mam nadzieję, że Matriozan zdobędzie Błękitną Wstęgę. Nikt jeszcze nie pokonał Mauretanii.
- Chcę, aby założono na Matriozanie sygnał SOS – powiedział Pildis – CQD jest już przestarzały. Poza tym nie wyobrażam sobie statku bez porządnego oświetlenia. Podział może być na trzy klasy. Nasza firma jest bogata, zapewnimy pasażerom wielki luksus. Wybudujemy basen, korty, będą owoce cytrusowe…
Radiotelegrafista przerwał, gdyż zobaczył idącego do nich Thomasa Margona, II oficera ze statku Ralfin, dużego parowca przewożącego artykuły przemysłowe z Choreburgu do Panamy, gdzie budowano wielki kanał.
- Mamy problem – rzekł krótko Margon, a dyrektor wyczuł u niego zdenerwowanie – White Star Line ma na wykończeniu jakiś duży statek…
- A, te bzdury – Rowdick machnął beztrosko ręką, – Po co ci nieudacznicy się pchali do Anglii? Mogli pływać na tych swoich Pacyfikach.
- To duża konkurencja. Statek nazywa się Titanic. Dwadzieścia grodzi elektrycznych, wytrzymała angielska stal i niepowtarzalny dziób, to jest coś. Z Southampton dzwonił dyrektor Cunarda. Chciałem się rozłączyć, myślałem, że dzwoni, aby powiedzieć coś o swoich statkach, ale mówił o Titanicu. W Belfaście nazywają go niezatapialnym.
- Sirius i Britannia też miały być sławne, a teraz się o nich zapomina. Poza tym ten Titanic jest chyba bratem Olympica. Wiesz, ile jest takich statków?
- Cunard przesłał telegram ze zdjęciami z budowy Titanica. Proszę – oficer wręczył dyrektorowi dużą kopetę listową.
Dyrektor zaczął przeglądać zdjęcia.
- Stal dobra… – mruczał po cichu – dziób solidny…
- No i jak? – zapytał oficer.
Krzaczaste brwi dyrektora skrzywiły się, a jego czarne oczy zabłysły złowrogo.
- Panowie – powiedział tonem wojskowym – Mamy konkurencję.
Dwa tygodnie później, 16 maja 1911 roku, gdy Titanic był już znany w całej Europie, do Pildisa na lunch przybył z Southampton przyszły II oficer z Titanica, Charles Lightoller.
- Chociaż jesteśmy z rywalizujących ze sobą firm – rzekł Lightoller krojąc swojego kotleta – To możemy porozmawiać spokojnie. Zostałem przydzielony na Titanica, lecz mam dziwne przeczucia. Czuję, że nad tym statkiem wisi jakieś zło, że ten statek nie jest bezpieczny… Nawet I oficer, William Murdoch mówił, że on tak samo coś czuje w powietrzu. Zna pan Williama Steada?
- Owszem – uśmiechnął się Pildis – To ten znany londyński pisarz.
- Z nim też spotkałem się osobiście. Mówił, że miał dziwny sen, w którym stał na pokładzie tonącego statku wraz z innymi ludźmi i patrzył na ostatnią odpływającą szalupę.
- Myśli pan, że to może dotyczyć Matriozana? – zaniepokoił się radiotelegrafista.
- I tak i nie. Równie dobrze może to dotyczyć Titanica. Ale nie wierzmy snom. Kiedy wypływacie w dziewiczy rejs?
- 10 kwietnia 1912 roku.
- No cóż – uśmiechnął się Lightoller – Zbieg okoliczności. To tak jak my. Przepraszam, muszę już jechać do Anglii. Może zobaczymy się gdzieś na morzu.
- No, to do zobaczenia.
O godzinie 22 już tylko ludzie oglądali budowany statek, który pięknie wyglądał razem z rzadkimi jeszcze samochodami. W jednym z bloków mieszkalnych do snu układał się właśnie dyrektor. Przeglądał jeszcze swoje notatki. Porównywał Matriozana do Titanica. Odłożył zeszyt i powiedział cichym głosem:
- Mamy takie same szanse…
Rozdział II-Dwa kolosy14.03.1912
Matriozan został już całkowicie wybudowany i pięknie błyszczał na tle jasnego słońca. Jego odbicie było niepowtarzalne, brodząc w morskiej wodzie prowadzącej do USA. Wodowanie odbyło się 16 września 1911 roku. Dwa tysiące ludzi zgromadziło się, aby zobaczyć pierwszy ruch nowego „cudu techniki”. Statek uroczyście ochrzczono i po chwili kolos zjechał z metalowej lawety prosto do morza. Po chwili odbył się rejs próbny na dwudziestokilometrowym szlaku zakończony pozytywnie. Tak zaczęła się morska przygoda Matriozana.
Prezydent Francji, Armad Fallieres przybył do Cherbourga spotkał się z prezydentem departamentu, Georg’em-Francois’em Le Brond’em, aby zobaczyć wnętrze statku. Fallieres był zachwycony wspaniałym stylem ludwikańskim oraz wielką marmurową rzeźbą Ludwika XIV, która przypominała krwawe czasy rewolucji lipcowej 1789 roku, kiedy na morzach panowały jeszcze żaglowce z wielkimi białymi masztami robionymi ręcznie przez szkockich mistrzów wyrobów flagowych.
- W połowie czerwca mam być w Los Angeles na konferencji. – oznajmił Fallieres. Będę miał dwa miesiące swobody. Kupiłem już bilet na dziewiczy rejs Matriozana. Przy okazji będę mógł zobaczyć jeden z moich ulubionych zabytków-latarnię morską na przylądku La Hague. Pięknie wygląda na tle zachodzącego słońca, lub podczas pełni księżyca.
- Ja płynę do Nowego Jorku, a stamtąd pojadę wspaniałymi kalifornijskimi końmi do Toronto na delegację. Czekają tam na mnie łatwe pieniądze do zarobienia. Już nie mogę się doczekać wieczornych balów na statku – uśmiechnął się Brond - I jeszcze te upalne wieczory przy wystawnej kolacji z kieliszkiem brandy…
- A według mnie ten Titanic jest przereklamowany. Poza tym jest klasy Olympic, a jeden ze statków z tej klasy kilka miesięcy temu zderzył się z krążownikiem HMS HAWKE. Wprawdzie nie zatonął, ale został poważnie uszkodzony.
- A Brytyjczycy mówią, że Titanic będzie kursował całe dziesięciolecia.
Nagle Fallieres zobaczył, że idzie do nich dyrektor firmy.
- Witam serdecznie, panie prezydencie. Dzień dobry – Rowdick ukłonił się przed Brondem – mamy do omówienia pewną sprawę. Zapraszam panów do bufetu na kawę i francuskie rogaliki.
Siadajcie – Rowdick wskazał im stolik – Zaraz będzie kawa. Co panowie życzą sobie do rogalików?
- Może być dżem – oznajmił Fallieres, a Brond kiwnął twierdząco głową – O jakiej sprawie chce pan pomówić?
- Powiem krótko. Nasza firma nie chce, żeby dziewiczy rejs Matriozana zaczął się w tym samym dniu, co rejs Titanica.
- Co za problem – Grand zaśmiał się – Proszę bardzo.
- Dziękuję. Proszę, jest kawa. A więc wyruszymy 23 kwietnia. Toronto i Los Angeles czeka.
Wreszcie dziesiątego kwietnia kilkaset osób zgromadziło się, aby zobaczyć Titanica. Załoga z Matriozana także przyszła na molo. Wreszcie o dwudziestej ktoś krzyknął:
- Jest!
Rzeczywiście, smukła sylwetka statku zbliżała się do portu, była coraz większa. Pasażerowie zaczęli brać do rąk bagaże. Byli wśród nich emigranci-Irlandczycy, Brytyjczycy, Amerykanie i inni, którzy kupili bilet trzeciej klasy za 30 dolarów*. Dawid Rowdick spotkał Johna Jacoba Astora, najbogatszego człowieka na świecie. Kupił on bilet pierwszej klasy za 35 tysięcy dolarów. Płynął do Nowego Jorku, aby założyć tam swój kolejny hotel. Rowdick był oszołomiony jego nienagannymi manierami. W końcu zapytał jednak:
- Może pan jednak wsiądzie na nasz pokład?
- Przepraszam, monsieur. Jestem spóźniony. Do widzenia – pożegnał się i wziął za ramię swoją ciężarną żonę.
Izydor Strauss z pierwszej klasy i Margaret Molly Brown z drugiej, nazywana później niezatapialną, ze względu na to, że przeżyła wszystkie trzy katastrofy siostrzanych statków-Olympica, Titanica i Britannica również odmówili przeniesienia się na Matriozana.
- Przecież płynęła pani Olympiciem. Zderzył się z innym statkiem. To nie jest bezpieczna linia – ostrzegł dyrektor.
- Proszę pana, muszę zobaczyć statek. Chcę zdążyć na wieczorny lunch i na bal – Margaret szybko odeszła.
Jeszcze godzinę trwały załadowywania rzeczy i ludzi. Wielu oglądających zwracało uwagę na Renaulty i Fordy-najnowsze samochody. Robiło się coraz ciaśniej, chociaż 1/3 ludzi wsiadła na pokład Wszyscy Southampton.
- Wszyscy na Titanica – skarżył się dyrektor – A Matriozan co, gorszy? Ilu ludzi płynie Titaniciem?
- 2223 – odpowiedział jeden z pracowników firmy – Na Matriozana bilet wykupiło już 1984 ludzi i ilość wciąż wzrasta. A poza na Matriozanie będzie sam prezydent Francji!
To trochę dodało otuchy Rowdickowi, choć ten nadal patrzał w stronę wsiadających pasażerów. Gentelmeni we frakach i kapeluszach mieszali się z brudnymi, czasem ubranymi w same koszulki i stare szorty emigrantów z workami na ziemniaki jako bagaże. Dyrektor wyjął zdjęcia pokazujące wnętrze kabin ze wszystkich trzech klas. Na zdjęciu kabiny z pierwszej klasy był pokój wzorowany nieco na pałacu, wspaniałe czerwone dywany wyrabiane przez najlepszych fachowców z Tunezji. Po lewej stał ręcznie rzeźbiony drewniany kredens z wieloma gatunkami alkoholów odbijających się w zdobionym lustrze z pozłacaną ramą. Na środku stało wysokie łóżko z puszystą kołdrą koloru ognistego oraz dwie, wielkie puchowe poduszki. Z kolei na zdjęciu kabiny z trzeciej klasy stały cztery stare prycze podobne do tych z zakładów karnych. Oprócz tego jeden mały drewniany stolik i umywalka. To wszystko, co znajdowało się w nędznych kabinach emigrantów, których ciągnęło do Ameryki w poszukiwaniu szczęścia.
- Która klasa panu się najbardziej podoba? – zapytał marynarz.
- Druga – odpowiedział krótko Rowdick, co zdziwiło marynarza.
- A nie pierwsza?
- W pierwszej za bardzo rzucają mi się w oczy te garniturki, krawaciki. W trzeciej za bardzo mi się rzucają te łachmany i wory po ziemniakach. A w drugiej normalni ludzie.
Marynarz przypomniał sobie, że dyrektor wiele razy myślał takimi poglądami.
Kapitan Titanica, stary Edward Smith dał swojej załodze półgodzinną przerwę na kupienie rzeczy w pobliskim sklepie. Pildis stał oparty o budek firmy i patrzył na gigantyczny statek. Nigdy nie myślał, że ujrzy takie cudo, chociaż teraz ujrzał i miał zobaczyć jeszcze drugie. Dziwił się, że Lusitania i Mauretania zostały aż tak zapomniane. W jeden miesiąc wszyscy wszyscy o nich zapomnieli i liczył się tylko Titanic. Nagle radiotelegrafista zobaczył idącego do niego Lightollera.
- No, to do zobaczenia. Na morzu się nie spotkamy, ale może w Nowym Jorku – uśmiechnął się oficer.
- Do zobaczenia. Po co te kłótnie między firmami, prawda?
- Całkowicie się z tym zgadzam. Jeszcze raz do zobaczenia – Lightoller uścisnął dłoń radiotelegrafisty i wszedł na schody dla załogi prowadzące do wejścia na statek. O 21:40 śruby statku zaczęły się poruszać, a gigant powoli ruszył. Lightoller machał do Pildisa z bocianiego gniazda. Stawał się coraz mniejszy, wreszcie wyglądał jak mrówka, a po chwili już nie było widać całego statku, który na tle zachodzącego słońca płynął w stronę irlandzkiego Queenstown brodząc potężnymi śrubami w zielonej, falistej wodzie, która prowadziła do wyjścia z kanału La Manche.
- Teraz już tylko my – westchnął dyrektor – A za godzinę ogłoszenie wyborów na kapitana statku.
Nastała 23:00. Dwustu doświadczonych oficerów zajęło miejsca na hallu. Mniej doświadczeni stali za nimi. Zżerała ich ciekawość, kto zawładnie Matriozanem. Kto weźmie na swój krzyż trudne wyzwanie. Kto stanie się sławny w całej firmie. Odpowiedź na to mieli dostać za pół godziny.
- Proszę o ciszę! – dyrektor próbował uciszyć pracowników – Odbędą się demokratyczne wybory na kapitana statku. Ja nie wchodzę w grę, ponieważ muszę zarządzać firmą na lądzie. Kto będzie miał najwięcej głosów, zostanie kapitanem.
Wszyscy podchodzili do skrzyni, w której były karteczki z imieniem i nazwiskiem wybranej osoby. Kilkaset kartek zostało wrzuconych. Zrobiła się gorąca atmosfera. Wszędzie słychać było ciche rozmowy. Najlepszym oficerom serca biły niemiłosiernie, a ich nerwy dochodziły do granic wytrzymałości. Ktoś się szyderczo uśmiechał, ktoś siedział spięty nieruchomo. Najlepszym z najlepszych pracowników krople potu spadały z czerwonych czół. Wreszcie o 23:25 dyrektor wyszedł zza bordowej zasłony i oznajmił:
- Nastała ta chwila. Ktoś zaraz stanie się kapitanem wielkiego Matriozana. W ręku trzymam kartkę, na której jest napisane imię i nazwisko szczęściarza. A tym szczęściarzem jest…
Wszyscy zastygli. Już za chwilę się okaże.
- Jest…
Zniecierpliwione twarze stały się bordowe, ktoś tupnął nogą.
- Jest…Thomas…
Osiemdziesięciu dwóch Thomasów zaniemówiło. Każdy z nich myślał, że już jest kapitanem.
- Thomas M…
Siedemdziesięciu Thomasów spuściło głowy w dół. Dwunastu pozostało przy duchu.
- Thomas Margon!
Rozpoczęły się głośne rozmowy. Z jednej stron było słychać oklaski, z innej przeklinanie jakiegoś innego oficera. Thomas Margon, czterdziestopięcioletni II oficer z Ralfina wstał i podszedł do mównicy. To właśnie on zawiadomił dyrektora o konkurencji. Pracował w firmie od 1895,czyli od ery chwały Lucanii z Cunarda. U progu nowego wieku, gdy Tamiza miała jeden duży statek- Ralfina został przydzielony właśnie na niego i pozostał na nim przez 12 lat. Wysoki szatyn, zawsze nosił marynarski mundur, nawet, gdy nie był na statku. Każdego rejsu świadomy niebezpieczeństwa patrzył daleko przed siebie, aby ujrzeć ziemię na horyzoncie. Nigdy nie zaniedbywał obowiązków oficera i zawsze przestrzegał manier, nawet teraz, gdy ukłonił się wszystkim słuchając multum krzyków.
- Dziękuję wszystkim kolegom, którzy zagłosowali na mnie – powiedział, gdy wszedł na mównicę – To zaszczyt, aby być kapitanem takiego kolosa, jakim jest Matriozan. Ja i moja załoga będziemy zwalczać konkurencję i przyniesiemy chwałę naszej firmie…
Długo jeszcze trwało jego przemówienie i skończyło się, gdy Margon dostrzegł znudzenie innych. Jeszcze tego samego dnia został ogłoszony skład najważniejszych członków załogi:
Kapitan-Thomas Margon.
I oficer-George Gronston
II oficer-Tim Hunt
III oficer-Jacob Francis
IV oficer-Jean Tarner
V oficer-Gordon Woordin
Radiotelegrafista-Jack Pildis
Mechanik i eletryk-Walter Groves
Szef kuchni-Martin Garson
I pięcioosobowa orkiestra okrętowa pod batutą Calvina Harrinsona.
Rankiem jedenastego kwietnia, gdy Titanic płynął już do Nowego Jorku, Pildis otrzymał telegram. Przeczytał go:
Pozdrowienia z Titanica. Pogoda słoneczna, morze spokojne, obijam się. 16 kwietnia będę w Nowym Jorku. Charles Lightoller.
14.04.1912
O godzinie drugiej po południu trwały załadowywania żywności do ładowni Matriozana. Tysiące beczek było przywożonych na wielkich wózkach. Panowało wielkie roztargnienie. Kilkuset mężczyzn jak niewolnicy nosili beczki. Dyrektor siedział na ławce z Margonem.
- Kwiecień to miesiąc, gdy na oceanie Atlantyckim jest wiele gór lodowych – powiedział Margon chowając książkę o oceanach – Czy na pewno jesteśmy bezpieczni?
- Też pytanie! – machnął ręką dyrektor – Oczywiście! Nawet, gdy nasz statek zderzy się z górą lodową, to grodzie natychmiast zostaną zamknięte. Zadbaliśmy też o bezpieczeństwo pracujących tam palaczy. Jedną grodzie inżynierowie specjalnie skonstruowali, tak, aby zamykała się wolniej. Wtedy robotnicy szybko wyjdą. Nawet, jeśli przez tę grodzię na pokład przedrze się dużo wody, to zostanie zalane tylko jedno pomieszczenie, a Matriozan jest bezpieczny przy pięciu zalanych.
- Ogólnie mamy trzech wrogów. Lusitanię, Mauretanię i Titanica. Titanic jest najważniejszy. Nie lekceważmy jednach dwóch pierwszych. Mauretania to mistrz prędkości, z kolei Lusitania to król luksusu. Titanic jest na środku oceanu i swobodnie płynie.
Dyrektor popatrzył w stronę mężczyzn ładujących rzeczy. Poczuł, że dla Tamizy zaczyna się nowa era. Dotychczas nie było żadnego kolosa. Największym statkiem był właśnie Ralfin. Byłoby to normalne, gdyby nie to, że ów towarowiec był o połowę mniejszy od nowego giganta. Jeszcze trzy lata temu mało kto wiedział o istnieniu Tamizy, teraz była ona firmą na skalę światową. Margon zamknął oczy i próbował sobie wyobrazić, jakie statki będzie budować firma za pięćdziesiąt lat. Było jednak gorąco, więc dwaj przyjaciele postanowili udać się z powrotem do bufetu.
Na Titanicu o 22:30 zabawa trwała w najlepsze. Do kabiny pracowniczej telegrafisty Jacka Phillipsa przychodziło wielu ludzi.
- Tu mam depeszę, chcę, żeby dotarła ona do Southampton – jakaś bogata pasażerka pokazała Phillipsowi telegram – słyszy mnie pan?
- Tak, tak – powiedział nie patrząc na kopertę – proszę ją tu postawić. Jestem zajęty.
Telegrafista te prośby musiał znosić do godziny 23, kiedy zaczęła się dziesięciominutowa przerwa.Nagle zadźwięczała słuchawka. Phillips zobaczył na radar. To statek Californian znajdujący się tylko dziesięć mil od Titanica. Telegrafista podniósł słuchawkę.
- Halo?
- Titanic?
- Tak.
- Słuchajcie, utknęliśmy z powodu lodu.
- Mam dużo pracy. Zadzwoń później.
- Ale…
- Zamknij się!
- Głupi Anglicy – sygnał rozłączył się. W tej samej chwili z maszyny Philips wyciągnął nową depeszę, tym razem od statku America.
- Co znowu? – mruknął Philips i zaczął czytać:
Depesza do Titanica. Zaledwie 8 mil przed wami jest góra lodowa. Zróbcie manewr.
- Skoro kapitan nic z tym nie robi, a Titanic jest niezatapialny… - marynarz schował depeszę do biurka i sięgnął po kubek kawy. Była godzina 23:15…
Dyrektor właśnie szedł do domu trzymając w ręku walizkę służbową. W końcu dotarł do mieszkania. Wyciągnął amerykańskie Whisky i nalał do kieliszka. Nastawił adapter i już po chwili było słychać cichy jazz. Podszedł do okna. Było widać wielki statek.
- Noce coraz ruchliwsze – ziewnął – Tak, nasz Matriozan.
Zmęczony poszedł spać dopiero dwadzieścia minut po północy, nie wiedząc, że na północnym Atlantyku, 700 kilometrów od Nowej Funlandii coś się dzieje…
Rozdział III-Niepewna radość15.04.1912
Dla dyrektora, telegrafistów i innych pracowników miał to być taki sam dzień, jak poprzednie, czyli krótko mówiąc początek drugiego miesiąca przygotowań Matriozana do rejsu. Jednak gdy Rowdick wszedł na drugie piętro budynku firmy, nie spotkał Margona z którym był umówiony na kolejną z dziesiątek rozmów o dziewiczym rejsie „ ósmego cudu świata”. Wszedł do gabinetu, gdzie zamiast młodego kapitana zastał dwóch mężczyzn w garniturach. Na piersiach mieli oni przyszyte identyfikatory, na których oprócz imienia i nazwiska był napis: Cunard Line.
- Po co panowie przyszli? – zapytał zdziwiony dyrektor.
- Chcieliśmy pana ostrzec, sir– odpowiedział poważnie jeden z mężczyzn.
- Panowie – uśmiechnął się dyrektor – Mauretania i Lusitania to nie jedyne giganty świata. Jest jeszcze Matriozan. Stracili panowie tylko czas.
- Przyszliśmy pana ostrzec, żeby dołożył pan wiele poprawek w budowie – kontynuował drugi.
- Że niby moja firma źle buduje?! – oburzył się Rowdick.
- Nic nie mówimy. Jesteśmy tylko wysłańcami dyrektora Cunarda. Ma pan dołożyć poprawki, ponieważ – mężczyzna przerwał – Bo…Titanic zatonął.
Nastała grobowa cisza. Napięcie sięgnęło zenitu. Mężczyźni myśleli, że dyrektor wpadnie w szał, ale on oszołomiony jeszcze nie uwierzył i tylko krótko zapytał:
- Co?
- To prawda. Wczoraj w nocy Titanic uderzył w górę lodową i tonął 4 godziny *. Zginęło 1200 osób*.
- On miał być niezatapialny! – wykrztusił Rowdick.
- Miał być. Ale nie był – stwierdził krótko wysłaniec.
Z jednej strony dyrektor ucieszył się, że jedna z wrogich jednostek morskich jego firmy zatonęła. Był też jednak przerażony, gdyż przeczuwał, że ta katastrofa może całkowicie odmienić losy Matriozana i innych transatlantyków.
- 1200 ludzi zginęło – szepnął – Dzieci, starce… Ilu płynęło ludzi?
- Około 2200. W większości to mężczyźni utonęli. Za mało szalup. O połowę- mężczyzna dalej mówił straszną wieść – musimy już iść. Do widzenia.
Mężczyźni wyszli, a dyrektor stał w miejscu wryty jak słup w ziemię. Wypowiedź wysłańców była krótka, ale dosyć straszna.
- Boże…
Niestety okazało się, że ta wieść rozpowszechniła się już w Anglii, Francji, Niemczech, Hiszpanii i we Włoszech. To spowodowało wielki zamęt między innymi w Cherbourgu. O godzinie drugiej po południu przed gmachem firmy zebrał się tłum pasażerów Matriozana oraz szukających okazji do sfotografowania złośliwych posłańców państwowych mediów i prasy. Dyrektor i Margon próbowali uspokoić przerażonych ludzi, ale bezskutecznie. Rowdick zrezygnowany machnął ręką i poszedł w kierunku wejścia. Wyjął swoje cygaro i poszedł w kierunku bufetu, aby poprosić o coś mocnego na uspokojenie, ale zobaczył, że wśród tłumu przeciska się Fallieres. Uśmiechnął się, ponieważ wiedział, że ktoś, kto jest prezydentem dużego kraju powinien rozmawiać spokojnie i nie nerwowo.
- Witam, monsieur – ukłonił się swoim zwyczajem Fallieres – To przerażające. Czy oni nie wiedzieli o wiosennych górach lodowych? Zbudować taki statek, tyle roboczogodzin, a najgorsze jest to, że on miał być niezatapialny! Wierzę w nasz cud techniki. Ale proszę pana bardzo. Niech pan go trochę umocni.
- Czemu my popadamy w panikę? Owszem, to straszne, ale my damy wielu obserwatorów, każdy, kto zobaczy lód zaalarmuje, nie możemy być gorsi od White Star Line – wycedził dyrektor.
- Damy radę – prezydent położył rękę na ramieniu dyrektora – Nasza firma jest świetna, nie zawalimy. Jestem tego pewien. W stu procentach.
Rowdick poczuł wzruszenie. Nie widział, żeby ktoś tak mocno pocieszał przyjaciela. Dodało mu otuchy to, że ma przyjaciół, wspaniałych pracowników i piękny pałac, co się zwie Matriozan. Pomyślał, że nie jest ważna opinia mediów, które szukają okazji do zdjęć. Uśmiechnął się i krzyknął:
- A rivederci New York!
- Proszę wyjść z budynku! – dyrektor przepędzał natrętnych fotografów – Zachowujecie się, jakby to Matriozan zatonął! Ej, ty tam. Odsuń się do cholery! – przecisnął się przez tłum – Durne media. Jeszcze tylko filmów z dźwiękiem brakuje. Znowu wy?! Idźcie się pożalić do Southampton!
- Ma pan gościa – oznajmił jeden z pracowników widząc dyrektora – prosi pana do gabinetu.
- Dziękuje, możesz iść – Rowdick otworzył drzwi wejściowe i zobaczył szefa konkurencyjnej firmy, czyli Cunarda Line. Był to Victor Garrin.
- Jesteśmy z wrogich sobie firm –zaczął spokojnie Garrin – Ale w obliczu katastrofy musimy porozmawiać pokojowo. Pana Tamiza jest wrogiem White Star Line. Mój Cunard także jest ich wrogiem. Prawda?
- Tak…ale do czego pan zmierza?
- Proponuję rozejm między naszymi firmami. Wtedy będziemy sobie nawzajem pomagać i nasze statki będą sobie pomagać w razie potrzeby. Razem pokonamy te morskie niedojdy – Garrin dał Rowdickowi kuksańca w plecy – Przyjmuje pan propozycję?
- To doprawdy miłe z pana strony. Byłoby mi wstyd odmówić . Jest rozejm – Rowdick uścisnął rękę rozmówcy – Zmieńmy temat. Znam pewną świetną restaurację…
Rowdick uwielbiał francuskie noce. Co chwilę podjeżdżał jakiś piękny samochód, z którego wysiadała arystokratyczna para. Gwiazdy uśmiechały się do niego serdecznie, a naklejona na ścianę kawiarni skopiowana Mona Lisa patrzyła na niego i dawała mu jakieś niezrozumiałe dla człowieka znaki. Cała noc wydawała mu się podobna do tej z obrazu Vincenta van Gogha. Kataryniarze siedzący w dorożkach prosili o drobne monety. Zawsze jakiś dżentelmen dał chociaż dwa franki, po czym znowu szedł i stukał o ziemię laską.
- Och, my Rosemary!
- Co pan powiedział? – zapytał wyrwany z zadumy dyrektor Cunarda.
- Przesłyszał się pan.
- Przepraszam. Czyż tu nie jest pięknie? Chciałbym, żeby taka była Lusitania i Mauretania!
- I Matriozan.
- A jak!
Wtem kawiarenkowy grajek zaczął grać włoską, wolną muzykę, która pamiętała jeszcze czasy secesji i Komuny Paryskiej. Była coraz szybsza i wreszcie zaczęły się tańce. Panowie weszli do kawiarni i zajęli wolne miejsce w pomieszczeniu dla najbardziej ekskluzywnych elokwentów. Kelner podszedł do stolika.
- Bonjour, monsieur. De grace, ceci jour menu*
- Poproszę dwie lampki czerwonego Aimery, dwie pieczone piersi kurczaka, oraz dwie sałatki włoskie z sosem Vinegrette.
- Ceci instant attendre.*
- Rozmawiajmy dalej. To straszne, większość z Titanica zginęła, a ocalali na pewno marzną w starych szalupach na wodzie głębokości 4000 metrów.
- Cali i bezpieczni płyną do Nowego Jorku innym statkiem – oznajmił Garrin.
- Dzięki bogu – powiedział Rowdick – A kto ich uratował?
- Statek pasażerski Carpathia.
- Z jakiej firmy?
- Z firmy mającej siedzibę w Southampton, czyli Cunard Line – uśmiechnął się serdeczne Garrin.
- Dobra firma. A ja was tak nie lubiłem. Przepraszam z całego serca w imieniu moim i innych pracowników mojej firmy.
- Nie szkodzi. O, kelner właśnie przyniósł dania.
Długo trwał posiłek i rozmowa dwóch dobrych przyjaciół. Skończyła się ona dopiero o wpół do pierwszej w nocy. Garrin miał oglądać wyruszenie Matriozana w kierunku ziem Williama Howarda Tafta.
22.04.1912
- No i już za 18 godzin, dokładnie o godzinie dziesiątej przed południem czasu europejskiego w Cherbourgu od Matriozana zostaną odczepione ostatnie liny do cumowania, mój ty Thomasie – powiedział uroczyście Rowdick – Jakie wprowadzono poprawki?
- Wszystkie beczki z zapasami i inne przedmioty potrzebne na pokładzie będą stały przy grodziach. W przypadku rozerwania burty i wlewania się wody każdy palacz* weźmie dwie beczki i szybko wyjdzie przez zamykające się grodzie, tak aby wszystko ocalało. Dla utrwalenia bezpieczeństwa każdy będzie miał na sobie kamizelkę ratunkową przez cały czas pobytu za grodziami. Wtedy będzie mógł dopłynąć przez dziurę na morze, gdzie na zewnętrznej części burty będą wywieszone długie drabinki prowadzące na pokład statku. Każdy będzie miał nóż, więc w razie, gdy nie będzie drabinki odetnie sznury, które mocują szalupy przy ścianie statku, wtedy szalupa spadnie na morze, a człowiek wsiądzie do niej i zawoła. W najgorszym razie ktoś zrzuci koło ratunkowe i wskoczy do wody ze składaną tratwą – odpowiedział Margon.
- Ciekawa metoda. Teraz wiadomo, że kapitanem jest prawdziwy James Cook.
- Zostały wysprzedane ostatnie bilety. Płynie 2456 ludzi oraz 985 osób załogi. Mamy wszystko, czego dusza zapragnie. Zbudowaliśmy pierwszy basen znajdujący się na statku. Na ścianach I klasy będą wywieszone obrazy wszystkich królów i królowych Francji. Sam Fallieres to wymyślił, gdy zobaczył rzeźbę Ludwika XIV! Na grillu będą najrozmaitsze potrawy. Mamy ogrodzone boisko do siatkówki, piłki nożnej oraz pole do gry w rzutki. Podczas drugiego dnia podróży na statku odbędzie się przedstawienie szermierki oferowane przez najlepszych w tej dyscyplinie Hiszpanów! W nocy będzie pokaz białych rac. Oczywiście wcześniej powiadomimy znajdujące się w pobliżu statki, by nie wzięły tych rac jako sygnały ratunkowe. W razie potrzeby używamy sygnału SOS, nie CQD. Nasz statek ma być nowoczesny. Jedynym przypomnieniem dawnych statków będzie koncert szant granych przez angielskich marynarzy.
- Uwielbiam szanty – przyznał Rowdick – Kiedy szliśmy przez Pacyfik, why, hi, roluj go!*
- Idźmy już do domu, jest punktualnie siedemnasta, muszę spakować swój bagaż.
Obaj poszli w kierunku swych domów, jednym okiem patrząc jeszcze na Matriozana.
23.04.1912
Dryń…dryń…
Dyrektor obudził się. Siódma rano.
- Trzeba wstawać – ziewnął – jeszcze pięć minut…
Dryń…dryń…
- Która to godzina? – spojrzał na budzik – dziewiąta? Zaspałem!
Zerwał się na nogi i zobaczył przez okno. Oprócz statku widział tłum pasażerów. Szybko napił się zimnej, niedokończonej wieczornej herbaty. Ubrał się w najlepszą marynarkę, gdyż o 9:30 czekało go przemówienie. Wziął do kieszeni położone na stole 500 franków. Umył się i wyszedł z mieszkania, po chwili wracając się, aby zamknąć drzwi.
Gdy dotarł na miejsce zobaczył Fallieresa, Margona i Garrina. Ludzie podnosili dzieci, aby mogły zobaczyć gigantyczny statek. Z samochodów i dorożek wysiadali pasażerowie. 1000 ludzi, którzy przyszli, aby tylko zobaczyć wypływający statek, na długo zapamiętywali wspaniałą atmosferę. Niebo było pochmurne, ale gdzieś dalej już zbliżało się słońce. Wiedziano, że pierwszy dzień dziewiczego rejsu będzie przebiegał pomyślnie dla wszystkich pasażerów. Niektórzy robili zdjęcia pięknego kolosa. Ci, którym nie przystało płynąć Matriozanem nie wiedzieli, że wewnątrz statku i na nim jest o wiele piękniej, niż na lądzie wśród wielu uśmiechów i radości. Także dyrektor ucieszył się z powodu wspaniałych nastrojów ludzi, mimo niedawnego zatonięcia Titanica. Gdy biegł do przyjaciół, chwilę popatrzył na spokojną, zieloną wodę, zanim przywitał się z całą trójką.
- Co tak długo? – zapytał Margon – za pięć minut przemówienie.
- Wszystko przygotowane? Naprawdę zależy mi, aby Matriozan dobrze wypadł. Jeśli zatonie, Ralfin nie uratuje firmy – ostrzegł Rowdick.
- Proszę pana – uśmiechnął się Fallieres – Jestem prezydentem Francji. Czy myśli pan, że gdyby statek nie był dobry, to puścił bym go na morze z własnego kraju?
- Będę za was trzymał kciuki. Przyślijcie kartkę z oceanu – poprosił Garrin.
- My tu rozmawiamy, a ludzie czekają na przemówienie. Dziewiąta dwadzieścia siedem. Już zacznę – powiedział dyrektor i poszedł w kierunku ludzi i fotografów.
- Czy na Matriozanie jest miła atmosfera? – zapytał jeden z pasażerów.
- Zaraz powiem o wszystkim. Dziennie około stu statków wypływa z portu w morze. Ale czy nasz cud techniki to zwyczajny, taki sam statek, jak te sto innych dzisiaj wypływających? Nie. Matriozan wypływa, aby pokazać światu, że malutka francuska firma, o której jeden Bóg coś wie, zasługuje na swoje miejsce na świecie. Nasz Matriozan płynie z dużą obawą po zatonięciu innego wielkiego kolosa, Titanica, który rzekomo był niezatapialny. Jego wróg, a nasz brat dziś wypływa, wiedząc, że życie to nie sielanka. Ale właśnie na Matriozanie znajdą państwo sielankę. Gry sportowe, przedstawienia, beztroskie patrzenie na delfiny, podziwianie wyspiarskich latarni, to tylko kilka atrakcji, z których będziecie mogli państwo korzystać. Owszem, drogie są bilety, ale są to bilety do pięciodniowego raju, a raj powinien być bezcenny. Cieszę się, że państwo będziecie mogli zaznać spokoju na pływającym pałacu. Dziękuję. Możecie iść załadować bagaże.
Rozległy się oklaski, a dyrektor ukłonił się na wszystkie strony. Margon i Fallieres też ruszyli w kierunku statku.
- Opiekuj się statkiem, Thomas.
- Oczywiście.
Z budynku firmy wyszedł Pildis z bagażem, a za nim szła żona.
- Na pewno będę pamiętał o pozdrowieniach. 20 minut od wielkiej chwili.
Załoga Matriozana sprawdzała bilety. Nagle wyszło radosne słońce. Większość ludzi była już na pokładzie. Ktoś płakał ze szczęścia, ktoś machał ze statku. Dyrektor znalazł się w końcu na statku i zaczął machać do Garrina. II oficer krzyknął do znajdujących się jeszcze na zewnątrz statku palaczy:
- Schodźcie na dół! Zacznijcie powoli uruchamiać maszyny! Rozgrzać kotły!
- Wyszło słońce – powiedział Margon – To dobry znak.
Słychać było już odgłosy maszyn. Po chwili, o 9:57 dym zaczął ulatniać się z kominów. Ostatni ludzie wchodzili na pokład. Ostatni samochód został załadowany. Na luce w kominie zatknięto flagę Francji. Nagle zegar wybudowany na ratuszu wybił dziesiątą.
- Przeciąć liny! – krzyknął jeden z oficerów.
Po przecięciu lin rozległ się dźwięk jednego z gwizdków okrętowych. Był to znak, że można ruszyć. Po kilku sekundach trzy potężne śruby ruszyły, a razem z nimi statek. Orkiestra okrętowa zagrała hymn Francji. Wszyscy ludzie rzucili się w kierunku burty i zaczęli machać do ludzi na lądzie.
- Bywaj zdrów! – krzyczał Rowdick do Garrina. Niech żyje Matriozan!
Długo trwały pożegnania. Symbolicznie została wystrzelona jedna czerwona raca. Matriozan po raz pierwszy opuszczał swą ojczyznę powiewając niebiesko-biało-czerwonym sztandarem. Brzegi były coraz mniejsze, po chwili już znikały w początkach wielkiego oceanu. Margon patrzył na to wszystko, przypomniał mu się Kolumb wypływający w nieznane na zachód. W końcu statek oddalił się od lądu. Pierwsi ludzie udali się do swoich kabin. Dyrektor dzielił kajutę razem z Fallieresem. Gdy doszli do odpowiednich drzwi, ujrzeli piękny pokój wyściełany puszystym dywanem. Za okiennymi szkłami komody było wiele rodzajów szampana i innych trunków. Po bokach stały dwa wielkie łóżka. Na ścianach były wywieszone kopie obrazów Vincenta Van Gogha i Leonarda Da Vinci. Dyrektor zdumiał się na widok radia położonego na stole.
- Mamy duże szczęście – powiedział Fallieres – Okno z widokiem na morze.
- I radio! Zawsze marzyłem mieć radio chociaż przez kilka dni. Technologia idzie do przodu. Ciekawe, jak będzie wyglądać świat za sto lat.
- Za pół godziny idziemy na spotkanie z kilkoma pasażerami I klasy. Potem wszystko zobaczymy.
- Ten statek jest wprost wspaniały – powiedział jeden z rozmówców popijając przy tym koniaka – Trzeba mieć w sobie wielkiego ducha, aby zbudować takie coś.
- Ależ nie, panie Francisco – roześmiał się Rowdick – trzeba chwalić budowniczych i konstruktorów. Ja tylko nadzorowałem budowę.
- Ja planuję wycofać się z życia politycznego – przyznał prezydent – Nie chcę więcej się kłócić o Maroko z Niemcami. W każdym razie dalej pozostanę waszym przyjacielem.
- To smutne, ale każdy na pana miejscu zrobiłby to samo – powiedział inny z pasażerów.
- Ale nie jesteśmy tu po to, aby rozmawiać o polityce – zauważył Rowdick – Poproszę więcej sosu Vinegrette. Tu napiwek.
- Mam pytanie do pana – oznajmiła pani Katherine, jedna z rozmówczyń – Skąd pochodzi nazwa Matriozan?
- Znikąd. Wymyśliłem tą nazwę z kilkoma pracownikami firmy. Odznacza się ona lekkością, nie jest trudna do wymówienia.
- No to zdrowie Matriozana, króla mórz i oceanów!
Dwie godziny później, o pierwszej po południu zwiedzający statek zachwyceni ludzie ujrzeli na horyzoncie północno-zachodni kraniec Francji-półwysep Cotentin. Był to znak, że czas opuszczać ojczyznę.
- Proszę spojrzeć! – krzyknął nagle prezydent – To latarnia La Hague!
Rzeczywiście, coś dużego wyłaniało się na końcu półwyspu. Trudno było określić czy znajdowało się to na wyspie, czy jeszcze na stałym lądzie, gdyż fale co chwilę odsłaniały niestabilne brzegi. Piękny kanał La Manche błyszczał w oślepiającym blasku słońca, które świeciło prosto nad wieżą latarni.
- Od dziś… - zaczął Rowdick – Latarnia La Hague jest oficjalnym symbolem Matriozana!
Pogodni ludzie, radosne słońce i wspaniały nastrój. Były to cechy atmosfery, jaka panowała na pokładzie przez pierwsze godziny rejsu. Pierwsze i właściwie wstępne, gdyż statek miał zawitać jeszcze na dwie godziny do Southampton, miejsca wypływu Titanica, a następnie do ostatniej przystani, irlandzkiego Queenstown, miasta, w którym postój miał trwać całą noc. Tak więc najpierw statek płynął na północ, a potem dopiero na zachód.
W pomieszczeniach załogi już teraz trwała wielka praca. Sternik słuchał wszystkich rozkazów kapitana i I oficera.
-Zwiększyć prędkość do 20 i pół węzła. II oficer, zejdź na dół i zobacz, czy u palaczy wszystko zgodnie z planem. Zmniejszyć siłę kotłów parowych. James, chłopcze, coś wylało się we wschodnim skrzydle pokładu I klasy, trzeba to posprzątać, potem idź skontrolować, czy ludzie radzą sobie z grillem – Margon dobrze radził sobie na stanowisku kapitana.
Na siłowni pierwsi ludzie podnosili ciężarki, lub ćwiczyli na drabinkach. Luneta przechodziła z rąk do rąk. Kawiarnie już były pewne eleganckich dżentelmenów. Właśnie pojawiła się pierwsza atrakcja-koncert szant. Ręce grających „ludzi morza” dzierżyły stare, angielskie gitary, skocznie zmieniając ton co kilka sekund. Ktoś musiał się zdziwić: To jest nowoczesny statek, na którym grają muzykę sprzed półtorej wieku? A co tam, to tylko atrakcja. Ich jest pełno na Matriozanie, tak więc trzeba się cieszyć. W pobliżu były inne statki, jednak nie dorastały pięt nowemu panu francuskich mórz. Nawet Ralfin, czy też półwieczna Victoria były większe od tych małych stateczków, na których załoga widząc sielankę radosnych ludzi i świetną muzykę i zapachy bardzo chciała wskoczyć do szalupy, odpłynąć i drabinką dostać się na statek, co i tak nie byłoby możliwe, gdyż jaką prędkość miała mieć drewniana łódka ratunkowa w porównaniu do Matriozana, tylko wiosłując w dodatku. Dzieci z wielkiego statku szyderczo uśmiechały się do załogi łodzi, aby zrobić im na złość, pokazując ich nędzne tempo i wielkość. Jednak wśród tych uśmiechów i radości ukrywało się zdenerwowanie i niepokój ludzi, którzy próbowali zakopać głęboko w siebie to uczucie, wiedząc, że historia lubi się powtarzać, a więc czemu z Matriozanem nie miało się stać tak, jak stało się z Titaniciem…
O godzinie 14:50 z widoku bezkresnego morza wyłoniła się niewyraźna smuga lądu. Ci, którzy nigdy nie wyjeżdżali za granicę, uświadomili sobie, że płyną na dwugodzinny postój w mieście Southampton, najważniejszego portu morskiego na ziemiach brytyjskich. Margon wraz z najważniejszymi oficerami wyszedł z pomieszczenia dla załogi i pobiegł w kierunku burty.
- Tak, panowie, zaraz zacznie się wyklinanie, bluzgi i bóg wie, co jeszcze White Star Line potrafi oprócz rozpadających statków robić – powiedział Margon.
Nagle rozmowy na statku przerwał gramofon. To II oficer miał coś do powiedzenia.
- Szanowni państwo, mam ważną informację. Statek został przez pomyłkę niedobudowany i zaczyna tonąć – roześmiał się oficer – Oczywiście żartowałem. Za chwilę zatrzymamy się w Anglii, w mieście Southampton na postój. Mogą państwo zejść ze statku i kupić coś, lub pozwiedzać miasto. Proszę wrócić o godzinie 16:50, gdyż o piątej wyruszamy, na całonocny postój w mieście Queenstown, w Irlandii. Stamtąd o godzinie ósmej rano, tuż przed śniadaniem wyruszamy już do Nowego Jorku. Dziękuję za uwagę.
Po chwili gwizdy okrętowy wydały z siebie głos. Statek płynął już z prędkością 1 węzła i zbliżał się do brzegu. Już teraz dało się słyszeć różne obraźliwe słowa.
Gdy statek ostatecznie się zatrzymał, Fallieres powiedział:
- Spotkam się z prezydentem Anglii i zażądam kary dla tych, którzy przeklinają na Matriozana. Przecież to może doprowadzić do zdenerwowania załogi i może stać się katastrofa. Poza tym to miasto chyba przestanie współpracować z Hawrem*.
Teraz Matriozan stał w tym samym miejscu, skąd wypływał Titanic w dziewiczy, ale bardzo pechowy rejs.
Rowdick zszedł z pokładu, aby przejść się trochę po mieście. Po chwili zobaczył duży, nieco mniejszy od Matriozana statek pasażerski. Od razu go rozpoznał. Był to Olympic, siostrzany statek Titanica. On też miał pechowy początek, ale na pewno nie aż tak bardzo, jak jego brat. 11 miesięcy po swoim dziewiczym rejsie zderzył się ze starym, brytyjskim krążownikiem HMS Hawke, co spowodowało uszkodzenie dwóch przedziałów wodoszczelnych. Po tym zdarzeniu został odholowany do stoczni w Belfaście, gdzie został naprawiony. Po zatonięciu Titanica miał jeszcze jednego brata, Britannica, który obecnie był budowany w stoczni w tym samym mieście. Miał nazywać się Gigantic, ale po katastrofie zmieniono nazwę na nie przypominającą kolosa, który spoczywał już na dnie północnego Atlantyku.
Piękne są przybrzeżne miasta i można je zwiedzać do woli, jednak o godzinie 16:45 gwizdek okrętowy dał znać, że czas opuszczać Southampton. Większość ludzi była już na statku, ostatni weszli na pokład o 16:49. Dla Margona dobrze było, że opuszczają to miasto, w którym według niego szacunek w tym mieście nie istniał.
- A podobno Brytyjczycy to najwięksi dżentelmeni! – krzyknął – Wstyd, Anglio, wstyd!
O 17:00 statek płynął już w kierunku Irlandii, gdzie miało wsiąść na pokład 200 nowych osób, w większości już pasażerowie III klasy, emigranci, którzy chcieli uciec z ogarniętej kryzysem, niespokojnej Irlandii.
- Szkoda mi trochę tych emigrantów – powiedział Pildis podczas przerwy – biedni ludzie uciekają do Ameryki, widząc w niej niebieski raj.
- To prawda – powiedział IV oficer – Wiesz, co załoga Titanica zrobiła z ludźmi z III klasy, gdy statek zaczął tonąć? Zamknęli ich pokłady, bo było mało szalup i skazali ich na pewną śmierć. Jeden z pasażerów tej klasy opowiadał, że przetrwał, ponieważ zbuntowali się i wyważyli ławką metalowe kraty, a do szalupy przedarł się, bo jedna z kobiet z I klasy owinęła go swoim szalikiem. A tą kobietą była Madeleine Astor. A pan Astor* zginął.
Takie rozmowy często było słychać na Matriozanie podczas przerwy niektórych pracowników. Margon i starsi oficerowie mieli o wiele więcej roboty.
- Prędkość do 19 węzłów. Płyniemy jeszcze we wstępnym etapie rejsu. III oficer, kurs bardziej na wschód – Margon otarł twarz chusteczką – A jeszcze 20 lat do emerytury!
Matriozan pruł kolejne morskie fale. Czasem do burty przyczepił się jakiś glon. Statek płynął z prędkością 20 węzłów, choć potrafił 25. Gdyby płynął z maksymalną prędkością, to błękitna wstęga należałaby już do Matriozana. Margon obiecał sobie, że kiedyś osiągnie ten sukces, chociaż było to już teraz możliwe. Ale zawsze mówił, że pierwszy rejs nie jest od szaleństw, tym bardziej w kwietniu, kiedy od wschodu nacierają odrywające się od lądu, potężne, grenlandzkie lodowe skały, który powierzchnia nad wodą to zaledwie jedna z ośmiu części tworzących całość lodowego bloku. Nowy kapitan dziwił się też, jakie musiał błędy popełnić nieżyjący już pierwszy i zarazem ostatni kapitan Titanica, Edward John Smith, który przez 49 lat służby na morzu, od chłopca pokładowego do kapitana transatlantyków wyrobił sobie opinię bezpiecznego kapitana. Co więc musiał zrobić, aby zatonął największy statek na świecie pod jego dowództwem, w dodatku nazywany niezatapialnym? Margon mówił, że to dlatego, że rok wcześniej, jego wcześniejszy statek, właśnie RMS Olympic uszkodził holownik, a na domiar złego wypadek z krążownikiem. No, przecież historia lubi się powtarzać. Ale tego przysłowia młody kapitan wolał unikać.
Do pomieszczenia kapitańskiego zajrzał na chwilę Rowdick.
- Jak sobie radzisz, Thomas? – zapytał.
- Bardzo dobrze, wszystko idzie zgodnie z planem. Piję dużo kawy, żeby nie czuć przemęczenia. A co u ciebie?
- Na razie siedzę w kawiarni, robią bardzo dobrą kawę po turecku. Może ci przynieść?
- Tak, a pasażerowie dobrze się czują?
- Oczywiście, panuje przyjazna atmosfera, jemy, pijemy, rozmawiamy, śmiejemy się. A ty masz jakieś plany z Matriozanem na przyszłość?
- Ostatnio przeszła mi przez głowę pewna myśl. Początkowo uznałem to jako nierealne, ale po przemyśleniu wydaje mi się, że nasz statek ma na to warunki.
- Jaki to plan?
- Podróż… dookoła świata.
Ten pomysł zaskoczył Rowdicka zupełnie.
- Jak? Dookoła świata?
- Tak, zahaczając o każdy kontynent.
- Antarktydę też?
- To ma być realne – roześmiał się kapitan – Najpierw z Francji do kanału Panamskiego. Co prawda nie został jeszcze ukończony, ale ten pomysł mam zamiar zrealizować za jakieś kilka lat. Stamtąd aż na morze Tasmana, następnie kanałem Sueskim już do Cherbourga. Są wszystkie kontynenty? Są.
- No, po dłuższym zastanowieniu się jest to realne, aczkolwiek bardzo trudne. Ale cóż, na razie trzeba wracać do pracy. Zaraz przyniosę ci kawę. Bywaj zdrów.
O godzinie 21:20 tłum ludzi z worami lub skromnymi walizkami ujrzał wielkiego kolosa w towarzystwie pomarańczowego zachodu słońca. Zaczęli machać chusteczkami i cieszyć się, że nareszcie odpłyną z krainy nędzy i głodu. Matriozan płynął do Queenstown, by zatrzymać się w porcie na nocny, ostatni w tym rejsie postój. Na statku nikt jeszcze nie spał, niektórzy szykowali się nawet na zwiedzanie miasta i obejrzenie rzymskokatolickiej, neogotyckiej katedry świętego Kolmana, która była dziełem trzech architektów-Edwarda Welby’ego Pugina, George’a Coppingera Ashlina i Thomasa Colemana. Wprawdzie wieża była jeszcze budowana, to zdążono w niej odprawić setki mszy, 15 czerwca 1879 roku. Tymczasem, gdy statek już się zatrzymał, ludzie biegli po rozkładanych schodach prowadzących do wnętrza statku, machając biletami i krzycząc: Ja mam, ja mam! Bileterom trudno było ich powstrzymać, żeby przeszli kontrolę epidemiologiczno-sanitarną. Wśród gromady młodych emigrantów znalazł się czasem ktoś z I lub z II klasy, ale ta grupa społeczna częściej wychodziła, żeby pochodzić po mieście.
- Tak to jest, chłopcze – Margon zagadał Pildisa – W jednym mieście bluzgają na nas, w drugim cieszą się, że jesteśmy.
Emigranci cieszyli się, jakby w ręku ściskali bilet do raju, a przecież jako pasażerowie III klasy mieli do dyspozycji tylko kawiarnię, dwa bary i wygodne łóżko. Dla niektórych nawet i to było niebem w porównaniu do warunków, jakie panowały w opuszczonych przez nich domach i kraju. Większość pasażerów III klasy byli Irlandczykami, Amerykanami i Anglikami z podmiejskich slumsów. Nie mieli nic do stracenia, aby opuścić ogarniętą kryzysem Irlandię. Kilkuset biednych ludzi wchodziło na pokład Matriozana, tak, jak dwa tygodnie temu na Titanica.
- Witamy na Matriozanie – te słowa marynarze musieli powtarzać co kilka sekund do wchodzących, którzy natychmiast biegli na burtę i machali czapkami do gapiów, którzy z zazdrością patrzeli na szczęśliwe miny nowych pasażerów, którzy w większości nie wiedzieli nawet, w jakim kierunku płyną, nie mówiąc już o stolicy Stanów Zjednoczonych i podobnych faktach. Gdy o godzinie wpół do dziesiątej wsiadł ostatni pasażer, można było policzyć, ile ludzi ostatecznie płynie statkiem. 2387 ludzi, 907 członków załogi i… siedem psów, dwa koty, królik i papuga. Za przewóz psa płaciło się odpowiednik 200 dzisiejszych dolarów, za kota tyle samo a za inne zwierzęta 50. Tymczasem inni pasażerowie przechadzali się po wybrzeżu patrząc na Matriozana święcącego światłami jak neonami w Las Vegas, któremu towarzyszył ostatni promyk pomarańczowego światła, które chowało się w wielkiej przestrzeni morskich głębin ,za którymi w kierunku Europy patrzyła kamienna Statua Wolności, miejsce, gdzie z Carpathii wychodzili ludzie, którzy przetrwali największą jak dotąd katastrofę morską.
Godzina siódma rano. Rowdick wstaje rozpoczynając nowy dzień od rozprostowania kości. Na niemieckim łóżku spało się świetnie. Za oknem widnieją brązowe dachy domów, przed nimi ulica zapełniona dorożkami, a dalej małe statki, przy Matriozanie wyglądające jak mrówcze jaja. Zaraz kelner przyniesie poranną kawę z mlekiem, taką, jaką Rowdick lubi, później, przy śniadaniu będzie czekać na niego truskawkowa rolada, makowiec , camembert i arbuz, a następnie godzina relaksu w basenie wzorującym się na rzymskich termach. Rozmyślanie przerwał głos Fallieresa.
- Dzień dobry, panie Davidzie – powitanie przerwał potężny ziew – Jak się spało?
- Bardzo dobrze, dziękuję. Śniło mi się zdobycie Błękitnej wstęgi.
- Marzenia się spełniają. Szczęście nam dopisuje. Drugi dzień ze słońcem. Za 50 minut wypływamy w nieznane – po tych słowach Fallieres zobaczył w dzwiach kelnera.
- Poranna kawa z mlekiem dla pana Rowdicka i miętowa herbata dla pana Fallieresa.
- Wszystko się zgadza. Dziękuję. Weź to, chłopcze, zachowaj to sobie na jakąś przyjemność – Rowdick wręczył kelnerowi pięciodolarowy banknot.
- Nie ma to jak zdrowe powietrze – powiedział Fallieres otwierając okno – nie jak ten cały polityczny zgiełk i kolonialne walki. Połowa Afryki zajęta, prawie cała Polinezja*, calutka Australia, nawet do Azji się przeciskamy. Musiałem ustanowić protektorat nad Marokiem, wszyscy w Europie mają jakieś posiadłości, my też musimy. Dobrze, że Antarktyda nie jest zamieszkana, bo niedawno Amudsen na biegunie stanął, a do tego jeszcze ten sojusz bałkański. Źle się dzieje na świecie, przydałoby się jeszcze kilka takich rajów, jak Matriozan.
- Racja. Pijmy, kawa i herbata stygnie.
O 7:50 jeden z wielu marynarzy czyszczących pokład, informujących pasażerów i innych obowiązkach, wziął do ręki gramofon i powiedział:
- Szanowni państwo, za dziesięć minut statek rusza w kierunku Nowego Jorku, do którego dotrzemy wczesnym rankiem 27 kwietnia. Przypominam, że mogą państwo ze wszystkiego korzystać. Pięć minut po ósmej przyjdzie czas na śniadanie. Proszę udać się do odpowiednich jadalni. Dziękuję za uwagę.
Cztery minuty później Margon, który na nogach był już o szóstej rano, wydał pierwsze rozkazy:
- Włączyć 4 kotły, następnie kolejne cztery, potem osiem. Inne pozostawić wyłączone. III oficer, zejdź do palaczów, powiedz, żeby zaczęli dokładać węgiel. Sternik, przygotuj się, za chwilę wydam rozkaz.
Z kominów zaczął lecieć szary, mało jeszcze wyraźny dym. Wszyscy słyszeli odgłos maszyn parowych.
- Cała naprzód! Prędkość- 22 węzły! – rozkazał Margon.
Po chwili statek lekko ruszył, po chwili dorównywał już przejeżdżającemu po ulicy samochodowi. Tak, to Matriozan wypływa na ocean po raz pierwszy – mówili ludzie z błyskiem zazdrości w oku. Nie było osoby, która nie patrzyła na wielki statek nie spuszczając z niego wzroku nawet na ułamek sekundy. Dzieci grające w piłkę na przyulicznym boisku podeszły i zaczęły naśladować odgłosy Matriozana. Na statku ludzie także patrzyli na ląd, który był coraz bardziej odległy, wydawało się, że to on oddala się od statku. W ludzkim wzroku powoli rozpływały się kolejne domy, wreszcie widoczna była już tylko kolorowa kreska, która pozostała po widoku dużego portowego miasta. A po drugiej stronie czekał Nowy Jork, miasto wielkich możliwości…
Rowdick wraz z Fallieresem podszedł do brązowych, ozdabianych drzwi. Rowdick miał nacisnąć klamkę, ale nagle drzwi same się otworzyły i obaj zobaczyli lokaja w czarno-czerwonym stroju.
- Witam panów serdecznie. Zapraszam do środka. Dziś specjalnością śniadania jest ciasto kokosowe i coca-cola. Mogą panowie wybierać, co chcecie.
Wybór był naprawdę duży. Owoce, pumpernikl* z camembertem, goudą i wieloma innymi serami, rolada truskawkowa, brzoskwiniowa, turecka kawa, pudding z budyniem, masłem lub czekoladą. Wszystkie potrawy nie zmieściłyby się w żadnym żołądku, choć można było zamówić osobną porcję na później. A to była przecież tylko jedna atrakcja z kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu. Rowdick, choć nie był już pierwszej młodości, to miał 180 centymetrów wzrostu, nie łysiejącą do tej pory głowę i słynął z chęci życia i rozrywki. W planach miał iść po śniadaniu na basen, potem na strzelnicę, a następnie wraz z Fallieresem do biblioteki, aby porozmawiać o jego pasji-starożytnym Rzymie. Po obiedzie pół godziny leżakowania, odwiedzenie Margona, kawiarnia, kolacja i jeszcze parę niezaplanowanych rozrywek.
Tymczasem kapitan mógł skorzystać z pojedynczej atrakcji podczas półgodzinnej przerwy, oprócz tego mógł tylko rozkoszować się wybornym jedzeniem podczas czasu posiłków. W pozostałym czasie mógł jedynie rozkazywać załodze, która pilnie go słuchała.
- Która godzina? – Margon oderwał wzrok od mapy.
- Wpół do dziewiątej.
- No, to czas chyba wyprowadzić statek w morze. Zwiększyć prędkość do 22 węzłów. Na drugi rejs Matriozana planuję bój o błękitną wstęgę, która obecnie należy do Mauretanii, nie musimy tego robić koniecznie, bo Cunard to nasi sojusznicy, ale wtedy nasz gigant będzie sławniejszy, więcej ludzi będzie korzystać z możliwości statków naszej firmy. Dyrektor firmy ma zamiar wybudować jeszcze jeden bardzo duży statek pasażerski, wprawdzie nie taki okazały, ale też dobry. Chętnie bym o tym porozmawiał, ale musimy wracać do pracy. Cała naprzód.
Tak samo wyglądała możliwość korzystania z atrakcji przez Pildisa. Radiotelegrafista miał o wiele mniej pracy niż kapitan, ale i tak było dosyć ciężko. Właśnie wysyłał pozdrowienia do pobliskich statków: Zaibatsa, Zeus i Caviens. Jego asystent, młodszy o 5 lat Amerykanin polskiego pochodzenia, John Piasecki sprawdzał pozycję tych statków. Największy był Zeus, wielkości jednej ósmej Matriozana, towarowiec pod grecką bandera płynący do portu w Sao Paulo, światowego centrum handlu kawą. Pozostałe dwa statki były o połowę mniejsze i należące do USA. Płynęły także do Nowego Jorku i mogłyby trzymać się sąsiadującego kolosa, gdyby nie to, że ich prędkość była marniutka, bowiem wynosiła tylko dwa węzły, podczas gdy Matriozan płynął z prędkością dwudziestu dwóch. Z maszynopisu wystawał papier, na którym było napisane:
Miłego i spokojnego rejsu przez ocean życzy francuski Matriozan.
- Pozycja Zaibatsy, trzy mile na południe od nas – mówił John – Takie małe statki nawet na górę lodową nie wpadają. My musimy uważać, ale za to mamy wielki luksus, prawda?
- Prawda. Na świecie jest kilkaset tysięcy statków, a tylko na trzech są takie atrakcje, między innymi to my jesteśmy tymi szczęściarzami. Ale niedługo samoloty się rozpowszechnią, miesiąc temu odbył się pierwszy samotny lot kobiety nad kanałem La Manche. Widziałem na własne oczy, jak startowała.
- Ja tam nie wierzę, żeby tak nagle statki stały się niemodne.
- Ja też. Tym bardziej, że w samolocie nie znajdziesz takiego luksusu jak u nas.
- Co prawda to prawda.
Mimo wytężonej pracy członkowie załogi rozmawiali ze sobą na luźne tematy, więc było ciężko, ale też przyjaźnie i sympatycznie. Każdy z każdym mógł zamienić słówko, pomóc w pracy, nie było zdenerwowania wśród załogi. Pasażerowie nie mieli żadnych skarg, wszystko im się podobało, więc pierwsze godziny Matriozana na morzu były bardzo dobrze przyjmowane.
- Martwi mnie sytuacja w Europie – powiedział Fallieres – Słyszał pan, co dzieje się na Bałkanach?
- Tak, ale cóż, świat idzie do przodu, rozpowszechnia się elektronika, samochody, filmy… jeszcze 50 lat temu żaglowce pływały po oceanach, a teraz takie cuda! W każdym razie dobrze, że mamy Matriozana. Ale technologie może doprowadzić do wojen. Rozpadają się powoli takie mocarstwa jak Austro-Węgry, czy Turcja – zauważył Rowdick.
- Powiem panu w sekrecie. Sytuacja jest napięta. Boję się, że w każdej chwili może rozpętać się wielka wojna. Na przykład Polacy mają już dość niewoli. Rok temu spotkałem się z kilkoma ważniejszymi postaciami w USA. Mówią, że wiele narodów musi mieć własne państwo. Zgadzam się z tym. W końcu ludzie się zbuntują i wiadomo, co będzie.
- Ale na razie relaksujmy się. W końcu po to mamy ten statek, nie marnujmy okazji.
26.04.1912
Matriozan odniósł swój pierwszy sukces. Trzy dni rejsu, a ludzie nie mają żadnych zastrzeżeń. Rzadko na którymś statku był tak korzystny rezultat. Ten fakt świadczył o tym, że Matriozan rzeczywiście jest wielkim pływającym pałacem, który został starannie zaopatrzony, tak, że pasażerowie niczego nie potrzebowali. Załoga była dla nich życzliwa, a statek płynął z prędkością 23 węzłów, czyli wynikało, że nazajutrz około godziny szóstej rano oficer w bocianim gnieździe zobaczy Statuę Wolności. Nowy Jork był już bardzo blisko, około 200-300 mil morskich od Matriozana, na którym teraz, o ósmej wieczorem kwitnie zabawa.
- Chyba nie będzie już gór lodowych, skoro dotychczas nie było – powiedział jeden z oficerów do Margona – Trzy godziny temu, gdy miałem wachtę w bocianim gnieździe, na południu zobaczyłem jakieś niewyraźne kreski. I wtedy sobie przypomniałem. To były nędzne pozostałości z Titanica! Aż mnie dreszcz przeszedł, że płynę nad wielkim wrakiem. Wychyliłem głowę w dół, myślałem, że jakimś cudem zobaczę wrak. Co to za przeżycie, zupełnie jakbym tu był te 11 dni wcześniej.
- Ja nawet nie zauważyłem, jak te trzy dni zleciały – odezwał się drugi marynarz – Już jutro dotrzemy do Nowego Jorku. Widać, że ludzie są zadowoleni z rejsu. Ciągle chodzą uśmiechnięci, dają duże napiwki. Pamiętam, jak pięć lat temu byliśmy taką kameralną firmą. A teraz co? Trzeba będzie wybudować więcej takich statków. Wytężona praca dużo daje.
Orkiestra co kilka minut grała nową piosenkę. Raz smutne, raz wesołe. Co chwilę niespodziewanie zmieniał się ton muzyki, potem znowu, a całe zagranie kończyło się długim piskiem. Przywódca orkiestry, Calvin Harrinson widział zadowolenie ludzi siedzących przy stole, którzy wiedzieli, że Matriozan zdał egzamin. W godzinach wieczornych odbywały się huczne bale i tańce, inni w ciszy i spokoju czytali ciekawe książki w bibliotece. Jeszcze inni ślizgali się po lodowisku, na strzelnicy co chwilę było słychać dźwięk z najlepszych niemieckich śrutówek oraz widok niezniszczalnej, skórzanej tarczy strzelniczej.
Bezchmurne niebo, gwiazdy, północ przewracająca kartki w kalendarzu… Taką atmosferę uwielbiali oficerowie Tim Hunt i Gordon Woordin pełniący wachtę w bocianim gnieździe od godziny 23:40, godziny zatonięcia Titanica. Wówczas nikt z załogi nie wiedział o tym, ale wiedzieli, że to są te same wody. Od czasu do czasu jakiś wieloryb skoczył nad powierzchnię oceanu i z powrotem zanurzał się w królestwie Posejdona. Teraz statek sam płynął bez niczyjej pomocy, kiedyś to gwiazdy wskazywały mu kierunki świata, gwiazdy, których było tak dużo podczas wachty tych dwóch oficerów. Tak samo wyglądała noc z 11 na 12 października 1492 roku, kiedy to załoga Santa Marii i Niny usłyszała dźwięk strzału armatniego z pokładu Pinty i krzyk jednego z marynarzy: Ziemia na horyzoncie! Gdyby jeden z oficerów siedzących w bocianim gnieździe krzyknąłby to samo, wyglądałoby to bardzo podobnie. Gdzieś w oddali na południu widać było mały stateczek, samotnie łowiący ryby pośrodku bezkresnej przestrzeni oceanu Atlantyckiego, wielkiej płachty łączącej dwa lodowe bieguny, które razem wzięte zdobyła dopiero trójka ludzi. Do Nowego Jorku pozostało już tylko kilkaset mil, które upłyną tej pięknej i pogodnej nocy.
- Sprawdź, ile jest stopni – Woordin zwrócił się do Hunta.
- Dziewięć na plusie. Jak będę miał urlop to wsiądę na statek jako pasażer. Oni tam balują, a my patrzymy w nicość.
- Nie przesadzaj, w końcu to tylko 4 godziny.
- Mam papierosy, chcesz ? – Hunt szturchnął Woordina łokciem, jednak ten nie odpowiadał. Patrzył się w dal z dziwnie wytrzeszczonymi oczami. Hunt spojrzał tam i zobaczył śnieżnobiałą masę. Ręka zawisła mu w powietrzu.
- Co to jest? – wykrztusił. Na to pytanie każdy powinien znać odpowiedź…
Woordin natychmiast rzucił się do dzwonka i zadzwonił. W pomieszczeniu oficerskim Margon usłyszał dźwięk i wrzasnął:
- I oficer, odbierz, szybko!
Ten szybko przybiegł i odebrał słuchawkę.
- Słucham, co się stało? – zapytał szybko, by odgarnąć od siebie złe przeczucia.
- Jakieś ćwierć mili od nas! Na wprost góra lodowa!
I oficer rzucił słuchawkę i zwrócił się do Margona paraliżującym głosem:
- Panie kapitanie, góra lodowa na wprost!
Margon wstał przewracając krzesło i podniósł inną słuchawkę.
- IV oficer, góra lodowa, powiedz palaczom, aby wynosili się i zamknęli grodzie!
- Rozumiem!
Po tej chwili kapitan zrobił kilka dwumetrowych kroków i otworzył drzwi kabiny sternika.
- Na wprost góra lodowa! Podaj prędkość statku, szybko!
Sternik zerwał się z miejsca i odpowiedział:
- 22 i pół węzła. Co robić? – widać było, że sternik bardzo przestraszył się tej wieści.
- Kierunek, cała naprzód! Rozkaz!
Takiego zaskoczenia sternik nigdy w życiu doświadczył.
- Czemu?!
- A co stało się z Titaniciem, gdy skręcił? Zresztą, to rozkaz!
- Tak jest! – odpowiedział sternik i sprintem podbiegł do tablicy prędkości i wybrał przycisk: Cała naprzód. Po sekundzie znajdował się już przy kole sterniczym. Zza drzwi odezwał się głos I oficera:
- Do góry 300 metrów!
Za grodziami dowódca palaczy komenderował:
- Szybciej! Dwie beczki na każdego, rzućcie je byle jak za grodzie! – po tym rozkazie zaczął przytrzymywać zamykającą się grodzie, tak jak robili inni. Co chwilę było słychać tubalny dźwięk beczek turlanych przez ubranych ze względu zagrożenia w kamizelki ratunkowe palaczy. Po 20 sekundach palacze zaczęli wbiegać przez grodzie, szczęśliwi, że nie są już za grodziami, ale i przerażeni myślą o zatonięciu statku. Grodzie powoli się zamykały, ktoś patrzył na ściany za nimi, ale wszyscy myśleli o tym samym.
Tymczasem na mostku kapitańskim był już Margon i kilku oficerów. Wszyscy patrzyli na lodową skałę, która była coraz większa.
- Panie kapitanie – zapytał Hunt –co to za decyzja, cała naprzód?
- Zobaczycie, wszystko będzie dobrze – wycedził Margon przez zaciśnięte zęby próbując zachować zimną krew.
Do góry zostało sto metrów, po chwili już 95. 250 mil od amerykańskiego brzegu, pod osłoną nocy wielki kolos pod banderą francuską płynie wprost na dużą górę lodową, która znajduje się pod banderą grenlandzką. Zostało 50 metrów. Margon ma tak gorące czoło, że można porównywać je do śmiertelnej gorączki. Inni przełykają ciężką ślinę, zamykają na chwilę oczy, oddychają głęboko. Jeszcze tylko 30 metrów, 20…
- Za chwilę uderzy! – krzyczy IV oficer. Chce jeszcze coś powiedzieć, ale ciszę przerywa straszny bulgot wody, dźwięk kruszenia lodu i zgrzyt stali. Stało się. Palacze, którzy stoją tak blisko zamkniętych grodzi zatykają uszy, ale jednocześnie modlą się po cichu. Pasażerowie przechadzający się jeszcze po kawiarniach i salach balowych od razu domyśleli się co to znaczy i od razu pobiegli w kierunku pokładu szalupowego, inni poszli do kabin po kamizelki ratunkowe i bagaże myśląc o najgorszym, co może się stać. Ci z niższych klas obudzeni potwornym dźwiękiem prędko ubrali się i ruszyli w kierunku wyjścia z pokładu, gdy przypomnieli sobie, co stało się z niższymi klasami na Titanicu. Kapitan wraz z I i II oficerem udali się do niższych pokładów, aby skontrolować sytuację u palaczy, spotkali ich jednak już na początku schodów. Dziób statku właśnie przeciął górę lodową na pół, po chwili III oficer rozkazał całkowicie wyłączyć maszyny statku.
- Czy wszyscy są cali?
- Tak – odpowiedział dowódca palaczy – kilku leci krew z nosa, ale to nic. Nie ma żadnych ofiar.
- Całe szczęście – spocony Margon odetchnął z ulgą – A beczki?
- Też są wszystkie, trzeba tylko wrócić po nie, ani kropli wody.
- Świetnie. Dostaniecie podwójną premię za odwagę w obliczu zagrożenia. Idźcie po beczki.
Margon poszedł w kierunku pasażerów.
- Szanowni państwo, proszę nie popadać w panikę , za chwilę odbędzie się kontrola uszkodzeń. Wszystko będzie dobrze, statek uderzył dziobem. Proszę się nie denerwować. – powiedział kapitan do pasażerów, którzy tylko troszeczkę się uspokoili – II oficer, do mnie. Idziemy do szalupy zbadać dziób.
- Panie kapitanie – III oficer zatrzymał Margona – kazałem wyłączyć wszystkie maszyny.
- Potwierdzam rozkaz.
Po minucie szalupa z dwoma ludźmi podpływała do uszkodzonego dziobu. Woda wlewała się ciurkiem do trzech dziurek wielkości piętnastu centymetrów. Po dłuższym przebadaniu Margon oświadczył:
- Takie uszkodzenia mogą spowodować zatonięcie statku…
- Co?! – oficer przyłożył rękę do serca .
- Może spowodować na odległości większej niż 600 mil od lądu. Wtedy statek mógłby nie dopłynąć do brzegu. Mamy szczęście, gigantyczne szczęście. Woda ograniczy jedynie prędkość do 1 węzła mniej, więc możemy płynąć z dotychczasową prędkością. Dzięki ci Boże. Historia jednak nie lubi się powtarzać.
Dotychczas oficer był w szoku z powodu zderzenia, teraz był w szoku z powodu tak nikłych uszkodzeń.
- Widocznie dwa kolosy na dnie oceanu to o jedną liczbę za dużo – powiedział, a były to ostatnie słowa jego i kapitana do czasu opuszczenia szalupy. Po powrocie na pokład Margon od razu zwrócił się do pasażerów:
- Najnowsze, oficjalne wieści. Statek nie tonie, a do Nowego Jorku dopłynie w jednym kawałku i ze wszystkimi pasażerami. Mogą państwo korzystać ze wszystkiego, jak dotąd.
Pasażerowie wysłuchali tych słów i doszli do wniosku, że jeśli mówi to najważniejsza osoba z załogi, to jest to prawdą. Większość poszła spać, inni wrócili do swoich zajęć. Odkręcono jedną lunetę i przekazano marynarzom z mostku. Teraz wszystko powinno być już dobrze na Matriozanie, który przeżył swoją pierwszą przygodę, lecz przed nim było nich o wiele więcej. Dym zaczął wydobywać się z kominów, statek powoli ruszył, pozostało martwić się już tylko o to, jak załoga poradzi sobie z przedstawicielami mediów, które zobaczą uszkodzony dziób kolosa. Było 30 minut po północy, wszyscy powoli dochodzili do siebie, lecz Rowdick dopiero teraz znalazł Margona.
- Wszędzie pana szukałem . Co się stało, pytam się, co się stało? – Rowdick również myślał o najgorszym.
- Statek zderzył się z górą lodową i… - kapitan chciał dokończyć, ale Rowdick przerwał.
- I co?! Niech mi pan nie mówi, że tonie!
- Nie, uderzyliśmy dziobem, rozkazałem płynąć na wprost, w końcu Titanic otarł się o górę i zatonął…
- Uspokoił mnie pan trochę. Ale czy duże są uszkodzenia?
- Minimalne, ale mamy szczęście, że byliśmy już blisko lądu, inaczej mogłoby być zupełnie inaczej. Proszę iść do kawiarni po mocną kawę, napić się i zasnąć. Wszystko jest już dobrze.
- Rozumiem. Już myślałem o zatonięciu. Dzięki Bogu, że wszystko dobrze się skończyło. Więc ja już chyba pójdę do siebie.
- Gdyby dręczyły pana koszmary, to proszę przyjść. Mam bardzo dobry lek na to. Proszę wracać już do kabiny.
To też zrobił, ale tej nocy oka już nie zmrużył.
Rozdział IV-W drodze do mistrzostwa (Kawałek rozdziału)Pierwszy poranny rozkaz kapitana brzmiał: Zwolnić prędkość do 18 węzłów. Oczywiste, było, że tak niska prędkość jest powodem tego, że do lądu zostało 15 mil morskich. Większość pasażerów była oszołomiona nocnym wydarzeniem, lecz w głębi siebie byli bardzo pogodni, myśląc, co by się stało, gdyby ktoś wydał rozkaz skręcenia. Teraz o górach lodowych nie mogło być mowy, ale każdy wiedział, że to zdarzenie to na pewno dopiero początek przygód zaledwie pięciodniowego giganta. Ludzie patrzeli jeszcze przez lunetę i widzieli już niewyraźny skrawek horyzontu i kilkaset milimetrowych kropek, które w rzeczywistości były czekającymi ludźmi. Drugi rejs statku miał być wyznaczony na 1 maja i choć wielu członków załogi myślało, że z powodu uszkodzeń zostaną trochę dłużej w Nowym Jorku, lecz kapitan zapewniał, że szkody są bardzo nikłe i wszystko pójdzie zgodnie z planem. Rowdick znajdował się jeszcze w kawiarni, gdzie zamówił 5 sztuk kawy po turecku, a następnie sprytnie przelał do termosu. Tak samo zrobił z różnymi ciastami, ponieważ lubił dobrze zjeść i zawsze mówił, że jeśli coś jest możliwe, to nie trzeba tego marnować.
- Szanowni państwo – na statku po raz czwarty pasażerowie usłyszeli te słowa – Do lądu zostało 8 mil, za 15 minut statek przybije do portu. Proszę udać się jeszcze raz do swoich kabin i zobaczyć, czy czegoś państwo nie zapomnieli. Zainteresowanych drugim rejsem prosimy do recepcji statku w dniach 28-30 kwietnia. Prawdopodobny termin drugiego rejsu to 1 maja. Dziękuję za uwagę.
Każdy miał różne plany. Na Fallieresa czekała konferencja, Brond nie mógł się doczekać przejażdżki do Toronto końmi, które były jego pasją. Rowdick miał zamiar odpocząć jeden dzień u swoich krewnych z Nowego Jorku, Margon natomiast miał przygotować się na wywiad z prasą. Pildis natomiast martwił się o swojego przyjaciela, Lightollera, który był na Titanicu w nocy z 14 na 15 kwietnia. Jednak na razie wszyscy oczekiwali pojawienia się lądu na horyzoncie, od którego statek był oddalony już tylko o 5 mil. O godzinie 6:30 czuło się już lądowe ciepło i inny klimat, a dziesięć minut później V oficer przygotowujący się do schodzenia z bocianiego gniazda krzyknął:
- Widzę ląd!
Pasażerowie zbliżyli się do burty ze swoimi bagażami. Najpierw zobaczyli w oddali niewyraźną smugę, cieńszą od pajęczyny, po dwóch minutach zobaczyli inne statki, a między nimi szeroką przerwę, przeznaczoną dla miejsca postoju Matriozana. Było już słychać krzyki, wielu ludzi na lądzie, wyglądających jeszcze jak mrówki machało czapkami w kierunku zbliżającego się statku, który płynął coraz wolniej.
- Wyłączyć wszystkie kotły oprócz czterech! – rozkazał Margon – Jaka jest prędkość?
- 5 węzłów.
- Powoli zwalniać.
Gdy do lądu została 1 mila, pasażerowie zaczęli się już kierować w kierunku VI oficera, który rozkładał metalowe schody. Wielu widziało już na lądzie dobrze przez nich rozpoznawane twarze rodziny i przyjaciół. Ostatni ludzie poszli jeszcze do barów, by zamówić kilka sztuk wybornych potraw na wynos. Gdy po pięciu minutach wyszli statek był zalewie 300 metrów od lądu.
- Przygotować linę! – komenderował Margon pakujący swoje rzeczy w kabinie sternika – za pół minuty zatrzymać statek!
Po chwili dało się słyszeć dźwięk wyłączenia maszyn, a pasażerowie zorientowali się, że statek stoi już w porcie i mimo kolizji nic się nie stało. Teraz zostało zwalczone przysłowie, że historia lubi się powtarzać. W tej samej chwili ludzie stojący na lądzie wydali okrzyk zdziwienia, gdyż zobaczyli lekko uszkodzony dziób. Gdy pasażerowie wysiadali, każdy dziennikarz dobijał się do nich, aby dowiedzieć się, czy statek miał jakąś poważną kolizję. Niektórzy zaniepokoili się nawet, czy przez to nie było jakichś ofiar. Nikt nie chciał odpowiadać, prowadzili do kapitana, niektórzy nawet zaczęli przeklinać, ale wszyscy byli pogodni, szczególnie emigranci, gdy poczuli pod stopami ziemię amerykańską. Gdy kapitan wedle panujących na statku tradycji, zszedł z pokładu ostatni, zachował się bardzo kulturalnie, zebrał do siebie wszystkich dziennikarzy i wszystko wytłumaczył.
- Czy są ofiary śmiertelne? – zapytała rozgorączkowana dziennikarka – Czy coś komuś się stało?
- Nie ma żadnych ofiar – oznajmił Margon – Choć trzeba przyznać, że szczęście nam dopisało. Podczas kolizji byliśmy 500 mil od lądu, więc dopłynęliśmy cało, lecz w razie dalekiej odległości od lądu… poszlibyśmy na dno. To są chyba jedyne istotne informacje. Przepraszam, mam dużo rzeczy do załatwienia.
Wtedy wszyscy w głębi siebie pomyśleli, że jeśli nowiutki kolos wychodzi cało ze zderzenia dzięki wielkiej akcji całej załogi i świetnemu pomysłowi młodego kapitana, który wcześniej był zaledwie oficerem na transportowcu i to od razu w dziewiczym rejsie, to rzeczywiście to zdarzenie musi otwierać co najmniej kilka lat świetności tego wielkiego statku, nikt tego nie mógł powiedzieć po pierwszym rejsie, ale każdy czuł, że tak powinno być.
Gwiaździsta, czerwono-niebieska flaga dobrze czuła się na wysokości kilkunastu metrów. W każdą stronę biegło przynajmniej kilkudziesięciu emigrantów, ciesząc się swoją obecnością na ziemi supermocarstwa, na bogatych i nowoczesnych terenach, które jeszcze kilka lat temu były miejscem szalonych walk Indian, trwających od czterystu lat. Choć ci europejczycy od dawna byli przyzwyczajeni do wojen starego kontynentu i nasilającej się władzy politycznej, to nic ich nie obchodziło, że nie zobaczą swojego jak dotąd miejsca na Ziemi przez bardzo długi czas, woleli jak na razie spokojne życie na preriach Kalifornii lub w sąsiedztwie kowbojskiej knajpki na meksykańskich stepach. Inne zamiary miał Pildis, który szedł przez ulice Nowego Jorku do biura śledczego, gdzie badano szczegóły zatonięcia Titanica.
- Ja rozumiem, że tam nie wolno wchodzić, trzeba być umówionym. Ale ja tylko chcę się dowiedzieć, czy mój przyjaciel żyje.
- Nie wolno nikomu przeszkadzać, proszę odejść.
- Czy pan wie, kim jestem? – Pildis się zdenerwował – Jestem radiotelegrafistą z Matriozana! Wie pan, co się stało?
- Nie.
- To niech pan kupi jutrzejszą gazetę! Mam trzy dni wolnego, a przez pana marnuję czas!
Dyżurny zgodził się wreszcie widząc zdenerwowanego rozmówcę. Pildis zawsze, kiedy było trzeba podnosił głos, w tej chwili ważny był dla niego przyjaciel, więc od razu zapytał:
- Kiedy mogę przyjść?
- Około siedemnastej, ale najpierw musimy się, dowiedzieć, czy ta osoba żyje. Jak się nazywa?
- Charles Lightoller, II oficer.
- Proszę chwilę poczekać, zaraz się pan dowie.
Wtedy właśnie radiotelegrafista doznał niecodziennego czekania, które odwołuje się do tak ważnej informacji, że bicie serce wzrasta trzykrotnie. Wreszcie Pildis zobaczył dyżurnego, który powiedział:
- Nie…
Pildis zrozumiał. Zrobiło mu się bardzo smutno, już chciał iść, gdy dyżurny powtórzył:
- Nie… ma się co martwić, pana kolega żyje i ma się dobrze. Proszę przyjść o siedemnastej.
Radiotelegrafista ucieszył się, że będzie mógł porozmawiać o katastrofie, ale popatrzył na dyżurnego, który na początku powiedzianej informacji tak złośliwie zażartował, że Pildis poszedł w kierunku drzwi, wyjął z kieszeni wypalone cygaro z Matriozana i w odpowiedzi wyrzucił je na środek pomieszczenia, po czym trzasnął drzwiami i wyszedł przez nikogo nie upomniany.
Margon wysiadł z dorożki i rozejrzał się. Od razu wczuł się w atmosferę trzystuletniej metropolii. Nad drzwiami jednego z budynków zobaczył napis:
Serwis sprzedaży i napraw przedmiotów drewnianych
Spojrzał na kartkę wyjętą z kieszeni. To tutaj pracuje jego dawny przyjaciel. Zakład na ulicy Abrahama Lincolna 15. Gdy otworzył drzwi zobaczył mężczyznę w jego wieku.
- Thomas? Ty w Nowym Jorku? – mężczyzna przetarł oczy ze zdumienia – Myślałem, że pracujesz w kameralnej firmie statkowej!
- No i masz rację. Witaj, George! – przyjaciele uścisnęli sobie dłonie – Jak sobie radzisz po sześciu latach emigracji?
- Już po roku się przyzwyczaiłem! Opowiadaj o francuskich dziejach.
- Słyszałeś o Matriozanie?
- Tak, przed chwilą przybiegł mój pomocnik i powiedział, że ten nowy kolos też się zderzył, ale utrzymał się na wodzie. A czemu pytasz? Byłeś pasażerem?
- Pasażerem? – Margon uśmiechnął się diabelsko – Byłem, ale kapitanem!
George upuścił śrubokręt na ziemię i stał nieruchomo przez kilka sekund. Potem niespodziewanie wrzasnął:
- No, to brawo! Zawsze w ciebie wierzyłem! Byłeś zwykłym pracownikiem, potem oficerem, a teraz proszę! Kapitan! I to nie jakiejś tam barki! Jeden z największych statków świata! Ale powiedz, jak to było z tą kolizją?
- W nocy, punktualnie o północy moi oficerowie zobaczyli górę lodową. No i się zaczęło. Gdybyś ty widział palaczy z beczkami. Biegali niczym na igrzyskach w Londynie! A ja osiem metrów robiąc dwa kroki pokonałem! I dobrze wiedziałem, jak Titanic zatonął. Od razu: Cała naprzód. Paraliż mnie ogarnął, ale patrzę na tą górę i po chwili widzę jej kawałki przy dziobie. Straszny dźwięk rozdzierania stali. Po chwili wszyscy do mnie podchodzą, pasażerowie chcą wsiadać do szalup, a ja z oficerem wsiadam do łodzi na ocean. Płyniemy do dziobu, nie wiemy, czy statek może się zaraz pochyli i pójdzie na dno. Oglądam dziób i się okazało, że statek nie zatonie. Ale i tak mieliśmy szczęście. Byliśmy tylko kilkaset mil od brzegu. A gdybyśmy byli na środku oceanu… lepiej nie mówić, co by się stało. Ale i podarunek ci przyniosłem. Wiedziałem, że stary przyjaciel czeka – Margon otworzył walizkę i wyciągnął francuskiego szampana.
- Dzięki ci bardzo! – wesoły przyjaciel poklepał Margona po łopatkach – A masz coś do zrobienia?
- Potrzebuję za dwa dni 16 łodzi ratunkowych. Wiem, że to mozolna i ciężka robota, sami chyba tego nie zrobicie, ale..
- Ale znam inny warsztat, pierwsza klasa. Zawodowy, dziesięć razy lepszy niż mój. Tam zrobią ci to w trymiga, jak jeszcze się dowiedzą dla kogo!
- Świetnie, podaj mi adres.
- Po co się masz fatygować, ja pójdę i im powiem.
- Dobrze, tylko pójdę się zameldować w hotelu i wtedy przyniosę pieniądze…
- Nie ma o czym mówić, zrobią to na koszt firmy.
- Świetnie, dzięki za fatygę. Ja muszę jeszcze iść po pieniądze na naprawę do dziobu do firmy. Dobrze, że w Nowym Jorku jest ambasada Tamizy. Wprawdzie malutka, robią dwa małe statki na rok, ale pieniądze są. Tamiza jest jak początkowy Rzym. Mała firma, ale niesłychanie bogata. Pójdzie tylko kilkanaście tysięcy dolarów. Jeszcze wpadnę do ciebie, George. Cześć.
- Ahoj! – krzyknął George na pożegnanie.
Pildis po raz drugi szedł do biura śledczego. Zerknął na zegarek. Za pięć minut piętnasta. Miał nadzieję, że tym razem nie spotka natrętnego strażnika. Przy każdym kroku patrzył na wszystkie strony. Zawsze mówił, że Europa to wielki ląd tętniący życiem, niesamowicie ruchliwy, ale teraz zrozumiał, jak bardzo się mylił. W życiowym pośpiechu Europa nie dorównywała Ameryce do pięt. Mimo to młody telegrafista, który nie widział świata poza Francją, która bez tej ruchliwości i tak była jednym z największych krajów europejskich, nie mówiąc już o jej kulturze i rozrywce. Bujanie w obłokach myśli przerwał widok drzwi wejściowych do biura. Pildis zamknął oczy na parę sekund, a gdy je otworzył odetchnął z ulgą. Zobaczył innego strażnika. Może ten będzie uprzejmy.
- Dzień dobry – przywitał się Pildis – Byłem umówiony na rozmowę z Charlesem Lightollerem, II oficerem z Titanica, ocalałym z katastrofy.
- Rozumiem. Pana nazwisko?
- Carl Pildis, Brytyjczyk.
- Proszę poczekać – strażnik zajrzał do notesu. Radiotelegrafista uśmiechnął się lekko. Widać było, że ten dyżurny nie sprawia żadnych kłopotów. Po chwili uśmiechnął się jeszcze bardziej, gdy strażnik oznajmił:
- Proszę za mną.
Szli długim korytarzem z wieloma drzwiami. Na tym piętrze Pildis naliczył ich pięćdziesiąt. Wreszcie przy drzwiach numer 63 dyżurny zapytał:
- Wystarczy pół godziny?
- Tak – odpowiedział Pildis i wszedł do pomieszczenia. Zobaczył długo niewidzianego Lightollera pijącego herbatę.
- Witam, przyjacielu! – oficer rzucił się do radiotelegrafisty i uścisnął jego dłoń – Ile to się nie widzieliśmy? Ponad połowę miesiąca! Siadaj, zaraz ci opowiem dramat, największy dramat ludzki, jaki kiedykolwiek widziałem.
- Z chęcią posłucham.
- Więc opowiem panu wszystko po kolei. 14 kwietnia około pierwszej po południu dowiedziałem się że jeden ze statków wysłał do nas ostrzeżenie o górach lodowych. Kapitan to zlekceważył, w końcu statek jest niezatapialny. Ale ja I Murdoch mieliśmy dziwne przeczucie, że coś się stanie. A statek pruł dalej. O szóstej jest następne ostrzeżenie, o ósmej znowu. Około dziesiątej pewien inny statek utknął w lodzie, kilka minut później jakiś parowiec pisze, że 8 mil od Titanica jest lód. Biegnę do kapitana, ten wreszcie rozkazał, żeby zmienić kurs na południe o kilka stopni. To mnie uspokoiło, jednak dalej coś wisiało w powietrzu. Było za dwadzieścia północ, akurat przeglądałem pokład zewnętrzny, kiedy słyszę dzwon. Idę do pomieszczenia załogi odebrać, lecz przy słuchawce stoi już Murdoch. Po kilku sekundach z słuchawki dobiegają krzyki, naprzeciwko góra lodowa. Patrzę na Murdocha. Oboje wiemy, że nie można lekceważyć przeczuć. Wszyscy biegają jak opętani, nie wiadomo gdzie, ale każdy ma cel. Ja biegnę do maszynowni, krzyczę: Wszystkie maszyny stop! Załoga robi, co może, ale jest już za późno. Słyszę mocne trzęsienie, natychmiast wybiegam na pokład i widzę kruszący się lód spadający na statek. Murdoch podjął decyzję: Ster na bakburtę*. W końcu statek wybiega z tej białej płachty. Idę obudzić kapitana, ten zrywa się na nogi, choć spał w najlepsze od półtorej godziny. Wchodzi do pomieszczenia kapitańskiego, Murdoch wszystko tłumaczy. Potwierdza mój rozkaz z maszynowni. Woła instruktora, Andrewsa, który schodzi na dół statku, by zbadać uszkodzenia. My wszyscy czekamy w biurze instruktora. Myślę, że nie muszę nic mówić. Mała kolizja dla ponad dwustu i pół metrów żelastwa, przecież to mały wypadek. Tymczasem Andrews przychodzi, po chwili dyrektor White Star Line, pan Ismay. Andrews wyciąga plan statku, wodzi palcem po arkuszu, mało słucham. Aż wreszcie Ismay zapytał, czy możemy już ruszyć. Konstruktor odpowiada słowa, które zapamiętam na całe moje życie: Titanic pójdzie na dno. To matematycznie obliczone, pewne w stu procentach. Wszyscy w letargu. Andrews patrzy na kamienne twarze wszystkich po kolei. Widząc niesamowitą atmosferę zaczął kontynuować. Mówi: Woda wedrze się do dziur, najpierw cały dziób się zanurzy, potem reszta i na koniec cały statek w pionie uderzy na dalekie dno. Stary kapitan nie czekał ani sekundy , natychmiast zarządził akcję ratunkową. Wszyscy wiedzieliśmy, ilu pasażerów wieziemy, na dodatek jeszcze załoga. Trzy tysiące z kawałkiem, a szalup starczy najwyżej na 1150, plus dwie składane tratwy, jedna zmieści 50. Ale lepiej ratować przynajmniej cztery dziesiąte. Ja zostaje skierowany do szalup. Idę jednak na chwilę do łazienki, moczę twarz zimnym strumieniem wody, dla uspokojenia, potem jednak myślę, po co? Przecież tej nocy na pewno z zimną wodą będę miał do czynienia. Wchodzi jakaś bogata pasażerka z małym pieskiem. Pyta, gdzie pójść. Odpowiadam, że na pokład szalupowy i do łodzi, sam ją prowadzę. Jest jeszcze dosyć spokojnie, chociaż zaczął mnie ogarniać dreszcz, gdy zobaczyłem, jak już wygląda dziób. Ludzie powoli widzą, co się dzieje. Zaczynają wsiadać do łodzi. Przychodzi kapitan. Po kolei do wszystkich marynarzy mówi: Tylko kobiety i dzieci. Chcę jeszcze o coś zapytać, ale on odchodzi na mostek kapitański. Przemyślam rozkaz kapitana. Nie, nie mogę tak samo powiedzieć. Krzyczę więc: Najpierw kobiety i dzieci! Wsiadają po kolei, to bogaci, to biedni, niektórzy z bagażem i prowiantem. I tak przez pół godziny. O wpół do pierwszej zabłysła pierwsza raca ratunkowa. CI, którzy dalej wierzyli w niezatapialność Titanica zaczęli się dobijać do szalup. Ćwierć była już zapełniona, 300 osób było już bezpiecznych, ale dziewięć razy tyle było jeszcze na statku. W końcu mężczyźni zbuntowali się, próbowali wsiadać sami. Niektórzy chcieli mnie przekupić, nie zgodziłem się. Dowiedziałem się, że na pokładzie trzeciej klasy za żelaznymi kratami 600 emigrantów walczy ze stewardami. Zobaczyłem kapitana, powiedział, że pewien statek śpieszy z pomocą. Mieliśmy jeszcze około półtorej godziny, ale statek miał być za cztery. Stał się dramat. O pierwszej tłok i wpychanie się do szalup można było zobaczyć w każdym kącie. Murdoch podchodzi i mówi: Żadnych chłopców więcej! Zamyśliłem się, to przecież rozkaz wyższego rangą ode mnie oficera, ale nie, ja mam za słabe serce. Wpuszczam kilku nastoletnich chłopców. Inny oficer daje mi pistolet na wypadek wpychania się mężczyzn do szalup. Bez namysłu, od razu wrzucam pistolet do morza. Nie jestem barbarzyńcą.
_______________________________________________________________________________________________________
Jak widać jest to dosyć długie opowiadanie. Na IV rozdział planuję dokończenie opowieści o katastrofie, zdobycie pewnej nagrody przez statek w drugim albo trzecim rejsie. W V rozdziale planowany jest wybuch i kawałek I wojny światowej. Komentujcie i piszcie swoje zastrzeżenia. Jak widać opowiadanie przeplata prawdę i fikcję.