przez SaS TrooP w 06 Sty 2009, 19:43
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY: POGRZEB
Stalkerzy siedzieli w dwóch grupach. Pierwszą tworzyli Jedynka, Dwójka i Czwórka oraz Fanatyk. Drugą zaś Trójka w otoczeniu kolegów zabitego Diewnego./ Jurik cały czas pił. Zwymiotował na ognisko. Pozostali podnieśli go z ziemi i zanieśli do czegoś, co kiedyś było domem. Zasnął natychmiast.
Fanatyk opowiadał Anglikom o Diewnym. Okazało się, że nigdy nie miał nic wspólnego z żadnym wywiadem. Trójka nie cierpiał na wyrzuty sumienia. Tworzył wyssane z palca historie o tym, w jaki sposób bandyci pozbawili życia jego towarzysza.
Po całym dniu opowieści rozpoczęto organizację pogrzebu stalkera. W tym celu Fanatyk z Dziwką udali się na parking i zabrali resztki Diewnego. Sidorowicz doprowadził Jurika do porządku. Termin ustalono na południe przyszłego dnia.
O dwunastej zaczęło padać.
- Dodaje tragizmu sytuacji. - rzucił Jedynka.
Stali w rzędzie przed udeptaną ziemią z krzywo wbitym krzyżykiem. Wisiały na nim rzeczy martwego. Chlebak, pistolet i poszarpana przez kule kurtka. Deszcz kapał im na kaptury. Sidorowicz przyglądał się tej scenie spod daszku swego bunkra. Jurik wystąpił naprzód.
- Zebraliśmy się tutaj, by pożegnać naszego przyjaciela, towarzysza broni oraz szklanki, Diewnego Łopatowowa. Zginął tragicznie w roku pańskim 2011 podczas starcia z bandytami na parkingu, w Zonie, na terenie post apokaliptycznego Czarnobyla. - potarł nos. - Był wspaniałym kolegą i strzelcem. By uczcić jego osobę jego broń, to jest TOZ-34 zostanie wręczony za darmo pierwszemu kotu, jaki przybędzie do tej wioski od tej chwili. Pamięć o naszym przyjacielu nigdy nie zaginie.
Jurik pociągnął nosem, potarł przegubem oczy i cofnął się.
- Proszę was, jeśli ktoś wierzy, nieważne w co, niech teraz się za niego modli.
Dziwka jak na komendę zaczął intonować jakąś pieśń. Dwójka rozpoznał, że to utwór z Kościoła Grekokatolickiego. po zakończeniu pieśni Fanatyk podszedł do prowizorycznego grobu i poprawił krzyż oraz przykrył go kurtką Diewnego tak, by nie zmókł.
Wrócili do ogniska. Sidorowicz przyniósł wszystkim (prócz Jurika, który musiał się czasowo powstrzymać od picia) po kieliszku żołądkowej gorzkiej. Z czasem rumieńce na twarzach powiększyły się, a grobowy nastrój opadł. Czwórka wydobył gitarę i zaczął grać coś weselszego.
- A... A w ogóle chlópaki, to po ch*ja wy tu jisteszcie? - wybełkotał nawalony Dziwka.
- Musimy kole...eee...gę znaleźć, bo przez przypadek tu trafił. - odparł stojący Trójka jednocześnie tracąc równowagę.
- Kiedy wyruszacie? - zapytał się Fanatyk. Tylko on i Jedynka nie byli pijani.
- Za pięć, sześć dni. - odparł dowódca SAS Unitu 158.
Zagadani stalkerzy nie zauważyli zmutowanego dzika, który skradał się do wioski. Umiejętnie ominął pijanych ludzi i skupił się na wiszącym na krzyżu chlebaku. W chwili, gdy ściągnął kurtkę chlebak spadł i resztki sucharów wysypały się na ziemię. Dzik zakwiczał radośnie i zaczął zjadać pokarm.
- O ku*wa! Heeej! - wrzasnął Jurik. - Z dala od tego sku*wielu!
Podniósł się z ziemi i chwycił TOZa od Diewnego. Dzik spanikował i ruszył do ucieczki, ciągnąc za sobą krzyż oraz kurtkę.
- Stój! - wrzeszczał Jurik. Klęknął i wypalił dwa razy. Był jednak słaby i w zasadzie widział stado dzików. Nie trafił. Ruszył sprintem za zwierzęciem jednocześnie ładując dna nowe shelle. Gdy dzik wbiegł na górkę w kierunku posterunku wojskowego Jurik wypalił kolejne dwa razy. Bez efektu. Szczęścia spróbował Dziwka strzelając z Makarowa parę razy, jednak nie potrafił nawet znaleźć palcem spustu. Zaklął szpetnie.
Dzik uciekł ciągnąć za sobą grób Diewnego. Jurik znów się popłakał.
- Czy ta je*ana Zona nie ma ni cienia litości!? - wrzasnął. - Skoro już go zabrałaś, to chociaż teraz zostaw w ku*wa spokoju. - osunął się na ziemię.
- Do dupy tu jest. - podsumował Fanatyk.
Podbiegli do Jurika i podnieśli go z ziemi.
- Biedak, chyba nigdy z tego nie wyjdzie. - skwitował Jedynka. - Macie jakieś psychotropy czy coś?
- Niestety nie. - odparł doświadczony stalker.
- Po prostu trzymajmy go z dala od wszelkiej przemocy przez parę dni. Przejdzie mu.
- Racja.
Zabrali stalkera do izby i tam położyli. Zasnął niemal natychmiast.
- prze*ebane stracić kogoś po tylu latach.
**********************************
Minęły dwa dni od czasu wypuszczenia eksperymentów na wolność. Badania wznowiono. Mike Teflo, Jack Crimmaan i Josef Sightor, snajper przydzielony z Alphy do Golf na czas misji, siedzieli w centrum dowodzenia znajdującym się za reaktorem nr. cztery.
Sierżant Teflo i jego kierowca po akcji "Żądło" spodobali się Dellowi. Odznaczenia w wypadku tajnej misji nie wchodziły w grę, awans też nie. Mimo to swoim wyczynem Mike zdobył sławę wśród wszystkich żołnierzy. Wielu mu gratulowało. Jeszcze więcej zazdrościło. Wykończył osobiście ponad dwudziestu przeciwników i zniszczył pojazd! To wykraczało nawet poza statystyki NBCDF. Co prawda poniósł straty, jednak dowództwo uznało, że nie jest to jego wina, ale samych martwych już żołnierzy.
- Mam dla was dzisiaj coś specjalnego. - powiedział Dell, który siedział przed nimi. Przesunął mapę przed nos komandosów.
- Jantar. - mruknął Crimmaan.
- Tak. Ja wiecie, Eksperyment nr. 1 udał się niemal całkowicie. Czas rozpocząć eksperyment drugi. I właśnie was wyznaczam do tego zadania. Jantar to wyschnięte jezioro na zachód od Rostoku. Ponadto stary ośrodek badawczy.
- Przepraszam, że przerywam pułkowniku. - wciął się Mike. - Ale czytałem co nasze raporty na ten temat. Chyba nie będziemy w trójkę infiltrować tak zwanego "X16", prawda?
Dell zaśmiał się.
- Nie, nie. Za bardzo cenimy sobie życia naszych ludzi sierżancie. Twoje zwłaszcza. Poza tym w laboratorium dostalibyście szybciej sapera niż strzelca wyborowego.
- Przepraszam, nie zauważyłem, pułkowniku.
- Dobra, oto co macie zrobić. - dowódca operacji wydobył zdjęcia i rzucił je na mapę.
- ku*wa, paskustwo. - zauważył Sightor.
- Dokładnie. To najprawdopodobniej stalkerzy poddani długotrwałemu promieniowaniu. oczywiście tylko jedna z mutacji.
- Mam pytanie. - powiedział Crimmaan. - Czemu na niemal wszystkich zdjęciach te... osobniki mają maski gazowe?
- Pytanie trafione. Nie mamy pewności, ale najprawdopodobniej to jakaś odmiana promieniowania, w sensie obiektów je wytwarzających. Uderza zapewne w systemy oddechowe masek.
Wszyscy spojrzeli na zdjęcia. Była na nich kreatury człekokształtne, poruszające się jak psy, nieustannie wąchające ziemię. Każdy z potworów miał maskę gazową, a jego ciało pokryte było bąblami i bliznami. Nie było widać twarzy, jednak szczęka nie posiadała skóry i zwisała bezwładnie.
- Chłopaki. Jedziecie tam bez masek.
Żołnierze wytrzeszczyli oczy.
- A jak nas nakryją? - powiedział kapral.
- I na tym polega problem. Dotrzecie tam HMMWV w wersji M998, czyli pół-ciężarówki. Weźmiecie broń z tłumikami. Sighter, ty dostaniesz M24A2. Musicie znaleźć dobrą pozycję i uj*bać ze dwa albo trzy mutanty. Potem zapakować je na samochód i wrócić tutaj.
- Brzmi prosto. Gdzie jest haczyk?
- Cały teren jest pokryty uzombifikowanymi stalkerami. - Dell uśmiechnął się. - Zapewne to również wina promieniowania. Będą starali się was zjeść. Dosłownie. Ponadto w okolicy jest Ruski ośrodek badawczy chroniony przez Powinność. Nie możecie im się pokazać na oczy. W wypadku, gdy ktoś z was zginie musicie zabrać go ze sobą. I każdą jego część ciała z osobna.
- To chyba jasne. - powiedział Teflo.
- Mam nadzieję. Jedźcie i zabijcie parę mutków. Callahan się ucieszy. Może nawet polubi, kto wie?
Wszyscy się roześmiali.
- Dobra pułkowniku, spadamy. Możesz na nas liczyć.
- Taką mam nadzieję.
Żołnierze wstali i podeszli do drzwi celem udania się do zbrojowni.
- Tak swoją drogą - powiedział Dell na odchodnym. - Nazywają to gówno snorkami.
*****************************************
Grupa Golf szła wyremontowanym korytarzem. Kiedyś był to zapewne obiekt biurowy w CNPP. Jednak inżynierowie odnowili cały budynek od wewnątrz. ściany były pomalowane na biało, wstawiono aparaturę badawczą, wyrzucono i spalono wszystkie niepotrzebne i zniszczone obiekty jeszcze z czasów ZSRR. Teraz nie było już' Jednego z budynków z Czarnobyla". Teraz był tutaj nowoczesny ośrodek badawczy "Stancja", którego standardy były o niebo wyższe niż najlepszych Europejskich laboratoriów.
Żołnierze skierowali się do zbrojowni. Tam zostali powitani przez porucznika Grevera, specjalistę od broni wszelkiego rodzaju.
- Potrzebujemy czegoś do cichej roboty, a Sightorowi M24A2. - powiedział Teflo.
- Spoko chłopaki, chodźcie za mną.
Przeszli na drugi koniec pokaźnego pomieszczenia, gdzie znajdowały się pudła z dodatkami. Grever wskazał na Mikea:
- Ty masz swojego SCARa całego/
- Tak jest, pułkowniku.
- Dam ci tylko tłumik. ACOGa masz też?
- Tak.
- A ty kapralu?
- Tak jak sierżant Teflo.
- To macie tłumiki, więcej wam nie potrzeba. Sightor, chodź ze mną.
Żołnierze grupy Golf zabrali ze sobą tłumiki. Strzelec wyborowy poprowadzony został do innej części pomieszczenia, gdzie wręczono mu jego broń.
- Niestety, na sajlensera nie licz. Niedopatrzenie dowództwa głównego. Nie mamy. - Grever wzruszył ramionami.
- Rozumiem. - odparł Sightor
- Czy to wszystko?
- Tak, panie poruczniku.
Strażnik broni podał rękę sierżantowi. ścisnął ją tak mocno, że Teflo pisnął z bólu. Grever był bardzo silny. Ważył prawie sto kilogramów i spędzał dużo czasu na siłowni. Nie hodował włosów ani zarostu. Cały czas chodził tylko w podkoszulku.
- Dobra, mam inne zajęcia, więc spadajcie. No i oczywiście powodzenia. - powiedział.
- Dziękujemy - odparł za wszystkich Mike.
Golf opuścił magazyn.
*************************************************
- Tutaj. - powiedział Teflo, gdy byli dwieście metrów od Prypeci. -Skręcaj.
Crimmaan zwolnił gaz i Humvee stoczył się na polną ścieżkę. Kurz i błoto sypały się spod kół. Sightor jeszcze raz zerknął na mapy i kompas. Ta ścieżka prowadzi obok Czerwonego Lasu. Potem przechodzi obok Baru, by następnie wyjść na tyły Instytutu Jantarskiego. Zajmie im to około dwóch do trzech godzin.
Żołnierze nie zaobserwowali żadnego zagrożenia. Byli jednak przygotowani na kontakt, dlatego każdy miał na sobie maskę i broń na kolanach. Jechali w ciszy. Po paru minutach odezwał się Crimmaan.
- Amerykańscy turyści wybrali się na spacer do rosyjskiego lasu. Spotykają niedźwiedzia. Wrzask, panika, rzucają się do ucieczki. Niedźwiedź za nimi. Nieopodal, na polance biesiaduje grupa Rosjan. Kocyk, wódeczka, zakąska, flaszeczki chłodzą się w strumyku. Pełna kultura, nie wadzą nikomu. Nagle na polanę wpada wrzeszcząca zgraja i przebiega przez środek pikniku. Kocyk zdeptany, wódka rozlana - masakra!
Więc Rosjanie gonią intruzów i spuszczają wszystkim wpie*dol. Już trochę uspokojeni wracają na miejsce imprezy. Jeden zauważa mimochodem: Ten w futrze, to nawet nieźle się napie*dalał...
********************
Jedynka podjął decyzję: Pora kontynuować misję.
Właśnie pakowali swój sprzęt, gdy podszedł do nich Fanatyk.
- Uważajcie na wojskowych przy moście. sku*wysyny mogą od was kasę wyłudzić, a potem i tak zabić.
Komandos uśmiechnął się.
- Nie damy się. Po prostu ich ominiemy.
Stalker zmarszczył brwi.
- A jak chcecie to zrobić? Wokół same mutanty i promieniowanie.
- Uwierz mi, Fanatyk. Mamy swoje sposoby. - Jedynka puścił oko do Rosjanina.
- Hmm, chciałbym je poznać...
Anglik rzucił okiem na swoich podwładnych. Dwójka właśnie sprawdzał broń, Trójka siedział przy ognisku pijąc napój energetyzujący. Czwórka rozmawiał, a w zasadzie pocieszał Diewnego, który właśnie się obudził. Jedynka miał wrażenie, że jego strzelec współczuje stalkerowi. Martwił się tym. Nie mogli pozwolić sobie na okazanie słabości.
Zaczepił Fanatyka.
- Wyruszamy jak zacznie się zachód słońca. Cza się powoli żegnać.
- Istotnie.
Istotnie słońce zaczynało chylić się ku zachodowi.
***********************
Teflo ryczał ze śmiechu. Crimmaan zaopatrzył się w sporą liczbę dowcipów. Sierżant, mimo ciągłego śmiechu obawiał się wykrycia.
- Dobra, za parę minut jesteśmy. Wal ostatni i potem cisza operacyjna.
- Jasio wysłał list do swoich dziadków. Dziadek czyta list babci na głos: Kochani dziadkowie, wczoraj poszedłem pierwszy raz do szkoły i miałem godzinę wychowawczą. Wychowawczyni powiedziała, że musimy zawsze mówić prawdę więc się Wam do czegoś przyznam. W te wakacje jak byłem u was to zszedłem do piwnicy nasrałem do słoja z kompotem i odstawiłem z powrotem na półkę. Jasio". Dziadek skończył czytać, je*nął babkę w ryj i mówi:
- A mówiłem ci -Gówno! Ale ty -scukrzyło się, scukrzyło się!!!
Sightor opluł szybę. Mike uderzył głową o kierownicę, a Crimmaan śmiał się w głos z własnego dowcipu.
Teflo szybko się jednak opanował. I tak dużo ryzykowali, a zaraz miała rozpocząć się misja. Po chwili pozostała dwójka również spoważniała. W oddali widzieli Instytut Jantarski.
Podjechali bliżej i zostawili samochód w krzakach. Następnie przykryli go liśćmi. Wszyscy włączyli wspomagacze w swoich hełmach na maxymalny poziom. Dzięki temu mogli wykryć zagrożenie na ponad trzy razy większy dystans niż normalnie.
Amerykanie poruszali się od krzaka do krzaka w tactical runie. Prowadził Teflo, Sightor był w środku, a Crimmaan zabezpieczał tyły. Wkrótce dotarli na niewielkie wzniesienie tuż obok Instytutu. Teflo dał rozkaz do zatrzymania się, a sam zaczął przeczesywać teren w poszukiwaniu zombie. Nie musiał długo szukać. Pojedynczy osobnik wędrował sobie ścieżką coś mamrocząc pod nosem. Sierżant przyłożył broń do policzka i pewnym ruchem nacisnął spust. Pocisk cicho przeszył powietrze, potem rozległo się głuche pacnięcie i przeciwnik padł na ziemię w obłoku krwi. Chwilę potem rozległ się kolejny strzał. To Crimmaan powalił innego uzombifikowanego stalkera. "Czysto", pokazał ręką. Dotarli do zniszczonego autobusu. Sightor wydobył pistolet i pod osłoną kolegów sprawdził pojazd. Czysto. Wyjrzał przez wybite dawno okno przy miejscu kierowcy. Zobaczył dach bunkra naukowców.
- Na glacy u jajogłowych czysto!
- Zrozumielismy.
Teflo i Crimmaan podeszli pod garaże zabijając jeszcze jednego zombiego. Stamtąd widać było zarówno bagna, jak i bunkier. Sierżant pokazał swojemu strzelcowi wyborowemu, by podszedł do niego. Sightor, który ubrany był w Ghillie podpełzł z M24A2 w ręku. Bez słowa rozstawił podstawkę i zaczął skanować okolicę.
- Żadnych podejrzanych osobników. Coś sobie po bagnach biega, a u jajogłowych przed bunkrem paru Powinnościowców stoi.
Teflo wydobył zdjęcie snorka i lornetkę po czym wyjrzał zza pagórka. Zobaczył na bagnach jakąś człekopodobną kreaturę. Porównał ją do zdjęcia. Istotnie, był to snork. Stwór biegał w kółko non stop obwąchując teren. Przyjrzał się stalkerom. Dwóch siedziało na skrzynce przed bunkrem, trzeci chodził wokół niego. Numery cztery i pięć rozmawiały głośno, a szósty chodził w okolicach bagien. Sierżant poinformował o tym swoich towarzyszy.
- Sierżancie, na bagnach jeszcze parę snorków. Ponadto parę zedów kręci się w kółko.
"Sightor ma bystre oko", pomyślał Teflo.
- Oceń dystans.
Strzelec wyborowy wydobył lornetkę i parę razy spojrzał raz w lunetę, a raz w wyciągnięty przedmiot.
- Dałbym plus minus trzysta czterdzieści, może pięćdziesiąt. Jeśli chodzi o mnie znacząco to nie wpływa. Sierżancie, czekam na rozkazy. - poinformował Sightor przechodząc na wojskowy ton.
- Dobra robota kapralu. Daję ci wolną rękę. Chcę mieć cztery, tak jak zażądał Dell.
Sightor kiwnął głową. Przyłożył broń do policzka. Teraz liczył się tylko on. I jego przeciwnik. Przyjrzał się stworowi. Istota biegała w kółko cięgle obwąchując ziemię. Mrugnął z zakłopotaniem. Czekał.
Minuta.
Dwie.
Pięć.
Teflo siedział w spokoju. Wiedział, że kapral musi się skupić i nie zanosi się na szczególnie interesujący dzień. Nagle ktoś klepnął go w bark. Sierżant obrócił głowę i zobaczył Crimmaana, który wskazywał na Sightora. Mina strzelca wyrażała zaskoczenie i zdziwienie. Podniósł głowę znad lunety. Jego usta ułożyły się w wąską linię, czoło było podciągnięte.
- Sightor, co jest? - zapytał Teflo.
- Nie wiem. - usłyszał po dłuższej chwili Sierżant. - Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Nawet pies przystaje raz na jakiś czas. To coś zaś non stop biega tą samą ścieżko, jakby się... Zacięło?
Całą trójka wyjrzała zza górki i spojrzała na stwora. Rzeczywiście, biegał tam gdzie niemal godzinę wcześniej. Co do centymetra.
- Może coś... zaznacza? - spytał Crimmaan.
- Jaja sobie robisz? Sightor, jakiś pomysł?
Strzelec wyborowy myślał przez chwilę.
- Taaaak. Ktoś musi tam zejść i dać się zauważyć lub usłyszeć. Wtedy snork zatrzyma się, a ja wystrzelę.
- Czemu nie wystrzelisz teraz? Przecież cały czas biega tak samo... - zauważył sierżant.
- Ale dystans jest duży, a po drodze mogą być jakieś anomalie zniekształcające lot kuli. Gdy go zatrzymacie wyeliminujemy połowę zagrożenia.
- Niech ci będzie. - zarządził Teflo. - To kto idzie?
Strzelec i podoficer spojrzeli się na kierowcę, który właśnie udawał, że wpatruje się w niebo. Minęła, dłuższa chwila, gdy poddał się pod ich wzrokiem.
- ku*wa wasza mać! - rzucił i zaczął czołgać się w kierunku bagien.
- Sightor, musisz zareagować błyskawicznie. Nie wiadomo co to chu*stwo zrobi.
- Tak jest!
Crimmaan dotarł do bagien na odległość stu metrów. Leżał na czymś, co kiedyś było rurą. Wyciągnął radio.
- Jacyś stalkerzy?
Sightor powoli omiótł lunetą budynek naukowców.
- Wszyscy w bazie. Ten, co tu stał poszedł już pół godziny temu, wszedł do środka.
- Zrozumiałem!
Crimmaan delikatnie spojrzał w dół. Pod rurą stał zombie i mamrotał coś pod nosem. Komandos wyciągnął nóż i cicho zeskoczył. Potwór mruknął, gdy ostrze zagłębiło się w czubku czaszki. Potem upadł bezwładnie. Jankes chwycił zwłoki za resztki kołnierza i odciągnął wgłąb rury. Mógłby stąd zastrzelić snorka, ale nie znał jego wytrzymałości. Wolał zostawić robotę Sightorowi.
Po paru minutach bez kontaktu z wrogiem był już około pięćdziesięciu metrów od bagien. Mutant nadal biegał w kółko. Pozostałych nie było widać. Zrobił krok. I przystanął. Snork spojrzał na niego.
- Sightor, już! - krzyknął Teflo w ucho strzelca wyborowego.
Kapral przymierzył chwilę. Snork ciągle patrzył i warczał cicho na Crimmaana. Lecz komandos zachował spokój. Powoli nakierował broń na cel, upewnił się, że dystans jest prawidłowy i nacisnął spust.
Głowa mutanta rozsypała się na miliony kawałków. Strzał był z tak daleka, że Crimmaan ledwo go usłyszał, a Powinnościowcy nie mieli szans.
**********************
Dwóch stalkerów siedziało przy bunkrze Sacharowa. Jeden z nich zobaczył błysk od strony Instytutu.
- Burza idzie.
**********************
Crimmaan niemal nie krzyknął z ulgi. Mimo, że stał jak kamień był gotów do błyskawicznej reakcji. Nagle coś zawarczało po jego lewej. Obrócił głowę i zbladł.
- To była zasadzka! - wrzasnął Teflo.
Sightor, mimo chwili zaskoczenia, błyskawicznie wrócił do siebie i niemal na ślepo strzelił w drugiego snorka.
Crimmaan nie był tak szybki, by zdążyć odwrócić całe ciało. Mutant już zamierzał wybić się i wskoczyć na komandosa, jednak nagle coś trafiło go w pierś. Siła strzału wyrzuciła go metr do tyłu i stwór upadł na plecy. Crimmaan znów coś usłyszał, tym razem za sobą. Nie dał się już zaskoczyć. Przesunął ciężar ciała na plecy, co spowodowało, że w ułamku sekundy uderzył łopatkami o ziemię. W ostatniej chwili. Szpon zarysował mu gogle. Trzeci snork przeskoczył tuż nad nim. Amerykanin błyskawicznie podniósł SCARa i wypuścił krótką serię w pośladki mutanta. Stworzenie jęknęło cicho, zatoczyło się parę razy i upadło dobite przez kaprala. Crimmaan nie opuszczając broni rozejrzał się. Było cicho. Jego tłumik spisał się świetnie. Sam karabin też. Powoli wstał. Pozostałe snorki biegały... w kółko po drugiej stronie bagien. Żołnierz uśmiechnął się do siebie.
- Tym razem już się nie nabierzemy.
Dał znać kolegom, że wszystko w porządku.
Teflo wytarł pot spod maski. Tym razem naprawdę się przestraszył. Jego przyjaciel omal nie zginął. Spojrzał na stalkerów. Dalej niczego nie podejrzewali.
- Było ciężko, ale jest git. - oznajmił.
- Sierżancie, mam pytanie... - odezwał się Sightor.
- Tak, kapralu?
- HMMWV nie ruszymy, bo jest to zbyt niebezpieczne. Jak macie zamiar dostarczyć tutaj ciała?
- ku*wa, o tym nie pomyślałem! - rzucił z zakłopotaniem Teflo.
Zastanowił się chwilę.
- Pomogę Crimmaanowi zabrać te zwłoki.
- Ja tu zostanę i będę pilnował wroga?
- Tak. Poradzisz sobie sam?
- Oczywiście, sierżancie! - Sightor uśmiechnął się chytrze.
Teflo bez słowa ruszył ścieżką, którą parę minut temu szedł jego kapral. Po chwili - jako że nie musiał aż tak uważać - dotarł do Crimmaana.
- Już myślałem, że będę to targał sam. - rzucił kapral. Dalej, zbierajmy się z tym.
Teflo chwycił pierwszego snorka za głowę. W tym celu wszedł po pas w bagna. "Całe szczęście, że mam maskę, bo smród by mnie chyba zabił", pomyślał. Pociągnął. Resztki czaszki oderwały się od głowy. Westchnął. Po chwili namysłu wsadził swoją zdobycz pod pachę i wziął zwłoki na plecy. Wyszedł bagien.
Po chwili razem z kapralem stali przy Humveem i wrzucili ciało na pakę.
- Jest lżejszy niż myślałem, ale i tak dał mi kopa. - powiedział Mike.
Wrócili pod rurę, gdzie doszło do walki. Tym razem Crimmaan wziął resztki mutanta, a sierżant go ubezpieczał. Nie natknęli się na nic niepokojącego w trakcie drogi do samochodu. Przeszli obok Sightora. Strzelec wyborowy leżał niewzruszony. Poruszył tylko ręką w geście, że wszystko w porządku.
Po kolejnych paru minutach dotarli do ostatniego stwora. Teflo wziął go na swoje barki i zaczęli wracać do jeepa.
Sightor obserwował Powinność przy bunkrze. Stalkerzy nie pomyśleli nawet o tym, że warto wysłać patrol. Nagle poczuł drżenie ziemi. po chwili nasiliło się. "Co jest...", pomyślał. Usłyszał tupot. Ów dźwięk wydobywał się od strony drogi. Odwrócił głowę i natychmiast wydobył pistolet i radio.
- Ej, Jack, Sightor wchodzi na alarmowy!
- Poczekaj, - Crimmaan wydobył radio z pasa sierżanta i odebrał wiadomość. W tej samej chwili usłyszeli wrzask. Ziemia zadudniła. Żołnierzy zaswędziała skóra.
- Uciekajcie do cholery! - wrzeszczał Sightor, strzelając z Beretty do niby-olbrzyma. Przerzucił swoją broń przez bark, a sam zaczął uciekać przed szarżującym mutantem. Potwór miał około dwóch metrów wzrostu. Był długi na niecałe dziesięć metrów. Jego przód przypominał twarz człowieka, a tym - jaszczurkę. Posiadał tylko dwie nogi, którymi przebierał teraz w pogoni za człowiekiem.
- Zrób coś! - Zawołał Teflo. - Jestem je*anym służbistą i doniosę te zwłoki choćby nie wiem co. I tak mamy tylko trzy zamiast czterech.
Crimmaan ruszył w stronę Sightora. Strzelec wyborowy załadował ostatni magazynek do pistoletu. Kierowca podbiegł do potwora i wystrzelał cały magazynek w jego bok. Niby-olbrzym wrzasnął, ziemia znów zadudniła. Zmienił kierunek szarży. Sightor podbiegł do Tefli.
- Słuchaj! - zaczął sierżant. - Bierz samochód i podjedź do mnie!
Kapral pokiwał głową i ruszył sprintem do Humveego. Jego obolałe od ciągłego leżenia kości protestowały. Na ostatnich siłach dotarł do pojazdu. Kluczyki tkwiły w stacyjce. Crimmaan nie spodziewał się, by ktoś ukradł jego samochód. Strzelec nacisnął pedał gazu. Wóz ruszył z piskiem opon. Gałęzie przykrywające maskę opadły.
*********************
- Jefremov, Gad i Junkers zostają tutaj! - zarządził lider garnizonu bunkra. - Ja, Idiem i Lewy ruszamy zabić gnoja!
Idiem uśmiechnął się złowieszczo, wkładając Pocisk do lufy RPG-7. Dowódca załadował swoją Grozę,a Lewy Abakana i puścili się biegem w stronę Instytutu.
*********************
Teflo i Sightor spotkali się w połowie drogi. Sierżant wrzucił Zwłoki na siedzenie pasażera. Ręce zdrętwiały mu od trzymanego przez wiele minut ciężaru.
- Szybko. - wychrypał. - Po Jacka!
Crimmaan uciekał nie oglądając się za siebie. Niby-olbrzym był jedynie lekko poraniony. I bardzo rozjuszony. Gdy kapral wbiegł slalomem między niskie drzewa mutant przewrócił wszystkie. Byli może sto metrów od Instytutu. Amerykanin wiedział, że wkrótce będzie musiał wbiec w obręb emisji psionicznych. I gwałtownie przestał wierzyć w swój hełm. Nagle usłyszał pisk kół. "Moje autko!", podziękował w myślach i rzucił się w kierunku, skąd dobiegał dźwięk silnika. Sightor omal nie staranował swojego kolegi. Crimmaan upadł uderzając kostką o kamień. Jęknął z bólu. Pociemniało mu przed oczami.
Silna ręka złapała go za kołnierz.
- Przynajmniej teraz poniosę żywego! - ryknął Teflo i nadludzkim wysiłkiem zarzucił kumpla przez bark. Podbiegł do odległego o parę metrów wozu i wrzucił kierowcę na zwłoki snorka, które zdążyły zbroczyć krwią całą tapicerkę. am zaś wskoczył na miejsce obok Sightora, gdy wypadł na nich z wrzaskiem mutant.
- Jedź! - ryknął Mike.
Strzelec wyborowy odsunął się na wstecznym w ostatnim momencie. Niby-olbrzym otarł się o przód HMMWV i zerwał zderzak. Gdy stwór wbił się w drzewo parę metrów dalej, Sightor wydobył z kamizelki granat błyskowy i rzucił nim w mutanta. Następnie wbił pedał gazu w samochód. Silnik zawarczał i pojazd błyskawicznie się rozpędził. W międzyczasie granat eksplodował i oślepił potwora, który zaryczał i zaczął uderzać we wszystko wokół niego.
HMMWV oddalił się na bezpieczną odległość. Golf miał rannych, ale zadanie wykonał niemal całkowicie. Nie został zdemaskowany. Wkrótce żołnierze natrafili na drogę, którą tu przyjechali. Sightor zmienił bieg i grupa udała się w drogę powrotną do CNPP.
- Dobrze jeździsz. - oznajmił Crimmaan, gdy ból minął na tyle, by mógł się podnieść.