Wrzucam krótkie opowiadanie. Jeszcze świeże
Mój bilans literackich klęsk i sukcesów w ostatnim czasie jest chyba na minus, mimo to mam nadzieję, że nie będzie aż tak złe. Zapraszam
Semafor Od dobrych paru minut stałem, jak cielę, na spróchniałym podkładzie kolejowym i wpatrywałem się w semafor. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic niezwykłego - normalny semafor, jak tysiące innych, rozsianych wzdłuż linii kolejowych na całym świecie. Farba schodziła z niego płatami, odsłaniając połacie rdzy, szybki, za którymi dawniej kryły się żarówki, były potłuczone, ale nie to mnie dziwiło.
Semafor świecił. Jedna z żarówek raz po raz jarzyła się rozbłyskiem czerwonego światła, choć nie miała do tego żadnego prawa.
Zaabsorbowany tym dziwem na chwilę zapomniałem o otaczającym mnie świecie.
Wreszcie wyrwałem się ze wszechogarniającego stuporu, z mocnym postanowieniem przyjrzenia się semaforowi z bliska. Zrobiłem dwa kroki, przeskakując na kolejne, rozsypujące się podkłady kolejowe i nagle poczułem czyjąś ciężką dłoń opadającą na moje ramię.
Nie zdążyłem się nawet przestraszyć. Być może, gdybym miał lepszy refleks, chwyciłbym za karabin, albo rzucił się do ucieczki, ale nie byłem w tej chwili zdolny do tak żywiołowej reakcji. Ledwie zdołał zakiełkować we mnie strach, gdy właściciel ściskającej moje ramię ręki huknął:
-Nie śpij młody, bo cię zjedzą!
-Gogol, litości! - jęknąłem. - Kiedyś padnę przez ciebie na zawał.
Mój towarzysz skrzywił się i mentorskim tonem rozpoczął wykład:
-Po pierwsze to nie przeze mnie, tylko przez swoją głupotę. Po drugie nie na zawał, tylko przez emisję, mutanty, anomalie, ewentualnie bandziorów. Po trzecie...
-Nie ma żadnego trzeciego - przerwałem mu. - Spójrz na to.
Gogol zrobił kilka kroków po podkładach kolejowych, założył ręce na piersiach i orzekł:
-Semafor.
-Widzę - potwierdziłem. - Tylko, że on się świeci.
Jak na potwierdzenie mych słów żarówka zamigotała, błyskając czerwonym światłem.
-Ciekawe dlaczego? - rzuciłem, nie licząc na rzeczową odpowiedź.
-Cholera wie - Gogol wzruszył ramionami. - Człowieku, jesteś w Zonie. Możesz tutaj zobaczyć tysiące teoretycznie nie istniejących rzeczy i zginąć na tysiące teoretycznie nie możliwych sposobów, a dziwi cię światełko w semaforze?
Nie odpowiedziałem. A przecież czasem, wśród absurdów i sprzeczności, te najprostsze rzeczy dziwią najbardziej.
Gogol spokojnie wyjadał kaszę z konserwy, ale ja nie mogłem jeść. Kilka razy brałem puszkę do ręki i odkładałem ją z powrotem do plecaka, nie decydując się na posiłek. Łyknąłem trochę wody z manierki, licząc, że przywróci mi apetyt, ale nadal nie miałem ochoty otwierać puszki. Zamiast jedzenia miałem przed oczami światełko semafora, zamiast zapachu kaszy czułem woń podkładów kolejowych. Ognisko syczało i skwierczało, tańczył w nim żywy ogień, ale dla mnie był tylko upiornym światełkiem nieczynnego semafora.
-Co cię dręczy? - zapytał wreszcie Gogol.
Nie odpowiedziałem mu. Wykonałem tylko nieokreślony ruch ręką i wróciłem do rozmyślań.
I nagle podskoczyłem, jak po ukłuciu szpilką. Dotknęła mnie boska iluminacja.
-Artefakt! - krzyknąłem.
Gogol, nie rozumiejąc, rozejrzał się wokół. Oczywiście żadnego artefaktu nie zauważył.
-Jaki znowu artefakt? - zdziwił się.
-To nie żarówka świeci, tylko artefakt - wyjaśniłem. - Tam, w semaforze koło stacji - dodałem, widząc, że nadal nie rozumie.
-Możliwe - skinął głową i wrócił do swojej konserwy z kaszą.
-Widziałeś kiedyś coś podobnego? To musi być jakiś nowy, nieznany jeszcze... - od ekscytacji zaczęło brakować mi słów.
-Możliwe - powtórzył zupełnie niezainteresowany Gogol.
Po artefakt wybrałem się sam. Gogol skończył posiłek i przy butelce podejrzanie mętnej wódki oddawał się relaksowi. Ja nie miałem ochoty na alkohol, kiedy ledwie kilkadziesiąt, najwyżej kilkaset kroków dalej, w dziupli starego semafora czekał na mnie mój mały skarb. Czekał i puszczał oczko, szepcząc "znajdź mnie, Bajdo, znajdź". Jak mogłem mu odmówić? Pobiegłem, pomijając wszelkie zasady bezpieczeństwa.
Mogłem spodziewać się, że Zona postanowi mnie ukarać, lub chociaż upomnieć.
Od semafora dzieliło mnie zaledwie kilka podkładów kolejowych. Zwolniłem i ostrożnie, z namaszczeniem, zacząłem zbliżać się do pordzewiałego słupa.
Światełko nadal błyskało. Wabiło mnie i kusiło, a ja zacząłem bać się, że ktoś inny mnie ubiegnie i zabierze artefakt, choć było to już niemożliwe.
Stałem już trzy podkłady od niego i nie obchodziło mnie nic poza nim. W tej chwili nie przeraziłby mnie ani kontroler, ani emisja, ani drużyna wojskowych, nie wspominając już o wściekłym psie, gnającym wprost na mnie z przeciwnej strony semafora.
Naprawdę, w głowie miałem tylko zamęt i chęć posiadania. Nie było miejsca na strach, ani impuls inicjujący obronę. A pies biegł, wyciągając umięśnione łapy, skakał przez podkłady kolejowe i toczył pianę z pyska. Gnał go głód i bezrozumna chęć zabijania.
Na szczęście Zona czuwała.
Dwa pokłady od semafora pies nagle zakwilił i choć wyciągnął jeszcze łapy do skoku, padł jak długi. W pierwszym odruchu nie zrozumiałem, co się stało, ale po chwili zauważyłem, że skóra zwierzęcia pokryła się głęboką siatką oparzeń. Tak jakby ktoś rozpylił w powietrzu bardzo mocny kwas.
Ten widok otrzeźwił mnie na tyle, że wyciągnąłem z kieszeni muterkę i rzuciłem przed siebie. Jeszcze w locie pokryła się rdzawym nalotem. Do ziemi doleciał tylko skorodowany okruch, ale i on po chwili zniknął.
A więc Zona nie zabija bezmyślnie. Czasem, jeśli to jeszcze nie jest twój czas, potrafi ocalić ci życie…
Ostrożnie wycofałem się, uważając by nie wpaść w obszar oddziaływania anomalii. Włosy stały mi dęba, a po plecach pot spływał strugą. Dopiero teraz zacząłem się bać.
Kilkanaście kroków ode mnie stał Gogol, uważnie mi się przyglądając.
-Co to właściwie było? - zapytałem go nie bez wyrzutu. Zrozumiałem, że on wiedział od początku, w co się pakuję. Jak zwykle.
-Zwodnik - wzruszył ramionami. - Czasem się takie zdarzają.
-A dlaczego nie powiedziałeś mi od razu?
-Musisz uczyć się na błędach - gorzko stwierdził Gogol. - Moich wykładów nie bierzesz sobie do serca.
-Przecież ja mogłem... - urwałem, bojąc się, że mogę wypowiedzieć nieodpowiednie słowa w złą godzinę.
-Nic nie mogłeś! Byłeś bezpieczny - zapewnił mnie. - Przecież szczur nie piszczał.