Taki biznes to ciężka sprawa. Zacznijmy od tego, że potrzebujesz pieniądze na wynajęcie i urządzenie lokalu, zakup produktów (a na początku będziesz musiał płacić dostawcy z góry), pieniądze na ZUS (i to na kilka miesięcy, bo od razu nie zarobisz na siebie), środek transportu, kasa fiskalna, reklama... W najlepszym przypadku parędziesiąt tysięcy.
Jeśli ten warunek spełniasz, to idźmy dalej - znajomość tematu. Jest kilkadziesiąt gatunków np. kawy, które nie są sprzedawane w Biedronce a cieszą się uznaniem klientów. Musisz wiedzieć skąd pochodzą, jak się nazywają, skąd je brać itd. Pomnóż to teraz razy kilkaset i możesz twierdzić, że znasz asortyment swojego sklepu
Samych przypraw jest kilkaset gatunków, choćby wasabi - to nie jest jeden produkt. W dodatku chrzan chrzanowi nierówny, trzeba wiedzieć od kogo brać najlepszy. Kilkadziesiąt odmian najostrzejszych papryczek. Przyprawy arabskie, afrykańskie, jamajskie, indyjskie, chińskie... I to nie tylko z nazwy, ale sprowadzane z tego konkretnego kraju.
I to kolejny warunek - skąd brać produkty? Są na pewno europejskie centrale, hurtownie zajmujące się sprzedażą takich produktów, ale dają swoją marżę. Ale i tak musisz wiedzieć gdzie, skąd, po ile, jak, kiedy, z kim gadać itd.
Dodaj do tego pozwolenia, zezwolenia, potyczki z izbą celną, sanepidem, US itd. Paradoksalnie z ZUSem jest najprościej - płacisz po prostu stawkę w terminie i nic więcej Cię nie obchodzi.
Gdzie jest klient? Sprzedasz u siebie tyle, żeby pokryć choćby koszty? Bo przez internet można to kupić dość prosto i dość trudno przebić się komuś nowemu.
Prowadzenie własnego biznesu wygląda super tylko do momentu, gdy tę firmę założymy. Potem zaczyna się orka na ugorze. Można zarabiać niezłe pieniądze okupione ciężką pracą, albo utopić oszczędności i zostać z ogromnym kacem.