Omnibus napisał(a):Takie kraje jak szwecja, czy finlandia pokazały, że to nie zaszkodzi w niczym
Można pokazać Szwecję, która odchodzi powoli od socjalu, a można Singapur.
Omnibus napisał(a):gdy człowiek osiągnie pewien próg zarobków, to pracuje w zasadzie dla "frajdy", jak np. Św. pamięci Jobs
Jobs zarabiał tyle, że OPZZ pewnie opodatkowałby go na 110%. Nie ta liga. Zresztą gdyby się nie kosiło 50% pensji w formie podatku, a np. wszystkich obłożyć równą stawką 20%, to ten bogatszy, nie ma innej opcji - zrobiłby coś z tymi pieniędzmi we własnym zakresie. Albo poszłoby na konsumpcję, albo na inwestycje. Piszesz, że "klasa wyższa" nie pompuje tych pieniędzy w gospodarkę. A co z nimi robi, pali banknotami w kominku, czy rozwala się po Riwierze Francuskiej? Dupę sobie nimi podciera? Nie przeczę, że są kompletnie zblazowani kretyni, którzy kolekcjonują papierki nie przekazując ich dalej, ale czy to powód by ograniczać innych, którzy dla samej radości mnożenia wykorzystywaliby swoje pieniądze do powiększania majątku?
Omnibus napisał(a):podatek liniowy za wierutną bzdurę: Pozwala on osobom zarabiającym 100 tys [...] zarabiać 20 tys. więcej. Takiej sumy nie da się skonsumować, a niewielu robi z nimi cokolwiek innego, jak zamknięcie w depozycie
Wszystko da się skonsumować. A oszczędności ma każdy przeciętny człowiek (nie liczę tu biedoty, którą na chleb nie stać). Po co? Żeby wydać później. Masz w domu jakieś niepotrzebne graty? Daj mi je, po co mają się u Ciebie kurzyć, a mi się przydadzą.
Albo z innej strony - dobra, koleś ma 100 tysięcy na miesiąc. Wprowadzisz podatek 50%. On wyjedzie do - na przykład - Singapuru i masz gówno, a nie jego pięćdziesiąt tysięcy, nie masz z niego nawet tysiąca.
Ja, gdybym zarabiał tyle siana, odłożyłbym pewną część - bo każdy zdrowy na umyśle człowiek odkłada część majątku "na czarną godzinę", operowałbym nowymi przychodami na bieżąco. Widzę, że chciałbyś mi zabrać tamte oszczędności, żeby dać innym, bo u mnie się tylko marnują. Ale niby dlaczego?
Omnibus napisał(a):Duże rozwarstwienie pomoże żyć zdecydowanej większości- biedocie, na przyzwoitym poziomie? A ułożenie gwiazd na niebie, nie ma na to wpływu? Bo mówisz, tak jakbyś myślał, że oddając 9/10 tortu najbogatszym, sami otrzymamy więcej
Albo nie zrozumiałeś co napisałem, albo celowo przeinaczasz. Wiem, że wręczenie Kulczykowi tysiąca złotych nie sprawi, że ja dostanę z tego choćby dziesiątkę. Napisałem tak:
Niech i rozwarstwienie będzie jak największe, wystarczy jak ci najbiedniejsi w teorii będą mogli wieść spokojne, godne życie.
Innymi słowy - mam w dupie, jak bardzo Kulczyk będzie bogaty. Mam gdzieś, czy będzie się rozbijał samolotem z platyny między Londynem a Dubajem. Mi zależy na tym, żeby tu każdy mógł żyć na normalnym poziomie, a nie żeby zrównywać Kulczyka ze mną. Niech się nosi, ale niech tu nie będzie nędzy.
Omnibus napisał(a):Zalezy jak się za to zabrać. W latach 45-73 na zachodzie, jakoś wyszło, bez większego ubóstwa.
Zachód Zachodem, Polska Polską.
Omnibus napisał(a):Apropos tych 11 złociszy: Ale zauwazyłeś ciekawy fakt, że z pensjami na poziomie 2.8 $ za godzinę, jakie dzisiaj mamy, nadal rosną ceny, a pensje nadal lecą?
ku*wa, czemu ja jestem taki słaby w przykładach...
To by trzeba było ująć w szerszym kontekście. Liczyłem sobie kiedyś, jak "koszty" spieprzają sprawę. Nie chodzi mi tu o korporacje, które stać na wiele, ale o małe i średnie przedsiębiorstwa - załóżmy, że dochód firmy produkującej materace to milion złotych rocznie. Po odliczeniu materiałów, na pensje i inwestycje zostanie facetowi ćwierć bańki (abstrahując od realnej wysokości płac i kosztów materiałów). Właściciel zatrudnia 200 osób. Czyli jeśli na każdego wyjdzie po tysiąc na głowę (płaca brutto), to jakieś pięćdziesiąt tysięcy mu zostanie na inwestycje, premie, coś takiego. Przyjmijmy, że "koszty" to 1/3 pensji - ZUS, chorobowe, podatek itp. Czyli na rękę pracownik dostaje 660 złotych. I nagle - jeb - ustawą nakłada się 700 złotych na rękę. Niby tylko 40 złotych więcej, pracownicy się cieszą, wszystko super. Tylko o ile dotąd właściciel firemki przeznaczał na pracownika 1000 złotych, teraz musi już 1060. W skali 200 osób, 200 pracowników na rękę dostaje 8000 złotych, pracodawca tymczasem musi znaleźć 12000 złotych. Albo spowolni tempo inwestycji, na czym straci firma i w dłuższej perspektywie pracownicy - bo w przyszłości można było uzyskać dobry kontrakt dla Ikei i zwiększyć płace, albo parę osób wyleci na bruk. Ale ci zza biurek będą zadowoleni, plan wykonany, gęba przed telewizorem zadowolona, bo "pensje wzrosły". No wzrosły, ale nie dla wszystkich.
Nie chodzi mi o to, że zwiększenie pensji, dając pracownikom więcej na rękę, będzie gorzej. Jeśli pracownik ma co wydawać, to dobrze. Chodzi mi o gówna typu ubezpieczenia zdrowotne, składkę rentową itp. Niby to się przydaje w trudnych sytuacjach, niby jest dobrym zabezpieczeniem, a jednak te pieniądze się gdzieś rozchodzą. Nie mam dobrego rozwiązania, nie jestem do końca pewien która droga powinna zostać wybrana, wiem natomiast, że obecna sytuacja jest nie dość, że przeraźliwie chu*owa, to jeszcze dość skomplikowana. A zwyczajne podwyższenie płacy minimalnej to pójście na łatwiznę, populizm i nie rozwiązanie naprawdę istotnych problemów.
I uj mi po zusowskiej składce, jeśli nie dostanę emerytury.
http://www.tvn24.pl/biznes-gospodarka,6 ... 88668.htmlOmnibus napisał(a):Ach no jakżem mógł zapomniec... zrobi się samo, czyż nie tak?
No właśnie, to jest różnica, między "wolnorynkowcami", a tą "złą stroną mocy" czyli "interwencjonistami". My nie wierzymy w tą zawierającą boski pierwiastek, obiektywną, i nadzwyczaj logiczną, samoregulujaca się i wolną niewidzialną rekę rynku. Dla nas, albo to pojęcie nie istnieje, badź nie przynosi takich zysków, jakie wy kreujecie.
Ja nie wiem, czy Ty czytasz co ja piszę, czy nie? "interweniowało tylko wtedy, kiedy to potrzebne". Nie wykluczam interwencji państwa w rynek, jak "korwinowskie kuce". Po prostu nie chcę, żeby przesadzać. Tyle, nic więcej.
Omnibus napisał(a):ledwie 14% ankietujących mówi, że związki spełniają swa rolę: Dbanie o prawa pracownika. Ludzie ida za nimi, bo nie mają wyjścia, bóg jeden raczy wiedzieć, czy nie idą procesją w kierunku przepaści...
Ludzie idą za nimi, bo są wygodni i myślą, że ktoś coś zrobi za nich. A związkom to na rękę, bo ww. Jan Guz zarabia dobrze ponad dziesięć kafli na miesiąc. Gdyby spełniano ich postulaty, tacy jak on straciliby robotę, dlatego też mają w dupie pracowników. Ot, tylko tyle ich interesują, żeby kurek z pieniędzmi wciąż był odkręcony.
Nie jestem kucem, co jakiś czas po cichu rozważam sobie celowość interwencjonizmu. Nie wierzę w całkowicie wolną rękę rynku, ale nie widzę dobrego uzasadnienia, dlaczego państwo miałoby mi zabierać pieniądze, a potem je przewalać na skalę masową. Problem jest duży, ma sporo zagadnień, a kapitał (nomen omen) zbiją na tym tylko ci, którzy drą ryja, czyli te związki. Gdyby oni mieli gotowe rozwiązania, przeanalizowane pod różnymi kątami, oparte o sprawdzone scenariusze z innych krajów - w porządku. Ale głupie pie*dolnięcie "podnieśmy płacę minimalną" to lep na muchy. Muchy lecą do gówna, czyli w tym wypadku do związków. Wszystko oparte na emocjach, tak też i ja się niepotrzebnie emocjonuję, kiedy pojawia się podobny temat. I - z czym walczę - nie mogę się powstrzymać od wtrącenia swoich trzech groszy.