Tym razem będzie krótko. Albo i niekoniecznie.
Jak już wczoraj na sb i fb wspominałem, skończyłem swoją turę tłumaczenia moda. W związku z tym, będę teraz starał się pomagać reszcie ekipy, coby poszło jak najszybciej (doceńta, motłochu
). Jako, że nie mam obecnie odpowiednich "warunków" do katowania moda, naszła mnie też ochota na ponowne przeczytanie Ołowianego Świtu, jeszcze przed końcem wakacji. Już zapowiedziałem niejakiemu panu Gołkowskiemu, że jak tylko przeczytam, to po fali zachwytów uroczyście i z dobrego serca serdecznie go zje*ię, na co ten ochoczo się zgodził. Jednakoż nie piszę tu z zamiarem opisywania moich planów, a by opisać przygodę z modem.
Cóż, byłem nastawiony bardzo sceptycznie. MISERY 1.0 na konfiguracji 4GB RAM DDR3 i nVidia GT 430 (resztę pominę) była niegrywalna. Jak już pisałem wcześniej, nie dawałem rady wejść na Skadowsk, raz tylko na jakieś 15 prób udało mi się dotrzeć na Pogłebiarkę, ale gra wykrzaczyła się, gdy zaatakowały mnie mięsacze, gdzieś w połowie drogi powrotnej. W międzyczasie padła mi jedna kość RAMu, a potem GT 430 szlag trafił, kiedy wpadła do anomalii termicznej w czasie upalania SGM 2.2. Zostałem z 2GB RAM i pożyczoną 8600GT (którą nota bene kiedyś kupiłem od kumpla, żeby sprzedać ją innemu kumplowi, a potem od niego pożyczyć
). Kiedyś tam postanowiłem sobie sprawdzić "Upadłą Gwiazdę" do SoC. W okolicy Pchlego Targu, bez zmian ustawień graficznych, wyciągałem raptem 4-5fps, tak na oko. Więc, jak mówiłem - do M2.0 byłem nastawiony sceptycznie.
Do zainstalownia moda nakłonił mnie... sen, który objawił mi się minionej nocy. We śnie byłem Diegtiarowem biegającym w popękanej masce gazowej, gdzieś po Zatonie. Jako, że z tłumaczeniem większość MOJEJ (żeby nie było, że całej) roboty zakończona, postanowiłem "zluzować resory" i sprawdzić. Przeinstalowałem grę, zainstalowałem moda, patcha i odpaliłem. Oczywiście wszystkie suwaki w opcjach w lewo, oświetlenie dynamiczne, rozdzielczość 1024x768, ale co tam. O grafikę będę martwił się po upgradzie kompa. Cóż, ładowało się to jakieś 3 minuty i nie sądziłem, że cokolwiek z tego będzie, a tu nagle dysk przestał mielić i ukazał mi się napis "The Zone awaits you"... "Oho" - pomyślałem. Spacja i do przodu.
Spoiler dot. spawnu postaci w akapicieNie ukrywam, że w CoPa się grywało i to sporo, więc znałem grę dość dobrze, a dzięki moim skromnym umiejętnościom literackim, potrafiłem postawić protagonistę w obliczu wielu zagrożeń, różnych sytuacji, czy samej Zony w kilku wydaniach (za każdym razem kiedy piszę, jest ona zdziebko inna
). Ale takiej biedy i upodlenia nawet się nie spodziewałem. Samo wyjście za płot ZUO (grałem Reconem) wymagało przełamania bariery strachu. O dziwo, gra nie wyglądała wcale najgorzej i nawet nie miałem za dużych ścin. Pierwsza myśl: sprawdzimy, jak zachowa się po podejściu do Skadowska. No to ruszamy...
Trafiłem w okolice parkingu ponad barką Noego. Tam gra po raz pierwszy się zmuliła, pewnie wczytując skrypty, ewentualnie ładując mięsacze gdzieś na bagnach. Zlustrowałem okolicę i zaszedłem odwiedzić znajomego świra. Pogadałem chwilę i ruszyłem dalej. Wszedłem na bagna, ale doszedłem do wniosku, że na pierwszy raz, lepiej nie brodzić w kałużach, a iść najprostrzą drogą. Pominę, że tam też zdarzały się zamulenia kompa, no ale trudno, żeby nie muliło, kiedy jedzie się na słabym sprzęcie. Więc odbiłem pod dźwigi. Koło rozbitej łódki zaczął trzeszczeć licznik Geigera, więc "X" i rura stamtąd. Panika w oczach. Odszedłem kawałek i pomyślałem, jak tu sprawdzić modowe "ficzery". Skorpion w łapę i strzelamy do orłów, kormoranów, kruków i wszystkiego innego, co tam w górze lata. Trafiłem, jeden koleżka spadł na ziemię, ale dosłownie przepadł jak kamień wodę. Upadł tuż koło mnie, w kałuży, a mimo to nie mogłem go znaleźć. No nic. Skadowsk czeka.
Wszedłem na wzgórze, tam gdzie rośnie pojedyncza wierzba, może kojarzycie. Chciałem spróbować ponownie, żeby spadł na ziemię, ale nie było mi to dane. Usłyszałem huk wystrzału, świst pocisku prującego powietrze i nagle rwący ból, gdzieś w ramieniu. Obróciłem się w kierunku, z którego padł strzał i odruchowo zerknąłem na pasek zdrowia. "O ku*wa." Bieg za drzewo, okienko ekwipunku, bandaż...
Dziękuję za grę. A myślałem, że będę starał się grać tak, by przeżyć bez ani jednej śmierci. W sumie, w Zonie przetrwałem około siedmiu minut. Z jednej strony się rozczarowałem, że będzie trudniej niż myślałem i moje wcześniejsze założenia mogę wyrzucić przez okno, a z drugiej, po chwili przyszło uczucie, które tylko nakręciło mnie do grania w tego moda, nawet jeśli miałbym zginąć trzysta tysięcy razy. Jestem majorem Terminatorowem, wolno mi! Cóż... pozostaje czekać na wrzesień, na nową kartę graficzną i spolszczenie.