Muszę się wyłamać z zachwyconego chóru, bo jak dla mnie gra dobra, ale szału nie ma.
Zdecydowanie wolę dwa poprzednie Bioshocki i atmosferę Rapture, może dlatego, że działa na mnie klaustrofobicznie. Podobieństwa Columbii do Rapture uzasadnione genialnie
Columbia jest piękna, ale mnie nie urzekła.
Gra za liniowa jak dla mnie i nawet te kilka mikromisji pobocznych tego nie zmienia, grałam bardzo krótko jak na mnie, bo 16 godzin. Na poziomie średnim gra była za łatwa, nie miałam problemu z pokonaniem żadnych przeciwników i zginęłam jedynie parę razy.
Na szczęście na koniec odblokował mi się nowy tryb trudności dla hardkorów, zamierzam go wypróbować.
Fabułą jest mocnym punktem gry, jest dopracowana, ma wiele płaszczyzn, zgadzam się z przedmówcami, ale:
Nie powaliła mnie na kolana.
Postać Elisabeth jest wspaniała, fabularnie, wizualnie i jako towarzysz - nie plącze się pod nogami, pomaga i można z nią porozmawiać. Główny bohater, jak to w Bioshockach, ciekawy i ma drugie dno. We wszystkich grach z tej serii są świetnie rozpisane postacie fabuły, dopracowane i każda ciekawa w swoim rodzaju.
Wadą gry jest także to, że jest totalnie nieinteraktywna, otoczenie nie reaguje na gracza, znajdźki są takie sobie, a lokacje piękne, ale nijakie. Grafika też mnie nie zachwyciła, liczyłam na bardziej mroczny klimat.
Ogólnie daję 7,5 na 10, bo liczyłam na więcej (albo za bardzo lubię stare części gry).