Bardzo proszę, oto następna część Waszego Opowiadania
. Wybaczcie tak długą przerwę, ale miałem kilka kolokwiów na głowie
. Niestety muszę Was przy tym uprzedzić, że teraz przerwa między kolejną częścią zapewne będzie jeszcze dłuższa, zapewne kilka tygodni (egzaminy...)
.
W tym "rozdziale" dowiecie się troszkę nowego o bohaterach jak również łączących ich relacjach.
Polecam gorąco lekturę tej części i zwyczajowo bardzo serdecznie proszę o komentarze
.
Rozwój
- Proszę.
Saponow odwrócił się i ujrzał Aleksandrę trzymającą dwa kubki z ciepłym napojem. Miała na twarzy lekki uśmiech, a jej oczy były pełne spokoju, ale i zmęczenia.
- Przyniosłam ci herbatę. Pomyślałam, że chętnie się napijesz – powiedziała, po czym usiadła obok.
- Dziękuję – odpowiedział słabym głosem lekarz. Minęły zaledwie dwa dni od strzelaniny i przez ten czas doktor nie mógł dojść do siebie. Większość czasu spędzał w szpitalu polowym siedząc przy rannych lub patrząc bez wyrazu w tłum. To, czego był świadkiem wstrząsnęło nim dogłębnie, nie spodziewał się takich okrutności ze strony swoich towarzyszy. Przez całe dwie doby ani on, ani Jarkow nie odezwali się do siebie słowem. Nie raz mijali się jedynie patrząc sobie w oczy. Ludzie również byli podzieleni w tej kwestii, jednakże większość, mimo zrozumienia dla lekarza, popierała sierżanta. Nie chcieliby mieszkać z takimi ludźmi, zasypiająć widząc ich obok siebie. Życie przy nich oznaczałoby życie w ciągłej niepewności, strachu o siebie i innych.
- Czy… czy wszystko w porządku? Potrzebujesz czegoś? – zapytała niepewnie Aleksandra.
- Nie… - nadal słabo odpowiedział doktor. Zapadła niezręczna cisza, przerywana jedynie głosami przechodzących obok ludzi. Po chwili lekarz powiedział:
- A co u ciebie? Jak dziewczynki? – i mówiąc to spojrzał na dwójkę dzieci siedzących niedaleko. Katia i Tamara rozmawiały w najlepsze, co jakiś czas się śmiejąc. Wyglądały jak nie z tego świata, otaczająca je szarość wydawała się nienaturalna, sztuczna. Przechodnie patrzyli z zaciekawieniem na dwie dziewczynki, które przypominały im beztroskie i wolne życie na powierzchni. Ich śmiech, od tak dawna nie słyszany, przykuwał uwagę wszystkich naokoło.
Aleksandra po tych słowach również spojrzała się na małe i w sekundę rozpromieniała uśmiechem, po czym rzekła:
- Są jak siostry! Znają się przecież tak krótko, a już zdążyły się do siebie przyzwyczaić. Nie widzą poza sobą świata!
- Tak… - powiedział powoli Saponow - … nie widzą świata…
Aleksandra, widząc głęboki żal ukryty w sercu lekarza, przysunęła się do niego.
- Widzę, że nie możesz się z tym pogodzić, Jurij. Rozumiem cię. Być może nie powinniśmy byli tego robić. Ale spójrz na Katię i Tamarę – mówiąc to wskazała ręką na uśmiechające się do siebie dziewczynki – spójrz na wszystkich wokół. Pomyśl o ich bezpieczeństwie. Nie wiem, jak mogłabym zasnąć, gdyby oni tu byli! – powiedziała i cicho zaszlochała.
- Nie powinniśmy byli tego zrobić. Czym teraz różnimy się od nich?
- Wszystkim, Jurij. Wszystkim. – i po tych słowach spojrzała na lekarza patrząc mu w oczy – Nie myśl o tym. Nie powinieneś w tak czarnych czasach jeszcze bardziej pogłębiać się w ciemności. Tu jest życie, my tu jesteśmy! A ty jesteś nam potrzebny…. jak nikt inny. – powiedziała i wstała. Gdy już miała odejść, Saponow chwycił ją za rękę i błagalnym głosem, przez łzy wyszeptał:
- Poczekaj, nie odchodź…
Aleksandra momentalnie usiadła obok niego i przytuliła go. Lekarz, czując tak bliską obecność drugiej osoby, jej ciepło i bijące z niej dobro, rozpłakał się.
- Już dobrze, Jurij… już dobrze… wypłacz to z siebie… Jestem tu…. – również przez łzy szeptała Aleksandra. Ludzie przechodzący naokoło i widzący łkającego lekarza, spuszczali głowy i bez słowa, jak najciszej, mijali ich. Na twarzach mijających mieszkańców malowało się zrozumienie i smutek.
- Wszystko będzie dobrze… Teraz wszystko już będzie dobrze… - pełnym nadziei głosem powtarzała mu na ucho. Tak trwali przez długi czas…
- Nikołaj, Piotr – wy dzisiaj stoicie przy „łazience”. Przy okazji zdajcie potem raport z ilości i jakości „myjek”. Chcę wiedzieć ile z tych ręczników się poprzecierało i już się nie nadaje. Dymitr – zmienisz za dwie godziny Władimira przy okopie. Twoja warta potrwa sześć godzin. Potem ktoś cię zluzuje. – rozkazał zgromadzonym żołnierzom Jarkow. Ci, odpowiedzieli „Tak jest” i rozeszli się do wyznaczonych miejsc. Sierżant usiadł na swoim śpiworze i zaczął sporządzać notatki i obliczenia. W pewnym momencie uniósł głowę znad kartek i ujrzał stojącego nad nim Saponowa.
- Witaj Misza. Chciałbym z tobą pogadać. Można? – zapytał lekarz wskazując na leżącą obok skrzynię.
- Jasne. Siadaj. – nieco zaskoczonym głosem odparł żołnierz. Wpatrywał się w niego niepewnym, choć odważnym wzrokiem.
- Mamy ważne sprawy na głowie. Tym bardziej, że jesteśmy tu przecież przedstawicielami władzy. Nie będę się odnosił do tego co zrobiłeś. Uważam, że to był błąd, duży błąd. Zabiliśmy bezbronnych ludzi, Misza. Jeńców. Tak, byli zbrodniarzami. Okrutnymi zwyrodnialcami. Ale byli przy tym ludźmi…
- Posłuchaj, Jurij. Wiem, że nigdy nie zaakceptujesz tego, co się stało. Jesteś innym człowiekiem ode mnie. Skończyłeś studia, pewnie siedziałeś całe dnie w jakiejś klinice lecząc zwykłych, szarych ludzi. Jedyne zło, jakie dotąd doświadczyłeś, widziałeś na ekranie telewizora. Ja jestem inny. Wychowałem się w rodzinie z wojskowymi tradycjami, mój stary i mój dziadek tak jak ja byli w piechocie. Każdy z nich widział śmierć, jeden podczas wojny z nazistami, drugi był w Afganistanie. Ja też swoje przeszedłem. Byłem w Czeczenii i Gruzji. Tak to prawda, nie widziałem takich sk*rwysynów jak ci, ale naoglądałem się innych zwyrodnialców. Również takich, co kochali śmierć i cierpienie. Z uśmiechem na ustach naciskali spust. Z błogim wyrazem twarzy wysadzali nasze czołgi w powietrze… - po tych słowach zamilkł. Saponow patrzył na towarzysza, który wbił wzrok w ziemię i głęboko się zamyślił. Po chwili jednak żołnierz kontynuował:
- Jesteś dobrym człowiekiem, Jurij. Cholernie dobrym człowiekiem. Ludzie ci ufają i wierzą w ciebie. Ja też w ciebie wierzę. – zrobił krótką przerwę, po czym powiedział – Mamy tu misję, Jurij. Bardzo ważną misję. Musimy zapewnić tym ludziom bezpieczeństwo. Razem, we dwóch – i w tym momencie wyciągnął rękę do lekarza i spojrzał mu prosto w oczy. Widząc w nich zrozumienie, ale i pewność swoich racji, dodał :
- Wiem, że nie wybaczysz mi tego, co zrobiłem. Ale ja nie proszę o wybaczenie. Rozstrzelanie tych ludzi było jedynym słusznym wyjściem. Mimo to, proszę o zrozumienie. Dla dobra innych. – i ponownie wystawił rękę. Doktor po chwili chwycił ją mocną i potrząsnął, przy czym rzekł patrząc prosto w oczy sierżantowi:
- Dla dobra innych.
Jarkow skinął głową ze zrozumieniem.
***
Trzy godziny później była już pora wieczorna. Na stacji przygaszono lampy i peron spowiła ciemność przerywana miejscami małymi, ręcznymi lampami. Ludzie w większości leżący już na swoich miejscach, po cichu rozmawiali albo próbowali zasnąć. Cisza zawładnęła jak co wieczór „Biegową”. Jedynie żołnierze chodzili z miejsca na miejsce sprawdzając czy wszystko w porządku. Jarkow siedział w szpitalu i sprawdzał stan Iwana. Jego rana postrzałowa goiła się bardzo szybko, ale utrata krwi nie pozwalała na razie rannemu na wstawanie z łóżka. Mimo dobrej kondycji psychicznej był jeszcze słaby. Oprócz niego, na innych łóżkach leżało sześć osób.
- Jak się czuje? – Michaił nagle usłyszał za plecami. Gdy się odwrócił, ujrzał grubszego mężczyznę patrzącego niepewnie na leżącego Iwana. Po chwili rozpoznał w nim Władimira Banatorko, socjologa, który kilka tygodni temu podsunął pomysł z rozdzieleniem władzy między nim a Saponowem.
- Coraz lepiej. Za kilka dni powinien już chodzić.
- To dobrze… to bardzo dobrze…
Widząc na twarzy mężczyzny przestrach, ale i chęć powiedzenia czegoś ważnego, Jarkow rzekł:
- O co chodzi? Czy wszystko w porządku?
- Tak, jak najbardziej… Widzi pan, panie sierżancie… Ja przepraszam za tak późną porę… ale… chciałem panu powiedzieć… - socjolog nie mógł się wysłowić. Po chwili jednak głęboko nabrał powietrza i już trochę odważniej rzekł – Popieram pana w tym, co pan zrobił. Nie chciałbym… nikt by nie chciał, żeby tamci z nami mieszkali. Skoro więc wszyscy nie żyją… mam pewien pomysł.
Po tych słowach Jarkow uważniej spojrzał na mężczyznę. Banatorko widząc, że dowódca czeka, kontynuował:
- Proponuję… skolonizować tamtą stację. To znaczy, zamieszkać tam.
Sierżant uniósł brwi w zdziwieniu, ale i zaciekawieniu. „Nie pomyślałem o tym” – powiedział do siebie w myślach i zagłębił się w tej koncepcji. W tym czasie Władimir mówił dalej:
- Teraz zapewne jesteśmy już bezpieczni. Nic nam już nie grozi. A zamieszkanie tam przyniosłoby wiele korzyści. Więcej miejsca, pewnie łóżek i śpiworów. Druga „łazienka”. Nowy sprzęt, ubrania i materiały… - wyliczał socjolog patrząc na zamyślonego sanitariusza. Gdy skończył, utkwił wzrok w żołnierzu i zapadła cisza.
- To dobry pomysł. – przerwał ją po chwili namysłu Jarkow – pozwoli pan, że skonsultuję to z panem Saponowem.
- Naturalnie. To oczywiste.
- Bardzo panu dziękuję. – powiedział dowódca, po czym wstał i poszedł w stronę lekarza. Wiedział, że mimo późnej pory doktor na pewno jeszcze nie śpi.
- Jurij? Śpisz?
- Nie, Misza. Nie śpię. – odpowiedział Saponow odwracając się do gościa i siadając.
- Mam do ciebie sprawę. Chwilę temu był u mnie ten socjolog, Banatorko. Ma ciekawy pomysł. Przepraszam, że ci teraz przeszkadzam…
- Nie ma sprawy. Mów o co chodzi.
Po kilku minutach objaśniania pomysłu Władimira, lekarz powiedział:
- To chyba ma sens. Tam rzeczywiście może być trochę przydatnych rzeczy. No i więcej miejsca… - mówiąc to popatrzył na stłoczonych wokół ludzi i wąskie przejścia między „mieszkankami”, jak ocaleni nazywali swoje kilka metrów kwadratowych powierzchni.
- Proponuję wysłać małą grupę złożoną z żołnierzy na drugą stację. Sam wiesz, co tam możemy zastać...
Jurij pomyślał o tym, co wydarzyło się na tamtym peronie kilka dni temu. Ogromne ilości ludzi bestialsko zamordowanych, rozstrzelanych i…
- Tak…
- Ja poprowadzę tę grupkę. Ty zostaniesz tutaj.
Saponow spojrzał na sanitariusza, ale nie odezwał się słowem. Michaił widząc w jego oczach zgodę, rzekł:
- Poinstruuję ludzi. Wymarsz jutro rano.
Rankiem mieszkańcy z zaciekawieniem przyglądali się formującej się grupce piechurów. Pięciu wybranych przez dowódcę żołnierzy stanęło w małej kolumnie skierowanej w stronę tunelu. Każdy z nich zabrał po trzy dodatkowe magazynki i kilka granatów. Wzięli również prowiant i zapas wody na cztery dni. Na wprost nich znajdowała się nieprzerwana czerń, niepojęcie głęboka, a zarazem twarda jak ściana. Jarkow obejrzał ekwipunek każdego, po czym przewiesił przez ramię torbę sanitariusza. Wziął do ręki AK-47 i odwrócił się w stronę tłumu. Na jego czele stał Saponow.
- Wracamy niedługo, najdalej za dwa, trzy dni. Opiekuj się nimi. – mówiąc to spojrzał na liczną grupę mieszkańców. Jurij obejrzał się we wskazanym kierunku i zobaczył Aleksandrę i stojące obok niej małe dziewczynki. Gdy ponownie popatrzył na sanitariusza, ten znacząco się uśmiechnął.
- Tylko ostrożnie Misza. Wracajcie jak najszybciej.
- Jasna sprawa. Rozejrzymy się i wracamy. – po tych słowach podał rękę doktorowi, po czym ten ją uścisnął. Następnie skinął głową w stronę ludzi, odwrócił się i podszedł na czoło kolumny.
- Sprawdzić broń i zabezpieczyć. Idziemy na patrol na sąsiednią stację. Planowany powrót za dwa lub trzy dni. Za mną marsz. – i po tych słowach włączył latarkę i pewnym krokiem ruszył naprzód. Żołnierze równie pewnie przeszli obok okopu i także zagłębili się w ciemności. Wszyscy zgromadzeni przy wejściu do tunelu obserwowali piechurów. Po chwili o ich obecności świadczyły jedynie błyski miarowo migoczących latarek i równy odgłos wojskowych butów. Po kilka minutach, gdy żołnierze znaleźli się za zakrętem, a odgłos kroków ucichł, ludzie powoli zaczęli się rozchodzić. Przed wejściem został tylko Saponow.
Nikt nic nie mówił.
Bardzo proszę o komentarze
Pozdrawiam