Fragment pierwszy:To miejsce w każdym centymetrze i w każdym możliwym przekroju i według możliwej rachuby budziło respekt. Tylko najodważniejsi pojawiają się w tych okolicach. Mądrzejsi wracają do domów wiedząc, że nie tędy w życiu droga, ci, podobno, bo każdy swoje zdanie ma, głupsi zostają. Tak toczy się ich życie - w
strachu powodowanym niewytłumaczalnością otaczających ich zjawisk. Niewytłumaczalność ta była pozorna. Wszystko ma jakiś swój układ rzeczy, zasady działania, reguły. Wszystko, ale czasami trzeba pogłówkować, by dowiedzieć się czegoś więcej. W Zonie naukowców było mało, starali się jak mogli, ale z mizernymi
skutkami.
Stalker zwany Kopyto dobrze o tym wiedział, dlatego chętnie przyjmował zlecenia naukowców. Nie tylko dlatego, że były dobrze płatne - po prostu intrygowało go to wszystko. Często rozmyślał na ten temat i wiedział coraz więcej. Podpytywał laborantów o rozmaite terminy naukowe. Raz nawet pozwolono mu zbadać
artefakt w maszynie którą Kopyto nazywał pralką. Było to urządzenie sporych rozmiarów z całą masą świecących kontrolek i przełączników. Od światła, badania radioaktywności, reakcji na odbicia i wirowanie. Tak, właśnie od tego wzięła się nazwa - pralka. Maszyna była skomplikowana w obsłudze tylko na pierwszy rzut
oka. Kopyto szybko opanował różne kombinacje programów jakie można by zastosować na artefakcie by uzyskać różne efekty. Niestety, na tym etapie nauki pozwolono mu tylko badać radioaktywność. Przy każdym pomiarze Stefan, zarządca bunkra naukowego, półżartem półserio zastanawiał się jak stalkerzy mogą nosić
przy sobie coś, co przy dłuższym posiadaniu powodowało bezpłodność z powodu samej radiacji, a nawet już po pół godzinie od używania swędzenie w okolicach
intymnych. Kopyto nic nie odpowiadał, ale swoje wiedział. Nie pół godziny, a nawet czasem 10 minut w zależności od typu i wielkości artefaktu. Krążyły plotki, że swędzenia pozbyć się można smarując tu i ówdzie smalcem. Stalker tego nie próbował - wiedział, że to nie prawda.
Kopyto szedł środkiem popękanej i zniszczonej już drogi. Wiedział, że w okolicy nie ma żadnych anomalii, podrasowany wykrywacz naukowców wył by jak stado Snorków, gdyby w promieniu pięciuset metrów było jakiekolwiek zagrożenie kodu NZ, czyli NieZidentyfikowane. Tak ludzie uznawani za mądrzejszych
nazywali niebezpieczne paranormalne zagięcia grawitacyjne i energetyczne. Dla innych były to po prostu palące im tyłki anomalie. Stalker w wieku dwudziestudwóch lat wszystko to już wiedział. Bez żadnych studiów, szkół, czy nauk niedzielnych. Wystarczyła dłuższa znajomość z badaczami, a informacje same
układały się w głowie, ale podręczniki do fizyki, które naukowcy bez przerwy próbowali Kopytowi wcisnąć ciąle były tylko balastem i podpierały nogę jego krzesła w pokoju zajmowanym w bunkrze. Było zimno. Nie zapowaiadało się na to żeby było cieplej, na dodatek słońce chyliło się ku zachodowi. Stalker Kopyto
docierał powoli na miejsce spotkania, do starej fabryki farby.
K u r w a mać, złą porę i czas wybrali na spotkanie, pomyślał już zmarznięty i zmęczony zacierając ręce, żeby palce nie drętwiały. Najgorszą rzeczą do jakiej dopuścić może stalker są zdrętwiałe palce. Trudniej wyciągnąć broń w obliczu niebezpieczeństwa, a co dopiero wymierzyć i strzelić. Przez wybite okna fabryki widać było tańczący płomień buchający zapewne z podpalonej beczki ze smołą.
Już tu są, pomyślał. Podchodząc do pordzewiałych drzwi jedną ręką ścisnął artefakt w kieszeni, drugą nacisnął klamkę...//Proszę komentować wytykać błędy, itp. Fragment ten napisałem w krótkim czasie, nie przeglądałem dokładnie, więc zdarzać się mogą karygodne i rażące błędy gramatyczne i logiczne.