Napiszę o moim śnie, z racji że był trochę o stalkerze. Śnił mi się przedprzedwczoraj. Było to tak: byłem w jakimś lesie, chodziłem, po jakimś czasie zorientowałem się że to stalker, bo dało się włączyć PDA. Odkryłem że jestem w dolinie mroku, szedłem przed siebie, było to mniej więcej na środku mapy, i znalazłem tam obóz stalkerów-gnolli(ktoś nie wie co to gnolle-proszę zobaczyć
to). Tyle że te gnolle miały wojskowe mundury, takie camo, no i trzymały karabiny. Nie miałem pojęcia jak do tej pory mogłem przegapić to miejsce na mapie, zagadałem z tymi gnollami(trzeba dodać że staliśmy przy zgasłym ognisku, a za nami było jezioro otoczone gęstym lasem) zrozumiałem że mam popłynąć gdzieś łódką. Jednemu gnollowi nie udało się wgramolić na łódkę i wpadł do wody, no i stopniowo zaczął się "spalać", aż zniknął. Gnolle odrzekły zgodnie-promieniowanie. Potem obudziłem się na chwilę, zrozumiałem że to był sen i że nie ma takiej lokacji, ale zaraz znowu zasnąłem. Dalej śniło mi się że pojechałem do dziadka i babci(moich), i nie było ich w domu. Zajrzałem do lodówki, a tam były zgniłe zęby z kolby kukurydzy. Za chwilę przyjechała jakaś dziewczyna, a mi było wstyd że w lodówce jest ta zgniła kukurydza. Wyszedłem na dwór, i były jakieś chece z psem, nie pamiętam co konkretnie. Potem pobiegłem nad rzekę, niebo było zasnute ciemnobrązowymi chmurami, biegłem przez pole, jechał z 50m ode mnie jakiś gość na motorze, i nagle zobaczyłem że na ziemi leży wielki wąż. Okazało się że to gigantyczny zaskroniec. Popełzł błyskawicznie do rzeki, przepłynął ją, a raczej przepełzł, bo to był taki 'bagienny rów', i na drugim brzegu stał jakiś facet. Krzyczałem do niego ale mnie nie słyszał, dlatego też że nie mogłem głośno krzyczeć, czułem że mnie coś ciśnie w płucach. Poszedłem do niego, patrzyliśmy razem jak ten zaskroniec leży, na tej łące leżała jakaś blacha, i skaleczyła go trochę jak pełzł, i zrobiło mi się żal tego węża, powiedziałem temu facetowi żeby go nie bił, ale on walną go packą na muchy i się obudziłem.