przez Ghost326 w 20 Sie 2012, 01:28
Mogę trochę zmyślać
Alaksander Michaił Gołubiew pseud. „Duch” urodził się 25 Maja 1985 roku w Charkowie. Był trzecim synem Igora Iwanowicza Gołubiewa - milicjanta i Roxany Nikołajewny Pawłowej - Wnuczki jednego z laureatów Orderu Bohatera Związku Radzieckiego - Sierżanta Jakowa Pawłowa, toteż jego matka należała do partii komunistycznej co doprowadziło do kłutni pomiędzi rodzicami Saszy na tle politycznym w związku z przywróceniem w Rosji kapitalizmu, a co za tym idzie podzieleniu ZSRR na jego dawne republiki, które zyskały całkowitą autonomię, co poskutkowało rozwodem w 1990 roku. Od tego czasu Saszę wychowywał ojciec, który nauczył go jak być twardym i nieustępliwym w życiu, czyli jak być mężczyzną. W szkole Sasza radził sobię dobrze, a szczególnie z chemią, biologią i fizyką, bowiem żywo interesował się katastofą w Czarnobylu. W 2002 roku przwżył poważny wstrząs, kiedy jego ojciec umarł na raka płuc, tak więc przygarnęła go matka, która topiła swą gorycz z powodu upadku komunizmu w wódce i denaturacie. Rok później oślepła w wyniku spożycia denaturatu, a pełnoletni już Sasza wylądował na ulicy. Postanowił, że jeśli nie może nic zrobić na swoim poziomie wykształcenia, poszedł do wojska, z którego zdezerterował w 2007 w stopniu Starszego Chorążego.
Ścigany przez prokuraturę wojskową zdecydował, że weźmie zabranego z magazynu Kałasznikowa i amunicję i ucieknie do pociągającego go od dawna Czarnobyla. Po przejściu przez Kordon wojska dotarł do małej wioski, gdzie odbywały się szkolenia stalkerów, gdzie zdobył podstawowe umiejętności, oraz swój pseudonim - „Duch”, który zawdzięcza swojej niezwykłej umiejętności bezgłośneho poruszania się. Po przeszkoleniu kupił sobie za zabrane z zewnątrz pieniądze maskę rzeciwgazową SzM-41 i 2 butelki z tlenem, licznik Geigera i tani detektor artefaktów echo.
Przez 2 tygodnie wałęsał się w okolicach kordonu, aż pewnego dnia detektor zaczął pikać, Duch wiedział, że oznacza to, iż zbliża się do artefaktu. Wyjął z worka garść śrbek i rzucał po jednej przed siebie. Śrubki rzadko wybuchały, a gdy wrzeszcie detektor zaczął piszczeć jak szalony, to ujrzał w trawie dziwny pomarańczowy kamień. podniósł go wsadził do kieszeni i opuścił anomalię. Poszedł do stacjonującego w okolicach kordonu weteran Zony - Sidorowicza, który obecnie trudnił się handlem i spytał o ten artefakt, ten powiedział mu, że jest on swego rodzaju słabym magnesem na promieniowanie, przez co promieniowanie, które normalnie trafiłoby do ciała, zostaje wchłonięte przez artefakt, powiedział też, że jeśli znajdzie mu taki drugi, to odkupi go od niego za 1500 rubli. Podczas
Podczas poszukiwań musiał zapuścić się aż pod bazę wojskowych, więc ze względów bezpieczeństwa wyruszył około 22, bo wtedy mało kto z wojskowy zapuszczał się dalej poza bazę niż przepisowe 50 metrów obszaru patrolowego. Gdy przechodził skulony przy ogrodzeniu detektor się odezwał, poprzez charakterystyczne pikanie. Z początku rzadko, ale w miarę poruszania się prosto jego częstotliwość rosła. Nagle usłszał jakieś 60 metrów za plecami nerwowe krzyki. Cholera! Warknął, zupełnie zapomniał o patrolach, niech to szlag! Upierdliwe pipczenie tego detektora sprawiło, że musiał wyrzucić go w krzaki i samemu się ukryć, bo patrol usłyszał te dźwięki i z iście słowiańską subtelnością wypruli w niezydentyfikowany krzak kilka serii. Dopiero po 10 minutach leżenia z automatem gotowym do strzału Duch zorientował się, że detektor pipczy z bardzo dużą częstotliwością. Podążając od jednej rzuconej śruby do drugiej Duch doszedł do delektora, wyłączył go, przykrył głośnik niemile trzeszczącego licznika geigera, upewnił się, że miejsce jego ukrycia nie jest przez nikogo obserwowane i włączył latarkę.
Snop światła oświetlił ziemie wokół niego. Rozejrzał się pod kątem ok 120 stopni i na swojej pierwszej zobaczył artefakt.
Że to był artefakt, to nie miał wątpliwości, ale nie taki jakiego szukał. Meduzy miały kształt kamieni i były pomarańczowe, a to było miało kstałt kulisty i świweciło na biało. Jak się nie ma co się lubi, to się lub co się ma mruknął chowając artefakt do kieszeni, zawijając go przedtem w parcianą husteczkę, aby nie przyciągał niepożądanych oczu osobników preferujący nocny tryb życia. Gdy przyniósł go Sidorowiczowi ten tak się podniecił, że wcisnął mu w rękę 6000 rubli wyrwał artefakt i zaczął gdzieś telefonować. Duch za zarobione pieniądze kupił sobie książkę profesora Sacharowa o artefaktach i anomaliach, nowy detektor i rękawiczki z wkładami z materiału absorbującego promieniowanie.
Gdy wyruszył wrzeszcie z okolic kordonu do miejsca zwanego wysypiskiem i omal nie zarobił dziury w głowie podczas ucieczki od płacenia myta bandyckim s********m poszedł do tzw. Doliny Mroku, gdzie został miło przyjęty przez stcjonujących tam stalkerów z frakcji zwanej wolność. U tamtejszeo handlarza o pseudonimie Aszot kupił przewodnik po Zonie i osiedlił się na jakiś czas w bazie tamtej frakcji. Zaczął też zarabiać przynosząc artefakty za pieniądze, a raz znalazł trupa w anomali tuż obok artefaktu. Mimo iż leżał w kauży krwi to miał tylko lekkie zadrapania, więc duch postanowił dać go do zbadania tejszemu lekarzowi, który stwierdził, że leżący obok niego artefakt miał właściwości wzmacniające toteż Duch wpadł na pomysł pożyczenia zbroi tego jegomościa, któremu raczej się ona nie przyda.
Jako łowca artefaktów stał się w Zonie dość popularny, dzięki czemu Miał pieniądze na rzeczy z górnej półki: porządną broń, maskę, detektor i inne, niezbędne w Zonie przedmioty.
Po paru latach działalności do weterana Zony - Ducha „Łowcy Artefaktów” zgłosiła się grupa ludzi oferujących duży zarobek za przeprowadzenie ich przez teren naszpikowany anomaliami nad Jezioro Jantar.
Podróż zajęła im tydzień, a przez ten czas dowiedział się o ostatecznym celu podróży nieznajomych. Niedowierzał
Własnym uszom gdy usłyszał w odpowiedzi „Elektrownia”. Zaoferował się jako przewodnik tam i z powrotem, przez co nie wiedząc o tym stał się właśnie członkiem legendarnej bandy Striełoka. Gdy dowiedział się , że będo schodzić w kombinezonach środowiskowych zakupionych od prof. Sacharowa do tajnych laboratorium z lat 90-tych oniemiał. W najśmielszych snach nie mślał, że tam pójdzie.
Tam pierwszy raz poznał smak prawdziwej jatki. Mimo iż był weteranrm Zony, bardzo rzadko zdarzała się okazja do użycia broni, a gdy Kieł i Striełok uciekli, te tchorzliwe sk*******y, to on postanowił zdobyć to po co przyszli.
W ciasnych pomieszczeniach automat sprawdzał się znakomicie, ale w laboratorium głównym dopiero poznał co to strach i zrozumiał jak głupio postąpił prezd nim stał kontroler. Jego potężne, dwumetrowe cielso potęgowało paraliżujący ducha strach. Czytał, że kontrolerzy nie używają siły fizycznej tylko umysłem wdzierały się do mózgu ofiary i wyniszczały jej układ nerwowy od środka. Ból jaki odczuwał był nie do opisania. Zacisnął powieki tak mocno, że aż mu zbielały. Czuł rozchodzący się po całym ciele ból. Przestał odczuwać cokolwiek. Wił się na ziemi, ajedyny obraz, jaki miał teraz w pamięci to ochydna mordza kontrolera i jego martw, czarne oczy. Zdawało mu się, że świat wypełniają twraz tylko 3 rzeczy: On, kontroler i ból. Z naciskiem na to ostatnie.
Cóż, przynajmniej nie mamy żadnych psychicznych dziwaków, wyganiających złe duchy z wódki. Wyobraź sobie coś takiego: „O Panie, przegnaj złe duchy! Zostaw tylko czysty spirytus sanctus!
-
Za ten post Ghost326 otrzymał następujące punkty reputacji:
- Gorik, Generał Golonka.