Wnerwiają mnie durne przepisy ograniczające zakres towarów sprzedawanych w sklepikach szkolnych. To jest po prostu śmieszne. I w czym ma to usunięcie ze sprzedaży batoników, napojów gazowanych i innej "niezdrowej żywności" z ofert szkolnych kiosków pomóc? Można kupić to wszystko w każdym innym sklepie, a poza tym zwykle do tego taniej. Co to za problem dla takiego ucznia wstąpić do spożywczego znajdującego się kilka minut pieszo od szkoły jeszcze przed lekcjami, albo nawet w czasie przerwy i napchać kałdun czekoladą po brzegi? Żaden. Co najwyżej jakiś jeden z drugim spiesząc się na lekcję wybiegną na drogę prosto przed samochód...
Ale na pewno będą to niezbędne ofiary, żeby wreszcie ludzkość wkroczyła w erę świetności, mądrości i zajebistości, a to wszystko dzięki zakazaniu batoników w szkole! Na pewno dzieciaki wyleczą się z gimbusizmu, dorośli z biedy, a staruszkowie z reumatyzmu i starości, bo Jego Ekscelencja Debilny Urzędas zakazał śmieciowego żarcia w szkołach!
Aż się niedobrze robi. Całe te cholerne działania "pod publikę".
U mnie w szkole rozwiązano ten problem bardzo prosto - na pięterku na korytarzu stoi sobie automat z batonikami i napojami w puszkach - i cieszy się dużym obleganiem. No co? Nie ma w sklepiku słodyczy? Nie ma.