Śnię bardzo rzadko, a jak już, to w prawie każdym śnie występują w rolach głównych: ja oraz przynajmniej jedna kobieta ( czasem koleżanka z uczelni, zdarzają się laski z fapstronek
). Postacie są niezwykle aktywne, a scenariusz zawsze taki sam - nie będę tej kwestii rozwijał, żeby nie demoralizować młodszych userów...
Wczoraj, o dziwo, przyśnił mi się Ryszard Kalisz... choć na szczęście pojawił się w innych okolicznościach
.
Przez cały czas trwania snu miałem wrażenie, że Rysiu jest moim wodzem, przewodnikiem, że ukierunkowuje moje działania. Wydawało mi się, że stoi obok mnie, planując moje następne ruchy, choć widziałem jegomościa tylko przez chwilę, gdy stał półnagi na skale.
Na początku walczyłem w podziemnych grotach, tunelach z jakimiś zdeformowanymi, człekopodobnymi stworzeniami przy pomocy głównie broni tnącej i obuchowej. Obok mnie walczyło kilkudziesięciu innych ludzi. Zauważyłem w tłumie członków mojej rodziny. Było bardzo gorąco, większa część scenerii była w dwóch kolorach: żółtym i czerwonym. Podświadomie wiedziałem, że muszę się stamtąd szybko wydostać, kierując się ku górze, bo inaczej zaleje mnie płynąca w pobliżu lawa lub rozszarpią monstra. W końcu mnie oraz około 30 osobom udało się wydostać przez szczelinę w skale na powierzchnię, a to przede wszystkim dzięki mojej babci, która dziesiątkowała zmutowane kreatury na lewej flance przy pomocy, jeżeli dobrze pamiętam, dwóch czekanów, a potem znalazła drabinę, dzięki której udało nam się opuścić tamto upiorne miejsce.
Po wyjściu na powierzchnię ujrzałem dwa duże, zamarznięte jeziora oraz wał z ziemi, który je od siebie oddzielał. Na horyzoncie widziałem las iglasty, a wokół mnie leżał śnieg. Podświadomie wiedziałem, że jestem niemieckim żołnierzem, a moim zadaniem jest obrona wału. gdy już tam doszedłem, zaatakowała nas radziecka piechota. Wśród obrońców wału zobaczyłem kilku kolegów z podstawówki, m.in. Mlecza, Lamę, Walikonia oraz Artura. Pomimo wysiłków dobrze uzbrojonych obrońców ( nagle okazało się, że dzierżę w ręku MP 40 ) R.Kalisz, mając pewnie na uwadze liczebną przewagę przeciwnika, nakazał opuścić zajmowane pozycje i szybkim tempem wycofać się za wzgórza, do których dotrzeć można było, tylko pokonując zamarznięte jezioro.
Wtem usłyszałem dudnienie nieprzyjacielskiej artylerii. Chwilę później pociski z ciężkich moździerzy zaczęły wybuchać wśród uciekających żołnierzy.
Obudziłem się zaraz potem, jak jeden z pocisków eksplodował mi pod nogami, a ja zanurzyłem się w lodowatej wodzie.