je*nięty sen po przeczytaniu książki Mastertona, nażarciu się przed snem, obejrzeniu dwóch naprawdę mocnych horrorów i zajmowaniem zbędnego czasu tegoż dnia zabawą mieczem(żelaznym, bronią, bez skojarzeń mi tu
![Jezyk :P](./images/smilies/icon_razz.gif)
) Opisze z pierwszej osoby, bo lepiej oddaje sytuację i wygląda jak jakieś opowiadanie...a tak na poważnie to tym sposobem lepiej mi się opisuje xD
Idę przez jakieś rozległe pole. Jest noc, a na niebie błyszczy pełna tarcza księżyca. Towarzyszą mi ludzie odziani w dziwne stroje z obszernymi kapturami ukrywającymi ich twarze w cieniu, w dłoniach dzierżą pochodnie. Sam mam na sobie dość luźny strój i jestem obwieszony jakimś pobrzękującym żelastwem. Panuje złowroga cisza, słychać jedynie brzęk obuwia i trzask płomieni. W zadziwiającym tempie zbliżamy się do jakiegoś starego lasu(nie ma to jak wchodzić ciemną nocą do boru w towarzystwie walniętych mnichów
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
). Przyśpieszam, oni także przyśpieszyli. W mroku dojrzałem czarną dziurę w poszyciu. Zbliżam się, a ona rośnie, wkrótce stoję przed wejściem do pieczary. Czuje zwątpienie, namyślam się i stawiam krok na schodach wyrytych w litej skale. Prowadzą cały czas w lewo. Po korytarzu roznosi się echo naszych kroków. W końcu schody się kończą i widzę spory plac. Po mojej lewej skalna ściana, a po prawej kolumny, a za nimi ciemność. Zauważam rzeźbę niedaleko kolumn - wygląda jak gargulec albo jakiś demon. Odwracam się i staje twarzą w twarz z jednym z moich tajemniczych towarzyszy. Nareszcie widzę jego twarz, gdyż zdjął kaptur. Łysy z całą gamą zmarszczek i symbolem na czole(nie pamiętam jakim). W jednej chwili jego twarz zmienia się, zaczyna przypominać tego gargulca. Wyszczerza do mnie zęby i uderza okutym butem w klatę. Próbuje złapać równowagę, lecz bezskutecznie. Za kolumnami jest przepaść i właśnie zaczynam spadać. Palcami próbuje złapać się czarnych, ostrych skał, by choć trochę spowolnić lot. Czuję jak zdziera mi się skóra, paznokcie, mięso odchodzi od kości. Uderzam o ziemie. Przeszywa mnie cholerny ból. Leżę bez ruchu. Czuję dosłownie każdą kość i każdą cząstkę mojego organizmu. Próbuje wstać i za którymś razem dopiero mi się to udaje. Rozglądam się. Wokół bezkresna połać pustkowia otoczona tymi czarnymi skałami. Na ziemi leży coś w rodzaju węgla przemieszanego z popiołem. Obok wbity w ziemię jest mój miecz(identyczny jak ten który posiadam w swym domu). Wyciągam go z ziemi. Środkiem przebiega jaśniejsza ścieżka. Wkraczam na nią. Znów idę przed siebie, wydaje mi się jakby mijały godziny i w którymś momencie, choć sam nie wiem dokładnie kiedy pojawiają się nieliczne drzewa około trzymetrowe. Ale one są inne niż te zwyczajne. Są obdarte z kory i złamane na czubku. Wokół nich lewitują owinięte łańcuchy z czarnego metalu. Coś mówi mi bym nie podchodził, lecz ciekawość ludzka( i prawdopodobnie też głupota) przezwycięża złe przeczucia. Lekko i cicho, jakby w każdej chwili coś miało mnie zaatakować zbliżam się do pnia. Wyciągam rękę i...coś podrywa mnie do góry. Wygina mnie (tors do góry, a ręce i nogi idą do tyłu, wiecie chyba o co mi chodzi, takie feel like egzorcyzm)do granic możliwości. Tracę oddech. Mam wizję czy cuś, wokół migają(dosłownie na sekundę albo mniej)blade twarze zniekształcone. Towarzyszą im krzyki jak jakiś opętanych. Jakimś cudem, ostatkiem sił próbuję się oswobodzić. Odrzuca mnie, a ja odczołguje się jak najdalej od tych drzew. Podrywam się na nogi i zaczynam biec z początku sprintem, potem przechodzę w trucht. Kątem oka zauważam cień, dosłownie na granicy widoczności. Znów, ale z po przeciwnej stronie, potem za mną i tak dalej. Słyszę ciężki oddech, odczuwam strach...Zaciskam dłoń na mieczu i robię sztych za siebie. Odwracam głowę, widać tylko czarną mgiełkę rozpływającą się w ciemnościach kilka centymetrów ode mnie. Dążę uparcie ścieżką przed siebie. Promień światła padł na moją twarz.
Są schody! - pomyślałem wyraźnie uradowany.
Biegnę, ale one miast się przybliżać oddalają się. Radość przemienia się w rozpacz. Staję i słyszę szept, który mówi, że zginę, znów na granicy postrzegania przebiega cień...i jeszcze jeden. Przyjmuje postawę i czekam na nieuniknione....
Obudziłem się w tym momencie cały zlany potem i poddenerwowany, ale sen pierwsza klasa i zaje*iście realny, warto było muszę przyznać
![Usmiech :)](./images/smilies/icon_smile.gif)