Całe lata temu po raz pierwszy przeczytałem "Diunę" Franka Herberta. Wywarło na mnie owe dzieło piorunujące wrażenie (Gdzie tam do tego Ubikowi
) i z marszu stała się jedną z ulubionych. Kto czytał zresztą, temu nie musze tłumaczyć pewnie. Jakiś zaś czas później wziąłem się za część drugą, to jest "Mesjasza Diuny", który to...
...okazał się kompletną klapą. I nie tyle chodziło tu o jakość historii, co przekład, który wg. mnie zatłukł tą książkę. Przez długi czas miałem znaleźć część pierwszą, którą gdzieś posiałem, żeby dowiedzieć się, kto to tłumaczył na nasz i czy przetłumaczył następne. Byłem tak zniesmaczony, że jakoś za kolejne części się nie zabrałem. Tylko, że zabrać się za szukanie tego było ciężko, bo tez nijak się znaleźć nie chciało, albo zapomniałem...
Dopiero ostatnio, została odnaleziona, głęboko, bo w którymś tam rzedzie w głąb półki. No i mam. Marek Marszał. I, tak, jest "Mesjasz" w jego przekładzie. Miodzio. Miszyn akompliszyd. Teraz jeszcze tylko wysupłam kasę na te Xnaście tomiszy z serii...
Pani grabskiej już dziękujemy