Opowiadanie "Zwiadowca"

Twórczość nie związana z uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R.

Moderator: Realkriss

Re: Opowiadanie "Zwiadowca"

Postprzez Regot w 19 Wrz 2008, 22:26

Miło czytać komentarze w stylu "fajne opowiadanie" lub "pisz dalej" ale bardziej zadowolony jestem z komentarzy zawierających dodadkowo jakąś krytykę. Wiem, że doskonale nie piszę i chcę się poprawiać z każdą następną częścią opowiadania. "Zwiadowca" się już kończy co nieuchronnie się zbliża od jakiegoś czasu. Licze na was. Krytykujcie, a po zakończeniu przyjdzie czas na komentarze. Właśnie piszę ostatnią część i chciałbym wiedzieć na co zwrócić wiecej uwagi.
Awatar użytkownika
Regot
Stalker

Posty: 53
Dołączenie: 20 Gru 2007, 15:30
Ostatnio był: 01 Mar 2014, 01:10
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: --
Kozaki: 1

Reklamy Google

Re: Opowiadanie "Zwiadowca"

Postprzez Regot w 12 Paź 2008, 00:33

Robiło się powoli widno, fauna budziła się już do życia. Ptaki prezentowały swe zadziwiające umiejętności wokalne. Mutacje jak widać nie wszystkie zwierzęta pozmieniały w żądne krwi ludzkiej kreatury. Niektóre odmiany Patków śpiewały wprost prześlicznie. Ciche delikatne tony tak wyczekiwane przez wszystkich zebranych na udeptanym połacie ziemi, przed wejściem do laboratorium. Ta cudowna muzyka budząca nowy świat do życia, odegnała strach i zwątpienie. Wszyscy na nowo zaczęli żyć, po ucieczce nikt nie miał głowy do sprawdzania stanu amunicji czy czegokolwiek co udało się wynieść z podziemi. Teraz zaczęto opróżniać plecaki i się organizować. Dwie osoby z lornetkami wspięły się na najwyższe drzewa rosnące nieopodal i obserwowali drogę w oczekiwaniu na mający nadjechać patrol z sprzętem. Połączenie z bazą zostało zerwane tak szybko że nie zdołali zawiadomić o zaistniałej sytuacji. Nikt tam nawet nie wiedział że mutanty zaatakowały, a tym bardziej ze przejęły już prawdopodobnie całą bazę. Nie było co liczyć że w nadciągającym konwoju znajdują się uzbrojeni po zęby zawodowcy i że droga będzie spokojna. Reszcie została rozdana broń. Wprawdzie Michał ani Jacek żadnej lepszej broni nie dostali lecz mieli ciągle po pistolecie. Rozstawiono ludzi na skrajach polany, tych z lepszą bronią, a reszta zebrała się w jej centrum. Osobą która tym wszystkim kierowała był młodzieniec w wojskowym mundurze i czerwonym berecie na głowie. Twarz dość surowa o ostrym i przenikliwym spojrzeniu. Idealnie ogolony, jak na żołnierza przystało. Nie to co reszta, latają w kilku dniowym zaroście. Po pół godzinie tylko Jacek i Michał nie mieli co robić. Wydawało się że wszystko co można, a raczej trzeba było zrobić jest już wykonywane. Wysyłać ich niemożna a wszyscy uzbrojeni pilnują polanki przed wejściem do podziemi. Więc co robić ? Michał pogrążył się w rozmyślaniach a Jacek?
-No tak, ku*wa? pamiętnik znikną z całą resztą sprzętu.
Jacek padł plecami na ziemię i zamkną oczy. Teraz gdy wiedział że dookoła stoją żołnierze z karabinami gotowi by się bronić mógł spać spokojnie. Choć i owszem stali zamykają polankę w miarę szczelnym pierścieniem niebyli zbyt wyspani. Choć nie dawali tego po sobie poznać, ich przydatność z pewnością zmalała. Lecz i tak dali by sobie radę w walce z niezbyt wymagającym rywalem.
Słońce już zdecydowanie górowało nad linią drzew gdy z góry rozległo się zawołanie.
-Widzę kolumnę pojazdów jadącą w naszą stronę.
-Za ile będą?- Zapytał pobudzony mężczyzna który z rana zajął się organizacją wszystkiego.
-Nie wiem, droga jest kręta i niezbyt równa, mogą być tu za jakieś dwadzieścia do trzydziestu minut.
-Dobra, za kwadrans schodzisz i meldujesz czy coś się zmieniło.
Mężczyzna odszedł od drzewa kierując się na środek polany lekko szturchając śpiącego Jacka nogą co mogło wyglądać z odległości na kopnięcie. Jacek szybko wstał mi rozejrzał się po okolicy. Skoro został obudzony to musiał być jakiś powód. Rozglądają się jednak nie zauważył niczego co zwróciło jego uwagę. Od prawej, z środka polany usłyszał znajomy już głos.
-Słuchać! ? wojskowy przerwał na chwilę by każdy obrócił się w jego stronę lub pot rzedł bliżej. ? Za trzydzieści minut nadjadą pojazdy wiozące elektronikę, lekarstwa, odczynniki chemiczne i możliwe że niewielkie ilości amunicji. Niema nas wielu wiec możemy zmieścić się do jednej ciężarówki. Ale? - Tu zrobił kolejną przerwę, spoglądał po słuchać którzy najwyraźniej już zrozumieli o co chodzi.- To oznacza że musimy wyładować sprzęt z jednej ciężarówki. Wszystko co wiozą jest cenne a za zostawienie którejkolwiek z tych rzeczy na środku drogi z pewnością będą konsekwencje. Jakieś pomysły ?
-Zostawmy odczynniki, bez laboratorium i tak nam na nic. ? Zawołał ktoś z tyłu.
-Problem w tym że to wszystkie jakie mamy, jeżeli teraz je zostawimy do wieczora zostaną zniszczone przez grasującą tu zwierzynę a to będzie oznaczało koniec. Nawet jeżeli odbijemy laboratorium na nic nam będzie. A z czegoś trzeba robić lekarstwa różnego rodzaju.
-To może elektronikę ?
-Wiozą jedne z lepszych komputerów i masę części zamiennych? ale jak by wywalić części zamienne i amunicję?
-Zwolniła by się z jedna ciężarówka.
- O ile amunicji i części zamiennych będzie tyle ile zakładamy. Wiemy na pewno że nadjadą trzy ciężarówki w asyście dwóch pojazdów opancerzonych. Dobra, wracać do swoich zajęć.
Wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali na przybycie transportu który miał ich bezpiecznie odstawić do domu. Gdy w końcu na zakręcie pojawił się pierwszy pojazd rozpoczęły się wesołe i radosne zawołania. Pierwszy jechał jakiś pojazd opancerzony, zaraz zanim jechały trzy niezbyt wielkie ciężarówki. Cały bagaż był osłonięty płótnem osadzonym na metalowych prętach nadających kształt. Wyglądały na bardzo stare, może i z drugiej wojny? Ale z drugiej strony? to co proste łatwo naprawić, nie to co ostatnio produkowane maszyny. I choć więcej paliły chyba niezawodność była bardziej ceniona. Ostatni również jechał wóz opancerzony. Jacek słyszał jak ktoś obok zawołał ?Rysie nam posłali? mówił to najprawdopodobniej jeden z żołnierzy stojących po jego prawej. Nie znał się na pojazdach tego typu i nie wiedział czy taki pojazd nazywa się rzeczywiście Ryś, a może tak nazywają go żołnierze, takie przezwisko? Pierwszy ryś wjechał pomiędzy żołnierzy a ciężarówki zatrzymały się przed polaną. Z tyłu pojazdu otworzyły się drzwi. Wyskoczyli z nich żołnierz w pełnym wyposażeniu bojowym i jakiś prawdopodobnie cywil w pomarańczowym swetrze i dżinsowych spodniach. Jego spojrzenie jednak wskazywało iż nie jest byle kim i zna swoją wartość. Pewny siebie wszedł w tłum żołnierzy już zbierających się przed czołem pojazdu.
-Kto tu dowodzi?- Spytał bacznie rozglądając się po zebranych.
-Ja, panie generale.
-A ty to kto?
- Pułkownik Jan Sobieszczak.
-Dobrze, proszę mi powiedzieć czemu nie jesteście w placówce i co tu się dzieje. Od rana próbujemy się połączyć.
Jan wyjaśniał generałowi o zaistniałej sytuacji, ten co chwila mu przerywał i kazał ludziom w wozie wysyłać informacje do centrali. Jacek jak zapewne i Michał nie spodziewali się że generał pokarze się w takim stroju. Gdy Jan skończył swą wypowiedź dochodzą do momentu zamknięcia zewnętrznych wrót do bazy, jakby na potwierdzenie jego słów coś z ogromna siłą uderzyło w wrota. Wszyscy Wzdrygnęli się na ten niespodziewany odgłos. Wszyscy zgodnie skierowali swe bronie w jednym kierunku. Z za zamkniętych wrót dobywał się mrożący krew w żyłach jęk, stłumiony jakby wydobywający się z głębi laboratorium. Tak nieludzki i żałosny że nawet generał skulił się w sobie i postąpił kilka kroków w tył. Potem kolejne uderzenie. Tak potężne że wygięło grube na dziesięć centymetrów drzwi. Generał z żołnierzem wskoczyli do Rysia i zaraz za nimi zamknęły się drzwi. Wszystkie pojazdy z kolumny wrzuciły wsteczny i zaczęły się wycofywać.
-Pierdoleni tchórze!
Sobieszczak wyraźnie się zdenerwował. Przykląkł na jedno kolano i zaczął starannie celować w drzwi. Jakby doszukiwał się, szpary czy szczeliny przez którą już teraz mógłby ustrzelić nieprzyjaciela. Kolejne uderzenie a zanik kolejne. Cóż to za siła. Jeszcze jedno i powstała dziura, wyrwa niezbyt wielkich rozmiarów. Było ciemno jednak jak by się przyjrzeć można by dostrzec jakiś ruch. Kolejne uderzenia poszerzyły otwór tak ze człowiek mógł by się przecisnąć. Otwór był mniej więcej okrągły o średnicy metra. Nikt jednak nie wystrzelił. Kolejnych uderzeń nie było. Znowu ten Zew z dna laboratorium, jakby jęk kogoś lub czegoś, niewyobrażalnie cierpiącego jednak zachowującego pełną świadomość. Pobudzał najgłębsze lęki i przywoływał potworne obrazy. Paraliżował i do pewnego stopnia zniewalał. Zew umilkł a w jego miejsce rozległ się zupełnie inny odgłos pobudzający zupełnie inny strach. Stukot, coraz wyraźniejszy i liczniejszy. W otworze poczęły się pojawiać znane im pająko podobne mutanty. Tym razem spodziewali się czegoś podobnego. Pająki wyłaziły jeden po drugim i były łatwym celem. Wystarczyła chwila a odgłosy wystrzałów przytłumiły choć całkowicie nie zagłuszyły jęku konających i wijących się w agonii bestii. Zabili może z tuzin. Wprawdzie kilka osób w pierwszej chwili się zawahało lecz nie miało to wpływu na całokształt. Potem kolejna cisza. Niespodziewanie z środka ktoś zaczął strzelać, Co najmniej trzy osoby wykorzystując mrok ostrzeliwały żołnierzy przez otwór. Trzy osoby zaraz padły martwe, inni zdążyli rzucić się w bok lub na ziemie i odczołgać. Jeden z stojących w miarę blisko a nieco z boku odbezpieczył granat i cisną nim do środka. Huk eksplozji był olbrzymi. Strzelcy z wewnątrz zamilkli. Tak przynajmniej wszystkim się wydawało. Z otworu wy rzucono kilka granatów odłamkowych. Niemal wszyscy zostali zranieni. Ostatni był granat dymny. Podczas gdy ranni zbierali się do kupy i szykowali się do ostatniego starcia a cali, w tym Jacek i Michał odsuwali się w tył coraz bardziej. W chmurze gęstego dymu pojawiła się jakaś wysoka humanoidalna postać. O co najmniej dwóch metrach. Widać było jedynie kontury. Postać była nadzwyczaj smukła. U jej stup pełzła cała zgraja pajęczaków zajmująca się właśnie rannymi żołnierzami którzy zostali w chmurze dymu. Jęki i wrzaski były okropne. Rozpoczęła się ostatnia próba obrony. Poszła reszta granatów i serie z karabinów. Pajęczaki wyłoniły się z za zasłony i ruszyły na ocalałych. Jacek i Michał w jednej chwili rzucili się do ucieczki pozostawiając resztę żołnierzy. Biegli lasem, nieomal szybowali nad krzakami i korzeniami dając długie szusy i nie oglądając się za siebie. Choć nie słyszeli odgłosów pogoni ciągle mieli w sercach zasiany lęk. Biegli i nie zatrzymywali się obawiając o życie. Każdy ułamek sekundy spowolnienia traktowali nieomal jak wyrok śmierci. Ten zew, zew z dna laboratorium. Tego nie da się zapomnieć, niemożna nad tym zapanować, to co ich ogarnęło to nie był zwykły strach, to było coś o wiele silniejszego.
Już spowolnili nieco, zmęczeni sprintem na dystansie niemal kilometra. Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy że jest w stanie tego dokonać. Tak biec. Teraz jednak płacili cenę. Co drugi krok potykali się. Byli skrajnie zmęczeni. Zdawało im się nawet że słyszą rozmowy i grę na gitarze. Przed oczami im ściemniało. Leżeli na ziemi straciwszy przytomność trzymając w dłoniach kurczowo pistolety. Ale co to? Co to za zapach ? pieczone mięso ?
-I co z nimi zrobimy? Żyją jeszcze?
-Mówiłem że czuję puls. Żyją.
-leżą jak martwi, jak się nie obudzą to ja ich targać nie będę, poco nam dodatkowy balast.
Rozmowa ciągnęła się dalej, jednak Jacek nie odróżniał już dźwięków. Zapach też stracił na wyraźności. Wszystko zaczęło się rozmywać i napo wrót nastała ciemność.



Planowałem Zakończyć to teraz ale wyszło trochę długie to będą dwie części.
Ostatnio edytowany przez Regot, 09 Gru 2008, 21:51, edytowano w sumie 1 raz
Awatar użytkownika
Regot
Stalker

Posty: 53
Dołączenie: 20 Gru 2007, 15:30
Ostatnio był: 01 Mar 2014, 01:10
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: --
Kozaki: 1

Re: Opowiadanie "Zwiadowca"

Postprzez Regot w 14 Paź 2008, 20:18

Pierwszy przytomność odzyskał Michał. Nie pierwszy raz ją tracił i wiedział jak należy się zachować. Z początku tylko leżał zbierając siły, po blisko pół godzinie gdy nieznajomy w ciemno zielonym płaszczu z kapturem i wojskowych spodniach zbliżył się Michał postanowił porozmawiać i zorientować się w sytuacji. Nie wiedział właściwie niczego, gdzie są, kim on jest i dlaczego im pomógł, a może czego chce za uratowanie życia. Nieraz spotykał takich łasych na pieniądze i fanty złodziei żerujących na cudzym nieszczęściu .
-Kim jesteś?- Zapytał ochrypłym głosem, ledwo można było zrozumieć co mówi.
-Zaczekaj, zaraz porozmawiamy-
Nieznajomy odpiją bukłak z wodą od pasa i pomógł podnieść się do pozycji siedzącej Michałowi. Następnie wręczył mu wodę i gdzieś odszedł. Michał mile zaskoczony przyjaznym gestem zaspokoił pragnienie, nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo potrzebuje teraz wody. Tym bardziej że siedzi w palącym słońcu południa a o zmienię miejsca raczej niema mowy. Gdy opróżnił połowę litrowego bukłaka nieznajomy powrócił z czterema metalowymi prętami w jednej ręce i zwiniętym kocem w drugiej. Zaraz zajął się robieniem prowizorycznego zadaszenia. Michał opróżniwszy bukłak całkowicie niemal zgrał się z Obcym gdyż ten akurat skończył i odebrał swoją własność. Michał nie oślepiany już przez słońce mógł sięgnąć wzorkiem dalej. Kilka na miotów na wielkiej polanie, i nosze w cieniu drzewa na skraju, obok nich dwie osoby w tym jedna ubrana na biało z jakąś teczką pochyla się nad leżącym na noszach. Druga osoba w dżinsach i czarnej koszuli, z karabinem w rękach jakby strażnik, choć już z stąd widać było że zbyt się nie przykłada, wodzi zamyślony wzrokiem dookoła i nieomal zapomina o całym bożym świecie. W centralnej części polany mnóstwo skrzyń i walizek. Nieco na lewo sos drewna, najpewniej na ognisko. Poza tym cała polana zdawała się być zabezpieczona przez naostrzone drewniane pale powbijane w ziemię tak by wbiegający na polanę przeciwnik nadział się. stąd nie widział ale spodziewał się też jakiegoś rowu z kolejną porcją naostrzonych pali. W sumie ciekawy sposób na niektóre mutanty. Sprawdziło by się to na przykład przeciw wilkom. Nieznajomy dobroczyńca powrócił z kolejną porcją wody, ale niósł za sobą też stołek. Wracał od strony stosu skrzyń, tam zapewne wszystko składują.
-Pij, i mów. Jak cie zwą, co tu robisz dokąd zmierzasz i przed czym uciekałeś.
-Może, ty zaczniesz. Kim jesteś i co tu robisz.- Jego głos był już wyraźniejszy choć nie taki jak normalny. Choć zdawało mu się że mówi normalnie tak naprawdę mówił dość cicho.
-Zwą mnie Leśniczym. Zajmuję się przeprowadzaniem ludzie z miejsca na miejsce, mam aktualne mapy i znam teren. Jak poczujecie się lepiej za drobną opłatą mogę was bezpiecznie odprowadzić w bezpieczne miejsce. Teraz woja kolej.
-Michał, ja i Jacek zmierzamy do najbliższego miasta.
-Dobrze że mówisz cicho. Reszta tutejszych to banici wygnani z Miat, lepiej nie wspominaj pryz nich o Kotowskim i wszystkim co z nim związane. Mogę was tam zaprowadzić.
-Nie mamy wiele?
-spokojnie, oddacie mi swoje pistolet gdy dojdziemy na miejsca przy następnym spotkaniu może jakoś będziecie mogli mi się odwdzięczyć.- Uśmiechną się szeroko- Tym czasem jednak wypoczywaj, twój kolega przed chwilą odzyskał przytomność, muszę się nim zająć.
Michał niecierpliwił się, chciał ruszać czym prędzej. Po godzinie już był niemal w pełni sił. Wstał i skierował się w stronę Jacka. Ten też czuł się już nie najgorzej. Usiedli i porozmawiali chwilę, z jednej strony szkoda im było ludzi których zostawili, wprawdzie i tak nie mogli nic na to poradzić. Michał łatwiej pogodził się z faktami, widział o wiele więcej śmierci i cierpienia niż Jacek. Mimo to rozumiał go, sam stosunkowo niedawno bo trzy lata temu wstąpił do oddziałów zewnętrznych. Pierwsze dalekie wyprawy też nim wstrząsnęły ale świat to świetna szkoła życia a on jest pilnym uczniem. Szybko poją mechanizmy jakimi rządzi się nowy świat, jest o wiele bardziej brutalny i krwawy, miejsca w nim niema na słabych i tchórzliwych. Gdy tak rozmawiali dołączył do nich leśniczy. Pojawił się z nikąd trzymając w jednej ręce butelkę jakiejś wódki a w drugiej pistolet maszynowy, Michał rozpoznał go natychmiast, P-90 był wykorzystywany dość często przez elitarne oddziały Kotowskiego, tak zwane ?Duchy?. Michał nie krył zdziwienia, ale nie odważył się spytać skąd leśniczy go ma.
-I jak? Lepiej się czujecie? Jak ruszymy teraz dotrzemy przed zmierzchem.
-No, to ruszajmy.
Michał podniósł się i rozejrzał. Trzy osoby kręciły się przy skrzyniach, otwierały i kolejno sprawdzały każde pudło. Prawdopodobnie niedawno dopiero weszli w ich posiadanie. Wszyscy byli uzbrojeni w uzi i mp5. Michał zachodził w głowę skąd mają taki sprzęt. Może to jacyś zbóje? Napadli na jakiś transport, chociaż nie. Nie wyglądają na takich, poza tym poco by ich wtedy ratowali? Jak by nie było czas ruszać. Leśnik szedł przodem a Jacek i Michał zanim. Czuli się bezpieczni, leśnik zdawał sie być doświadczonym człowiekiem i widać że wie co robi. Jacek już właściwie nie miał gdzie wracać bo wszyscy z jego obozu zostali już przeniesieni, Michał postanowił zaoferować Jackowi robotę w mieście.
-Wiesz, nie mogą cie wziąć od tak do oddziałów zewnętrznych ale? jak byś poszedł na ochotnika do strażników to już za rok byś miał szanse.
-Jakich strażników?
-Pilnowałbyś barykad miejskich, to względnie spokojne zajęcie bo mutanty trzymają się z dala od naszych osad, pyzatym miał byś dostęp do dobrego sprzętu.
-Brzmi ciekawie, zastanowię się.
-Nie zastanawiaj się zasługo bo jeszcze wsadzą cie do jakieś fabryki i koniec, zgnijesz za murami. Ochotnicy to już właściwie jedyna droga do wojska, i to tylko jak ktoś się za Toba wstawi a mój przełożony ma sporo do powiedzenia w tej kwestii, przedstawię cie z dobrej strony i idziesz na strażnika.
-Rozumiem, a mógł byś mi jeszcze trochę opowiedzieć o mieście i tym jak to wszystko jest tam zorganizowane ?
-Z chęcią ale to jak już dojdziemy, co ja ci będę opowiadał jak zaraz zobaczysz wszystko na własne oczy.
Rozmowa zachodziła na różne tematy, gdy wspominali mutanty jakie spotkali przez chwilę do rozmowy wtrącił się leśnik. Znał się na rzeczy, dał im kilka rad w tym gdzie najlepiej celować i jak z różnymi poczwarami postępować. Przez rozmowę możliwe że i przewodnik nieco się rozkojarzył jednak na szczęście nie było żadnego zagrożenia. Rozmowa szła w najlepszy gdy Leśnik się zatrzymał i gestem ręki nakazał to Jackowi i Michałowi. Wystraszyli się że coś złego się dzieje więc dobyli broń.
-No, to koniec. Oddawajcie spluwy, wejście do obozu jest jakieś sto metrów dalej.
Leśnik ich uspokoił, oddali posłusznie broń i pożegnali się. Po chwili wyszli z lasu i stanęli przed wałem miejskim. Sterta gruzów nadziana była naostrzonymi prętami i pięła się dość stromo w górę, tam już worki z piaskiem przechadzający się za ich osłoną strażnicy. Jeden z nich dostrzegł Michała i stojącego zanim Jacka.
-Wiecie jak dojść do bramy?
-Nie-Odparł Jacek
-To kawałek w tamtą stronę, udajcie się tam natychmiast.- Żołnierz wskazał ręką w prawo.
Leśniczy nie doprowadził ich w prawdzie pod sama bramę ale i tak niedaleko. Doszli tam dość szybko. Wielka żelazna blacha zagradzała przejście. Brama zdawała się wychodzić z sterty gruzu. Gdy tylko podeszli coś zazgrzytało. Blacha poczęła powoli się przesuwać i wchodzić w wał. Odsunęła się na tyle by zrobić metr przerwy między włazem a wałem. Podeszli do otworu gdzie czekał już na nich jakiś mężczyzna. Michał uprzedził jego zapytanie szybko wyciągając z kieszeni jakąś kartę, podobną do dowodu osobistego. Wartownik zobaczywszy ją bez słowa wpuścił Michała z Jackiem do środka.

KONIEC
Awatar użytkownika
Regot
Stalker

Posty: 53
Dołączenie: 20 Gru 2007, 15:30
Ostatnio był: 01 Mar 2014, 01:10
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: --
Kozaki: 1

Poprzednia

Powróć do Zero z Zony

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 14 gości