tekst zamieszczony także na:
www.tibia.org.pl ;
www.inkaustus.plProlog...Rok 2013, zniszczona przez wojnę Polska.
Dookoła zniszczone budynki, ciemność.
Tej nocy śniegu napadało bardzo dużo, ba, nawet nadal jego płatki spadały z nieba.
Gdzieś w oddali, w oknie płonie ognisko.
Dookoła niego siedzą ludzie, o czymś rozmawiają.
Jeden z nich trzyma w ręku pistolet, jest zdenerwowany.
Macha nim na wszystkie strony, najwyraźniej coś krzyczy.
Ustawił większe zbliżenie w lunecie, przyjął wygodniejszą pozycję i wycelował prosto w głowę przeciwnika. Na oko zmierzył odległość i wziął poprawkę, czekał tylko, aż jego cel stanie w bezruchu. Mijały minuty, ofiara nadal kręciła się nerwowo coś krzycząc. Był to dobrze zbudowany mężczyzna, na twarzy miał arafatkę w kratę. Ubrany był w mundur w kamuflaży zimowym. Na jego piersi dostrzegł flagę rosyjską, oraz kilka medali.
Obserwował jego ruchy – nagle stanął w miejscu, powoli i dokładnie schował pistolet do kabury. Padł stłumiony strzał, sekundę później słychać było dźwięk rozbijanego szkła. Spojrzał jeszcze raz przez lunetę, Rosjanin leżał martwy na drewnianej podłodze budynku. Snajper powoli zaczął wycofywać się zsypując śnieg zalegający za nim na parter budynku. Usłyszał wycie syreny gdzieś przed nim, jednakże nadal spokojnie poruszał się do tyłu.
Po woli wstał, zobaczył, że drabina opierająca się wcześniej o ścianę chaty teraz leży na ziemi.
„No nic, trzeba będzie skakać... byleby ostrożnie” – pomyślał i tak też zrobił.
Chwycił się jakiegoś metalowego pręta i opuścił się wzdłuż ściany. Spadł ostatnie pół metra
i skulony ruszył dalej. Dostrzegł trzech żołnierzy patrolujących teren w poszukiwaniu zabójcy. Padł na ziemię i zamarł w bezruchu. Pozwolił przeciwnikom przejść dalej, miał tylko zlikwidować swoją ofiarę i wyjść z wioski „na paluszkach”. Z wolna kontynuował wycieczkę, tym razem czołgając się. Wokół niego świecono latarkami, byleby znaleźć zabójcę Rosjanina.
Spojrzał przed siebie, na posterunku przy szlabanie dwóch wojaków piło herbatę, pociągnął za zawieszenie swojej broni tak, że znalazła się ona teraz na jego boku i przygotował się do strzału. Bez nerwów wymierzył w głowę pierwszego i strzelił a ten martwy uderzył głową o ścianę i padł na glebę. Po chwili zastrzelony został następny.
Zadowolony z dwóch celnych strzałów podniósł się i szybkim krokiem (nadal będąc skulonym) zmierzał do szlabanu – niestety mocno oświetlonego. Na jego szczęście po lewej stronie była zardzewiała siatka. Podszedł do niej, wyciągnął nóż i zaczął próbować zniszczyć ją. Jego plan nie powiódł się a wspinaczka po siatce mogłaby się źle skończyć bo lekki nie był. Postanowił szybko przebiec koło posterunku, martwych już strażników. Gdy już znajdował się przy chacie pomyślał „teraz albo nigdy” i puścił się biegiem wzdłuż oświetlanej uliczki a następnie po przebiegnięciu kilku metrów skręcił w lewą stronę, w krzaki. Nieświadomy skradał się obok drogi gdy usłyszał warkot silnika. Na miejsce zmierzał transporter opancerzony z posiłkami dla obozu żołnierzy spodziewających się lada chwila ataku. Uskoczył jeszcze bardziej na bok i położył się. W cieniu drzew spokojnie przeczołgał się do lasu gdzie zameldował.
-Baza, tu Żmija, misja zakończona sukcesem, cel wyeliminowany. Powtarzam, cel wyeliminowany...