Od jakiegoś czasu myślałem nad opowiadaniem w klimatach Stalkera. Zacząłem coś pisać już kilka miesięcy temu, ale porzuciłem ten pomysł. Wczoraj, gdy ponownie zainstalowałem "Cień Czarnobyla" wena wróciła i udało mi się napisać pierwszy rozdział.
Nie jestem pewien, jak długa będzie ta praca, bo sam nie znam jeszcze zakończenia (mam opracowane tylko kilka ważniejszych wątków fabuły).
Tytuł jest po angielsku, bo pasuje mi do pseudonimu głównego bohatera i po prostu lepiej brzmi
Akcja opowiadania odbywa się mniej więcej w tym samym czasie, co wydarzenia z "Cienia Czarnobyla".
Okay, to tyle wstępu, zapraszam do lektury
"Rip 'em All"
Rozdział I Wschodnia część Europy spływała krwią w 2012 roku. Szychy przestępczego światka Rosji, Ukrainy i kilku innych krajów były brutalnie wymordowywane. W gazetach huczało od wiadomości na temat postaci, która dopuściła się wszystkich tych czynów. Postaci, która szybko dorobiła się pseudonimu „Rozpruwacza”. Każdy, kto był przynajmniej powierzchownie zaznajomiony ze sprawą zdawał sobie sprawę z tego, że Rozpruwacz jest psychopatą, jakich naprawdę niewielu jest na świecie. Scenariusz każdego z morderstw był bowiem identyczny: mężczyzna najpierw wymordowywał wszystkich ochroniarzy swojego celu, a następnie odrąbywał ofierze dłonie, ucinał uszy i wydłubywał oczy. Zdarzyło się kiedyś, że powiesił głowę swojego celu na drzwiach wejściowych jej luksusowej willi. Świat, krótko mówiąc, drżał przed Rozpruwaczem, do schwytania którego zorganizowano oddział najlepszych rosyjskich agentów. W przestępczym światku wschodniej Europy nagrody za jego głowę sięgały kilkunastu milionów. On był jednak ostrożny, potrafił utrzymać nerwy na wodzy i wywieść w pole każdego, kto był blisko poznania jego właściwej profesji.
Jeśli jednak życie przez dłuższy czas układa się idealnie, coś prędzej czy później musi się zepsuć. Tak było również w przypadku Rozpruwacza, który został schwytany przez milicję w Kijowie, gdy próbował siłą odebrać należną mu zapłatę od jednego z bardziej wpływowych gangsterów. Z jego dokumentów wynikało, że nazywał się Wiktor Aristow, miał trzydzieści dwa lata i urodził się w małej miejscowości pod Moskwą. Schwytanie przestępcy tego formatu było ogromnym sukcesem milicji ukraińskiej, która szykowała się do ogłoszenia światu tej wiadomości. Legenda moskiewskiego mordercy miała wkrótce odejść w zapomnienie.
Wiktor powoli otworzył oczy i potrząsnął głową, by odegnać oszołomienie. Siedział na ławce, kilka metrów od ogromnych, dębowych drzwi będących wejściem do budynku, w którym się znajdował. Do komisariatu milicji w Kijowie. Tuż obok niego znajdowało się dwóch barczystych milicjantów i jeden młody posterunkowy, który w tempie karabinu maszynowego wykrzykiwał kolejne obelgi w stronę Rozpruwacza. Do Aristowa nie docierały jego słowa. Na tym wielkim korytarzu był obecny jedynie ciałem, w myślach ciągle wracał do willi Oscara Repnina pod Kijowem. Było to miejsce, w którym został schwytany. Okoliczności jego schwytania były dla niego żenujące. Po prostu uruchomił alarm, który zaalarmował milicjantów w okolicy. Pięć minut później, gdy opuszczał willę Repnina, przy drzwiach wejściowych stało przynajmniej piętnastu uzbrojonych ludzi. Nie próbował walczyć, bo nie miał najmniejszych szans. To nie tak, że bał się śmierci. Po prostu uznał, że większe szanse na ucieczkę może mieć już po schwytaniu.
W końcu powrócił już do rzeczywistości. Chłopak nadal wykrzykiwał w stronę Aristowa wszystkie obelgi, jakie tylko przyszły mu na myśl. Wiktor uznał, że musi utrzymać nerwy na wodzy, bo czuł, że zastrzelenie go nie będzie żadnym problemem dla zebranej przy nim trójki. W końcu kto mógłby po nim płakać i domagać się później sprawiedliwości w związku z jego śmiercią? Chęć uderzenia milicjanta w twarz mimo wszystko zaczęła z niego kipić. Spojrzał na chłopaka i splunął mu na twarz.
- Ty sukinsynu… - wysapał posterunkowy, otarł twarz z śliny i spojrzał porozumiewawczo na towarzyszy.
Jeden z nich złapał Aristowa za barki i podniósł go. Drugi milicjant zaczął okładać Wiktora pałką po brzuchu. Schwytany morderca szarpał się i próbował kopniakami odpędzić napastników, ale niedźwiedzi uścisk potężnego milicjanta coraz bardziej go osłabiał. Do katowania Rozpruwacza dołączył też młody chłopak, który co chwilę uderzał Aristowa pięścią po twarzy.
Ogromne drzwi prowadzące do wnętrza komisariatu stanęły otworem. Promienie światła słonecznego oślepiły Wiktora, ale już po kilku chwilach był w stanie przyjrzeć się sylwetce ogromnego mężczyzny, który wszedł właśnie do pomieszczenia. Nieznajomy był ubrany w czarny garnitur i okulary przeciwsłoneczne. Wydawał się być naprawdę potężny. Zaczesał dłonią do tyłu swoje długie, brązowe włosy, spojrzał z zażenowaniem na całą scenę i powiedział:
- Leonid Bakatin, FSB – Rosjanin zauważył krew na łuku brwiowym Rozpruwacza i splunął z odrazą na podłogę – Nieważne kim on jest, mieliście go nie ruszać.
Leonid podszedł do Aristowa, wyrwał go z uścisku milicjanta i popchnął lekko w kierunku drzwi, w których pojawiła się właśnie dwójka ludzi w identycznych garniturach. Ci pochwycili go i spojrzeli wyczekująco na Bakatina.
Posterunkowy, który w bezruchu wpatrywał się w trójkę agentów w końcu oprzytomniał i wymamrotał:
- Nikt nam nie mówił, że przyjedziecie… Za dwadzieścia minut mieliśmy go odwieźć do więzienia w…
- Stul się, gówniarzu, i zawołaj komendanta.
Chłopak ukłonił się lekko i ruszył w pośpiechu korytarzem. Bakatin spojrzał na złoty zegarek, by po chwili przenieść wzrok na Rozpruwacza. Jego beznamiętne spojrzenie z jakiegoś powodu mroziło Wiktorowi krew w żyłach. Zdarzyło mu się zabić wielu drani, którzy mieli na koncie nie mniej morderstw od niego, ale żaden z nich nie budził w nim takiego uczucia. Po raz pierwszy od kilku lat naprawdę się kogoś przestraszył.
- Jak tam, Wiktor? – zapytał, wkładając papierosa do ust.
Rozpruwacz potrzebował dłuższej chwili na przemyślenie tego, co powinien odpowiedzieć. W końcu postanowił odpowiedzieć pytaniem na pytanie, mimo że w gruncie rzeczy dobrze znał odpowiedź.
- To ty ścigałeś mnie po całej Rosji, tak?
Bakatin zapalił papierosa i wydmuchał dym na twarz Aristowa.
- Bystry jesteś – widząc, że Wiktor lekko się uśmiechnął, Leonid spochmurniał i powiedział szorstko: - Rosja wydała na ciebie wyrok. Zginiesz, Rozpruwaczu, zginiesz.
Z twarzy Aristowa natychmiast zniknął uśmiech, który został zastąpiony typowo beznamiętnym wyrazem. Wiktor nie bał się śmierci, nawet teraz, gdy dzieliło go od niej tylko kilka godzin. Śmierć to w końcu coś naturalnego, nieważne kiedy miałaby nadejść. Ale on chciałby jeszcze sobie pożyć. Miał bowiem całą masę powodów.
Jego rozmyślania przerwało nadejście komendanta. Bakatin leniwie obrócił się w stronę niskiego, wąsatego mężczyzny, wyjął z marynarki jakiś świstek i rzucił go pod nogi milicjanta.
- Zabieramy go – mruknął Leonid, obrócił się na pięcie i wyszedł, razem z agentami i skutym kajdankami Aristowem.
Wiktor, po raz pierwszy od trzydziestu sześciu godzin zobaczył słońce i szczerze ucieszył się z tego powodu. Gwiazda ta zawsze przypominała mu czasy, gdy rzucał swoją profesję i wyjeżdżał na dwa tygodnie nad morze z jakąś dziwką przy boku. Wylegiwał się na leżaku ogrzewany promieniami słońca, a potem wracał i na nowo brudził sobie ręce.
Dwóch agentów wepchnęło go przez tylne drzwi do czarnego vana i usadziło na ławeczce. Zamknęli drzwi, więc Leonid znajdował się pewnie w szoferce. Żaden z agentów FSB nie odzywał się, więc Wiktor mógł ponownie zanurzyć się w morze swoich myśli.
Nadal nie dowierzał do końca, że został schwytany. Po raz kolejny wygrała z nim jego pazerność i nieustanna chęć zysku. Co robił w willi Repnina? To proste – „Piącha” nie zapłacił za cholernie dobrze wykonaną robotę. Trzy miliony rubli to zbyt dużo, by można było puścić to w niepamięć.
Teraz zamiast trzech milionów może dostać trzy kulki w głowę. Może udałoby mu się wynegocjować chociaż dożywocie? Nie zamierzał jednak wsypać żadnego ze swoich klientów. Poza Repninem. On zasługiwał na odpowiednią karę. Żałował, że nie mógł osobiście dokonać zemsty.
Zależało mu na pieniądzach, bo miał zamiar zrobić sobie kolejną przerwę. Tym razem zamierzał spędzić swoje wakacje w Moskwie i odwiedzić dziwkę, której prawdopodobnie zrobił dziecko. Bo fajnie byłoby mieć syna. Kupić dom gdzieś na przedmieściach i żyć tak, jak życie wygląda w amerykańskich serialach. Ale to wszystko zostało przekreślone.
Wiktor szczególnie się tym nie przejął. Nie potrafił zrozumieć dlaczego ból, łzy i śmierć nie napawały go przerażeniem. On chyba po prostu miał to wypisane w genach. Matka, Irina, była jedną z luksusowych prostytutek, którą ojciec, pijak, wyciągnął w najgorsze dzielnice jego rodzinnego miasta. Uśmiechnął się na myśl o tym słowie. Ojciec... Tak, to raczej po nim zdobył tą umiejętność ignorowania ludzkich krzywd. Niestety nie miał już szans, żeby mu za to podziękować. Siergiej zmarł ugodzony nożem w barze. Parę minut wcześniej przy pomocy "tulipana" ciężko ranił dwóch ludzi, a trzeciemu wydłubał oko w przypływie furii po przegranej w jakąś karcianą grę.
Jego rozmyślania przerwały słowa Bakatina, które ten wypowiedział sam do siebie, przeczesując sobie włosy.
- Obyś usmażył się w piekle, draniu.
Głośny huk wyrwał wszystkich z osłupienia. Vanem solidnie potrząsnęło, a kierowca wyraźnie stracił panowanie nad pojazdem. Wóz uderzył o słup. Aristow, który upadł na podłogę rozbijając sobie łuk brwiowy, usłyszał pisk opon i serię z karabinu maszynowego. Odruchowo obrócił się w lewo – właśnie stamtąd słychać było strzały. Kierowca i Bakatin byli martwi, a dwójka agentów znajdujących się przy nim właśnie wymierzała ukryte pod marynarkami bronie w stronę drzwi. Scorpion i Big Ben były gotowe rozerwać na strzępy każdego, kto spróbuje je otworzyć.
Sprawcy całego zamieszania ostrzelali tylne drzwi vana. Jeden z agentów oberwał w ucho, którego fragment spadł Aristowowi na zakrwawioną twarz. W końcu ktoś otworzył drzwi, a posiadacz Scorpiona otworzył ogień, rozstrzeliwując tym samym jednego z napastników – wysokiego, łysego zbira w czarnej kurtce. Wyładował w niego cały magazynek, a w momencie gdy przeładowywał pojawił się drugi napastnik, który nafaszerował agenta ołowiem przy pomocy kałasznikowa. Drugi funkcjonariusz, dotychczas wpatrzony w swoje ucho, celował właśnie w bandytę, jednakże nim zdążył wystrzelić, padł martwy na ziemię po strzale między oczy. Napastnik wbiegł do vana, wyciągnął Aristowa na zewnątrz i uderzył go kolbą w tył głowy. Rozpruwacz od razu stracił przytomność.
Wiktor ocknął się i natychmiast poderwał się z pozycji leżącej. Rozejrzał się gorączkowo po pomieszczeniu, które przypominało barak, bowiem znajdowało się w nim około dziesięciu piętrowych łóżek. On leżał na tym znajdującym się najbliżej drzwi, przykuty kajdankami do metalowej poręczy. Zauważył, że z więziennych ciuchów ktoś przebrał go w czarne bojówki, buty wojskowe i grubą kurtkę. Przejechał dłonią po głowie i zdał sobie sprawę z tego, że został ogolony na łyso.
Nie zauważył siedzącego po drugiej stronie pomieszczenia jegomościa, który, gdy Wiktor w końcu się obudził, poderwał się z krzesła i podszedł do okna. Odgłos wolno stawianych kroków przykuł uwagę Rozpruwacza, który zauważywszy w końcu tą postać, zamarł. Kilka metrów od niego stała przyczyna jego ostatnich niepowodzeń – Oscar „Piącha” Repnin. Ukraiński gangster był ubrany w białą marynarkę i czarne spodnie, kołnierz czerwonej koszuli częściowo zasłaniał jego ogromną bliznę na szyi. Oscar uśmiechnął się i powiedział, cały czas wpatrując się w przestrzeń za oknem:
- Pobudeczka, bekon i jajeczka.
Wiktor był pewien, że wkrótce zginie, więc nie zamierzał błagać o litość.
- Pieprz się, ty stary obciągaczu.
Repnin odsunął się od okna i podszedł bliżej Aristowa. Usiadł na łóżku znajdującym się tuż obok Rozpruwacza.
- Pożartujemy sobie w innym terminie. Gdzie są pieniądze?
- Dobrze wiesz, że psy je zabrały przy moim aresztowaniu – Aristow nie krył zdziwienia, ale już po chwili na jego twarz wrócił ten sam, beznamiętny wyraz.
- Tak, wiem, to było w zasadzie pytanie retoryczne. Jak zamierzasz spłacić swój dług?
- Ta rozmowa już mnie trochę męczy. Strzelaj, bo chyba nie sądzisz, że od takiej gadki z dupy wyskoczą mi nagle trzy miliony?
- Chciałbym cię zabić, Wiktorze. Ale twoja śmierć nie przywróci mi straconych pieniędzy. Spłacisz dług, czy tego chcesz, czy nie.
Aristow, człowiek z natury podejrzliwy, przeszył Piąchę wzrokiem, parsknął śmiechem i zapytał krótko:
- Jak?
Oscar wyjął z kieszeni kluczyk i zdjął Aristowowi kajdanki, po czym wskazał gestem na okno. Wiktor podźwignął się z łóżka i powoli do niego podszedł. Zauważył kilku ludzi w wojskowych ubraniach, wieżyczkę strażniczą i worki z piaskiem. Znajdowali się chyba na jakimś posterunku granicznym.
- Gdzie my, ku*wa, jesteśmy?! – huknął, nie odrywając wzroku od krajobrazu za oknem.
- Jesteśmy w Zonie, przyjacielu. To tutaj będziesz spłacał swoje długi.
- Pieprz się.
Oscar wzruszył ramionami i, ignorując kompletnie wypowiedź Aristowa, mówił spokojnie:
- Widzisz chłopie, to jedyne miejsce na całym świecie, z którego nie uda ci się uciec. Jeśli podejdziesz do tego posterunku na odległość pięćdziesięciu metrów, żołnierze będą strzelać bez ostrzeżenia.
- A jeśli odmówię?
- Obudzisz się nieprzytomny na wysypisku pełnym radioaktywnych odpadów. Zresztą, pobyt w Zonie to prawie jak wakacje, na pewno nie będziesz miał powodów do narzekań.
Wiktor oparł się o okno i przyłożył głowę do szyby. Oscar nie pozostawił mu wyboru. Nie mógł nawet zażyczyć sobie śmierci, tak czy tak wyślą go na to zadupie. Mógł zatem postarać się tylko o to, by jego pobyt w Zonie był jak najkrótszy i w miarę możliwości bezbolesny.
- Co mam tam zrobić? – zapytał, drapiąc się po brodzie.
- Na razie musisz tylko dostać się do baru „100 Radów” w Rostoku. Pogadasz tam z barmanem, który przekaże ci dalsze instrukcje.
Oscar podszedł do drzwi i otworzył je. Do pomieszczenia wszedł jeden z podwładnych Repnina, ze Scorpionem w prawej ręce i plecakiem w lewej.
- Tu masz wszystkie potrzebne rzeczy – powiedział. – Amunicja, bandaże, trochę żarcia i wódki. I pięćset rubli.
Rzucił plecak w stronę Rozpruwacza, który podniósł go i założył. Gangster wyjął z kurtki jakieś elektroniczne ustrojstwo.
- To twoje PDA – wyjaśnił Ukrainiec. – Pokazuje twoją pozycję w Zonie, zawiera trochę informacji o niebezpieczeństwach na tym terenie… Ma też ranking wszystkich stalkerów. Gratulacje, póki co jesteś na miejscu siedemset pięćdziesiątym czwartym.
- Stalkerów?
Do rozmowy wtrącił się Piącha:
- Teraz również ty nim jesteś. Stalkerzy to kompletne poje*y, które szukają w Zonie… Artefaktów, czyli takich świecących, radioaktywnych… Dobra, nie wiem do końca co to jest, ale wiem, że każdy taki kamyk jest cholernie dużo wart.
- Mogę już iść?
Gangster Repnina wskazał na drzwi. Aristow wyszedł przez nie na zewnątrz. Dlaczego wojsko zrobiło tu taki punkt graniczny? Nie mogli po prostu zmobilizować parę tysięcy żołnierzy i zabić tych wszystkich stalkerów? Dla Wiktora była to niezła zagadka. Gangster przeprowadził Aristowa przez „granicę” i ruszył z nim wzdłuż drogi.
- Musisz uważać na anomalie – zaczął wyjaśniać Ukrainiec. – Nie potrafię ci wyjaśnić, czym one są, wiem tylko, że są zabójcze. Założę się, że szybko tu jakąś spotkasz. Musisz ich unikać. Paradoks polega na tym, że to właśnie w nich tworzą się artefakty.
- Dlaczego mi to wszystko tłumaczysz?
Gangster wyjął z kurtki kopertę i podał ją Aristowowi.
- Odnajdziesz w Rostoku Saszę „Drwala” i dasz mu tą kopertę. W zamian zrobię wszystko, żebyś przeżył pobyt tutaj i bezpiecznie wrócił do Rosji – gangster westchnął i zatrzymał się. – Powodzenia. Powinieneś zatrzymać się w wiosce jakieś dwieście metrów dalej – tam zbierają się „koty”, czyli początkujący stalkerzy. Aha, i weź to.
Wiktor odwrócił się i spojrzał na Ukraińca, który podał mu Marthę. Rozpruwacz używał już tego pistoletu i cenił go ze względu na funkcjonalność i pojemny magazynek. Uśmiechnął się szeroko do swojego przewodnika, upewnił się, czy pistolet jest załadowany i bez zastanowienia strzelił gangsterowi w głowę. Ciało Ukraińca zwaliło się bezwładnie na ziemię, a Wiktor pobiegł drogą w kierunku Kordonu.
__________________________________________________________________________
Zachęcam do komentowania i konstruktywnej krytyki