B.A.N.I.T.A.

Kontynuowane na bieżąco.

Moderator: Realkriss

Re: B.A.N.I.T.A.

Postprzez Piłat w 14 Lip 2015, 21:05

Pragnę zaprezentować Wam jeden z moich najcenniejszych tekstów. Fragment ten jest dla mnie bardzo ważny, jest bardzo osobisty - niemal intymny. Jest również nieoficjalnym wstępem do pozostałych moich powieści. Zapraszam wszystkich do lektury.

SZACHISTA
:

"Gubi sam siebie ten, kto drugiego czyni potężnym, gdyż tworzy się tę potęgę zręcznością lub siłą, a jedno i drugie budzi nieufność u tego, który stał się potężnym."
~ N. Machiavelli

Zimna, wilgotna podłoga koiła przyjemnym chłodem zbolałe mięśnie. Zdawała się być nierozłączną przyjaciółką, rozumiejącą, pocieszającą i cierpliwie wysłuchującą jęków i krzyków nieopisanego bólu. Przytulił do niej twarz, tak zmasakrowaną, że bardziej kawał mięsa przypominała, ochłap dla psa, lub ścierwo rozszarpanego zwierza. Krew napłynęła do ust, oczy ukryły się za sińcami i opuchlizną. Rozchylił spękane wargi i wnet skrzywił się w konwulsji, kiedy cuchnące powietrze wypełniło jego płuca splecione połamanymi żebrami. Jęknął przeciągle, ociężale przewrócił się na plecy. Zachłysnął się krwią i kaszląc przeraźliwie powrócił do bezpieczniejszej pozycji na boku. Splunął siarczyście. Cieszył się w duszy, że jeszcze kilka zębów pozostało na miejscu. Zbolały uśmiech pojawił się na zmasakrowanej twarzy. Wziął głęboki oddech ignorując wewnętrzny ból i wyciągnął się na ziemi jak tylko mógł i na ile węzy mu na to pozwalały. Już prawie zapomniał o spętanych nadgarstkach i kostkach, które boleśnie o sobie przypomniały w postaci głębokich i ropiejących otarć. "Powinność" robiła mocne i ciasne węzły. Parciana linka swym chropowatym i kosmatym splotem działała niczym brzeszczot z każdym ruchem wgryzając się w ciało głębiej, i głębiej…

Starał się jak mógł; wykrzywiał się, stękał, wył, ale dłonie kompletnie odmówiły posłuszeństwa. Jeszcze trochę wysiłku, zmiana pozycji i druga próba. Żyły wyszły na stłuczonym czole, otwarte rany trysnęły krwią, krzykiem dopomógł sobie, jednak palce u dłoni zdawały się być martwe. Chwila przerwy. Serce galopowało w zbolałej piersi, mięśnie drżały, zaciągały skurczem, ale umysł wydawał się wciąż jasny i trzeźwy. Otworzył jedno oko starając się dostrzec cokolwiek przez rozmyte obrazy, ale nic oprócz ponurych ścian go nie otaczało.
Lecz niebawem, w jednej chwili tuż przed jego twarzą, jakby spod ziemi, wyrósł czarny demon, który zgromił zimnym spojrzeniem leżącego, ciskając w jego kierunku drwiną i pogardą. A on odwdzięczył mu się tym samym i mierzyli się tak nawzajem stalowymi spojrzeniami, jakby jeden drugiego chciał złamać i zawstydzić. Uśmiechnął się pod złamanym nosem, błysnął zielonym okiem i rzucił wyzwanie upiorowi, który w jednej chwili zamarł w bezruchu, zastygł w przerażeniu i osłupiał z niedowierzania, że człowiek spętany jak świnia, leżący w kałuży krwi i rzygowin, zbity i połamany jak pies, nie tracił w obliczu śmierci odwagi i zdrowej ułańskiej fantazji. Z szelmowskim uśmiechem zapraszał do walki z taką pewnością siebie, że nawet istoty nieczyste zwątpiły we własne siły i szanse.

Otworzył drugie oko, ostrość widzenia wróciła i wnet czarny demon i istoty nieczyste, w stalowe drzwi wbite w ścianę się zmieniły. Prychnął pod nosem uznając to za tchórzostwo i podjął kolejną próbę walki z własnym ciałem. Drgnął na betonie, napiął mięśnie które jeszcze posłuszeństwa nie odmówiły i skierował wszystkie swoje siły, całą moc swą i myśli w stronę koniuszków palców dłoni. Żyły wyszły mu na karku, twarz wykrzywiła się w bólu, ryknął niczym ranny lew i pod naporem determinacji zmusił swoje dłonie do posłuszeństwa. Drgnął palec, potem drugi i trzeci. Gruchnęły kości, dłonie ścisnęły się w pięści, ścięgna nabrały mocy, żyły krew pompować zaczęły. Nieopisaną ulgę na sercu poczuł, móc znów władać dłońmi. Z każdą chwilą w ramionach coraz więcej sił wracało, a wybity bark na miejsce wskoczył. Ponownie stęknął z bólu i pod przypływem adrenaliny, ostatnim wysiłkiem na plecy się przewrócił. Chwytał powietrze do otwartej paszczy, jak ryba wyciągnięta z wody; świszcząc przez złamany nos. Przymknął ciężkie powieki i wnet przed jego oczami niczym zjawy, pojawiały się kolorowe obłoki i kształty, które jak duchy wirowały nad głową i w głowie jakby zapraszając do dzikiego tańca, upijając błogim spokojem i niepamięcią. Ale w piersi coś kołatało i zachować spokoju nie pozwalało. Wiło się w nim jak robak kąsając po sercu i żebrach, ale jakby brakowało mu sił aby wydostać się z klatki ze stalowych nerwów. Duchy szeptać zaczęły jego imię; imiona które znał, ale twarzy tych osób były niejasne, zamazane, jakby w tafli wody utopione. I tym razem podjął walkę; nie zamierzał się poddać. Ospale otworzył ślepia, duchy uciekły w popłochu urywając się w czarnych, tłustych plamach na suficie. Kolejna bitwa wygrana. Jednak wiktoria długo nie trwała, gdyż jego własne ciało rzuciło mu kolejne wyzwanie. Nogi bezczynnie wisiały jak szmaty; wiotkie, giętkie, bezużyteczne. Wpatrywał się tak w koniuszki palców u stóp przez dłuższą chwilę, nie do końca rozumiejąc co się z nim dzieję. Zupełnie jakby nie należały do niego. Nie czuł niczego. Napiął zbolałą, spuchniętą i poszarpaną twarz, wykrzywiając ją w tak demoniczny wyraz, że gdyby nogi miały oczy, to z całą pewnością zaczęłyby uciekać z przerażenia. Wbił w dużego palucha przeszywające ostrze szklanego spojrzenia; białka zalały się krwią. Syknął przez zęby, dopomógł wrzaskiem, twarz zalała się purpurą, jednak mimo usilnych starań stopy nawet nie drgnęły. Kilka głębokich wdechów. Nawet dotkliwy ból w klatce piersiowej przestał być już tak uciążliwy. Nie spieszył się. Miał dużo czasu. Przymknął oczy i natychmiast pod zamkniętymi powiekami ukazały się obrazy z przeszłości. Przerażające bestie, ludzie, karabiny, śmigłowce. Bezkresne równiny, opuszczone miasta, rozszarpana ciała, wijące się ciała, nagie martwe ciała... W głowie dźwięczały mu okrzyki i wiwaty, przeplatane z przerażającymi wrzaskami, ryczeniem i kwikiem zwierząt. Wszystko zdawało się wracać. Miejsca w których był i to, co w nich widział. A widział wiele.

Odrętwienie powoli przechodziło; niemoc ustępowała. Coś drgnęło pod skórą i powoli przemieszczać się poczęło niczym wąż, przywracając z każdym ruchem czucie w mięśniach. Wpierw mały palec, później reszta, aż w końcu duży paluch drgnął, ale jakby w zemście za posłuszeństwo, całe stopy zadrżały pod dotkliwym mrowieniem, które niczym armia mrówek maszerować zaczęły po łydkach, udach, pośladkach, trzęsąc całym człowiekiem. Mimo uciążliwego bólu ponownie na twarzy skatowanego pojawił się krwawy uśmiech. Nieco szalony, mało uzasadniony, spontaniczny, zupełnie niezrozumiały. Bo któż mógł uśmiechać się w podobnej sytuacji.
Przecież nie pierwszy raz właśnie tak, spętany jak zwierzę, z rozwalonym łbem, po szyję w gównie i szczynach. To była Zona, a w Zonie nie było miejsca dla słabych i tchórzliwych. Ludzie tam żyjący musieli być zimni i twardzi jak stal. I jak stal w ogniu wykuta, tak ludzie każdego dnia w ogniu walki, chaosu i cierpienia hartowali swe ciała i dusze, aby móc znieść jeszcze jeden dzień, aby przeżyć jeszcze jedną noc i aby dziękować Matce Zonie każdego ranka, że pozwoliła żyć i cieszyć się owocami jej łona.

Z jękiem przewrócił się na brzuch. Zgruchotane żebra wbijały się w ciało niczym kawałki szkła raniąc i kalecząc od środka z każdym ruchem i oddechem. Oparł stłuczone czoło o betonową podłogę i zagryzł z całej siły szczękę. To co czół ten człowiek mogło złamać już niejednego. "Powinność" bije dotkliwie, a ich tortury są równie wyrafinowane co bestialskie. I kiedy inni więźniowie błagali o śmierć, on z uśmiechem na twarzy prosił o więcej i więcej. Z jakiegoś powodu w tym człowieku nawet na chwilę nie zniknęła iskra życia. Duch walki drzemiący w tym silnym ciele z każdym upadkiem pomagał podnieść się z brudnej podłogi, a duma wypełniająca serce i oczy, delikatnie niczym dłoń niewiasty, unosiła czoło. Tyle w tym człowieku wiary, zapalczywości, konsekwentności. Niczym Atlas ugięty pod ciężarem Ziemi; niczym feniks powstający z popiołów, dźwignął pierś i brzuch ponad podłogę i jednym zdecydowanym ruchem wsparł się na obdartych kolanach. Kręgosłup chwycił za resztę korpusu i unosił powoli głowę ku górze, jak gigant powstający z głębokiego snu. Zachwiał się. Skrzywił. Na chwilę zatrzymał się, ale na przekór wszystkiemu i wszystkich wyprostował plecy, wypiął dumnie pierś i uniósł ciężką głowę. Kiedy oczy znalazły się już w poziomie, gruchnął zbolałymi łopatkami i przykląkł posłusznie jak do modlitwy. Wnet zakręciło mu się w głowie, a mdłości ścisnęły gardło. Świat wokół zawirował i nie wiedział czy to on kręci się w pokoju, czy też pokój kręci się wokół niego. Ściany na zmianę przybliżały się i oddalały, a czarny jak piekło sufit groził zawalaniem, zmiażdżeniem, strzaskaniem. Podłoga z kolei zmiękła jak masło, zaczęła falować, dryfować, pulsować jak niespokojne morze, a bestie czyhające w odmętach tej toni wyciągnęły swe trupie ręce chcąc chwycić nieszczęśnika z powrotem przyciskając jego pierś, jego twarz do zimnych warg bezsilności. Już poczuł ich zimne dłonie na udach, już czuł skostniałe palce na żebrach, już sine wargi przeszywały zimnym dreszczem po karku. Błogie uczucie spłynęło na serce, oczy wywróciły się białkami, ciało stało się giętkie, wiotkie, podatne na trupie zaloty i wdzięki. I kiedy zdawało się że upadnie, ulegnie; że zachwieje się zbyt mocno i pochłonięty przez czarną toń zostanie wtulony w zimne ramiona niemocy, wtem niczym promień oświecenia przeszył jego oczy i uszy, budząc przenikliwym piskiem. A dźwięk ten tak przeraził topielice, że bez namysłu puściły skazańca i ukryły się pod grubą warstwą betonowej podłogi.

Metaliczny dźwięk powtórzył się, a demoniczne drzwi zaskrzypiały zawiasami wpuszczając do wnętrza równie przerażającą sylwetkę. Jego czarno-czerwony kombinezon i duża ilość gwiazdek na pagonach świadczyły o wysoko postawionym oficerze "Powinności". Zatrzasnął za sobą drzwi i nieśpiesznie począł okrążać swoją ofiarę, jakby chciał zaostrzyć swój apetyt, jakby chciał się jeszcze bardziej nasycić. Widocznie napajał się widokiem, każdym dźwiękiem i zapachem, a jego czarne jak czeluści piekielne oczy, nie wyrażały niczego oprócz czystej, bezkresnej nienawiści.
- Wciąż nie mogę w to uwierzyć… - Rzekł jakby do siebie. – Nie mogę uwierzyć, że jesteś tutaj. Na wyciągnięciu ręki. – Zadał brutalny, pojedynczy cios w twarz, jakby chciał się upewnić, że postać przed nim klęcząca jest realna, prawdziwa. Uśmiechał się szyderczo do siebie, aż cały dygotał z podniecenia.
- Imponujesz mi. – Mówił dalej. - Naprawdę! Uparty z ciebie sku*wysyn. A to co odwaliłeś na Arenie? Ho! Bar jeszcze czegoś takiego nie widział! Przepieprzyłem sporo kasy stawiając na twoją śmierć. A tu proszę! Wciąż żyjesz! – Ponownie na twarzy więźnia wylądowały dwa brutalne uderzenia, które przyjął z trudem utrzymując równowagę. Jego opór widocznie podirytował oficera do tego stopnia, że aż krew w nim się zagotowała. Zagryzł zęby, syczał i warczał jak zwierz. W końcu przykucnął tuż przed skazańcem, aby spojrzeć mu prosto w oczy:
- Dlaczego po prostu nie zdechniesz?! Dlaczego?! – To posunięcie okazało się być fatalnym błędem, gdyż niespodziewanie jeniec wymierzył silny cios głową, łamiąc nos oprawcy. Oficer odskoczył jakby rażony piorunem, chwytając się za krwawiącą twarz, zachwiał się na nogach i przewrócił niezgrabnie na dupę, a w oczach jego nie było już ognia i dzikości, a jedynie przerażenie, zaskoczenie i wstyd. Jakby nie docierało do niego, co przed chwilą zaszło. Nie mógł tego pojąć, zrozumieć, myślą ogarnąć, jak ten człowiek, będąc nawet w niewoli z spętanymi rękoma i nogami, na kilkudniowej głodówce, brutalnie skatowany, mógł dominować, rządzić i karać. I spoglądając to raz na krew na swoich rękach, raz na spętanego; nie mogąc poradzić sobie z taką zniewagą, zareagował tak jak większość ludzi zareagowałaby w podobnej sytuacji - gwałtownym wybuchem nieludzkiej furii zasypując więźnia gradem ciosów i kopniaków. A bił długo i boleśnie, jak bestia jak zwierzę domagając się zemsty i krwi. Zaślepiony gniewem, bardziej szaleńca przypominał. Bezlitosne obkładanie trwało dobre kilka minut, aż zdyszał się i umęczył. Stanął tryumfalnie nad wiotkim, pokiereszowanym ciałem i wrzeszczał gniewnie jakby w obłędzie:
- Jak?! Jak ty to robisz?! Przecież to niemożliwe! Niemożliwe! Co?! Przejrzałem cię na wylot! Nie obchodzą cię ludzie! Nikt cię nie obchodzi! Ty dobrze się tutaj bawisz, jesteś jak Bóg Wszechmogący. Nie! Udowodnię ci że nie! Taka dwulicowa gnida jak ty nigdy więcej już nie będzie decydować o tym kto przeżyje, a kto zginie! – Roześmiał się psychodelicznie wycierając krew z nosa.
– Teraz rozumiem, dlaczego Stalkerzy tak bardzo cię nienawidzą. I wcale nie chodzi o pieniądze i grabieże. Nie chodzi nawet o niewolę i morderstwa. Wiesz co ich najbardziej denerwuje? Wiesz co mnie najbardziej wkurw*a?! To że upajasz się swoją władzą, swoją wiedzą, tajemnicą i autorytetem! – Kopnął leżącego ciężkim butem i kontynuował:
- Tutaj jesteś nikim. Jesteś śmieciem! Małą pluskwą którą mogę zgnieść jednym palcem. I zrobię to! Słyszysz?! Zdechniesz tu! I nie pozostanie po tobie nawet wspomnienie. Ludzie szybko zapomną. Zawsze zapominają…

Chodził nerwowo po pomieszczeniu, drapał się po głowie i rozmasowywał obite pięści. Starał ułożyć sobie w głowie kolejne słowa, wydobyć kolejne zarzuty, które tak bardzo mu ciążyły, ale coś było nie tak. Czuł głęboko w sobie pewien dyskomfort. Nie wiedzieć czemu, nie odczuwał żadnej ulgi, żadnego ukojenia na duszy. Zamiast lżej, ciężej mu jeszcze się robiło. Przez chwilę nawet przeszyła go makabryczna myśl, że dopadają go poczucia winy. Ale przecież spełniło się jego najskrytsze marzenie. Jego przysięga zemsty dopełniła się. Dorwał go. Schwytał go. Pojmał i zniewolił. Więził, torturował, skazał go na swoją łaskę i niełaskę. Ale gdzie podziała się satysfakcja? Gdzie poczucie tryumfu? Na początku była euforia, czysta chęć zemsty, ale to szybko wygasło, wyblakło pozostawiając po sobie niewygodną pustkę. Czuł jakby drut kolczasty ugrzęzł w jego przełyku, a serce bić, oczy widzieć, skóra czuć przestała. Oparł się bezwładnie o ścianę wbijając wzrok w podłogę. Zapatrzył się na krew ściekającą z jego nosa, kropla po kropli opadające w przestrzeni i uderzające w ziemię z siłą tak wielką, że zdawały trząść całym pomieszczeniem. Echo jakie niosły te uderzenia brzmiały dźwięcznie w uszach i głowie, przyprawiając o nagłą migrenę i zawroty. Oficer przymknął oczy, uspokoił się na chwilę i głosem już zupełnie miękkim, spokojnym, kontynuował swój monolog:
- Nie masz pojęcia kim jestem, prawda? Oczywiście, że nie… Tacy jak ty, nie pamiętają o zwykłych ludziach. Przychodzicie, żądacie, wydajecie polecenia, niszczycie życie i… odchodzicie. Zostawiając za sobą popiół i zgliszcza. Przecież cały świat właśnie tak funkcjonuje, prawda? Przecież wszędzie tak jest, nie tylko tu, w Zonie… Pojawiają się tacy jak ty, Panowie Życia i Śmierci i domagacie się życia i śmierci, w zamian nie dając nic! Nic… Powiedz mi, kto dał ci taką moc? Kto dał ci prawo do decydowaniu o tym wszystkim? Kto?! Nikt. Sam zagarnąłeś dla siebie władzę. Myślałeś, że wiecznie będziesz siedzieć na tronie? Że jesteś nietykalny? O nie! Poświęciłem dwa lata życia, aby udowodnić wojsku, Stalkerom, wszystkim! Aby udowodnić tobie, że jesteś tylko człowiekiem, którego można złapać i zabić jak zwykłego człowieka. I żadna moc, żadna siła, nawet pieprzona Zona nie uratuje cię jeśli teraz wpakuję ci kulę w ten durny łeb!...

Głos nagle się urwał, przełknął go z trudem w gardle. Ręka zadrżała ściskając rękojeść pistoletu, czoło pokryło się potem. Umysł całkowicie się wyłączył, zamarł w bezruchu, a swój wzrok zamarł w jego oczach. A on leżał i patrzył się na niego z taką pogardą, z taką wyższością, taką dominacją, że w jednej chwili gwiazdy na pagonach, broń w ręku, wyższa pozycja – wszystko to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, gdyż poczuł się taki mały, nic nieznaczący. Przygnieciony ostrym spojrzeniem zielonych zwierciadeł, odepchnięty, nieświadomie zrobił krok w tył. Niemal wpadł w panikę kiedy zdał sobie sprawę, że leżący przed nim człowiek wie i pamięta wszystko.
- Ty… ty pamiętasz! – Syknął przez zęby – Pamiętasz mnie! – Starał się opanować wybuch emocji. Wodził oczami po suficie i ścianach, byle tylko nie spojrzeć znów w te oczy. Za dużo wspomnień zalało jego głowie, za dużo ran otworzyło się na raz, pistolet wędrował z jednej do drugiej ręki.
- Nigdy tego nie chciałem… - Mówił przerywanym głosem – Nawet na chwilę nie chciałem zostać Stalkerem… To miała być zwykła robota, zwykła przygoda. Nic więcej! Kilka dni… góra tydzień... Mieliśmy zebrać trochę artefaktów i innego śmiecia, opylić wszystko na czarnym rynku i mieliśmy z bratem pić i dymać dziwki do końca roku! A ty… a ty wszystko spieprzyłeś! Pojawiłeś się z tymi swoimi "prawami", swoimi "sądami", gówno! Gówno! Wszystko co wydobywa się z twojej gęby to gówno!

Uderzył kilkukrotnie pięścią w ścianę tocząc pianę z ust. Krew uderzyła mu do głowy, zachwiało nim na nogach. Cały drżał targany emocjami i nienawiścią, zęby zgrzytały, dłonie zaciskały w pięści.
- Kiedy… już to… zrobiłeś… - Kontynuował przez zaciśniętą szczękę – Nie miałem już nikogo… niczego, do kogo mógłbym wrócić. Odebrałeś mi wszystko! A teraz ja zabiorę ci wszystko! Dołączyłem do "Powinności", bo tylko oni byli cokolwiek wstanie zrobić. Podążałem twoim śladem, byłem twoim cieniem i sprzątałem całe gówno które z siebie wydobyłeś! To tylko kwestia czasu… aż wyłapię wszystkich twoich koleżków i każdemu z nich będę własnoręcznie ucinać ręce, nogi, kutasy! Będą błagać mnie o śmierć, a ty nic nie będziesz mógł zrobić!.. Nic! Będziesz mógł tylko patrzeć! Ciekawe jak na nich będziesz patrzeć?... Przestań tak na mnie patrzeć! Co? Jaki jest twój ruch, co?! Twój ruch, "królu"! Jaki jest twój następny ruch?!

Jego cierpliwość się skończyła. Nie mógł znieść obrzydzenia i zażenowania w oczach swojej ofiary. Nie było w nich lęku, ani skruchy, nie było w tym nawet gniewu, żadnej słabości. Tylko obrzydzenie. Nie było w nich niczego, co pragnął odnaleźć. Leżący patrzył na niego jakby chciał zwymiotować mu na twarz, jakby chciał poniżyć, ośmieszyć, wdeptać w ziemię. I robił to. Z każdą sekundą kiedy patrzyli sobie w oczy, on wygrywał każdy pojedynek niszcząc i tłamsząc przeciwnika, doprowadzając go do dzikiej furii. Sprowokowany oficer dobył bagnetu i przystawił zimne ostrze do zielonych oczu skazańca. Nawet nie mrugnął kiedy ostra stal dotknęła jego powieki. Oficer czuł się zdeterminowany i gotowy na wszystko. Wycharkał jeszcze kilkukrotnie słowa: "Kara za zdradę! Kara za zdradę!" i już miał wyłupać pierwsze z oczu, kiedy do pomieszczenia wpadł znacznie starszy od niego stopniem.
- Generał Woronow?! – Zaskoczony zamarł z bagnetem przy twarzy pojmanego.
- Poruczniku Szarlej! Rozkazuje ci opuścić broń i oddalić się od jeńca! To rozkaz!

Niczym spod ziemi, za plecami generała pojawiło się czterech uzbrojonych żołnierzy, którzy tylko czekali na stosowną komendę. Woronow nie przywykł do powtarzania, więc kiedy miał już dać sygnał do strzału, Szarlej ugiął się pod presją i wyrzucił ostre narzędzie z ręki, oddalając się kilka kroków w tył. Niemal natychmiast zasalutował, wyprostował się na baczność, odmeldował się jak na porucznika przystało. Generał jednak nie popatrzył na niego łaskawym okiem. Zagrzmiał gniewnie, rozkazał odebrać broni i aresztować oficera, a ten mimo ogromnego zaskoczenia i jeszcze większego wstydu, posłusznie dał się rozbroić i zakuć w kajdanki. Żołnierze "Powinności" upewniając się, że jeniec wciąż żyje, opuścili niespiesznie celę, a wyprowadzany Szarlej usłyszał tylko z wnętrza pomieszczenia, chrapliwe i krótkie, ale silne, mocne słowa, które dźwięczały mu w głowie niczym pęknięty dzwon, który zerwany pod własnym ciężarem niszczył pod sobą wszystko i wszystkich docierając do fundamentów ludzkiej dumy:
- Szach-mat. – I tyle wystarczyło. – Szach-mat…

Za ten post Piłat otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive KOSHI.
Awatar użytkownika
Piłat
Redaktor

Posty: 378
Dołączenie: 02 Sty 2011, 14:06
Ostatnio był: 06 Cze 2021, 12:31
Miejscowość: Rostok
Frakcja: Bandyci
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 163

Reklamy Google

Re: B.A.N.I.T.A.

Postprzez Algir w 16 Lip 2015, 21:41

Siema, Piłat ;)

Wg mnie tekst jest uwalony pod względem konstrukcji - całość ma ok. 20k znaków, z czego prawie 10 to opis wrażeń tego kolesia (który tylko leży, a leżąc cierpi i przeżywa jak Gustaw z Dziadów). Masz też zbytnią skłonność do nadmiernego patosu (objawiającą się w szyku przestawnym oraz monumentalnych dialogach) - powinieneś spróbować to utemperować. Wiem, że to trudne, bo cierpię na podobną przypadłość :D

Pomimo tych zarzutów, przeczytałem z ciekawością - ale ja lubię czasami czytać takie "pisanie pod prąd", więc nie jestem obiektywny. Ogólnie widać, że przyjąłeś w swoim pisaniu jakiś określony kierunek i za to należą się ciepłe słowa - takie podejście sprawi, że kiedyś osiągniesz równowagę między ciekawą historią i przedstawieniem postaci. Dzięki temu mogą z Twojego pisania wyjść naprawdę fajne rzeczy. Powodzenia!

Za ten post Algir otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Piłat.
Algir
Stalker

Posty: 76
Dołączenie: 27 Maj 2014, 19:47
Ostatnio był: 13 Cze 2021, 20:55
Kozaki: 26

Poprzednia

Powróć do O-powieści w odcinkach

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość