B.A.N.I.T.A.

Kontynuowane na bieżąco.

Moderator: Realkriss

Re: B.A.N.I.T.A.

Postprzez Voldi w 08 Sty 2013, 19:21

Takie nazwy jak "stara chlewnia", "fabryka", czy "plac budowy" pisz małą literą. To elementy krajobrazu. Jeśli natomiast masz na myśli odrębne lokacje (Agroprom, Wysypisko, Dolina Mroku) wtedy jak najbardziej dużą, gdyż to nazwy regionów.
Druga rzecz: "[...]zebrano się [...] i czym prędzej skierowano się [...]" - to drugie "się" jest niepotrzebne.
To co mi się podobało w pierwszej części w drugiej kompletnie niszczy całość. Za dużo szyku przestawnego i tej... wzniosłości przy opisach.
"Słaby i słaby, i słabszy" - jeśli wymieniasz i używasz przy tym spójnika "i", przed drugim i każdym kolejnym musisz postawić przecinek.
Poza tym, to co i za pierwszym razem - literówki, gdzieniegdzie błędy interpunkcyjne i inne mało ważne pierdoły. To co najbardziej rzuciło mi się w oczy wymieniłem.

Ciekawi mnie też, dlaczego rozdziały są numerowane jako "0.001" i "0.002"? Poza tym, drobna rada, sam wrzucałem kiedyś opowiadanie w jednym poście. I nie polecam - po pewnym czasie (szczególnie, gdy praca jest naprawdę obszerna) post nie chce się edytować, bo ma już za dużo znaków, i, cytując klasyka, "mnóstwo energii psu w dupę".
Image
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Reklamy Google

Re: B.A.N.I.T.A.

Postprzez Piłat w 08 Sty 2013, 21:24

Ktoś mi powiedział kiedyś, że moje teksty czyta się stojąc na baczność. I to mi się właśnie podoba. Lubię patos. W dzisiejszych czasach mało jest wyniosłych tekstów. Może faktycznie patetyczna narracja nie pasuje do Stalkera? Tych kilka krótkich tekstów są swoistym eksperymentem, mającym jedynie sprawdzić jak się to przyjmie. Chciałem stworzyć coś "nowego", "innego".

Gwoli ścisłości - nazwy jak "Chlewnia", "Fabryka" itp. powinno się pisać wielką literą ponieważ nie stanowią tylko części krajobrazu, ale również są to nazwy własne w tym przypadku, nazwy nadane przez Stalkerów. Zatem "Fabryka" w Dolinie Mroku, to nie tylko fabryka (miejsce gdzie produkuje się), ale też punkt orientacyjny, miejsce z jakiegoś powodu ważne dla okolicznych mieszkańców. Tak było w grze, tak było w "Pikniku".
Awatar użytkownika
Piłat
Redaktor

Posty: 378
Dołączenie: 02 Sty 2011, 14:06
Ostatnio był: 06 Cze 2021, 12:31
Miejscowość: Rostok
Frakcja: Bandyci
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 163

Re: B.A.N.I.T.A.

Postprzez Voldi w 08 Sty 2013, 21:39

Absolutnie nie mam Ci tego za złe, nie odbieraj tak tego tekstu i nie 'tłumacz się' przed całym forum. Narracja jest fajna, ale proszę Cię, nie przez cały tekst. Ta rozmowa w tunelu w Agropromie okraszona opisami emocji, mimiki, stanu ducha i ciała - wszystko fajnie, czuć klimat. Jednak w przedzieraniu się przez jedno z setek pól anomalii taki opis nie pasuje. Powinieneś popracować nad umiejętnością charakteryzowania opisu zgodnie z sytuacją, jaką opisujesz. Patos wychodzi Ci bardzo dobrze, ale jest go taki natłok, że po pewnym czasie staje się nieco sztuczny, nudny i jakby wrzucony na siłę, a to mocno psuje odbiór tekstu.

Co do nazw - może mam inny styl pisania, (inne zasady ;) ), ale jak dla mnie takie nazwy powinno pisać się małą literą. Ewentualnie - opisując zbliżanie się do "Fabryki" jako "punktu orientacyjnego" faktycznie - zapisywać wielką, a opisując pobyt na jej terenie (jako, że wiadomo, gdzie bohaterowie się znajdują) - małą.
Niech w tej sprawie najlepiej wypowie się nasza Kochana pani korektor tekstu - Realk. ;)
Image
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Re: B.A.N.I.T.A.

Postprzez Gizbarus w 08 Sty 2013, 22:02

Piłat, co do patosu - ja też czasem lubię go gdzieniegdzie wrzucić, albo nawet napisać tak cały tekst (vide moje krótkie mity które wrzuciłem tu na forum), jednak jak powiedział Voldi - w nadmiarze to się przejada. Poza tym - w połączeniu z rzucającymi mięsem bohaterami brzmi to dziwnie. Patetycznie wyzywając wroga, powiesz do niego "niech cię Zona pochłonie, ścierwo!", a wyzywając go językiem potocznym rzucisz czymś w stylu "zdychaj, śmieciu!" :wink:

Jednak jak powiedziałem wcześniej, opowiadanie mimo wszystko trzyma poziom i uważam je za udane.
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 20 Sty 2024, 22:24
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: B.A.N.I.T.A.

Postprzez Piłat w 08 Sty 2013, 22:20

Chyba trochę przesadzacie, bo naprawdę patetyczną postacią jest tylko Piłat (bo musi, bo chce, bo taki jest) A tekst "Niech cię Zona pochłonie" jest żywcem zerżnięty z intra "Cienia Czarnobyla", więc wyluzujcie ;)
Awatar użytkownika
Piłat
Redaktor

Posty: 378
Dołączenie: 02 Sty 2011, 14:06
Ostatnio był: 06 Cze 2021, 12:31
Miejscowość: Rostok
Frakcja: Bandyci
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 163

Re: B.A.N.I.T.A.

Postprzez Gizbarus w 08 Sty 2013, 22:39

Hm, w sumie racja. Użyłem tego powiedzonka sam z siebie - intra nie oglądałem od tak dawna, że w sumie musiałem się długo zastanowić, o czym ty w ogóle mówisz...:E Słuchaj, każdy ma swój styl pisania - ja po prostu mówię, jak ja sam to widzę, ale to nie znaczy, że robisz coś źle :wink:
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 20 Sty 2024, 22:24
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: B.A.N.I.T.A.

Postprzez Snajper666 w 17 Sty 2013, 18:12

No to czekam z niecierpliwością na następne rozdziały.
С.т.а.л.к.э.р. - S.T.A.L.K.E.R.
Image
Image
Image
Image
Awatar użytkownika
Snajper666
Stalker

Posty: 69
Dołączenie: 04 Mar 2010, 01:14
Ostatnio był: 28 Sie 2015, 05:38
Miejscowość: SZCZECIN
Frakcja: Powinność
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 16

Re: B.A.N.I.T.A.

Postprzez Gorianov w 02 Lut 2013, 03:13

Jedno z lepszych opowiadań jakie czytałem na tym forum, brawo Piłat! mam wielką nadzieję że będziesz je kontynuował.

Ogółem to nie lubię bandytów ze stalkera, ale świetnie ich opisałeś. Jako wściekłe, zbuntowane zwierzęta które chcą zabijać, zgarnąć jak najwięcej dla siebie, ale nawet w nich jest odrobina człowieczeństwa. Świetny był moment z Grabarzem i jego ojcu.. aż się zdziwiłem.
Prawdopodobnie Grabarza wziąłeś ze stalkera (SHOC), niestety ten z opowiadania jest trochę inny, bo jakby spojrzeć na tego z shoc to.. hmm, totalny psychol. Ale mniejsza.
Awatar użytkownika
Gorianov
Człowiek-Artefakt

Posty: 192
Dołączenie: 27 Cze 2012, 00:20
Ostatnio był: 08 Wrz 2021, 23:36
Miejscowość: legowisko utakera
Kozaki: 41

Re: B.A.N.I.T.A.

Postprzez Dommy w 22 Lis 2013, 23:53

Opowiadanko niby spoko, jednak nie przypadło mi za bardzo do gustu. Jako, że nie jestem mistrzem ortografii, nie będę go oceniać pod tym względem. Kozaka jednak posępię, ale jeśli historia się rozwinie, może jednak ;) .
Awatar użytkownika
Dommy
Kot

Posty: 25
Dołączenie: 15 Lis 2013, 23:47
Ostatnio był: 20 Lut 2014, 00:46
Frakcja: Naukowcy
Ulubiona broń: GP 37
Kozaki: 7

Re: B.A.N.I.T.A.

Postprzez Piłat w 23 Lis 2013, 16:08

W związku z tym, że ostatni czasy mam strasznie mało czasu na pisanie, moje opowiadanie zostało zmuszone do zwolnienia tempa. Wziąłem sobie do serca Wasze uwagi i postanowiłem odstąpić od przesadnego patosu. Stworzyłem już siedem pełnych rozdziałów B.A.N.I.T.Y., a oto jeden z nich. Życzę miłego czytania.

ROZDZIAŁ V
:

Chrapał głośno. Przeciągle, gardłowo; bulgocząc jak stary radziecki diesel. Jego kudłata, rozwarta paszcza uzbrojona w pożółkłe zęby przypominała mordę nieznanego mutanta, a przynajmniej – jak jeden z opryszków zauważył – jego dupę. Chrapał tak głośno, że zakłócał rozmowy siedzących w pobliżu, a mimo to nikt nie odważył się podejść i zbudzić go. Nabijali się z niego, drwili, ale żaden nie był na tyle głupi aby budzić śpiącego Rosomaka. Zresztą był tak pijany, że nawet nadchodząca Emisja nie byłaby wstanie zwalić go z łóżka.

Nagle zawarczał; pokręcił niespokojnie nosem, zamknął gębę, a na twarzy pojawił się nieprzyjemny, kwaśny grymas. Jakiś przykry zapach dostał się do jego nozdrzy wybudzając kudłacza z letargu. Przetarł kaprawe ślepia, poczochrał się po swędzącej brodzie, zamlaskał jak świnia i przepłukał suche gardło pierwszym płynem jakie wpadło mu pod rękę, ciesząc się w duchu, że to nie były czyjeś siki. Nie mogąc zlokalizować źródła nieznośnego smrodu, zaklął pod nosem i wstał niespiesznie, jak również bez entuzjazmu. Materac na którym spał aż roił się od wszy i innego paskudztwa, ale jemu najwyraźniej to zupełnie nie przeszkadzało. Staruszek przywykł już do wygód i niewygód Zony na tle których pospolite wszy wydawały się być czymś nieistotnym i mało szkodliwym, a nawet śmiesznym. Jeszcze żeby były to zmutowane wszy – to zupełnie inna sprawa. Ale skoro były to zwykłe, pospolite wszy, to żaden porządny Stalker nie mógł na nie narzekać.

Spojrzał na zegarek i zaklął ponownie. Wstał wcześniej niż planował, więc w typowym dla siebie tempie rozpoczął przygotowania do zaplanowanej wyprawy. Przez dłuższą chwilę nie mógł ogarnąć gdzie jest i czego szuka. Spoliczkował się dwukrotnie, jakby miało mu to przywrócić jasność wzroku i umysłu. Kiedy w końcu zorientował się w której części tunelu się znalazł niezwłocznie rozpoczął przygotowania.
Szukał czegoś. Krzątał się, kręcił wokoło, mamrotał, a tym samym nie robił nic. Coś mu nie pasowało. Coś było nie tak. Czegoś mu wyraźnie brakowało. Nie uwierało go nic w plecy, ani nie uciskało lewego boku. Pomacał się jakby z niedowierzania i zabluzgał na cały tunel.
Wpadł w panikę przerzucając wszystko wokoło; zaglądając pod materac, do szafek, szuflad, pod wagonami – w desperacji nawet zaczął kopać w bazaltach pod kładkami torów.

Minęła dłuższa chwila zanim zdał sobie sprawę z poziomu debilizmu jego poczynań. Usiadł rozzłoszczony na szynie i powarkując czochrał się po kudłatym łbie, starając przypomnieć sobie ostatnią noc. Jęczał o wstydzie, o kompromitacji i pośmiewisku.
Wziął kilka głębszych oddechów. Chciał się uspokoić, ale nudności, ból głowy i nieświeży oddech wcale mu w tym nie pomagały.
- Wyszedłem od Piłata… - Mruknął pod nosem, wodząc oczami wyobraźni w stronę wagonu z którego wyszedł. Za cholerę jednak nie mógł przypomnieć sobie co było dalej. Zaklinał siebie i swoją słabość do alkoholi i innej wszelakiej maści napojów wyskokowych. Wszak głowę miał twardą jak nikt inny w Zonie, ale ubiegłej nocy wypił dużo za dużo nawet jak na jego możliwości.

Wtedy też, jak z nieba podszedł do niego młody opryszek, który widząc konsternacje starszego towarzysza zwrócił się z chęcią pomocy. Normalnie, Rosomak pogoniłby szczyla pokazując mu gdzie jego miejsce, ale był na tyle zdesperowany, że nawet zmusił się do zrezygnowania z dominującego tonu głosu.
- Powiedz mi, co wczoraj robiłem? Gdzie byłem? – Spytał najłagodniej jak potrafił. Młody cwaniaczek poprawił wełnianą czapę i uśmiechnął się złośliwie pod nosem. Rosomak aż nadto znał to chciwe spojrzenie. Mimo to cierpliwie czekał.
- Zapewne szukasz swojej "Złociutkiej". – Młodzik odpowiedział z zaskakującą pewnością siebie. Rosomak milczał. Czuł, że zaraz usłyszy propozycję "coś za coś". Nienawidził tego. Nienawidził jak ktoś wykorzystywał jego chwilową słabość, jak drwiono z jego osoby, kpiono i robiono idiotę – to było jak dotkliwy policzek. A Rosomak z pewnością nie należał do tych, którzy w odpowiedzi nastawiali drugi.

Opryszek ledwie zdążył otworzyć ponownie usta, kiedy poczuł na szyi stalowy uścisk. Jakby imadło zacisnęło się na krtani nie pozwalając mu oddychać i żyć. Rosomak szarpnął nieszczęśnikiem sprowadzając go do parteru i wymierzając mu kilka porządnych ciosów w pysk, aż chłopak zalał się krwią. Spojrzał w wybałuszone, zalane lękiem oczy i ryknął przez zaciśnięte do granic możliwości zęby:
- Gadaj gnido, gdzie jest?!
Na odpowiedź długo nie trzeba było czekać. Cwaniaczek szybko zmiękł jak masełko i wyśpiewał wszystko co wiedział. Opowiedział o tym, jak widział Rosomaka wychodzącego z kwatery Piłata. Mówił, że załapał się na urodziny jednego z chłopaków, więc nie żałował sobie toastów. Tam też ostatni raz widział go ze "Złociutką".
- Idź… - Zacharczał próbując złapać oddech. – Idź do Pietruchy… Pietruszkiewicza… On… Wie… Wie…

Rosomak długo się nie zastanawiał. Rzucił półprzytomnego młodzika na tory i z marszu ruszył szukać niejakiego Pietruchy u którego ubiegłej nocy balował na urodzinach. Daleko szukać nie musiał. Poznał śpiącego jeszcze delikwenta, który leżał wraz z innymi otoczony przez puste butelki i szklanice. Rosomak z wrodzoną subtelnością obudził Pietruchę kopniakiem w brzuch, a później w dupę, aby szybciej wrócił ze słodkiej krainy snów. Ten widocznie przerażony i zdezorientowany nie mógł wykrztusić z siebie słowa.
- Gadaj gnido, gdzie jest?!
- Ale co?... Nie… Nie wiem… O czym mówisz?! – Zła odpowiedź. A za złą odpowiedź ponownie dostał butem w brzuch. Rosomak powtórzył pytanie, które w magiczny sposób rozjaśniło pamięć Pietruchy, natychmiast orientując się w sytuacji. Zaczął szybko tłumaczyć, że podarował mu "Złociutką" na urodziny w ramach prezentu.
- Ja nie chciałem… - Mówił. – Bo wiem jak dla ciebie jest ważna, ale ty uparłeś się i mówiłeś, że jeśli jej nie przyjmę to mnie pobijesz… Więc…
- Pobiję? Ja cię kur*a zakatrupię, jeśli mi jej nie oddasz! – Przycisnął nieszczęśnika ciężkim buciorem. Pietrucha zawył jak kundel, zacisnął oczy i rozpłakał się jak dziecko, aż z nosa poleciały mu gile. Rosomak wiedział, że nie wróży to nic dobrego.
- Ja… - Wystękał zasmarkany. – Ja… Przegrałem ją… W karty…

Rosomak nie mógł uwierzyć własnym uszom. Domagał się powtórzenia. Jednak to co ponownie usłyszał niemal ogłuszyło go jak uderzenie obucha. Przez chwilę myślał, że to jakiś zły sen i nawet wydawało mu się to przez chwile zabawne. Ale gdy wszystko okazało się być szarą i beznadziejną rzeczywistością, na nieszczęście Pietruchy, staruszek wpadł w istny amok. Rosomak chwycił leżącego zasmarkańca, przyparł go do burty wagonu i policzkował go tak długo, aż z nosa zamiast glutów popłynęła krew.
- Jak mogłeś przegrać w karty prezent ode mnie, gnojku?! Ty pierd*lony niewdzięczniku! – Potrząsnął nim jak szmacianą lalką domagając się natychmiastowej odpowiedzi, gdzie i z kim grał w karty.
- Dżoker… Ten szuler… Dżoker… - Wystękał i zemdlał.
Bezwładne ciało zsunęło się na ziemię, a Rosomak był już w drodze do kolejnego "spotkania".
Wcale nie zdziwiło go, że szukał Dżokera. Bandyta był znanym kanciarzem, oszustem i cwaniakiem jakich mało. Rosomak znał jednak skuteczny sposób na cwaniactwo – stalową rękę i ciężkiego buta. Działało zawsze.

Mimo tak wczesnej pory Dżoker już nie spał. Siedział przy prowizorycznym stoliku skleconym z kilku desek i z nudów układał pasjansa, rozkoszując się dymem tytoniowym z niedopalonego peta. Kiedy zauważył szarżującego w jego stronę Rosomaka od razu wiedział co się święci, więc zrobił to, co każdy bandyta potrafił najlepiej – zaczął uciekać. Pościg nie trwał jednak zbyt długo, a właściwie nie rozpoczął się w ogóle, gdyż uciekający po wykonaniu dwóch kroków wyrżnął się na niezawiązanych sznurówkach. Zanim zdążył się podnieść na jego plecach wylądował już ciężki rosomaczy but, który niemiłosiernie przyszpilił go do ziemi zapierając dech w piersi. Dżoker wił się jak glista, wymachując rękami i nogami, bezsilnie starając się wydostać z opresji. Nic to jednak nie dało. Rosomak przycisnął mocniej.
- Gadaj gnido, gdzie jest?!
- Nie mam! Nie mam!... – Cwaniak od razu wiedział o co chodzi. – Zdobyłem ją uczciwie! W uczciwej grze! To nie moja wina, że Pietrucha przerżnął wszystko! Nie kazałem mu stawiać wszystkiego, ale on chciał! Przecież nie będę go powstrzymywać! Postawił i przerżnął! Uczciwie! Przysięgam, przysięgam!
- Sram na twoje przysięgi. – Rosomak wyciągnął z kabury pistolet, odbezpieczył go i przystawił leżącemu do głowy. – Liczę do trzech... Raz…
- Nie mam jej! Kur*a, Rosomak nie rób sobie jaj!
- Dwa…
- Nie mam! Oddałem! Musiałem oddać!
- Dwa i pół…
- Miałem długi! Wczoraj kończył się termin. Chciał żebym zwrócił mu całą kwotę, ale ja nie miałem tyle kasy. Kur*a! Więc oddałem mu… Zrozum, miałem nóż na gardle!
- A teraz masz pistolet przy głowie. – Rosomak uśmiechnął się sam do siebie, rad z trafności swojego żartu.

Rozsiadł się wygodnie na plecach leżącego, gdyż podejrzewał że czeka go jeszcze długa droga zanim odzyska swoją własność. Czegoż innego mógł się jednak spodziewać po życiu wśród morderców, gwałcicieli, złodziejów, oszustów, kryminalistów, sadystów, alkoholików, narkomanów – słowem wśród bandytów. Najgorszych z najgorszych i najcwańszych z najcwańszych. Chłopaki potrafili radzić sobie w życiu w mniej lub bardziej nieuczciwy sposób. Okradali ludzi, robili przekręty, wrabiali niewinnych, wymuszali haracze – ot zwykła zbrodnicza codzienność. Nie wspominając już o pokazowych egzekucjach i morderstwach. Potrafili upłynnić towary w kilka minut. Latami tego się uczyli w Wielkiej Krainie, a Zona udoskonaliła ich umiejętności do perfekcji. Bandyta jak saper – mógł pomylić się tylko raz. W najlepszym wypadku tracił rękę – w najgorszym głowę. Rosomak rozumiał to jak nikt inny. Dlatego też miał pretensje tylko i wyłącznie do siebie. I trochę do Pietruchy, że przegrał "prezent" od niego…
W końcu siedział w tym szambie już od wielu, wielu lat. Sam stracił rachubę czasu i kiedy pytano "najstarszego i nie-sławnego bandziora w Zonie" o kryminalną przeszłość, sam nie był wstanie sprecyzować kiedy ona tak naprawdę się zaczęła. Jeszcze zanim został Stalkerem to miał swoje za uszami. W Wielkiej Krainie nie był świętym. Miał za sobą kilka odsiadek i wyroków. List gończy i prokuratora na karku. Zona w porównaniu z tamtym biurokratycznym piekłem wydawała mu się spokojnym i cichym miejscem, gdzie sprawy i problemy rozwiązywano w jego ulubiony sposób: za pomocą ognia i stali.

Z głębokiego zadumania wyrwał go wiercący się pod dupą Dżoker, który widocznie miał już dość znoszenia ciężaru staruszka na swoich plecach. Rosomak nie miał już sił i ochoty na przedłużanie tego cyrku, więc po raz ostatni zapytał o osobę u której delikwent miał długi.
- Miałem… - Zawahał się cwaniak. – Miałem długi u szefa… u Piłata…
Wpierw ojczulek chciał wyśmiać chłopaka w twarz. Przecież nikt rozsądny i o zdrowych zmysłach nie zadłużyłby się u Piłata. U każdego, ale nie u niego. Lider bandytów miał obsesję na punkcie terminów, dat, godzin, cyferek, dotrzymywania umów i innych dupereli. Jak na ironię nie cierpiał krętaczy, oszustów i ludzi którzy nie potrafili wywiązać się z zobowiązań – ludzi którymi tak tłumnie się otaczał.
Jednak szybko zorientował się, że sam nie jest w dużo lepszej sytuacji. Każdemu innemu mógłby po prostu obić mordę i odebrać co swoje, ale w tym przypadku sprawa się skomplikowała. Uderzył się otwartą dłonią w czoło i przeciągnął ją wzdłuż twarzy rozciągając ją jak z gumy.
- Co za wstyd… - Jęknął do siebie. – Co za pośmiewisko, kompromitacja…

Nieobecny i przygnębiony wstał z Dżokera i bez słowa oddalił się pozostawiając cwaniaczka z refleksją i bólem pleców. Mamrotał coś do siebie, zły jak osa; pluł sobie w brodę. Większość hołoty jeszcze spała, a ci co nie spali, to albo jęczeli, albo stękali, albo srali. Rosomak wydarł się mimowolnie na co niektórych, którzy mieli pecha akurat wejść mu w drogę. Tego palnął w łeb, tamtemu sprzedał kopa, innego popchnął i wywrócił.
- Zapijaczone gnidy!... – Warknął największy abstynent Zony.
Odnalazł swój plecak rzucony niedbale w kąt. Prosty, stary, wytarty i wysłużony zupełnie jak właściciel. Zajrzał do przepastnego wnętrza mamrocząc niezrozumiale pod nosem. Najwidoczniej uznał, że wszystko co był mu potrzebne znajdowało się na miejscu. Zarzucił go na ramię i skierował się wprost do wagonu Piłata.

Przed wejściem – jak nigdy – zapukał czekając na pozwolenie. Kiedy już wszedł jak struty, staną nieśmiało w wejściu i enigmatycznie oznajmił swoją gotowość do drogi. Akurat zastał Piłata golącego się przy pękniętej szybie opartej o ścianę. Golił się przy pomocy brzytwy i zwykłego szarego mydła, który był produktem luksusowym jak na standardy Strefy.
- Wcześnie wstałeś. – Rzekł lider bandziorów nie przerywając golenia. W odpowiedzi usłyszał jedynie niskie burknięcie.
- Właśnie dostałem wiadomość od Grabarza. – Piłat kontynuował niewzruszony. – Już zbliżają się do Doliny Cieni. Za kilka godzin będziemy wiedzieć, jaka czeka nas przyszłość. – Rosomak znów odburknął niechętnie.
- Akurat mamy czas, aby sprowadzić z powrotem Mnicha i pozostałych z podziemi i rozpocząć przeprowadzę.
- Jaką przeprowadzkę? – Staruszek nagle odzyskał język w gębie.
- Wynosimy się z Agropromu. Już zbyt długo siedzimy w tym tunelu, boję się, że wojsko może nas w końcu zauważyć, kiedy tak beztrosko bawimy się na ich podwórku. – Wytarł twarz ścierką z nadmiaru piany i spojrzał na Rosomaka. – Misza siedzi w Rostoku. Tam też się wybierzemy.

Rosomak pomyślał że to szaleństwo. Rostok, potocznie nazywany przez Stalkerów "Dziczą" nie przez przypadek zdobył takie ponure miano. Mutanty i anomalie to dopiero początek. Do Rostoku prowadziły tylko dwie bezpieczne ścieżki: jedna przebiegała przez Bar, a druga przy jeziorze Jantar. Pierwsza opcja oczywiście odpadała, więc pozostawał tylko Jantar, który – nie licząc Mózgozwęglacza - mógł poszczycić się najwyższą aktywnością psioniczną w Zonie, a tym samym roiło się tam od niewytłumaczalnych zjawisk paranormalnych i zombie. Nie powiedział jednak tego na głos. Humor mu nie sprzyjał i prawdę powiedziawszy stracił wszelkie chęci do działania. Bez swojej "Złociutkiej", czuł że już nie jest tym samym dziarskim staruszkiem co przedtem.

Dla kontrastu, Piłat cały tryskał energią. Wciągnął na siebie gruby ciemny golf, zarzucił na grzbiet ciężki, czarny, wytarty płaszcz, a całość zwieńczył okrytym ponurą sławą toporkiem, który miał brzydki zwyczaj niespodziewanego wyskakiwania zza pasa w celu rozbicia paru czaszek.
Każdy w Zonie wiedział, że Piłat był miłośnikiem broni białej, w szczególności wszelkiej maści noży i sztyletów których miał poukrywanych w swoim płaszczu co najmniej kilka. A najlepszym tego dowodem była wystająca z lewego buta rękojeść śmiercionośnego ostrza – kto wie, ile noży miał jeszcze ukrytych w rękawach, za pasem, w nogawkach. Co bardziej złośliwi przypuszczali, że nawet w dupie miał ukryty jeden… kołek.
Cokolwiek jednak by nie mówiono, nożownik był z niego przedni, a w walce w ręcz nie miał sobie równych. Udowodnił to niejednokrotnie. Zapracował na to. Nikt nie kwestionował jego talentów w walce w zwarciu. Po tym jak udało mu się gołymi pięściami pokonać Misze Groźnego, nikt nie odważył się rzucić mu ponownego wyzwania.

- Coś taki zachmurzony? – Piłat spytał zakładając plecak. – Myślałem, że wizja rozwalenia paru żołdaków w tunelach cię ucieszy? – Rosomak jednak i tym razem nic nie odpowiedział. Wyszedł z wagonu wyrażając swoje zniecierpliwienie i w nerwach zapalił papierosa. Nie zdążył porządnie się zaciągnąć kiedy za plecami usłyszał krótki i stanowczy gwizd. I gdy odruchowo obrócił się w kierunku źródła natychmiast w jego łapach wylądowała strzelba którą chwycił z poświęceniem i ofiarnością.
- Złociutka! Moja Złotuchna! Złociusienka! – Jak za dotknięciem magicznej różdżki, przygarbiony i szary człowiek nagle urósł w oczach, nabrał kolorów, a gęba uśmiechała się od ucha do ucha, wyszczerzając cały garnitur pożółkłych zębów. Aż z wrażenia wypuścił z mordy papierosa nie przejmując się tym zupełnie. Cały jego świat, całe szczęście skupiło się na jego strzelbie, którą z przesadną czułością pieścił i głaskał obsypując komplementami, jakich żadna z jego kobiet nigdy nie usłyszała.

Piłat szturchnął przyjacielsko swojego towarzysza.
- Myślałem, że ci na niej zależy. – Błysnął uśmiechem. – A ty ją po prostu sprzedałeś jak tanią dziwkę.
- Gorzej… - Burknął Rosomak przytulając strzelbę do piersi. – Gorzej, bo oddałem za darmo.
I obaj wybuchli śmiechem już w zdecydowanie lepszym humorze kończąc przygotowania do wyprawy. Kiedy Piłat sprawdzał, czy aby na pewno wszystko ze sobą wziął, Rosomak w tym czasie opowiadał mu przez co musiał przejść od samego rana, aby odzyskać swoją zgubę. Wraz z końcem opowieści, Piłat skończył przygotowania. Wszystkie noże na miejscu, naboje również, apteczki, bandaże, leki były. Maska, detektor anomalii, licznik Geigera również.
- Idziemy do Sułtana. – Powiedział.
- Sułtana? – Zdziwił się Ojciec. – Nie lubię ch*ja…
- Ja również, ale Walet jest w Barze. A ciebie potrzebuje w tunelach. Poza tym chłopaki szanują go. Posłuchają. Niech nacieszy się przez chwilę władzą, której tak bardzo pragnie.

Sułtan jeszcze smacznie spał, a sądząc po jego obleśnym wyrazie twarzy i wydawanych z siebie dźwiękach, musiał śnić o czym bardzo lubieżnym, wręcz zboczonym. Zwykłe szturchanie butem nie mogło wyrwać go ze snu. Dopiero kiedy jakby przez mgłę usłyszał coś o naszczaniu na mordę, zerwał się z materaca jak porażony, przecierając małe, czarne i skośne oczka, kręcąc nerwowo cieniutkimi wąsikami. Przed nim wyrosło dwóch mężczyzn – jeden stary, kudłaty, drugi młody i gładki. Stary był wyraźnie w złym humorze i jego mina sugerowała aby nie zadzierać z nim, a młody głupkowato się uśmiechał.
- Piłat? Rosomak? – Nie zdołał ukryć zaskoczenia, a nawet lekkiej obawy w głosie. Widocznie miał coś na sumieniu i już prawie przyznał się do występku, kiedy jednak usłyszał o przyszłym "szefowaniu", to uciął nagle swoje tłumaczenia. Oczka rozbłysły mu jak małe żarzące się węgielki, a wąsiki drżały z podniecenia jak u nerwowego żuka. Dla potwierdzenia swoich kompetencji wstał, względnie poprawił się i wyprostował, cierpliwie wysłuchując tego, co miał mu szef do powiedzenia.

- Tylko pamiętaj… - Piłat pogroził palcem. – Małymi grupami. Niech chłopaki nie rzucają się w oczy. Jeżeli wojsko zorientuje się, że coś kombinujemy, będziemy mieć przesrane. Dlatego też niech ładują w torby i plecaki, tyle ile zmieszczą i niech zmierzają na północ, nad Jantar.
- Jantar? Gdzieś konkretnie mamy na ciebie czekać?
- Nie. Ale trzymajcie się bliżej Rostoku. Znajdziemy was. A jakby cokolwiek się działo, uciekajcie właśnie tam.

Sułtan nie był głupi. Od razu pomiarkował co Piłat planował. To był szalony pomysł. Ale właśnie na takie pomysły wpadali wielcy przywódcy. Sułtan dostrzegł w tym szaleństwie przejaw geniuszu. Plan był ryzykowny, ale jeżeli bandyci mieli znaleźć swój azyl, swoją ostoję i miejsce rozkwitu, paradoksalnie musieli skryć się w najdzikszym i bezludnym miejscu, gdzie nikt nie będzie miał ochoty ich szukać.
Sułtan mimowolnie przyklasnął w dłonie i zatarł je chciwie nie mogąc się doczekać, aby dołożyć własną cegiełkę do wielkiego planu, wielkiego przywódcy. Tak naprawdę to nie mógł doczekać się, aż wreszcie zasiądzie na królewskim tronie, chwyci berło w jedną, a bat w drugą rękę i będzie smagać nim swoich podwładnych popędzając ich jak bydło. Wszak będzie to robić w imieniu Piłata, ale uznał to za mało istotny szczegół, który mógłby tylko zepsuć jakże piękną wizję i fantazję.

Z podziwem i zazdrością patrzył na Jogę. Dzik proponował mu przyłączenie się do zamachu na życie lidera, ale mimo wielkiej chciwości, zachłanności i przerośniętego ego, Sułtan był zwykłym tchórzem. Oferty Dzika były kuszące, ale obawiał się konsekwencji w przypadku niepowodzenia ich planów. Joga był okrutny. Piłat i Grabarz, okrutni i nieprzewidywalni. A na myśl o zemście Rosomaka drżały mu nogi. Dlatego też do końca pozostawał wierny Jodze, a gdy ten został podstępnie zamordowany, ruszył w ślad za Piłatem, Rosomakiem, Grabarzem i innymi, którzy okazali się być tymi "dobrymi" w zaistniałej i jakże trudnej sytuacji. Nie żałował swojej decyzji. Był szanowanym członkiem gangu, miał duży autorytet i charyzmę. Brakowało mu jednak jaj, aby zdobyć się na samodzielne rządzenie. Brakowało mu tego czegoś, co miał Joga i Piłat. Tego czegoś, czym tak sprytnie manipulowali i bawili się; czegoś co sprawiało, że ludzie chcieli ich słuchać, naśladować i pójść za nimi w ogień. Tego pierwiastka, który wibrował w głowach z każdym ich słowem, każdym gestem i pozą. Tym czymś, był majestat.

Za ten post Piłat otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Dommy, Gorianov.
Awatar użytkownika
Piłat
Redaktor

Posty: 378
Dołączenie: 02 Sty 2011, 14:06
Ostatnio był: 06 Cze 2021, 12:31
Miejscowość: Rostok
Frakcja: Bandyci
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 163

Re: B.A.N.I.T.A.

Postprzez Dommy w 23 Lis 2013, 22:02

No, brawo! Lepiej późno, niż wcale, jak to mówią ;) :wódka: . A gdzie podziały się dwa rozdziały?
Awatar użytkownika
Dommy
Kot

Posty: 25
Dołączenie: 15 Lis 2013, 23:47
Ostatnio był: 20 Lut 2014, 00:46
Frakcja: Naukowcy
Ulubiona broń: GP 37
Kozaki: 7

Re: B.A.N.I.T.A.

Postprzez Piłat w 04 Sty 2014, 15:22

Witam serdecznie.
Tym razem odkopany kawałek tekstu spisanego kilka lat temu. Mini-opowiadanie z czasów Wojen Frakcji, który był jednocześnie moim formularzem zgłoszeniowym. Z racji tego, że jestem człowiekiem niezwykle sentymentalnym - z łezką w oku wspominam czasy, które już dziś mogę z czystym sercem nazwać za jedne z najlepszych w swojej karierze "literackiej". Muszę przyznać, że postać bandyty Piłata, ukształtował się w obecnej formie właśnie dzięki temu forum, oraz osób, z którymi tworzyłem (użerałem się) nową historię Zony. Pozdrawiam Adama, Universala, Darkona, Grave i PMG. Dzięki Wam S.T.A.L.K.E.R. to coś więcej niż tylko gra.

Mam nadzieję, że się Wam spodoba.

Pozdrawiam.

- DOTRZYMANE OBIETNICE -
:

Wkroczył do stacji Słoweczno niczym mityczny heros wracający z epickiej zwycięskiej bitwy. Głowę miał uniesioną tak wysoko, że można było z daleka zobaczyć kępki niedbale ogolonej brody. Oczy wszystkich zgromadzonych zwróciły się w stronę nowoprzybyłego, podziwiając każdy jego krok, gest i słowo.
"…Łucznik wrócił…", "…wiedziałem, że mu się uda…", "…i to jest prawdziwy Stalker…". Po stacji przetoczył się szmer szeptów i spontanicznych toastów na cześć bohatera. Ów, Łucznik uwielbiał komplementy na swój temat i nawet na chwilę nie starał się tego ukrywać. Wręcz przeciwnie – zachęcał towarzyszy do coraz głośnych toastów i wiwatów.

Niespiesznym krokiem skierował się w stronę Barmana, który już znał odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. Rozłożył szeroko ramiona w przyjacielskim uścisku i mówił głośno i donośnie, tak, aby wszyscy słyszeli:
- I oto nasz dzielny Stalker! Profesjonalne zadania wymagają profesjonalisty! Ponownie udowodniłeś, że jesteś najlepszy w tym, co robisz. Twoje zdrowie, Stalkerze! Za Łucznika! – Rozległ się toast, a bohaterski Stalker udając nieporuszonego całą sytuacją, tryumfalnie zsuną z ramienia parciany worek i trzasnął nim o ladę tuż przed nosem Barmana.
- Oto dowód. – Rzekł poetycko. Barman rozwiązał supeł, a na widok zawartości wydobył z siebie głośny i przeciągły gwizd.
- No, no… Widziałem już różne paskudztwa, ale głowa Kontrolera, jest zdecydowanie najpaskudniejsza z nich! Spójrzcie no tylko, jaki wielki czerep! – Roześmiał się i wytoczył łeb potwora na sam środek stacji, aby wszyscy mogli zobaczyć dzieło i trofeum Łucznika.

Cała ta sielanka zapewne trwałaby przynajmniej do momentu odebrania nagrody pieniężnej, wysłuchania niekończącej się listy pochwał, oraz usłyszenia siódmego toastu na cześć jednego człowieka. Jednak szopka ta została brutalnie przerwana przez głośny, grubiański, charczący i niezwykle drażniący śmiech z najdalszego i najciemniejszego kąta. Śmiech ten z pewnością nie był pochwalny dla niezwykłego wyczynu Łucznika. Był kpiący, sarkastyczny i szorstki jak papier ścierny. A wydobywał go z siebie jeden z sześciu opryszków, którzy dobrze bawiąc się w swoim towarzystwie mieli niezły ubaw, rzucając sporadycznie w stronę Stalkerów drwiące spojrzenia; chichrając się nawet wtedy, gdy w całej stacji zapanowała głucha cisza.

Łucznikowi widocznie przeszkadzał dobry humor podejrzanych typków. Odwrócił się w ich stronę i skrzywił z obrzydzeniem spluwając na podłogę.
- Kto to jest? – Spytał krótko Barmana nie odrywając wzroku od głośnej hałastry.
- Nikt szczególny… - Zmieszał się. – Pozwoliłem im przenocować na mojej stacji, pod warunkiem, że nie będą robić burd. Zapłacili, więc…
- Przecież oni na kilometr śmierdzą Bandytami… - Przerwał poddenerwowany Stalker.
- Nie obchodzi mnie to! Stacja Słoweczno jest stacją neutralną. Tutaj każdy może przyjść, zjeść i wyspać się. W dupie mam, co robią poza murami tej stacji. Póki są grzeczni i płacą za posiłki nie wyrzucę ich.

Barman postawił sprawę jasno. Jednak jego stanowczość nie przekonała Łucznika.
- Zatem ja to zrobię. – Odparł bez namysłu, kierując się wprost w stronę rozbawionych bandziorów.
Szedł niezwykle pewny siebie. Twardo stawiał kroki, jakby chciał sprawdzić trwałość posadzki. Poprawił karabin na ramieniu – ostentacyjnie – celowo, aby wszyscy widzieli. I owszem nikomu to nie umknęło, również i ciemnym opryszkom. Barman ostrzegł Łucznika, że jeśli rozpocznie bójkę, to on sam wyleci ze stacji. Stalker jednak nie słuchał i kiedy zuchwale kierował się w stronę kąta Bandytów, tuż przed jego nosem wyrósł jak z podziemi potężny mężczyzna z twarzą ukrytą za kominiarką. Łucznik jednak w ogóle nie zląkł się napastnika. Starając się go wyminąć to z lewej, to z prawej, w końcu puściły mu nerwy i strzelił delikwentowi z pięści prosto w pysk. Wszyscy na stacji drgnęli nerwowo, machinalnie sięgając po broń. Barman z wyciągniętą strzelbą desperacko chciał przemówić do rozsądku aroganckiemu Stalkerowi. Nie miał najmniejszej ochoty na sprzątanie burdelu po krwawej jatce. To mogłoby źle wpłynąć nie tylko na jego interesy, ale przede wszystkim na reputację. Lecz uparty Łucznik zdawał się być głuchy i niewrażliwy na prośby.
Bandyci byli już gotowi rozerwać intruza na strzępy, jednak jedno słowo ich lidera wystarczyło, aby utemperować zapędy charakterników.
- Spokój mówię! – Powtórzył przywódca hałastry.

Zeskoczył z drewnianej skrzyni, wychodząc śmiało naprzeciw aroganta. Stanęli tuż przed sobą – twarzą w twarz. Łucznik czuł się pewnie - był wyższy od Bandyty. Mierzyli się nawzajem srogimi spojrzeniami, które już dawno zamroziłyby wody w rzece Prypeć, ale na pewno nie ich ogniste temperamenty.
"Trafił swój na swego…" Pomyśleli zgromadzeni, w napięciu oczekując rozwoju sytuacji. Każdy przypadkowy strzał, bądź niewłąściwe słowo, mogło doprowadzić do rzezi. A na to nikt nie miał ochoty.
Napastnicy patrzyli tak na siebie ładnych kilkadziesiąt sekund, kiedy wreszcie Bandyta odezwał się niezwykle dyplomatycznym, zaskakująco łagodnym tonem:
- Czego chcesz Stalkerze i dlaczego śmiesz podnosić rękę na moich ludzi?

Łucznik widocznie spodziewał się innej reakcji ze strony hołoty, gdyż zdziwił się okrutnie. Jednak nie dał się zbić z tropu. Uznał to za podstęp i perfidną prowokację.
- Wynoście się stąd, póki jeszcze możecie! – Rzekł twardo i najgroźniej jak tylko potrafił.
Jeden z opryszków nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Rozwścieczony Stalker marzył o wystrzelaniu tych sukinsynów, a nie o pobłażliwym przekomarzaniu się z nimi. Presja ze strony Barmana i pozostałych Stalkerów, którzy - mimo sympatii - nie rwali się zbytnio do walki, zaczynała dawać się Łucznikowi we znaki. Jednak największe obawy miał wobec samego przywódcy Bandytów. Odczuwał dziwny lęk, widząc tak zimny spokój w jego zachowaniu i głosie. Był dziwny. Obcy.

- Nie będę tolerował Bandytów na Stacji Słoweczno. - Kontynuował, modląc się w duchu, aby głos mu się nie załamał. – Nigdzie nie będę! Tacy jak wy, napsuliście Stalkerom już zbyt dużo krwi! Wykorzystujecie nas, napadacie, rabujecie i mordujecie! Gardzę wami i podobnymi do was, bo jesteście zwykłymi tchórzami i leniami, którzy wysługują się innymi i… - I nagle jego głos umilkł, urwany tak nagle jak zestrzelony trębacz, podczas hejnału na krakowskim rynku.
Przed oczami zrobiło się mu ciemno i momentalnie rozbolała go cała twarz. Nawet nie wiedział kiedy znalazł się na ziemi, a dźwięk pękającego nosa dźwięczał mu w głowę niczym wbity w czaszkę gwóźdź.
Monolog Łucznika został brutalnie przerwany potężnym ciosem głowy, celnie wymierzonego przez cierpliwie słuchającego herszta Bandytów. Wokół wybuchło poruszenie, lecz również i tym razem donośny głos Bandyty zapobiegł rozlewu krwi:
- Stać! – Ryknął. – Nikt tu nie będzie do nikogo strzelać! Obiecałem właścicielowi tego lokalu, że nie będę wszczynać burd. I tak też będzie, jeśli tylko i wy zostawicie nas w spokoju. Ja zawsze dotrzymuje obietnic. I taka jak ta leżąca tutaj arogancka łajza na pewno nie jest wstanie złamać mojej obietnicy!

Łucznik syczał z bólu, wił się na podłodze jak glista, bezradnie i bezskutecznie próbując zatamować krwotok z nosa. Tak jak się spodziewał - nikt nie ruszył mu z pomocą; nikt nie zaatakował bandziorów. Ich własne życie było zbyt drogocenne, aby stracić je w tak głupiej sytuacji.
- Dorwę cię, sku*wielu! – Klął na głos. – Tylko stąd wyjdziesz, a zabije cię jak psa! Słyszysz gnoju?! Zabije cię!
Bandyta tylko spojrzał na niego z politowaniem i błyszcząc zielonymi oczami, odpowiedział powoli, spokojnie i dosadnie:
- Nie, przyjacielu. Zaraz opuszczę ten lokal i to ty zginiesz, jeśli tylko wyjdziesz za mną. – Następnie rozejrzał się dookoła i przemówił do wszystkich unosząc pojednawczo prawą dłoń:
- Nie miałem złych zamiarów. Pragnę o pozwolenie na odejście w pokoju.
- Idźcie w cholerę i nie wracajcie już tutaj! – Krzyknął zdenerwowany Barman celując do charakterników ukryty za ladą. – No już! Wynocha!
Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Przywódca kiwnął na swoich chłopaków, a ci niechętnie i bez zapału, wzięli swój sprzęt i klamoty, po czym po kolei, pojedynczo znikali za drzwiami wyjściowymi. Charyzmatyczny lider niczym kapitan z tonącego okrętu wyszedł jako ostatni, zamykając za sobą bezgłośnie drzwi.

Emocje opadły, a większość Stalkerów odetchnęła z ulgą. Chłopaki czym prędzej podbiegli do lekko otępiałego Łucznika z chęcią niesienia pomocy, lecz ten był ogarnięty dziką furią. Nie mogąc pogodzić się z upokorzeniem natychmiast ruszył w stronę drzwi. Pociągnął za klamkę - rozległ się tępy huk. Ku przerażaniu wszystkich, bezwładne ciało Łucznika z powrotem wpadło do pomieszczenia z piersią i twarzą zalaną czerwienią. Z trudem łapał krótkie oddechy, bulgocząc ciemną krwią. Zdumieni Stalkerzy wpadli w osłupienie. Strzelać, pomagać, czy w ogóle nie reagować? Nie do końca rozumieli, co przed chwilą się wydarzyło. Wielki Łucznik, wyśmienity Stalker, łowca i podróżnik, leżał pod ich stopami konając w męczarniach. Oczy wszystkich skierowały się w ponurą sylwetkę stojącą w drzwiach, dzierżącą w dłoni wciąż dymiącego obrzyna. Bandyta w czarnym płaszczu uczynił krok w przód i stanął nad dogorywającym Stalkerem.
- Mówiłem, że to ty zginiesz… - Rzekł zimno niczym łapy Kostuchy. – A ja zawsze dotrzymuje obietnic…
I kiedy wydawało się, że dokona ostatecznego ciosu, że dobije nieszczęśnika, ten po prostu odszedł, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi.

I właśnie dlatego nazywają go Piłatem. Bo zawsze umywa ręce, od popełnianych zbrodni.

Za ten post Piłat otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Universal, Dommy.
Awatar użytkownika
Piłat
Redaktor

Posty: 378
Dołączenie: 02 Sty 2011, 14:06
Ostatnio był: 06 Cze 2021, 12:31
Miejscowość: Rostok
Frakcja: Bandyci
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 163

PoprzedniaNastępna

Powróć do O-powieści w odcinkach

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: svt07 oraz 2 gości