przez Fender w 01 Lut 2012, 14:02
Rozdział VII – By iść naprzód…
Tykająca wskazówka starego zegara wydawała z siebie lekki trzask. Przeplatał się on z niespotykaną ciszą martwego miasta, starając się dotrzeć w najgłębsze zakamarki ludzkiego umysłu. Chirurg nie spał. Siedział w niewielkim mieszkaniu usytuowanym na czwartym piętrze żółtawej, sypiącej się już kamienicy. Gwiazdy jasnym blaskiem zalały ciemne zakątki nieba, rzucając nieśmiały cień na płaskie dachy bloków. Mężczyzna siedział na drewnianym krześle i wpatrywał się w pustą okiennicę próbując dostrzec jakiś znak. Tak zamyślony analizował swoje położenie. Uciekł przed prześladowcą. Jedyne bezpieczne miejsce, które znał legło w gruzach. Żołnierze będący w podobnym położeniu do niego nie żyją, a po ulicach panoszą się tajemniczy wojownicy w szarych kombinezonach. Jedna myśl jednak nie dawała mu spokoju. Jedynie ona dręczyła go, drażniąc jak mały kamyczek w bucie, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Wśród zabitych nie było jego nowego przyjaciela- Porucznika Królika.
Czuł w sercu pewną nadzieję, że może się spotkają. Że uda im się razem pomścić śmierć towarzyszy, lub uciec. Po prostu uciec z tego przeklętego miejsca przepełnionego bólem i śmiercią. Chirurg siedział oparty o ścianę z której jak wąż zwisała odklejona, beżowa tapeta. Stukał niespokojnie palcami w stół, wygrywając melodie zgodnie z rytmem muzyki świerszczy, urządzających monotonne koncerty każdej nocy. Położył na nim swój karabin snajperski. Czuł, że dotyk drewnianej kolby i chłód stali nie są mu obce. Czuł, że gdzieś w środku nie raz słyszał okropny ryk wystrzału. Czuł że rzadko pudłował. Z zamyślenia wyrwało go ciche, ledwo słyszalne piknięcie. Zastygł w bezruchu. Jak mógł zapomnieć? Podczas bitwy śpiący żołnierz dał mu PDA. Pstryknął palcami, po czym wyciągnął z bocznej kieszeni starego plecaka, białe, nieduże urządzenie. Spojrzał na ekran. Był lekko zakurzony oraz poplamiony jakimś sosem, lecz po wciśnięciu przycisku „Power” ukazał jego oczom całą mapę miasta. Były na niej bardzo dokładnie naniesione różnego rodzaju punkty. Niemy blask wyświetlacza, rzucał światło na jego pooraną bliznami oraz pozaszywaną twarz. Chirurg głodny informacji chłonął mapę jak stalker rzucający się na kiełbasę po udanym polowaniu na artefakty. Jednak te wszystkie kółka oraz krzyżyki różnego koloru nie mówiły mu nic sensownego. Zauważył napis „sztab” naniesiony obok niewielkiej budowli.
To z pewnością była willa. Wiedział przynajmniej orientacyjnie, gdzie się znajduje. Po ataku na dom i schronieniu się w pobliskim bloku, piwnicami mężczyzna przedostał się do starej kamienicy, w której właśnie się znajdował. W dalszym ciągu studiował dziesiątki małych punktów, kropeczek, znaczników. W pewnym momencie w oczy rzucił mu się napis „Dla Chirurga”. Nieco zaskoczony dokładnie zlustrował miejsce na które został naniesiony niewielki, czerwony punkcik. Oczyma wyobraźni przerzucił miejsce w którym właśnie się znajdował na mapę. Od tajemniczego znacznika dzieliło go kilka ulic. Musiał udać się na północ. Wziął głęboki oddech, wygrzebał ze swojego starego plecaka konserwę. Pochłonął ją natychmiastowo, gdyż był już bardzo głodny. Księżyc wciąż swoim srebrzystym blaskiem oświetlał kręte uliczki miasta śmierci. Po posiłku Chirurg przewiesił przez ramię SWD, do pasa przymocował skorpiona, po czym niemym wzrokiem wpatrując się w morze gwiazd zalewające cały horyzont otarł zmęczone czoło swym brudnym, przepoconym swetrem. Zszedł na dół. Gdy znalazł się na niewielkim placyku przed blokiem, który wychodził bezpośrednio na asfaltową drogę stanął nasłuchując. Wokół panowała jedynie cisza przerywana co jakiś czas krakaniem czarnych jak smoła wron. Spojrzał na róg jednej z kamieniczek. Znajdowała się tam zardzewiała niebieskawa tabliczka. Widniał na niej biały napis „Upadku Berlina 7”. Spojrzał ponownie na otrzymane PDA i wytyczał ścieżkę, którą musi podążyć. Ulicą prosto około czterech kilometrów, następnie w lewo. Kilkaset metrów dalej jakiś budynek, a na nim znacznik. Czekał go długi przemarsz, lecz była to jedyna wskazówka mogąca pozwolić mu przeżyć chociaż kilka dni dłużej. A może był to punkt ewakuacyjny? A może właśnie tam spotka Królika? Układając w głowie kolejne pytania ruszył przed siebie, racząc swoje płuca świeżym powietrzem jesiennej nocy. Ulica „Upadku Berlina” była jedną z głównych w Limańsku.
Przed laty wiele samochodów oraz autobusów przemierzało ją w obydwie strony wioząc ludzi do pracy. Po bokach ciągnęły się chodniki zbudowane z betonowej płyty. Wzdłuż asfaltówki rozsiane były przystanki, malutkie kramy, kioski. Co kilka metrów z ziemi wyrastała potężna lipa, rzucając błogi cień na zmęczone od upału twarze przechodniów. Tak było kiedyś… Teraz Przez asfalt przebijały się drzewa i krzewy. Stare kioski i sklepy straszyły ziejącą z nich pustką. Niektóre całkiem się zawaliły. Inne straciły dach. Co kilkanaście metrów można było ukryć w gęstwinie gałęzi zardzewiałą karoserię samochodu, gdyż wszystkie części składowe zostały dawno zabrane przez szabrowników. Czując lekki niepokój Chirurg wszedł w gęstwinę asfaltowej drogi usiłując dotrzeć do tajemniczego punktu. Starał się być czujny. Przetwarzał w swojej głowie każdy szmer, który powodował u niego ciarki na plecach. Po godzinie powolnego marszu zauważył jasny błysk światła. Majaczył on pomiędzy gałęziami drzew i krzaków, które teraz przypominały pazury dzikich zwierząt. Źródło światła było zaledwie pięćdziesiąt metrów od jego pozycji. Do jego uszu dobiegły nawoływania. Grube męskie głosy krzyczały coś o nadejściu proroka. Można było w nich dostrzec lekką nutę obłąkania. Starając się zachować spokój Chirurg rozejrzał się dookoła. Nie mógł uciec w stronę bloków, ciągnących się wzdłuż ulicy. Po wyjściu z gęstwiny został by zauważony. Gorączkowo myślał co powinien uczynić. Dziwni ludzie byli coraz bliżej niego. W tym samym momencie przypomniał sobie jak podczas bitwy i szybkiego pakowania fantów do swojego plecaka w Pm Skorpion zaplątała się snajperska narzuta ghilie w jesiennym kamuflażu. Nie mając czasu przebierać w środkach wrzucił ją razem z bronią. Promyk nadziei przemknął przez jego głowę. Schował się za niezwykle grubym konarem dębu, który spuszczał swoje gałęzie pokryte żółtymi liśćmi aż do samej ziemi, jakby usiłując ochronić mężczyznę. Narzucił na swoje plecy kamuflaż po czym położył się na ziemi. Asfalt, z którego wyrastały krzewy był zimny. Nie chcąc być zauważonym przylgnął jak najściślej tylko mógł, po czym pomału się czołgając ruszył przed siebie. Tajemniczy wojownicy byli coraz bliżej niego. On krył się, jak szczur w kanale uciekając przed napastnikiem. Po kilku chwilach pierwszy z nich zrównał się z jego poziomem rozglądając się dookoła nadal wykrzykując dziwne proroctwa.
Było ich kilkunastu. Reszta w przeciwieństwie do tego jednego szła w ciszy. Wszyscy mieli twarze przesłonięte kominiarkami i maskami przeciwgazowymi. Szli w rozproszeniu na całej szerokości ulicy. Kątem oka Chirurg zauważył że byli oni ubrani w te same szare kombinezony, co ci, którzy przepuścili atak na willę. Leżał on przy samej ziemi szczelnie osłonięty krzewami, których kolor całkowicie zlewał się z kolorem kamuflażu. Modlił się jedynie by nikt na niego nie wszedł. Wtedy z pewnością by zginął. Serce biło jak szalone ze strachu, lecz starał się uspokajać. Cicho pełzając pomiędzy roślinnością zręcznie omijał nieprzyjaciół. Gdy ostatni już znalazł się za nim odetchnął z ulgą. Leżał jeszcze w bezruchu kilkanaście minut. Krople z jego spoconego czoła spadały cichutko na asfalt. Bał się że nawet tak cichy szmer może zwrócić uwagę patrolu. Wciąż słysząc w oddali krzyki jednego z tajemniczych postaci, wstał i nie zdejmując z siebie płachty ruszył w dalszą drogę, która minęła spokojnie. Raz jedynie usłyszał jakiś ryk w oddali, lecz po kilku nerwowych minutach wszystko ucichło. Po godzinie wędrówki nadszedł ranek. Słońce nieśmiało wyglądało zza widnokręgu, chcąc nadać nowych kolorów temu szaremu miejscu. Zrobiło się cieplej i chłód, który przez całą noc przeszywał ciało Chirurga do szpiku kości ustąpił.
Wciąż podążając ulicą „Upadku Berlina” obserwował jak promienie słońca odbijając się od dachów kamienic urządzając swój własny, dziwny taniec. Szedł tak zatopiony w myślach i nadziejach. Smutek wiązał się z radością. Strach z odwagą i ból ze szczęściem. Wiedział, że znajduje się w kiepskiej sytuacji, lecz był optymistą. Wmawiał sobie, że uda mu się rozwiązać zagadkę nagłej utraty pamięci, która dotknęła nie tylko jego, lecz praktycznie wszystkich „mieszkańców” martwej czarnobylskiej strefy. Po kilkunastu minutach takiego rozmyślania znalazł zejście z głównego szlaku, którego szukał. Skręcił w lewo, w niewielką uliczkę nazwaną „Złocistą”. Różniła się ona nieco od wszystkich innych w mieście. Dominowały tu małe, niewielkie kamienice oraz domy jednorodzinne. Wszystkie co prawda zbudowane z tego samego, nudnego żółtego betonu, jednak stanowiły pewnego rodzaju innowacje szarej rutyny tego miasta. Podążając wciąż ulicą Złocistą obserwował jak ogromne wrony kołowały na niebie kracząc przeraźliwie. Jakby próbowały dawać jakieś znaki swoim braciom znajdującym się kilometry dalej. Słońce świeciło mu prosto w oczy. Wyciągnął z kieszeni PDA. Spojrzał na nie, zasłaniając ekran ręką. Punkt naniesiony był na kwadratowy obiekt znajdujący się na placu ze wszystkich stron otoczonym rzędem budynków. Chirurg rozejrzał się dookoła. Po jego prawej stronie stała kwadratowa kamieniczka, mająca ledwie dwa piętra wysokości. Wokół niej nie było nic więcej poza niezwykle wysoką trawą i pordzewiałymi elementami placu zabaw. Skręcił w jej stronę. Gdy znalazł się już na placyku poczuł nagle silny swąd. Nie wiedział skąd dochodzi. Zatrzymał się. Zaczął niespokojnie rozglądać się dookoła.
Wtedy też usłyszał cichy syk. Jakby coś znajdowało się zaraz przed nim. Przypatrzył się mrużąc oczy. Dopiero teraz zauważył lekkie drgania powietrza. Nie wiedział czemu, lecz poczuł w tym momencie ogromny strach. Nogi ugięły się pod nim zaczynając drgać. Coś w środku za wszelką cenę starało się zabronić mu wejścia w tamto miejsce. Stał tak targany emocjami nie wiedząc co zrobić. Czuł jakby miał w sobie, gdzieś w swoim umyśle doradcę, który teraz przejmuje kontrolę. Tak jakby dzielił z kimś swoje ciało. Stał jak posąg obserwując dziwne drgania na tafli powietrza. Postanowił, że wrzuci jakiś przedmiot w tamtą stronę, aby zobaczyć czy droga jest bezpieczna. Może to tylko umysł roztaczał przed nim tak straszne wizje? Przecież tyle się ostatnio denerwował. Dużo nie spał. Tłumacząc to sobie już miał zrobić krok naprzód, kiedy znowu poczuł jak intuicja bierze kontrolę nad jego ciałem. Sięgnął do plecaka. Z wysokiego żelaznego magazynka do Makarova wyciągnął jeden pocisk. Nie zastanawiając się rzucił go w stronę dziwnej smugi. Po chwili powietrze przeciął świst i trzask. Przedmiot przeleciał zaraz obok jego głowy i utkwił w betonowym płocie ogradzającym placyk, z którego posypały się kawałki cementu. Był wyraźnie zaskoczony i przerażony. Co gdyby to on właśnie tak poleciał? Jak szmaciana lalka wbił się w twarde ogrodzenie? Jak najciszej mógł, jakby obawiając się ataku wycofał się tą samą drogą, którą przyszedł. Spojrzał w dół.
Pozbierał kilkanaście kamyczków wsadzając je do kieszeni spodni. Położył się na ziemi. Czołgając się w stronę budynku rzucał co jakiś czas przed siebie kamień obserwując tor jego lotu. Jedne opadały naturalnie nie targane żadnymi pędami powietrza. Inne natomiast z hukiem bombardowały ściany pobliskich mieszkań. Czołgając się unikał tych, które zostały wyrzucane. Wiele z nich przelatywało nad jego głową roztaczając wizje rychłej śmierci. Tak wytyczając drogę dotarł wreszcie na próg kamienicy. Z lekkim niepokojem zaglądał do środka. Stare, drewniane drzwi wejściowe otworzyły się skrzypiąc. Na klatce panował zaduch. Ciężkie od kurzu powietrze przesycały się ze swądem docierającym z pola anomalii. Chirurg rozejrzał się po pomieszczeniu. Klatka wykonana w surowym sowieckim stylu. Zwykłe schody prowadzące na piętro. Klatka pomalowana była na brzoskwiniowy kolor, które miały urozmaicić niebieskie kwiatki nałożone na farbę tu i ówdzie. Stojąc tak i lustrując wzrokiem kamienicę zastanawiał się gdzie może szukać i co kryje się pod tajemniczym znacznikiem. Być może jego kompan jest gdzieś tutaj? Postanowił zbadać cały budynek. Na parterze nie znalazł nic ciekawego poza kilkoma bezwartościowymi śmieciami zbierającymi kolejne kilogramy pyłu. Zdecydował się wejść na górę. Pomału pokonywał kolejne stopnie, trzymając przed sobą SWD. Cisza, która panowała w budynku wydawała mu się niepokojąca. Słońce śmiało wdzierało się przez puste okiennice do wnętrza budynku, zalewając je gamą kolorów i barw. Starając się zachować jak największe skupienie mężczyzna znalazł się na piętrze. Nieumeblowane pokoje świeciły pustkami. Wszystkie ściany pomalowane zostały niegdyś na kolor niebieski, mając chyba rozjaśnić surowy styl sowieckich budowniczych.
Chirurg pokręcił się po pokojach nie znajdując nic ciekawego. Zrezygnowany wpatrywał się w górujące już nad horyzontem radośnie świecącą gwiazdę. W pewnym momencie jego uwagę przykuł biały kaloryfer wiszący na jednej ze ścian. Podszedł do niego, chcąc się mu dokładnie przyjrzeć. Na jednym z żeber urządzenia znajdował się mały znaczek. Taki sam jak na otrzymanym PDA, który pokazywał tą właśnie kamienicę. Chirurg chciał krzyknąć z radości. Obadał palcami miejsce za kaloryferem i znalazł zwiniętą małą karteczkę. Otworzył ją i zobaczył jedno treściwe zdanie. „Siódmy panel od lewej. Pokój za salonem na południu”. Chirurg udał się do wskazanego pomieszczenia i spojrzał na podłogę. Grube szerokie deski pokrywały ją na całej rozciągłości. Zdjął plecak i położył pod ścianą karabin badając deski. Gdy dotarł do siódmego po stuknięciu usłyszał lekki łoskot. To tam znajdowała się jakaś kryjówka. Usiłował podnieść do góry ciężką deskę, lecz ona nie ustępowała. Po kilku minutach bezowocnego wysiłku, gdy zimny pot wstąpił na jego czoło, schwycił on swoje SWD, po czym rozłupał kolbą deskę blokującą kryjówkę. Ta posypała się w drobny mak, ukazując mu średnich rozmiarów wyrwę w podłodze.
Sięgnął do środka. Wyjął z niej nowy kombinezon. Grube wojskowe buty za kostkę, którym nie straszne były nierówności terenu. Mocne spodnie z twardej tkaniny mogącej wytrzymać wiele ugryzień drapieżnych bestii, dodatkowo wzmocnione ochraniaczami na kolanach. Twarda kurtka z kapturem, w którą wszytych zostało kilka płyt kevlarowych. Mocne, skórzane rękawiczki bez palców. Do tego kominiarka oraz maska przeciwgazowa typu MUA. W kryjówce był jeszcze idealnie zachowany, błyszczący rewolwer Nagant 1895, kilkanaście paczek amunicji do niego, co dawało około trzystu pocisków, kilka konserw, dwie butelki wódki, szkocka, paczki papierosów, leki przeciwpromienne oraz kartka. Przeczytanie jej Chirurg odłożył na potem. Chciał jak najszybciej włożyć na siebie nowiutki kombinezon, który właśnie znalazł. Buty co prawda rozmiar za duże, jednak niezmiernie wygodne. Z powodzeniem zastąpiły adidasy, które miał na sobie do tej pory. Reszta kombinezonu była jakby wymierzona na niego. Idealna długość rękawów i nogawek oraz szerokość w pasie i w klatce. Po ubraniu się i schowaniu wszystkich fantów do plecaka, który zaczynał już mu nieco ciążyć odwinął Szurek w który była zawiązana karteczka i zagłębił się w jej treści, spisanej ładnym, starannym charakterem pisma:
„Jeśli to czytasz zapewne już nie żyję. Jesteś przyjacielem, inaczej zniszczyłbym PDA. Cieszę że znalazłeś schowek. Mam nadzieję, że pomoże Ci przetrwać kilka dni dłużej w tym cholernym miejscu. Ostatnio sprawy w mieście spieprzyły się. Wraz z Królikiem byliśmy u naukowych. Nic nie wiedzą. A ziemią co jakiś czas targają kolejne wstrząsy. Emisje przybrały na sile, a po ulicach panoszy się coraz więcej mutantów. Poza tym spod radaru Duga nadciągają te pajace w szarych kombinezonach. Z początku myśleliśmy, że to monolit, ale ani naszywki, ani sposób walki na to nie wskazywały. Ci [szarzy] są dobrze wyszkoleni. Kilka razy ostrzelali nasz posterunek na wzgórzu. Odparliśmy ich, ale czuję, że coś wisi w powietrzu. Sprawy się sypią. Zona staje się bardzo niestabilna, a miasto pochłania kolejnych stalkerów oraz frakcyjnych. Niektórzy opowiadają że widzą nad radarem jakąś bladą poświatę. Nikt niestety nie odważył się sprawdzić co to takiego. Nie dziwię się. Nie znam osoby, będącej na tyle głupią, aby przejść przez mroczną aleję. Ten cholerny las to najgorsze miejsce na ziemi. Nawet bariera, czy tajne laborki na dnie instytutów to przy tym pestka. Nie znam osoby, która stamtąd powróciła. Podobno przed 1986 znajdowała się tam kopalnia. Ale co do cholery mogliby w niej wydobywać? Stoi pusty szyb, który góruje nad całym lasem. Aż mnie ciarki przechodzą. Kilka dni temu miała miejsce dziwna emisja. Wszystko było normalne, o ile ten żar lejący się z nieba może być normalny, aż tu nagle jak coś nie huknie. Wszyscy zemdleliśmy. Kilka minut po przebudzeniu o mało się nie zabiliśmy. Nikt nie pamiętał jak się nazywał, kim jest, kim są inni. Po kilkunastu minutach dopiero zaczęliśmy sobie przypominać. Naukowcy mogą coś wiedzieć mimo, że zaprzeczają. Gdybyś nie wiedział jak do nich trafić to bunkier postawili w parku miejskim. Nie mam pojęcia co się dzieje. Ale co będę rozważał i marnował ci czas przyjacielu. Przecież już nie żyję. Miej mnie w pamięci i zapal czasami świeczkę na moim grobie o ile go mam. Nie trzeba się martwić. Życzę szczęścia. Więcej niż ja go miałem…”.
Z nieukrywanym smutkiem Chirurg złożył karteczkę na pół wsadzając ją do jednej z wielu kieszeni jego nowego stroju. Powoli kojarzył fakty nagłej utraty pamięci z dziwnymi emisjami. Usiadł na podłodze osłupiałym wzrokiem wpatrując się w majaczące w oddali kształty ptaków. Przynajmniej wiedział dokąd się udać…
-
Za ten post Fender otrzymał następujące punkty reputacji:
- Pertaseth, brak.