Uwaga! :
Nie mam pojęcia czy to tylko u mnie się tak dzieje, ale, przy napisanych (np.) 17 postach strona pokazuje że napisane jest tylko 13 i NIC WIĘCEJ!
Problem rozwiązuję sortowanie,
Na dole klikamy sortuj według i zmieniamy na "1 Rok" - teraz strona wyświetla wszystkie 16 postów, na 2 stronach.
Do moderatora/admina: jeśli nie tylko mnie się tak robi, proszę o zrobienie coś z tym, natomiast jeśli to tylko mój problem, to jakoś sobie poradzę
--------------------------------------
TU zaczyna się opowiadanie:
--------------------------------------
Życzę miłej lektury
PrologFssss.. - syknął Rusłan, rozcinając skórę na ręce o cierń zmutowanego krzewu.
Głupi kszor! - Pomyślał i wrócił do monotonnej, wykonywanej nieprzerwanie od godzin czynności, zwanej marszem. Słońce jakby zgryźliwie, świeciło z wielką mocą, oślepiając go refleksami, od każdej gładkiej rzeczy, jaką na swojej drodze napotkało. Wbrew pozorom dzień nie był ciepły, a, w prawdzie lekki, lecz zimny, zachodni wiatr dopełniał dzieła, jakim było wychłodzenie i przygnębienie, idącego stalkera.
Mężczyzna zdawał się nie dostrzegać ewidentnej chęci dokuczenia mu przez pogodę. Szedł dalej, jakby nigdy nic, co i raz spoglądając na rozcięcie poniżej nadgarstka.
Spokojny i cichy trzask, deptanej uschłej trawy, z nagła zamienił się w tupot twardej, hartowanej gumy, o spękany beton.
Rostok. - Powiedział, jakby sam siebie powitał. Za dużo marszu szkodzi na cerę. - Skwitował ironicznie, po czym z głębokim postanowieniem odpoczynku, udał się do hangaru nieopodal. Wielka hala przywitała go grobowym chłodem i zapachem stęchlizny. Stęchlizny - coś tu nie pasowało. Zignorował jednak ów myśl, wdrapując się po metalowych schodkach na galerie, która najwidoczniej kiedyś służyła do nadzoru prac. Zdjął plecak, który, pomimo że był prawie pusty, ciążył mu od dłuższego czasu. Usiadł opierając się o ścianę, i kładąc swój dobytek przy lewym ramieniu.
Ile to już? 5 miesięcy? Taaak, właśnie... Kuźwa, ileż ja tu już siedzę. - Głosił swoje żale, obojętnemu powietrzu. Muszę wreszcie dojść do tej jeb**ej Powinności, do tych faszystów. Choć w sumie nie są gorsi niż te dupki z Wolności. - Kontynuował, cały czas ku nicości. Tamci to od tej Gandzi ledwo zwieracze na wodzy trzymają... Ech, nie ma co narzekać na jakichś fanatyków tylko myśleć o tym zleceniu. Gdybym tylko wiedział, co tam...
W tym momencie wszystkie jego myśli zatrzymały się, zmysły momentalnie wyostrzyły, serce przestało bić. Wszystko to w efekcie niesamowicie głośnego brzęku metalu o beton, wywołanego gdzieś w pobliżu. Dźwięk ten był dodatkowo spotęgowany, jeszcze przed chwilą panującą tam wszechobecną cisza, którą właśnie to zakłócił, oraz niecodziennymi właściwościami hali, do przekazywania echa.
Z ramienia powoli, bezgłośnie zsunął swoją, pieszczotliwie nazywaną Suką, broń.
Obyś nie musiała wkraczać do akcji. - Powiedział sobie w myślach, z wielką nadzieją.
Przesunął selektor ognia swojego AKS-74U w dół - wprost tak, by wskazywał literki AB, po czym starając się zrobić to jak najciszej, przeładował.
Kątem oka spostrzegł cień przemykający za, ledwo to uchylone, stalowe drzwi.
Gruby koleś w kapturze. - Tyle zdążył wydedukować, po ułamku sekundy widzenia konturu.
Ku**a!
Część 1
Powoli, ruchem podobnym do polującego kameleona, zdjął lewą rękę z chwytu przedniego swojej Suki, po czym zaparł się nią o ścianę. Podniósł się, cały czas mierząc w kierunku, gdzie zauważył cień. Cienkie, podrdzewiałe płatki białej farby złuszczyły się ze ściany, na która napierał ręką, pomagając sobie wstać.
Nie ma czasu na plecak, zostawię, najwyżej coś za**bie mi konserwy. - Pomyślał.
Stojąc już, przybrał pozycje strzelecką; rozstawił szeroko nogi, przekładając ciężar ciała na tę najbardziej oddaloną od broni, docisnął kolbę do ramienia i przekrzywił głowę, tworząc jedną linię z przyrządami celowniczymi.
Wyczekiwał.
Sekundy trwały niezmiernie długo, coraz bardziej potęgując niepokój wynikły z zaistniałej sytuacji.
Nie mogę stać tak bez końca. - Rozsądek Rusłana górował. W końcu była to jego mocna strona, rozsądek i dedukcja, jego niematerialna broń na wszelakie plugastwo zgromadzone w Zonie, coś czym zdecydowanie wyróżniał się spośród innych samotników. Jestem tu stosunkowo łatwym celem, muszę stąd zejść cholera. - Kontynuował. Powoli począł odrywać podeszwę od zardzewiałej, metalowej kratki pełniącej funkcję podłogi. Robił to bardzo powoli, jakby wszedł w świeże błoto, nie mogąc się uwolnić. On jednak utrzymywał to tempo zamierzenie, bowiem nie chciał narobić hałasu, który w konsekwencji mógłby przypłacić życiem. W hali od czasu pamiętnego huku, panowała grobowa cisza. Absolutna, niczym nie zakłócona. I to właśnie ten brak byle jakiego dźwięku, stuknięcia, lichego pisku, czy innej wymyślnej formy, coraz bardziej wpędzał umysł Stalkera w przerażenie. Rusłan jednak za wszelką cenę starał się zachować stoicki spokój, co mu wychodziło świetnie, mimo iż organizm mówił co innego. Żołądek zacisnął się, próbując jakby schować się przed trwożącą ciszą. Mężczyzna przełknął ślinę.
Zrobił następne trzy kroki, ani przez moment nie przyspieszając obranego tempa.
Czwarty krok.
Jęk nadwyrężonych metalowych listew unieruchomił stalkera, zaalarmowanego odgłosem jaki przez swoją nieuwagę wydobył.
Cholera jasna! - Wrzasnął w myślach. Cholera, cholera, cholera! - Panikował. Jestem w martwym punkcie, to stare rusztowanie jest tak przerdzewiałe, że nie idzie poruszać się tu bezgłośnie. Jeśli się ruszę, belki znowu zawyją, a ja zdradzę swoją pozycje. Myśl cholera, myśl!
Tędy nie przejdzie - to było dlań pewne. Spróbował się rozluźnić, co nie przychodziło łatwo, z tak zawziętym i niepożądanym grymasem mięśni. Rozejrzał się, dokładnie analizując otoczenie, w jakim się znajduje. Ten element przygotowania nierozważnie ominął, przerażony niewyjaśnionymi wydarzeniami sprzed kilku minut. Ów kilka minut zdawały się być wiecznością, jakby znajdował się w bezkresnej pustce, bez czasu, bez niczego.
Jest nadzieja. - Pomyślał w duchu, widząc, iż galeria na której się znajduje ma drugie schodki, jakieś dziesięć metrów od niego. Raz kozie śmierć - powtórzył sobie to jakże banalne przysłowie, które w tej sytuacji było wręcz niezastąpione. Może tamtędy uda mi się zejść bez szelestu. Znów zrównał głowę w jednej linii z muszką i szczerbiną. Począł się cofać. Tempo sprzed minut okazało się i w tej sytuacji wprost wymarzonym, jeśli w chwili takiej jak ta, ktoś w ogóle umie myśleć o marzeniach.
Czas dłużył się niemiłosiernie. Wreszcie, Rusłan dotarł do schodków. Poczuł przenikliwy ból w okolicach przepony. To żołądek, na wtór próbujący zacisnąć się jak najbardziej. Owa samowola, niesubordynowanego organu, ponad oczekiwanie wycieńczyła Stalkera. Pomimo zauważalnego grymasu, może nie cierpienia, lecz uciążliwej niewygody, Rus, bo tak nazywali go znajomi, trzymał umysł i ciało na wodzy. Powtarzając wykonany wcześniej manewr, zdjął lewą rękę z Suki i powoli zsunął ją na poręcz. W takiej właśnie pozycji zaczął ewakuować się z niefortunnie dobranej placówki, jaką była galeria. Wcześniejsze tempo, jakby uniwersalne, znalazło zastosowanie i w tym przypadku, gdy to schodził po schodkach, które można z powodzeniem określić jako hybryda schodów z drabiną, patrząc na kąt ich nachylenia względem ziemi.
Beton. Jego noga nareszcie zdołała sięgnąć twardego i pewnego podłoża. Osunął rękę z poręczy, zrywając ponownie listki białej farby. Chwycił Sukę oburącz, po czym chwyt poprawił jeszcze dwukrotnie, chciał mieć pewność, że co by się nie wydarzyło on da radę zareagować adekwatnie, mądrze i co najważniejsze, wystarczająco szybko. Stawiając kroki, tak miękko, jakby chodził po puchu, przemieszczał się z wolna w kierunki uchylonych wrót.
No to teraz zobaczymy kto lepszy, zmutowany sku**ysynu. - Oznajmił pod nosem, utrzymując charakterystyczną dla jego osoby stanowczość. Podchodził krok po kroku do obdrapanych, wielkich drzwi. Poprawił chwyt jeszcze trzykrotnie, udowadniając samemu sobie, że broń jest ciągle przy nim, że ciągle ma szanse wyjść z tego cało. Krok po kroku, zbliżał się do nieuniknionej konfrontacji z blaszaną kurtyną, a raczej z tym, co prawdopodobnie znajdowało się za nią. Podszedł na około metra do uchylonego skrzydła.
Dreszcz.
Słońce, które z początku dnia wydawało się być oponentem Rusłana, w tym momencie zdecydowało się mu pomóc. Stalker spojrzał pod nogi. Między betonem, a pordzewiałym obramowaniem drzwi, było ok trzydzieści centymetrów pustki, pustki przez którą przechodziły promienie gwiazdy, zdradzając pozycje wszystkiego co stało po drugiej stronie wrót. Rus widział jedynie cień przedstawiający stopy jakiegoś stworzenia, przestępującego z wolna, z nogi na nogę. Stopy ów, wzorując swe spostrzeżenia na widzianym cieniu, musiały być nieprzeciętnie grube, wręcz podobne do tych u słonia.
Ku**a! - Przeklął w duchu Stalker. Dobra teraz albo wyskoczę i ubije ch*ja, albo to on zrobi to samo ze mną.
Już właśnie szykował się do skoku.
Jęk pordzewiałych zawiasów, rozerwał wszechobecną ciszę, niczym granat odłamkowy, nieomal przyprawiając śmiałka o zawał.
Drzwi po drugiej stronie hali zostały brutalnie otwarte.
Łooooł, te Rambo, schowaj pukawkę co?. - Odezwał się głos zza pleców Rusłana.
Patrzcie, jak posąg, he he, zamurowało go. - Zabrał głos ktoś inny.
Cicho! Ej Stalkerze, wyluzuj i cho no tu. - Oznajmiła trzecia osoba.
Rus oderwał wzrok od cienia maszkary znajdującej się tuż za rogiem i umiejscowił go w nicości. Myślał, myślał co się dookoła niego dzieje. Dopiero gwałtowne zniknięcie ów cienia, towarzyszące jękowi rozczarowania wyrwało go z przelotnej melancholii.
Uciekł. - Stwierdził, nie mogąc utworzyć żadnej myśli. Jego umysł był pusty.
Co tam mamroczesz? Chodź tu nie wymyślaj, to teren Powinności, zgarniamy Cię stąd. - Zahuczał ponownie trzeci głos.
Rusłan opuścił broń i z niedowierzaniem odwrócił się potulnie.
Czekajcie, tylko wezmę plecak...
Podczas drogi do Baru, Rus miał wiele spraw do przeanalizowania, lecz jedna myśl nie dawałą mu spokoju'
-Piep**eni faszyści, uratowali mi dupę.-