"Nibypsy"

Kontynuowane na bieżąco.

Moderator: Realkriss

"Nibypsy"

Postprzez deffect1989 w 18 Lip 2015, 20:56

Chciałbym, abyście zapoznali się z pierwszym rozdziałem mojego opowiadania "Nibypsy". Wszystko jak na razie jest w powijakach, prace trwają - opowiadanie będzie dość spore... tak, więc jak na ten moment jest to ok. 80% pierwszego rozdziału. Zapraszam do czytania i komentowania (liczę bardziej na komentarze co do fabuły, akcji i waszych odczuć... darujmy sobie wytykanie błędów i literówek, gdyż będzie to wszystko poprawiane w swoim czasie)

"Nibypsy" - Rozdział pierwszy


Powrót do domu


- Siemion! Sieemion! Wstawaj… Rusz swą dupę już dawno świta.
- Co jest? – Wybity ze snu rozszerzyłem powoli oczy. Słońce padające na moją twarz przez spękany dach raziło mnie niczym wiązka światła skierowana przez lupę na małą mróweczkę. Rękoma przetarłem twarz i oczy. Spojrzałem w kierunku skąd dobiegał głos budzącego mnie Barona.
- Nie za szybko? – Spytałem.
- A tobie, co się wydaje, że na rybki idziesz? Wstawaj, bo trzeba się doprowadzić do stanu używalności i wracać do naszej Koniuszynki. Musze się napić. – Sapnął pod wąsem Baron.
- Ty, wiesz, że kto rano wstaje…
- Tak, tak wiem ku*wa…, Kto rano wstaje…
- Ten jest niewyspany.
- Jak ty spałeś to ci nie przeszkadzałem.
- Bo spałem. – Dodał przemądrzale.

Taka pobudka. Nie dość, że to ja pełniłem pierwsza warte to jeszcze się nie wyspałem. Połowę nocy mżyło, a zbierająca się deszczówka, co jakiś czas kapała mi na twarz przerywając mój sen. Przez okno, przy którym stał Baron było widać, że pogoda znów się zmieniła. Co nie jest tutaj rzadkością. Czasami potrafi zmienić się trzy razy w ciągu dnia. Rano słońce, później deszcz, a na koniec dnia szaro-pomarańczowe niebo zabarwione przez zachodzące słońce. Ostatni krajobraz wygląda niekiedy jakby komuś mandarynka wpadła do kałuży, ale to chyba tylko moje odczucie.
Wstając, zadałem sobie sprawę, że faktycznie jest już czas, aby się zbierać, a pogoda wcale nie jest taka ładna jak wskazywało na to słońce kłujące w oczy. Dalej mżyło.
Podsunąłem do siebie plecak, na którym opierałem głowę podczas snu. Sięgnąłem do środka, żeby wygrzebać z niego manierkę z woda. Wziąłem szybkiego łyka i obmyłem twarz – Tej drugiej czynności mogłem sobie darować. Całą noc kapiąca deszczówka robiła to za mnie. Doprowadziłem się do pionu. Spojrzałem za Amwrosija stojącego w rozbitej ramie okna poddasza rudery, w której zatrzymaliśmy się na te noc. Jak zwykle był już prawie gotowy do wymarszu ze standardowa cygaretka pod wąsem.
- Daj mi chwile i możemy ruszać.
Baron kiwnął głową nie odwracając się. Po chwili dodał.
- Wiesz, co się dzieje jak w nocy dupa swędzi?
- Co? – Zapytałem zbierając graty i kręcąc się dookoła plecaka.
- Rano palec śmierdzi. – Dokończył mój osobisty mistrz dowcipu.
- Skąd ty to bierzesz baranie. – Odpowiedziałem z zamaskowanym uśmiechem. Szczerze mówiąc coś w tym było… hehe.
- Pół nocy się wierciłeś i tak jakoś mi przyszło do głowy.
- Ty już gotowy? – Zapytałem.
- Prawie, tylko się wyleje.
- Śniadanie zjemy po drodze. Musimy być w hotelu przed południem, bo barman zacznie z ceny zjeżdżać za nieświeży towar. Kończąc zdanie ubrałem płaszcz i przełożyłem pasek mojego Mossberga przez ramie.
- Jaki ku*wa nieświeży towar? A co On będzie to jadł? – Spytał retorycznie Baron lejąc przez okno.
- Dobrze wiesz, że to idzie do jajogłowych poza Kordonem, a oni lubią rękawiczki, woreczki i próboweczki. Nie mamy takiego sprzętu, wiec Barman będzie musiał to dla nich spakować jak najszybciej. – Wyjaśniłem.
- Dobra ja schodzę na dół. Sprawdzę czy czysto.
- Ja już jestem gotowy. – Mówiąc to odbezpieczyłem broń i poprawiłem rękawiczki.
Zszedłem na dół za Baronem. Ta rudera już sypała się konkretnie. Zauważyłem, że na piętrze były dość dobre warunki na zatrzymanie się na noc, ale na dole to był już ostry chlew. W nocy nie zwróciłem na to uwagi. Nie jeden stalker tu nocował, a było to widać po puszkach konserwowych i pustych paczkach fajek. Zastanawiało mnie, co za stalkerzy rozbijali tutaj obóz na parterze, bo takie nocki nie należą do bezpiecznych. Ktoś na czatach stać musi, co by nic nie wlazło nieproszone na twój piknik. A do ogniska złażą się zawsze jakieś typki, które widzą, że ktoś zrobił połowę roboty za nich rozpalając ogień i sprawdzając czy jest bezpiecznie. Jak wybierałem się z Amwrosijem na rajd to zawsze wybieraliśmy takie miejsce żeby można było wyżej wleźć. A jak rozpalaliśmy ogień to tylko w dzień i tylko po to, żeby zjeść cos na ciepło.
Do hotelu nie było daleko jakieś pięć kilometrów, z czego ostatni kilometr to elegancko poprowadzona dojazdówka ze stacji Krasnytsya. Czysto na niej wiec można iść bez obaw. Można też na niej spotkać, stalkerów wracających lub opuszczających Koniuszynkę i zamienić z nimi parę zdań zanim się odpocznie w recepcji.
Pogoda okazała się szara jak zwykle. Mżyło. Normalnie nieustająca jesień. Brązowozłote liście na drzewach i odczuwalna wilgoć w powietrzu. Większą część roku jest tu powyżej 15 stopni, lata nie ma, a zima nie jest taka sroga jakby mogło się wydawać. Ma to jakiś swój urok.
Ruszyliśmy z Baronem prosto z rudery na wzniesienie nieopodal, z którego rozciągał się dobry widok na to, co dzieje się dookoła. Musieliśmy sprawdzić czy nie zleciały się jakieś ślepaki z okolicy na uczute po naszym wczorajszym odstrzale. Ślepaki padlinką nie pogardza. Bez znaczenia czy to inny pies czy Prypeć-kaban. Baron stanął sztywno z odbezpieczonym AKM’em w rękach rozglądając się po niebie. Ja lornetką zbadałem otaczający nas horyzont. Wodząc nią z prawej do lewej. Dzisiaj było widać jak na dłoni miejsce gdzie wczoraj rozprawiliśmy się ze sforą ślepych psów. Dostrzegłem ich ciała w niskiej trawie leżące, tak jakby odpoczywały.
- Nie widać zagrożenia. Mówiąc to, rozejrzałem się dokładnie lustrując lornetką horyzont w poszukiwaniu najlepszej trasy powrotu do naszej Koniuszynki.
- Musimy ruszyć na południe i odnaleźć polna drogę, którą będziemy mogli spokojnie dojść do tamtego zagajnika. Spojrzałem na kompas zamocowany na mojej lornetce, po czym zwróciłem się do mojego towarzysza.
- Widzisz? To tam, na wschód – podałem Amwrosijowi lornetkę i wskazałem palcem oddalony od nas jakieś dwa kilometry lasek.
- A po co mamy niby iść na południe? Można byłoby, wyruszyć stąd na szagę prosto do tego lasku. – Zaproponował Baron sugerując skrócenie marszruty.
Propozycja Barona była dobra, jednak zbyt oczywista. W Zonie nie spaceruje się tak ooo, na pałę. Pójdziemy tam, a później tam bez jakiegokolwiek sprawdzenia terenu. Na każdych dwustu, trzystu metrach marszu można wpakować się na jakaś anomalie, lub mutanta. Trzeba być ciągle czujnym i mieć pojecie o otoczeniu, w którym się poruszasz.
- Przestań, jak chcesz to sam sobie idź tą trasa, a gwarantuje Ci, że daleko nie zajdziesz.
– A, o co ci ku*wa teraz chodzi, co? – Zburzył się mój pilot.
- A, o to, że ślepy jesteś jak te psy, co do nich wczoraj strzelałeś. – Szybko skontrowałem.
Wyrwałem Amwrosijowi lornetkę z rąk i skierowałem ją ponownie w kierunku zagajnika. Na chwilę zastygłem. Ze wzrokiem wbitym w oddalony od nas około czterystu metrów pagórek, za którym było widać złamany słup wysokiego napięcia zacząłem bezgłośnie odliczać poruszając wargami.
- Raz, dwa, trzy…
- Co ty tam widzisz? – Odezwał się Baron.
- … siedem, osiem, dziewięć. Dziewięć. Masz patrz. – Podałem Amwrosijowi lornetkę.
- Dawaj, Indiana Dżons. – Mruknął pod nosem mój towarzysz i spojrzał w kierunku złamanego słupa. Ja odliczałem.
- … siedem, osiem, dziewięć. I co widziałeś?
- Nic tam ku*wa nie widziałem. Przestań mnie denerwować tym kursem krajobrazoznawczym i ruszajmy wreszcie na hotel. – Odpowiedział mi wyraźnie zdenerwowany.
- Nie przestanę, bo ku*wa jak nie widzisz takich rzeczy to znaczy, że za tymi czterystoma metrami do hotelu wracałby tylko jeden z nas, idioto. – Uniosłem się nieco, wyprowadzony z równowagi arogancją Barona do Zony.
- Dobra, dobra bez takiego czarnowidzenia mi tu. Co tam miałem zobaczyć Indiano Dżinsie? – Zapytał, odpuszczając awanturę.
- Miałeś zobaczyć to, że co dziewięć sekund klaska tam chmura elektrostatyczna. Bezbarwna mgła, która ściąga cząsteczki wilgoci nad niżej znajdująca się elektrą.
- Widzisz słup? – Jest. Widzisz elektrę? – Widzisz, ale tej chmury już ku*wa nie zobaczysz. Ciężko jest określić, jaki ma zasięg. Może i nawet dwieście metrów. W momencie, jakbyśmy zauważyli, że za pagórkiem klaska elektra znajdująca się pod słupem było by już za późno na liczenie. Klęsłaby raz, a po chmurze powędrowałby ładunek elektryczny o dużej sile. Dalej sam sobie dopowiedz. – Wyjaśniłem mojemu przyjacielowi.
Baron stał nie odzywając się słowem. Papieros w jego ustach zaczął sięgać filtra, gdy jego mózg kończył analizę tego, co wyłożyłem mu przed chwilą.
- A skąd Ty niby widzisz, że tam elektra jest? – Zapytał po chwili jak małe dziecko podczas gry w pytania.
- Zakładam. – Odpowiedziałem, krótko.
- Co to znaczy zakładam? Zakładasz, czyli równie dobrze może jej tam nie być. – Zaprotestował Baron.
- Pamiętaj, że podczas rajdów musisz zwracać uwagę na każdy szczegół otoczenia. Kiedy ty, mój przyjacielu oglądałeś sobie niebo, ja zobaczyłem z daleka z ten złamany słup wysokiego napięcia. W czasie, gdy ty odpalałeś sobie papierosa, ja poczułem zapach ozonu. To ten rodzaj zapachu, który się zawsze pamięta.
- Po burzy śmierdzi ozonem. – Celnie zauważył Amwrosij.
- Dokładnie tak tyle, że Ty nie czułeś tego tylko dym tytoniu spod wąsów. W tym momencie pomyślałem o chmurze elektrostatycznej. Dokładnie przyjrzałem się okolicy tego słupa i zauważyłem, że co jakiś czas pojawiają się w jego pobliżu błękitne iskierki. Policzyłem czy dzieje się to regularnie. Dziewięć sekund, czyli cos musi drażnić pole tej, elektry, co dziewięć sekund. Czysta dedukcja.
- Ja w tym czasie myślałem o tym ile wódy dzisiaj wypije w recepcji za kasę od Barmana. – Zdradził mi mój kolega pijaczyna.
- Heh, tego się spodziewałem. Dlatego to ja jestem przewodnikiem w tej drużynie przyjacielu. Jednak, miło byłoby jakbyś zwracał czasami uwagę na takie rzeczy w razie sytuacji jakbym zaniemógł.
- Rozumiemy się? – Zapytałem dla pewności.
- Dobra. Nie będę już nic proponował. Pokaż którędy idziemy i ruszajmy, bo zaczyna mnie smolić.
- No to słuchaj. Ruszamy na południe do tamtej polnej drogi. Powoli, sprawdzamy teren i po ścieżce idziemy do zagajnika. Przed laskiem okaże się, co dalej. Jasne?
- Tylko tyle?
- Jak na razie, tak. – Opowiedziałem ze spokojem. Musieliśmy się dzisiaj oszczędzać. Baron miał rację, co do tego, żeby jak najszybciej wrócić do Koniuszynki, bo po wczorajszej walce ze ślepakami byliśmy brudni i zmęczeni, a do tego wystrzelaliśmy prawie całą amunicje. Obłowiliśmy się nieźle, bo ubiliśmy ich wczoraj 7 sztuk. Stadko nieduże, ale i tak było ciężko się z nimi rozprawić.

Wytropiliśmy je dopiero na sam wieczór wczorajszego dnia. Słychać było ich ujadanie z daleka, lecz zbliżenie się do nich było nie lada wyczynem. Baron ciągle czujny ubezpieczał mnie, kiedy to ja sprawdzałem teren czujnikiem echo rzucając, co kawałek śrubkę i sprawdzając czy nie wleziemy na jakąś anomalie ukryta w zaroślach. Psy ujadały jakby czuły, że się zbliżamy. Wydawało się, że ustalają taktykę jakby tu nas zeżreć. Jak na ten moment trzymały dość duży dystans od nas. Próbowały nas wyciągnąć na otwarty teren, żeby mieć więcej miejsca do rozbiegnięcia się i otoczenia nas. Ślepaki właśnie tak atakują swoje ofiary. Jeżeli są większą grupa to otaczają cię i tworzą krąg, z którego już raczej nie wyjdziesz, gdy zaskoczą cię samego. Kiedy jesteś już okrążony przez nie to wyskakują z tego rozbieganego kręgu próbując cię zastraszyć. Raz z lewej, raz z prawej. Z tylu lub z przodu, a w którymś momencie potrafią wyskoczyć dwa na raz z różnych stron. Wtedy pewne jest, że któryś cię szarpnie próbując zdezorientować i skupić twoja uwagę na nim, żeby inny ślepak miał czas na atak z drugiej strony. Jeżeli tak będzie to już po tobie. Kiedy jeden już cię złapie za nogawkę czy płaszcz to panikujesz i walisz do nich jak do kaczek. Psy rozbiegają się w popłochu żeby cię zmylić. Tobie wydaje się ze masz czas na przeładowanie broni. One tylko na to liczą. Ty sięgasz po magazynek, a one rzucają się jakby z nikąd wszystkie naraz na ciebie. Masz już prze*ebane.
Nas to jednak nie dotyczyło. Nie raz widzieliśmy z Baronem jak ginie jakiś Kot z innego obozu, który zapuścił się za daleko sam w Zone lub został zaskoczony przez psy. Wtedy, każdy panikuje. Zawsze chce się pomoc stalkerowi w opalach, lecz czasami jest za późno albo po prostu liczebność wroga jest nie adekwatna do twoich możliwości bojowych. Z jednej strony nigdy nie wiadomo czy wtrącając się sam nie zginiesz.
Wczorajszego dnia byliśmy przygotowani na walkę z nimi. To my je ścigaliśmy, a nie odwrotnie – chyba to czuły. Wodząc detektorem wyśledziłem mniej więcej położenie trampoliny niedaleko nas, wiec rzuciłem śrubką w jej kierunku, aby przekonać się, jaki jest jej zasięg aktywowania. Żelastwo poleciało w kierunku anomalii, nagle cos zadudniło i zobaczyliśmy z Baronem ze śrubka została szybko ściągnięta w środek anomalii. Zerwał się z nikąd podmuch powietrza koncentrujący się na miejscu gdzie spadła śrubka. Powietrze zerwało się ku dołowi z silnym uderzeniem poczym z mocnym klaśnięciem wystrzeliła ona w górę na wysokość około metra i uderzyła z hukiem o ziemie.
- Zdrowo je*ało. – Podsumowałem.
Baron jakby tego nie zauważył. Poczułem, że przyjaciel stojący za mną oparł rękę na moim barku tak, że mogłem widzieć jego dłoń bez odwracania wzroku. Krótkim kiwnięciem palca pokierował mój wzrok przed nas. Stado nadciągało w naszym kierunku.
- Idą na nas. Słyszały to! – Powiedział Amwrosij.
- Tylko zachowaj spokój. – Rzuciłem krotko. Baron był dość impulsywny. Czasami się zapominał i walił na oślep, a dopiero później się zastanawiał, gdzie podziały się jego dwa magazynki.
Szybko cofnęliśmy się kilkanaście kroków zanim psy zdążą wyłonić się z zarośli i skrócić dzielącą nas odległość.
- Może któryś wpadnie na trampolinę. – Dodał Baron
- Na co Ty liczysz? Lepiej skup się. – Powiedziałem, gasząc jego nadzieję.
Ślepaki wyczuwają anomalie z daleka, wiec nie było takiej możliwości. Stanęliśmy z Baronem ramie w ramie, przodem do kierunku, z którego mieliśmy nadzieje ujrzeć nadciągające psy. Słychać było jak jodłują w biegu z radości, że maja sposobność cos dzisiaj zjeść. Wyskoczyły z krzaków kawałek dalej przed anomalia. Cztery sztuki. Bez pardonu rozbiegły się z dwóch stron trampoliny, po czym zwarły szyk. Jeszcze trzy sztuki dobiegły z lekkim opóźnieniem, kiedy te pierwsze rozdzieliły się próbując nas otoczyć. Baron przylgnął do mnie plecami ubezpieczając moje tyły, tak żebyśmy mieli pełen zasięg ognia wokół nas. Psy szybko utworzyły krąg wokół naszej dwójki. W napięciu i lekkim podenerwowaniu sztywno trzymaliśmy broń gotowa do strzałów. Ja uzbrojony byłem w ośmiostrzałowego Mosseberga nabitego nabojami na gruba zwierzynę. Amwrosij uzbrojony był w AKM typowy dla wyposażenia wojska chałupniczo przystosowany do warunków panujących w Zonie.

Tymczasem ślepaki zacisnęły krąg. Wodziliśmy lufami za psami, które wyskakiwały w naszym kierunku występując z tej zabójczej karuzeli. Próbowały nas rozproszyć podbiegając i wracając do swoich towarzyszy ciągle zawodząc. Dawały znaki innym żeby próbowały złapać jednego z nas. Kroczyliśmy z Amwrosijem w przeciwnym kierunku, co do otaczającego nas kręgu, tak by zachować kontrole sytuacji. Kiedy ślepak występował z kręgu w moim zasięgu strzału Baron zaraz przechwycił go w swoim polu widzenia ubezpieczając moja dupę i vice versa. Nie miały zbytniej szansy nas zaskoczyć, gdyż dobrze znaliśmy ich taktykę. Sytuacja stawała się bardziej napięta, kiedy atakowały w kilka na raz. Minęła dłuższa chwila tego impasu, aż wreszcie się zaczęło. Jeden z psów przystąpił do ataku w moim zasięgu. Amwrosij szybko go przechwycił w swoim polu. Nagle drugi z psów wyskoczył wprost na mnie z rozdziawionym i oślinionym pyskiem. Poczęstowałem go szybkim kopniakiem, kiedy odbił się od mojej nogi z piskiem, nacisnąłem spust. Bam! - Rozległ się huk wystrzału. Pies odleciał z impetem trafiony w locie pociskiem o dużej mocy. Trwało to milisekundę, kiedy usłyszałem krótka serie AKMu Barona. Myślałem, że go poniesie i zaraz walnie jeszcze ze dwie serie, ale nie doczekałem się. Amwrosij strzelił chyba niecelnie, bo nie usłyszałem żadnego skomlenia zranionego mutanta. Ślepaki rozbiegły się na chwile symulując odwrót poczym na nowo zacieśniły krąg. Druga runda – Pomyślałem.
- No dawać sku*wysyny! – Usłyszałem zaproszenie mojego kompana do ślepaków.
Pozbyliśmy się już jednego, ale sfora nie wydawała się mniej liczebna. Biegały wokół nas sprawiając wrażenie, że jest ich więcej niż początkowo myśleliśmy. Oddałem jeszcze jeden strzał, ale niecelnie. Widziałem jak pocisk wyrywa kępę trawy poza strefą walki. Jakbym trafił to już bym miał drugiego na kacie. W Zonie taka rozrzutność amunicji może się czasami zemścić na tobie. W tym samym czasie usłyszałem kolejna serie Barona, tym razem chyba celną. Zasygnalizował to pisk postrzelonego mutanta. Kiedy znalazł się w moim zasięgu zauważyłem, że opuścił pole walki znikając w krzakach. Pewnie padł kawałek dalej.
Psy dalej krążyły, co przyprawiało o zawrót głowy. Sfora rozbiegła się i uderzyła ponownie. Tym razem bardziej skutecznie, bo jeden z nich chwycił mnie za płaszcz, kiedy zbyt szybko odwróciłem się, w kierunku podbiegającego do mnie chwile wcześniej ślepaka. Amwrosij oddał salwę i odwracając się w moim kierunku wypluł serią w szarpiącego moja kurtkę psa. Dziurawiąc psa parę kul przeszyło brzeg mojego płaszcza. Ja oddałem szybkie dwa strzały z mojej pompki celnie trafiając psiego pobratymca psa zastrzelonego przez Barona. Następne dwa leżą! – Pomyślałem. Niczym para tańcząca tango tylko, że w konfiguracji plecy – plecy kroczyliśmy w rytm dźwięków wydawanych przez wygłodniałe stado. Podniosłem strzelbę, obróciłem się i odstrzeliłem psa próbującego naskoczyć na mojego przyjaciela.
- Bam! Bam! – Trafiony! – Wydarłem się.

Od strony Amwrosija zostały jeszcze dwa kundle. Szybko odwróciliśmy się w ich stronę czując, że teraz szanse się wyrównały. Dwóch na dwóch.
- A masz ty suko! – Wydarł się Baron opróżniając magazynek do końca. Trafił! – Zauważyłem.
Kiedy Baron uniósł lufę, aby sięgnąć do magazynka i przełożyć go na pełen oddałem dwa strzały do ostatniego z tych kundli, który próbował już szykować się do odwrotu. Chybiłem. Soczyste kawały ziemi wzbiły się w gore obok ślepego psa.
- Na zad ty ch*ju! – Usłyszałem komendę Barona do czworonoga. I cały magazynek z jego AKMu poleciał w stronę psa, który po moim chybionym strzale wcale nie wykazywał obawy, że może zaraz zdechnąć. Takim gradem kul nie dało się nie trafić. Salwa Amwrosija prawie przecięła psa na pół. Dobrze ze Baron zdążył w międzyczasie zmienić magazynek, bo musiałbym się ratować taktyka – z buta i dobić kolbą. Nie było czasu by sięgnąć, po chociaż jeden nabój do pasa z amunicja. W chwili uniesienia Baron rzucił:
– Tak się lata z Czerwonym Baronem!

Ja sekundę stałem za Amwrosijem triumfująco prowadzącym oględziny przeciętego w pół psa po jego finalnej salwie. Nie zdążyłem obrócić się do końca, gdy chciałem sprawdzić jak wygląda sytuacja z resztą odstrzelonych czworonogów, kiedy zobaczyłem kątem oka ruch w krzakach. Nerwowo chwyciłem za broń, lecz szybko zdałem sobie sprawę, że nie zdążyłem sięgnąć, po chociaż jeden nabój do mojej pompki, a Amwrosij wystrzelał obydwa magazynki do swojego AKMu. W tym momencie z impetem wskoczył na mnie ślepak ukryty w zaroślach. Jaki ze mnie idiota, że nie zdążyłem w tym zamieszaniu policzyć ile ich odstrzeliliśmy?
Najwidoczniej pies, którego widziałem znikającego w zaroślach po strzale Barona wyczekał chwile i zaatakował ponownie. Baron zdążył zobaczyć, co się dzieje dopiero, gdy walnąłem głucho o ziemie obalony przez nasza zgubę. Uratowało mnie tylko to, że stałem odwrócony bokiem, dlatego pies nie zdążył sięgnąć do mojej szyi. Obalony przez ślepaka szybko podniosłem się na nogi. Pies po tej zagrywce natychmiast ruszył w stronę Barona. Cwany był. Jednym atakiem wyeliminował częściowo mnie jako zagrożenie i płynnie przystąpił do ataku na Amwrosija, który był tak samo zdezorientowany i jak ja. Baron jednak zachował zimna krew.
- No, dawaaaj! – Krzyknął do pędzącego na niego mutanta. Chwile się zawahał, albo wymierzał cios. Nie wiem, nie było czasu na takie analizy. Kiedy pies wykonał ostatni sus w jego kierunku Amwrosij zamachnął się i z impetem kopnął psa prosto w pysk. Mutant odleciał w lewa stronę. Ja szybkim ruchem niczym baseballista obracający swój kij na treningach przeżuciem mój shotgun w rękach. Trzymając go lufa w swoja stronę wykonałem spory zamach niczym zawodnik pierwszej ligi oddałem przyłożenie do podnoszącego się po ciosie Amwrosija psa. Zamach był celny na, tyle że psu prawie rozerwało kark. Ślepak padł. Baron spojrzał na mnie z aprobatą niczym trener gratulujący udanego przyłożenia, które zdobywa decydujący punkt dla jego drużyny.
Nie powiedział nic tylko się uśmiechnął wykrzywiając swój stylizowany na angielskiego pilota wąsik. Po chwili zarechotał głośno.
- Buahaha. 7 – 0 dla nas!
- Drużyna gości zdobywa taczdałn! – Krzyknąłem – ten był ostatni.
- Dobra, czas na obróbkę surowca, przyjacielu – powiedział Amwrosij.
- Ok., ja biorę te cztery, a Ty sprawdź pozostałe i spróbuj coś wyskubać z tego, co zostało z psa, w którego wsadziłeś cały magazynek.
Baron się tylko uśmiechnął i sięgnął do kieszeni po swoją cygaretkę. Odpalił papierosa i niczym mój wujcio Sashka przed świniobiciem podciągnął pasek w spodniach. Sięgnąłem po swój nóż i przystąpiliśmy do roboty.

Zejście do polnej drogi nie zajęło nam zbyt dużo czasu. Droga okazała się w miarę prosta, za wyjątkiem paru zygzaków pomiędzy anomaliami. Po jakimś kilometrze zaczął wyrastać przed nami punkt kontrolny naszej wycieczki – Bukowy zagajnik. Z odległości, z której widzieliśmy go podczas wcześniejszej dyskusji o przetrwaniu w Zonie wyglądał na dużo większy. Teraz naszym oczom ukazał się spory kawał lasu do przejścia. Drzewa w nim rosły gęsto, a ściółka wyglądała na przesączoną wilgocią. Już widziałem jak brudni i przemoczeni z niego wyjdziemy. Niemalże słyszałem już wyzwiska Barona po przynajmniej dwustu metrach takiego przedzierania się przez las.
- Co dalej Panie przewodniku? – Spytał, Amwrosij.
- Szybki pitstop. Sprawdź ile zostało Ci amunicji i czy wszystko gra i trąbi. Nie chcemy żeby znów nas coś zaskoczyło tak jak ten wczorajszy ślepak. – Wyjaśniłem.

Ściągnąłem plecak i przejrzałem rzeczy znajdujące się w nim. Pogrzebałem w nim i wyjąłem z niego sześć łusek naboi do mojego Mossberga. Naboje z plecaka były zwykłymi nabojami śrutowymi o dość niskiej sile przebicia, ale miały dobry rozrzut, co dawało pewność trafienia w cokolwiek przez rozproszenie śrutu po wystrzale. W przeciwieństwie do amunicji, z której strzelałem wczoraj do psów te pociski cechowała mniejsza skuteczność, z czego nie byłem zbytnio zadowolony. Z resztą nic innego mi nie zostało oprócz trzech łusek załadowanych do mossberga wczorajszego wieczoru. Sumując liczbę naboi załadowanych w mojej strzelbie i liczbę tych znalezionych w plecaku miałem do oddania dziewięć strzałów. Dodatkowo doliczyć do tego mogłem mojego Makarowa. Makarow służył mi tylko w razie ostateczności. Jego celność i siła przebicia pocisków zostawiała wiele do życzenia, ale miałem do niego jakiś sentyment. Był ze mną w Zonie od samego początku. Ciężko było się z nim rozstać, a na jakąś lepsza pukawkę po prostu nie było mnie stać.
W trakcie, kiedy to ja przeszukiwałem plecak Baron sprawdzał swój stan przygotowania do spaceru przez las. Oznajmił mi, że został mu tylko jeden magazynek. Ten, który miał już podpięty pod swój AKM. I oczywiście uzbrojony był w załadowany Makarow, który miał w kaburze przypiętej do swojego uda.
Broń ta była tak samo popularna jak i znienawidzona w śród stalkerów. Zakupić ją można było u każdego handlarza czy stalkera w Zonie. Handlarze sprzedawali ją tak tanio jak kartofle, bo znosili je do nich prawie wszyscy stalkerzy. Stare magazyny czy opuszczone posterunki wojskowe były ich pełne. A większość stalkerów sprzedawała je tylko, dlatego żeby się ich pozbyć po zakupie lepszego sprzętu.
- Czyli słabo stoimy z nasza siłą ognia. – Podsumowałem nasz przegląd arsenału.
- Mam nadzieję, że nie będzie większych niespodzianek w drodze do hotelu. – Powiedział pełen nadziei Amwrosij.
- Powinno obejść się bez większych rewelacji. – Odpowiedziałem, chociaż szczerze mówiąc nie byłem tego taki pewien.
- Poczekaj jeszcze chwilę tylko skontaktuje się z barem ze jesteśmy w drodze powrotnej. W razie kłopotów będą widzieli skąd nadaliśmy ostatni sygnał. – Oznajmiłem towarzyszowi.
Wyjąłem z wewnętrznej kieszeni mojego płaszcza swój PDA i szybko przeszedłem do wyszukiwania sygnału nadawanego z baru. Podręczne PDA nie było rzadkością w Zonie, jednak był to gadżet o dość wysokiej cenie. Osobiście wolałem przeznaczyć wcześniej odłożoną kasę na to cacko, niż na zamianę Makarowa na jakaś dziewiątkę. PDA było jedna z pierwszych rzeczy, które zakupiłem u naszego handlarza. Orientacja w terenie jest niezbędna. W Zonie łażenie poniekąd na czuja jak skaut z mapą i kompasem jest bardzo ryzykowne. Gadżet ten, był o tyle lepszy, że posiadał wbudowany sygnalizator GPS i w miarę aktualne, dosyć szczegółowe zdjęcia satelitarne tych rejonów. Dawało mu to znaczącą przewagę nad papierową mapa. Mapy tych rejonów Zony zazwyczaj zawierały bardzo skromny opis tego, co moglibyśmy zaobserwować dookoła. Ograniczały się przeważnie do niedokładnie rozrysowanych ważniejszych dróg przecinających Zone i dość niechlujnie zaznaczonych prostokątów opisanych jako zabudowania czy obszary otaczającego nas terenu. Nie dawało to gwarancji poczucia pewności, że jest się we właściwym miejscu, gdyż często okazywało się, że mapa albo jest na tyle stara, że nie uwzględniono w niej części zabudowań albo zaznaczone na niej obszary znacznie się zmieniły od czasu jej wydrukowania.
Jedną z przydatnych funkcji tego urządzenia jest możliwość śledzenia innych sygnałów GPS. Przydaje się ona bardzo często z tego względu, iż standardowym wyposażeniem wypuszczonego z posterunku patrolu wojskowych jest nadajnik GPS, który pozwala zlokalizować patrol w razie, gdy żołdaki zabłądzą w Zonie. Daje to nam stalkerą szanse na wcześniejsze wykrycie patrolu w zasięgu naszych PDA i ominięcie go. Pozwala nam to uniknąć starcia z agresywnymi sołdatami. Z tego względu, iż przebywamy w Zonie w większości nielegalnie, a Zona oficjalnie uznana jest za niezamieszkałą. Wojskowi mają rozkazy eliminacji każdej napotkanej grupy czy jednostki. No z wyjątkiem tych, którzy maja przepustki. Oczywiście fałszywe.
Dodatkowo sygnał nadawany przez PDA zostaje szybko zidentyfikowany przez inne nadajniki, co daje możliwość zdobycia informacji o jego właścicielu. Przydaje się to w przypadku, gdy PDA zlokalizuje w swoim zasięgu inny lokalizator. Można wtedy dowiedzieć się o liczbie stalkerów w danej grupie i ewentualnie wymienić się informacjami, co do kierunku ich rajdu. Nie dotyczy to oczywiście tych ścierw, bandytów. Oni zazwyczaj nie używają tego urządzenia zyskując tym element zaskoczenia. Oczywiście są też grupy stalkerów, których po prostu nie stać na ten gadżet. W wypadku, gdy zauważy się taką nieoznaczoną grupę to najlepszym pomysłem jest jej ominięcie, ponieważ istnieje ryzyko, iż mogą oni mieć złe intencje, albo zwyczajnie nie są warci spotkania.

Sygnalizator mojego PDA zaczął świecić na zielono, co oznaczało rozpoczęcie nadawania sygnału. Wyszukałem w nazwach sygnalizatorów adres „Zajazd Koniuszyna”. Urządzenie automatycznie przełączyło częstotliwość na tą, którą operował nasz miejscowy bar. Połączono. Szybko napisałem wiadomość informującą Barmana, że jesteśmy w drodze powrotnej do hotelu i że mamy małe zapasy amunicji. Poinformowałem go również, że w razie braku późniejszego kontaktu prosimy o wysłanie pomocy w rejon skąd nadaje mój lokalizator PDA.
- Ok, poinstruowałem Barmana, jaka jest nasza sytuacja. Możemy zacząć spacerek. – Przekazałem Baronowi.
Amwrosij wyciągnął peta z ust i rzucił go na ziemie, poczym wkręcił go butem w podłoże.
- Jak ja ku*wa nie lubię takich akcji. – posumował naszą sytuacje.
Zbliżając się do zagajnika zauważyliśmy, że nasza ścieżka ginie gdzieś w zacienionym lesie rozdwajając się na dwie drogi.
- Prawa? Lewa? – Decyduj, Baronie.
- A którą marszczysz Freda? – Zapytał.
- Lewą. – Odpowiedziałem.
- To idziemy w prawo. – Szybko zadecydował.
- Dziwny masz sposób podejmowania decyzji.

Decyzją Barona skierowaliśmy się ścieżką znikającą gdzieś na północny-wschód od naszej pozycji. Drzewa wyrastały przed nami coraz gęściej sprawiając wrażenie, iż ta gęstwina zaczyna nas pochłaniać i odcinać od pozostawionej za nami polany.
Pogoda dzisiejszego poranka była jesienna jak zwykle, ale wkraczając teraz do zagajnika zrobiło się całkiem szaro i ponuro. Czuć było w powietrzu zapach lasu, ciętego drzewa i oczywiście butwiejącej ściółki. Ziemia na ścieżce była rozmokła, przez co zwolniliśmy nieco nasz marsz. Ja szedłem przodem, Baron za mną. Rozglądaliśmy się bez przerwy, jednak ciężko było zauważyć jakikolwiek inny ruch niż ruch muskanych przez wiatr brązowawych bukowych liści. Zagajnik ten nie odbiegał wyglądem zbytnio od reszty lasów występujących w tym rejonie Ukrainy. Dookoła drzewa liściaste i iglaste różnych gatunków z widoczną przewagą buka. Miejscami wyrastały wysoko wbite jak tyczka świerki i sosny. Gęstość drzew ograniczała widoczność na, tyle że nie byliśmy w stanie określić jak daleko jeszcze jest do wyjścia z tego zagajnika. Krok za krokiem przemierzaliśmy las czujnie sprawdzając każdy szmer dobiegający z okolicy. Było strasznie cicho. Słychać było jak wiatr przemierza korony drzew poruszając delikatnie ich liście.
Na trasie nie spotkaliśmy żadnej anomalii. Mijaliśmy, co jakiś czas tylko toksyczny puch, który osiadł na drzewach wysysając z nich wszystkie ich siły witalne. Drzewa pokryte tą anomalią były widocznie zniszczone i całkowicie pozbawione liści. Tylko wiszący puch lekko kołysał się poruszany przez wiatr. Strasznie śmierdziało zgnilizna, kiedy przechodziliśmy obok nich.
Zarządziłem chwilowy postój w celu sprawdzenia naszej lokalizacji na mapie w moim PDA.
- Nie jest źle. Jesteśmy w połowie. – Poinformowałem Barona.
- Bardzo dobrze, bo mam już ku*wa dość tej zgnilizny. uje*any jestem po kolana. – Marudził mój towarzysz.
Wiedziałem, że tak będzie. Jakbym mało razy z nim na rajd wyruszał. Z oddali było widać, że pas drzew przed nami został położony jakiś czas temu przez burze. Drzewa leżały poopierane jedno o drugie jak patyki z gry w bierki. Jedne połamane inne przygniecione. Ogólnie wyglądało to na skutki niezłego kataklizmu. Bardziej na wschód widać było oddalone bajoro. Wyraźnie zarośnięte przez krzaki gęsto rosnące poza wytyczona ścieżka, którą podążaliśmy.
Zbliżaliśmy się do miejsca powalonych pni, gdy w oddali usłyszeliśmy dziwny dźwięk. Coś jakby pociągnięcie smarków nosem. Niski i krótki.
- Co to było? – Spanikował Baron.
- Cicho. – Szepnąłem. W razie, co to wstrzymaj ogień ile się da. Ja mam za słabą amunicje, żeby położyć to coś jednym strzałem, a Ty masz tylko jeden magazynek. Zachowaj go na sam koniec – Wyjaśniłem ciągle szepcząc.
- Dobra, idziemy, bo jeszcze to coś nas zauważy. – Zaproponował Amwrosij.
Ruszyliśmy powoli, stawiając stopy ostrożnie na grząskim podłożu.
- Ughrr, Ughrr! – Dochodził do nas odgłos zza krzaków nieopodal bajora. Słychać było szmery w krzakach, ale nie było widać ruchu.
Ostrożnie zbliżaliśmy się do poprzewracanych drzew w nadziej, że buszująca nad bajorem zwierzyna nas nie wyczuje.
- Hrugh, hrugh! – Dobiegało do nas coraz częściej.
Próbowałem przekroczyć leżący pień, gdy Baron kurczowo chwycił mnie za ramie, marszcząc moja kurtkę. Zastygliśmy w bezruchu. Baron stał nieco bokiem trzymając mnie silnym uściskiem za bark, a ja stałem jak pajac w rozkroku z pięćdziesięciocentymetrowym pniem sosny między nogami, kiedy z zarośli przed nami wyskoczył i zaczął się tarzać mały prosiak. Tarzał się w niedużej odległości przed nami przez chwile.
- Kłiik, ughrr, kłiik. – Zachrumkał prosiak.
Po chwili z krzaków za nim dołączył do niego kolejny. Dalej w bezruchu staliśmy i nie mogliśmy uwierzyć w to, co widzimy. Normalnie sielanka. Dwa prosiaczki tarzają się w błocie, a potem wskakują dla zabawy w opadłe z drzew liście. W jednym i tym samym momencie zdaliśmy sobie sprawę z zagrożenia. Spojrzeliśmy na siebie i od razu oceniliśmy powagę sytuacji wymieniając niemo spojrzenie.
- Tylko, co teraz?. – Pomyślałem. Widziałem kontem oka, że Baron chce mi coś powiedzieć, ale nie jest pewien czy może się odezwać, żeby matka tych sielsko bawiących się prosiaków Prypeć-kabana go nie usłyszała.
- Ughrr! Ughrr. Hrumm, Hrumm. – Po tych dźwiękach prosiaki zerwały się na nogi i stanęły sztywno.
Z krzaków nagle wyłonił się ogromny łeb matki dwójki świniątek. Oczy miała czarne niczym czarnoziemista gleba w tym lesie. Głowę wielką i trójkątną pokrytą ciemno-szarą gęstą, krótką sierścią posklejaną błotem z bajora, w którym taplała się zanim przerwaliśmy jej próbując przejść przez obalone drzewa leżące na naszej trasie do wyjścia z zagajnika.
Minęła sekunda bezczynności po obu stronach, gdy nagle samica Prypeć-kabana ruszyła jak wściekła w naszą stronę, kwicząc i zapraszając swoje młode do ataku na nas. Z krzaków wyłoniła się w całości ogromna sylwetka matki prosiąt wyglądająca na przeszło dwieście kilo. Ogromna samica zmutowanego dzika zamieszkującego Zone z szybkim, a zarazem ciężkim krokiem ruszyła na nas. Spanikowaliśmy momentalnie. Nie wiedziałem, w którą stronę uciekać. Mając miedzy nogami obalone drzewo zadecydowałem, że wskoczę na nie. Uważałem to za dobry pomysł, bo położony bal tego drzewa opierał się o inny tworząc równie pochyłą, po której można było wbiec nieco wyżej poza zasięg Prypeć-kabana. Kaban nacierał na nas skracając dzielącą mnie i Barona odległość od niego. Ciężko dysząc, biegł miażdżąc gałęzie na swojej drodze. Prosiaki dotrzymywały samicy tempa.
Wskakując na pień spojrzałem na Amwrosija, który zamarł chyba ze strachu. Buty ślizgały mi się na porośniętej mchem wilgotnej korze obalonego drzewa. Przerzuciłem szybko pasek Mossberga przez ramie i teraz obydwiema rękami próbowałem się wspiąć na skośnie położone drzewo. Robiłem to tak szybko jak tylko potrafiłem. Nogi ciągle zjeżdżały mi na boki utrudniając wspinaczkę. Prypeć-kaban był coraz bliżej.
Zauważyłem, że Barona wreszcie ruszyło i początkową niemoc przerodził w chęć przeżycia. Podążył w moje ślady i wskoczył na pień, żeby spróbować przeżyć. Znajdowałem się już na tyle wysoko, że byłem już poza zasięgiem samicy Prypeć-kabana, gdy nagle w jednym momencie poczułem silne uderzenie i szarpnięcie. Prawie jakby uderzył we mnie autobus. Na rękach poczułem ból podobny do odbijającego w rękach trzonka siekiery, bo na sekundę przed uderzeniem chwyciłem pień za wystające konary. Przerzuciło mnie na lewy bok pnia. Zatrzęsło mocno całym drzewem. Zdałem sobie sprawę, że dzik musiał uderzyć w drzewo, na które wspinaliśmy się z Baronem, żeby nas z niego zrzucić.
Przeraziłem się nagle, bo zdałem sobie sprawę, że Baron mógł nie zdążyć wspiąć się dostatecznie wysoko by uniknąć ataku broniącej młodych samicy. Okazało się, że Baron ruszył na wspinaczkę kilka sekund za późno. Prypeć-kaban wparował na niego niczym byk na korridzie. Amwrosij miał na tyle szczęścia, że świniak zdążył uderzyć go tylko po stopach, ale i tak ostro dostał. W momencie, gdy samica uderzyła w Barona nogi niczym rozpędzony pociąg, Amwrosijem zarzuciło tak mocno, że przeleciał na drugą stronę pnia. W locie z bólu musiał poluzować uścisk i jego AKM wyleciał mu z ręki. Karabin Barona wylądował blisko pnia, lecz za nisko by mógł go później sięgnąć.
Po uderzeniu w Barona i w pień drzewa, na które się wspinaliśmy przeleciałem na jego bok gdzieś na wysokości około pięciu metrów. Zdążyłem w locie chwycić gałąź wystającą z pnia, jednak pękła w tym samym momencie, kiedy ja chwyciłem. Poczułem, że spadam.
Już wydawało mi się, że spadnę na krążącą poniżej samice i zostanę zdeptany przez nią niczym mały owad, gdy niespodziewanie poczułem szarpnięcie i zawisłem momentalnie jak pajacyk.
Poszczęściło mi się i uratował mnie przed upadkiem mój plecak, który zaczepił się o gałęzie i nie pozwolił mi spaść. W czasie, gdy plecak zahaczył o gałąź szarpnęło mną mocno i szelka mojej strzelby ześlizgnęła mi się z ramienia. Mossberg spadł prosto na ziemie. Zostałem rozbrojony. Dyndałem tak zawieszony na plecaku chwile, gdy usłyszałem dźwięki wystrzałów i kwiknięcia. Oznaczało to, że z Baronem jest wszystko dobrze.
Ciekawiły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze to, że nie były to strzały z AKMu tylko z gównianego Makarowa mojego towarzysza. Drugą rzeczą było to, że Samica Prypeć-kabana krążyła przede mną, a nie w okolicy skąd dobiegały strzały. Oznaczało to, że Amwrosij próbuje pozbyć się prosiaków.
To, co zaszło przy tym drzewie musiało wyglądać tak komicznie, że aż ciężko będzie się nie śmiać z tego w barze, o ile w ogóle wyjdziemy z tego cało.
Strzały padały jeden za drugim, gdy ucichły na dobre. Samica świniaka znikła mi z pola widzenia, a kwiknięcia prosiaków umilkły. Słychać było tylko ciężko sapiącą i biegającą dookoła naszego pnia matkę prosiaków.
- Amwrijjj! Amwrijjj! – Krzyknąłem w obawie, że coś mogło mu się stać.
- Jestem! Japierdole! Co tu się ku*wa dzieje! – Wrzeszczał wkurzony do granic możliwości Baron.
- Ranny jesteś? Widziałem jak cię pie*dolnęła ta świnia! – Zapytałem w trosce o przyjaciela.
- Nogi mnie napie*dalają, a tak to wszystko gra, a Ty? – Spytał Amwrosij.
- Nic mi nie jest!
Samica Prypeć-kabana biegała jak wściekła nawracając, co chwilka. Szukała sposobu na dostanie się do naszych dup. Wściekła musiała być, bo jakimś cudem Baron zabił te dwa prosiaki z Makarowa.
Tak to, więc wyglądało - Baron stał na pniu poza zasięgiem świni, kompletnie rozbrojony. Ja wisiałem na konarze jak pacynka w teatrzyku, a pode mną, co chwila przebiegła dwustukilowa maszyna do zabijania. Miałem ochotę sięgnąć po mojego kapiszona – Makarowa. Szybko mi przeszło. Bez sensu robota. Rozumiem, że prosiaki można z niego zranić, a nawet zabić jak się okazało, ale jeżeli chodzi o taką maciorę to od razu wiadomo, że naboje z kapiszona nawet skóry jej nie przebiją.
- ku*wa, buty mi roz*ebała maciora pieprzona! Jak ja dzisiaj na wódeczkę wejdę do baru? – Jak łach jakiś!. – Wyraził swoje niezadowolenie mój przyjaciel pijaczyna.
- Tee, Baron słuchaj mam pomysł, ale może ci się on nie spodobać trochę. – Zaproponowałem.
- Jeżeli nie jest jeszcze bardziej idiotyczny niż ten cały cyrk to wal śmiało. – Zgodził się Amwrosij.
- Nie widzę zbytnio sensu żebyś mnie wciągał na górę…
- No, ja też, bo nie mam zamiaru się spie*dolić prosto na wkurwioną maciorę! – Wtrącił Baron.
- … bo pożegnałem się ze swoim Mossbergiem, tak wiec nic to nie da, że będziemy stali sobie tam we dwójkę nie mając czym zabić tej świni.
Tak, więc proponuję, żebyś odwrócił jej uwagę, a ja w między czasie skorzystam z uchwytu zwalniającego, który ostatnio doszyłem do plecaka. Plecak się odepnie, a ja szybko skołuję coś do zabicia tej maciory.
- Pasi Ci? – Zapytałem, gdy w międzyczasie maciora wykonała kolejny zwrot i zatoczyła okrąg wokół nas, znów ciężko sapiąc i rycząc.
- A niby jak mam odwrócić jej uwagę? Jaja jej pokazać? Za ch*ja nie zejdę tam do niej. – Odpowiedział lekko spękany.
- Jakbyś jej jaja pokazał to jeszcze na śniadanie chciałaby zostać! Hahaha – Zripostowałem żart kolegi.
- Odliczę do trzech, zwolnię blokadę. Ty przyjacielu w międzyczasie spie*dalasz w tamtą stronę – Wskazałem Baronowi drogę, w którą ma uciekać. Ja jak wyląduję to postaram się złapać twój AKM.
- Co to ma znaczyć postarasz się? – Zapytał z wyraźną nutą zdziwienia.
- No dobra, dobra. Widzisz go? – Zapytałem
- Taa, leży tu na dole. Jak przeskoczysz szybko tamten konar to znajdziesz go bez problemu. – Wyjaśnił mi połowicznie.
- Dobra. To, wiesz, w którą masz spierda*ać?
- Ajaj Panie Kapitanie. – Przytaknął Amwrosij.
Przyznam, że Baron półgłówkiem i cykorem nie jest. Czasami się zgrywa, albo udaje, ale generalnie to ma jaja.
- Gotów? Odliczam! – Upewniłem się czy możemy skończyć ten teatrzyk.
- Jedziem ze śledziem! – Krzyknął z drzewa desperat.
- Raz, dwa, TRZY! – Zwolniłem zawleczkę mocowania mojego systemu szybkiego uwalniania się. – Wiedziałem, że się kiedyś przyda.

Zacząłem spadać. Słyszałem jak Baron zbiega po pniu. Nasza maciora zatrzymała się zaraz obok pnia, ale na szczęście nie z tej strony, z której byłem narażony na atak bezpośredni. Wylądowałem dość twardo na ziemi, szybkim tygrysem przeturlałem się, aby zamortyzować upadek z wysokości.
W tym samym czasie Baron zleciał z drzewa z rozdartą mordą, wrzeszcząc coś, aby świnia zwróciła na niego uwagę. Udało się. Maciora szybko zwróciła głowę w kierunku Amwrosija. Żeby nasz plan się powiódł samica musiałaby ruszyć na Barona tak, aby w momencie, w którym będę się z nim mijał samica biegła na wprost mnie.
Maciora ruszyła głośno rycząc. Baron darł się równie głośno, co ona. Ja szybko przeskoczyłem przez jeden, drugi, trzeci konar i ślizgiem posunąłem po liściach sięgając szybko ręką AKM Barona. W tym czasie Amwrosij przebiegł tuż obok mnie w przeciwnym kierunku.
Maciora nacierała niczym rozpędzona lokomotywa parskając, co chwile z zadyszki. AKM wpasował się jak szyta na miarę rękawiczka w moją rękę. Drugą ręką chwyciłem go, aby utrzymać go w trakcie oddawania strzału do nadciągającej już na mnie maciory. Celowałem niżej niż powinienem.
- Tra-tata-ta-tata-tata… - Nacisnąłem spust tak mocno, aż poczułem, że zapadka nie ma już miejsca bardziej się wcisnąć. - … tata-tatata!

Prypeć-kaban dostał pełną serią z AKMu prosto w swoją masywną głowę. Ze względu na odrzut AKMu seria opróżniająca magazynek zaczęła zadawanie ran maciorze od samego dołu pyska, aż po czubek głowy. Świniak padł w biegu, a jego ociężałe cielsko zaczęło powoli wyhamowywać ryjąc w liściach i zatrzymując się blisko moich stóp. Głowę miała zmasakrowaną od gradu kul rzuconego przeze mnie z broni Amwrosija.
- YESss! – Krzyknąłem głośno z satysfakcją, po czym rozłożyłem się plackiem na opadłych z bukowych drzew liściach.
Spokojnym krokiem Baron podszedł i stanął nade mną. Wyciągnął z kurtki papierośnice i wyjął cygarete. Odpalił spokojnie papierosa, zaciągnął się, po czym dodał.
– spierda*ać to potrafię po mistrzowsku.
- Hahaha!
Roześmialiśmy się tak mocno, że słychać chyba nas było w całym zagajniku.
Baron podał mi rękę i pomógł powoli wstać. Wstając ściągnąłem czapkę, aż się spociłem ze stresu. Mało brakowało, chwila opóźnienia i maciora by mnie zgniotła swoim cielskiem, ale na szczęście wyszliśmy z tego obronną ręką.
Oddałem Amwrosijowi jego broń. Wspiąłem się ponownie na pień, żeby ściągnąć plecak, który mnie dzisiaj uratował. Zeskoczyłem ponownie i podniosłem swojego Mossberga przysypanego liśćmi.
- A jak tam z Tobą? Mocno Cię poturbowała? – Zwróciłem się do Barona.
- No, patrz jak mi obydwa buty roz*ebała świnia jedna. Chodzić się nie da…
- Za to spie*dala się zaje*iście. – Uzupełniłem.
- Hahaha – Dobre, dobre. – Pogratulował mi dowcipu Amwrosij.
Wyciągnąłem PDA, żeby ponownie sprawdzić ile drogi nam jeszcze zostało do przebycia żeby wyjść wreszcie z tego lasku. Lokalizator ukazał mi sektor na mapie, w którym aktualnie się znajdowaliśmy. Pokonaliśmy trzy-czwarte drogi. Zaraz powinniśmy zobaczyć ścieżkę, która wyprowadzi nas z bukowego zagajnika. Na mapie dostrzegłem, że na skraju lasu, zaraz przy ścieżce wychodzącej znajdują się jakieś zabudowania.
- Słuchaj Baron, widzę tutaj na mapie jakieś dwa budynki od strony nasypu kolejowego. Wychodząc z lasu zatrzymamy się tam i zjemy jakieś śniadanie, bo po tej akcji poważnie zgłodniałem.
- W sumie racja. Też bym coś zjadł. Jeszcze lepiej jakbym się czegoś napił. – Oznajmił mi mój kolega pijaczyna.

Wyjście z zagajnika okazało się nadzwyczaj spokojnym spacerem, nie spotkaliśmy już nic ciekawego na naszej drodze. Błotnistą ścieżkę powoli zastępował żwir, a później mocno zniszczony asfalt. Amwrosij, co jakiś czas marudził coś pod nosem na temat stanu swojego obuwia. Że mu kłapią ciągle to, że wolałby iść na bosaka. Nowych butów to on szybko nie znajdzie, a w barze kupi na pewno za małe.
Ścieżka wyjściowa z lasku znów się rozwidlała powoli rozgałęziając się przed nami. Tym razem mocno skręcając. Jedna mocno na zachód, a druga na wschód. Ta prowadząca na prawo była dziką marszrutą. Wcześniejszy wgląd na mapę PDA umożliwił mi zaplanowanie trasy wyprowadzającej nas z lasu.
Ruszyliśmy w lewą stronę. Drzewa rosnące w zagajniku wyraźnie się przerzedziły, a korony drzew zaczęły powoli odsłaniać niebo, kolorem swojej szarości przypominające kałużę po solidnej burzy. Pogoda od samego rana nie zapowiadała się zbyt obiecująco tego dnia.
Grubsza sprawa niż jakaś tam mżawka w nocy. Tym bardziej, że dzień wcześniej było w miarę słonecznie.
Zza rosnącej dookoła roślinności zaczęły wyłaniać się kształty opuszczonych zabudowań. Wyglądały one na opuszczony posterunek kontrolny, raczej militarny. Minęło sporo czasu od kiedy budynki te były użytkowane. Opuszczone zostały w pośpiechu, tak jak większość miejsc zamieszkałych na terenach Zony po osiemdziesiątym szóstym roku. Chociaż równie dobrze mogły być one pozostawione przez „Tajnych Zielonych Żołnierzyków” niedługo po pojawieniu się Zony.

Pamiętam, gdy trafiłem do naszego zajazdu przebywał tam dość często jeden jajogłowy z Wielkiego Świata. Dr Kurosza. Często i chętnie po wychyleniu jednej czy dwóch setek opowiadał, co właściwie zaszło na tych terenach po pierwszej awarii reaktora w osiemdziesiątym szóstym roku.
Jak twierdził: „On tutaj robi co innego, a to, co wie może się nam przydać w próbie przeżycia w tych nieprzyjemnym środowisku. W końcu, ktoś musi dostarczać doktorką obiekty badań, czy jak to tam zwiecie - Artefakty…”
Z tego, co pamiętam to w dwa tysiące szóstym roku doszło do jakieś eksplozji w pobliżu reaktora. Najprawdopodobniej w jednej z tajnych placówek badawczych. Jak twierdził Nasz hotelowy mózg na całym obszarze Zony rozsiane są takie placówki, czy laboratoria. Jednak mało się o tym mówi. Wybudował i kontrolował je Związek Radziecki po pierwszej awarii z osiemdziesiątego szóstego roku. Nad czym w nich pracowano? Niestety tego nie był w stanie mi powiedzieć. Jednak faktem było to, że po dwa tysiące szóstym nastąpiła Wielka Emisja, która stworzyła Zonę. Przynajmniej taką, jaką ja zdążyłem już poznać do tej pory. Zmieniła ona cały obszar w imieniu sił natury wyraźnie zaznaczając, że nie człowiek jest tutaj Panem, lecz Zona. Przedtem swoją aktywność okazywała jedynie poprzez tworzenie niezbadanych na tamten czas anomalii, pól grawitacji i reszty rozmaitych tworów sprzecznych ze znaną nam dotychczas nauką.
Możni tego świata, jak i rządy rozmaitych krajów rozpoczęły grę w ciuciu babkę. Bogaci wykładają kasę. Za ich kasę posyłani są naukowcy i my – Stalkerzy, a dzięki pieniądzom przerzucani są oni za kordon okalający te tereny. Forsa idzie do kieszeni rządzących udających, że nie ma czegoś takiego jak Zona. Jajogłowi zbierają dla swoich zleceniodawców niezbadane dotąd rozmaitości znalezione w strefie. Zona to niebezpieczne miejsce na takie wycieczki, wiec naukowcy szukają pomocy w ochronie u nas - Stalkerów. Pojawiają się Oni tutaj najczęściej na własną rękę. Rajdy są bardzo ryzykowne, więc mózgowcy muszą słono im płacić za odwalanie brudnej roboty. Stalkerzy wydają zarobione w ten sposób ruble na sprzęt. Wyposażenie czy nawet pucha konserwy to dość rzadko spotykane przedmioty w oficjalnie uznaną za niezamieszkałą strefie. Dlatego sprzęt trzeba sprowadzać z zewnątrz. Tak, właśnie gruba kasa wraca do Wielkiego Świata, a gra dalej się toczy. Wszyscy wiedzą, a nikt nie widzi. Od samego początku Zona stanowiła obiekt ogromnego zainteresowania.
Strefa nadzwyczaj często przypomina o swoim istnieniu i sile. Niektórym sprzyja i okrasza takiego szczęściarza możliwością przeżycia jednego czy paru dni więcej, tylko po to, aby innego dnia znów wystawić go na próbę. Najwyraźniej poprzedni mieszkańcy tego posterunku nie przeszli jej testu.

Tymczasem spękany asfalt wprowadził nas brzegiem zagajnika na niewielki plac posterunku. Wreszcie. – Pomyślałem. Zaczynałem się czuć jakby mnie ktoś wcisną do takiej szklanej kuli śnieżnej z fruwającymi wewnątrz płatkami pseudo śniegu. Strasznie klaustrofobicznie się zaczęło robić. Na moim zegarku wybijała prawie jedenasta godzina. Zona próbowała nas zmylić i sprawiła wrażenie, że swoim kaprysem pogodowym wmówi nam, że niebawem będzie zmierzchać. Ciemne chmury spowiły niebo i zrobiło się szaroburo, ale jeszcze jakimś cudem się nie rozpadało. Atmosfera wydawała się podobna do tej na minutę przed wielkim oberwaniem chmury. Taki konstans trwał już zbyt długo. Czułem to. Moją twarz zrosiły pierwsze krople deszczu.
Decyzja o odpoczynku i zjedzeniu śniadania zapadła wraz z pierwszymi kroplami deszczu. Widziałem to po wyrazie twarzy mojego wąsatego kompana.
- Nosz ku*wa! Zawsze pod górkę. – Skwitował Baron. Nie dość, że mam buty rozje*ane przez jakiegoś Kabana, co go w ogóle nie powinienem spotkać, smoli mnie rura, to jeszcze musi deszcz padać.
Szybko przystąpiliśmy do rozpoznania terenu. Staliśmy na niewielkim placu od północnej strony zagajnika. Po prawej znajdowała się najprawdopodobniej kwatera główna tego posterunku wraz z barakiem. Kwatera była niedużym kwadratowym budynkiem, na którego rogu znajdował się ganek z betonowym słupkiem podtrzymującym zapadający się dach. Farba z budynku zaczęła się łuszczyć od leśnej wilgoci i upływu czasu. W oknach widać było potłuczone zęby powstałe z rozbitych szyb. Zaraz za budynkiem wyrastały niczym powbijanie zapałki młode drzewa, a za nimi rozciągała się ciemna linia większych i starszych. Obok stał barak najprawdopodobniej dla stacjonujących tutaj sołdatów. Niebyło w nim drzwi wejściowych. Widać było tylko zniszczoną ramę drzwi i chłodną pustkę za nimi. Po lewej stronie stałą mała stróżówka ze szlabanem przecinającym wjazd na plac. Jednak biało czerwony szlaban był odłamany, a ze słupka mocującego teraz wystawał po nim tylko kikut. Reszta blokady leżała nieopodal. Najwyraźniej ktoś próbował staranować rogatkę i przebić się na drugą stronę. Z okna stróżówki wyrastało jedno dość grube drzewo. Wyglądało to jakby natura zamieszkała w tym budynku i serdecznie wymachiwała konarem zapraszając do przejścia. Zaraz za budką stał pordzewiały i wybebeszony do cna stary KAMAZ. Wyglądał jakby pikował, gdyż jakiś sprytny złomiarz pozbawił go przedniej osi.
Skierowaliśmy się w stronę baraku, ponieważ budka z pniem wewnątrz wyglądała na za małą na nas dwóch plus drzewo, a dach kwatery widocznie nie uchroniłby nas przed całkowitym przemoknięciem. Ruszyliśmy. Amwrosij szedł za mną rozglądając się dookoła, a ja z wymierzonym kapiszonem zmierzałem ku pogryzionej przez czas zniszczonej ramy drzwi wejściowych baraku. Przekraczałem już próg, gdy zauważyłem, że mój towarzysz skierował swoje kroki w kierunku kwatery.
- Gdzie Ty leziesz? – Spytałem.
- Chodź najpierw tam sprawdzimy. Coś mi się tu nie podoba.
Spojrzałem na Barona z nutą niezrozumienia. Przecież dopiero, co się tak spieszył i doczekać nie mógł, żeby odpocząć. Deszcz się nasilił. Baron zmierzał w kierunku zadaszenia sąsiedniego budynku. Zbliżałem się powoli i zrozumiałem, o co mu chodziło. Wraz z nasilającym się deszczem przed wejściem pojawiła się brunatno czerwona łuna powstała z odbijających się od plam krwi kropel deszczu. Na ścianie spostrzegliśmy krwawe ślady odbitej ręki. Znajdowały się one w równych odstępach, co oznaczało, że najprawdopodobniej ktoś ranny i zakrwawiony podpierał się o ścianę próbując schronić się wewnątrz budynku.
Zatrzymaliśmy się na werandzie. Baron przykucnął i spod jakiegoś badziewia walającego się pod nogami wygrzebał metrowej długości gazrurkę. Amwrosij spojrzał na mnie i na wymazane krwią wejście do kwatery. Skinąłem głową w geście potwierdzenia. Wchodzimy!
Lewą ręką pchnąłem przymknięte drzwi i wszedłem do środka mierząc nerwowo z Makarowa. Baron wskoczył szybko za mną gotowy do oddania ciosu ze znalezionego kawałka pordzewiałej rury. Mieliśmy tylko to. Makarowa i kawałek żelastwa. Czego tam się spodziewaliśmy z taką siłą rażenia? Nie mam pojęcia.
Budynek dzielił się na dwa niewielkie pomieszczenia. Przed nami znajdował się dzielący je korytarz. W przedsionku panował okropny burdel. Śmieci, stara nikomu nic nie mówiąca dokumentacja i inne rozmaite, nie pasujące do siebie przedmioty walały się po podłodze – Swąd przemokłego butwiejącego papieru wypełniał pomieszczenie. Na ścianie znajdującej się przed przejściem do pomieszczenia po prawej widać było bordowe ślady opierającej się o ścianę prawej ręki. Najwidoczniej ktoś ranny próbował jakoś dotrzeć tutaj o własnych siłach. Razem z towarzyszem podążyliśmy czujnym krokiem za śladami na ścianie. Drzwi były wyłamane, więc widzieliśmy z progu, co znajduje się wewnątrz pokoju. Niegdyś musiało się tutaj mieścić biuro Porucznika. Świadczyły o tym elementy wystroju, takie, jak żelazne szafki na dokumenty, wielka tablica i solidne drewniane biurko. Jednak rozgrabiasz jaki tam panował pokazywał coś odmiennego. Bardziej to wyglądało to na ostatni przyczółek, niż na biuro dowódcy. Wielka korkowa tablica stała teraz obalona, w taki sposób, by zasłaniała jak największą część okna. Tuż przed nią wywrócone blatem w stronę wejścia mocne dębowe biurko. Na ścianie tuż za barykadą z drewnianego blatu widać było wielki rozbryzg rozkładający się pionowo w górę, promieniście przechodzący w wachlarz z skrzepniętej krwi na buro-żółtej farbie. Deszcz zaczął przesiąkać przez szczeliny w zrujnowanym dachu, a na podłodze tworzyły się kałuże deszczówki wymieszane z plamami krwi, których wcześniej nie zdążyłem zauważyć. Zorientowaliśmy się, co się może znajdować za przewróconym blatem. Podeszliśmy już na spokojnie z opuszczonym orężem do biurka. Widok był okropny. Poczułem wirowanie w żołądku i nagle odwróciłem się w stronę stojących obok metalowych szafek. Szuflady były losowo powysuwane. Zwymiotowałem do pierwszej lepszej. Kiedy skończyłem, Baron stał i wpatrywał się w trupa z odstrzeloną twarzą. Jego zwłoki osunęły się nieco na ziemię po samobójczym strzale, wiec nie można było go zobaczyć z progu pomieszczenia. Rozbryzg zawartości głowy samobójcy wyglądał teraz nieco dziwnie. Tak, jakby ktoś chlapnął puszka czerwonej farby w stojącą tam osobę, co stworzyło czerwony obrys jej głowy na odpadającej ze ścian farbie. Krew z podłogi zaczęła się mieszać z deszczówką sprawiając wrażenie, jakby uleciała z gościa kilka chwil wcześniej. Jednak trup nie wyglądał na świeżego. Miał może ze dwa dni, bo nie dało się jeszcze wyczuć zapachu rozkładu. Wszystko działo się jak na razie w środku jego ciała. Oprócz tego, że samobójca nie miał twarzy zauważyłem na jego prawym boku dużą ranę, raczej szarpaną. Ciuchy miał mocno zakrwawione od silnego. Najprawdopodobniej nasz nieboszczyk nie miał ochoty się dłużej męczyć lub nie chciał widzieć jak go coś zeżre żywcem, wiec strzelił samobója.
Dziwnym w tym wszystkim mogło być to, że nie miał przy sobie broni, z której pozbawił się życia. Z pewnością nie był to Makarow. Z kapiszona raczej twarzy by się nie pozbawił. - Czyli większy kaliber. Tylko gdzie ta broń? – Ktoś musiał być tutaj przed nami i zebrał jego fanty.
Amwrosij dalej gapił się na zwłoki.
- Co znałeś go? Wiesz kto to? – Spytałem. Baron nic nie odpowiedział.
- Może po ciuchach gościa kojarzysz?
- Buty. – Odpowiedział sucho.
- Co buty? Po butach ku*wa poznajesz?
- 44. – Znów bez zrozumienia.
- Co ty pitolisz?
- On ma buty rozmiar 44. Całe!
- No, nie ku*wa. Nie próbuj mi powiedzieć, że mu buty chcesz zaje*ać. Miej jakiś szacunek. Chciałbyś by ci ktoś buty, spodnie czy cokolwiek ściągał jak odejdziesz? Bo ja ku*wa wolałbym wyglądać w miarę normalnie, nawet jakbym sobie w łeb strzelił.
- Jemu i tak to nie zrobi różnicy. Jest nieżywy, a po drugie nie ma mordy… w ogóle prawie głowy nie ma, wiec ch*j wie kto to. A ja w potrzebie jestem. – Potrzebuje ich rozumiesz? Nie mam ku*wa zamiaru na boso zapie*dalać dalej, bo to co zostało z moich nie wytrzyma więcej niż godzinę marszu. je*ać to! – Baron przykucnął obok stóp nieboszczyka i zaczął rozwiązywać wysoko zawiązane sznurówki jego traperów.
- Nie będę ku*wa na to patrzył. je*nięty jesteś to wiem, ale teraz przeginasz. Gdzie masz fajki? Musze zapalić bo znów walne pawia.
- W kieszeni przy kolanie, weź sobie bo zajęty jestem. – Burknął Baron.

Załączniki

Siemion (Hycel) Seheń - protagonista
Image
Amwrosij (Baron) Waszczuk - postać drugoplanowa
Image
Zajazd Koniczyna (czyt. Konijuszyna) - Baza stalkerów
Image
==================================================================================================

Jak na tą chwilę około 80% całego rozdziału - reszta jest do opracowania. Generalnie wiemy dokąd zmierzają nasi bohaterowie i na tym zakończy się ten rozdział.
Proszę o komentowanie :wódka:
Ostatnio edytowany przez deffect1989, 19 Lip 2015, 15:34, edytowano w sumie 1 raz
Awatar użytkownika
deffect1989
Kot

Posty: 9
Dołączenie: 18 Lip 2015, 20:21
Ostatnio był: 09 Gru 2015, 21:24
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: -3

Reklamy Google

Re: "Nibypsy" - Opowiadanie - Rozdział pierwszy (80%)

Postprzez Mito w 18 Lip 2015, 21:31

Jeszcze nie czytałżem, ale myślę, że znacznie bardziej estetyczne byłoby dodawanie całych rozdziałów. Pełnych i ukończonych. A obrazki można by wrzucić na forumowy hosting up.oblivionlost i w poście linki/miniatury wrzucić. Jeżeli chcesz, możesz założyć konto, wtedy się ci nie pogubią ;)
Spolszczenie do Misery: The Armed Zone (Ja & Imienny)
Ciekawe kiedy ilość moich kozaczków przekroczy moje IQ Image
Awatar użytkownika
Mito
Legenda

Posty: 1007
Dołączenie: 17 Sie 2014, 21:21
Ostatnio był: 29 Mar 2019, 02:46
Kozaki: 271

Re: "Nibypsy" - Opowiadanie - Rozdział pierwszy (80%)

Postprzez deffect1989 w 18 Lip 2015, 23:49

1. Jezeli to mozliwe to poprosze adminow o przezucenie tych IMG - pierwszy raz tak postuje wiec nie wiem co i jak.
2. Na tym etapie (podany wam tekst) nic sie nie zmienia - koncowka rozdzialu to kwestia przepisania go i polaczenia z reszta. Tak, wiec po prostu dodam post z pozostala koncowka, a drugi rozdzial wrzuce w inny temat jesli mozna.
Awatar użytkownika
deffect1989
Kot

Posty: 9
Dołączenie: 18 Lip 2015, 20:21
Ostatnio był: 09 Gru 2015, 21:24
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: -3

Re: "Nibypsy" - Opowiadanie - Rozdział pierwszy (80%)

Postprzez Wiewi0r w 19 Lip 2015, 00:13

1. Tu wrzucasz http://up.oblivionlost.pl/ - potem bierzesz kopiujesz link z podpisem miniatura na forum.
Masz opcję edytuj post, widoczną w prawym górnym rogu - edytujesz, wklejasz co trzeba, czy to nowy rozdział, czy obrazek, i jest git.

2. Mito Ci dobrze pisze - nie musisz wrzucać całego opowiadania, ale kompletny rozdział byłby wyrazem szacunku dla swojej pracy i czytelników. Przeczytam jak będzie cały. :caleb:
Things are going to get unimaginably worse, and they are never, ever, going to get better.
- K.V.
Za Wilkiem nawet w ogień skoczę.
Попутного ветра!

Za ten post Wiewi0r otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Mito.
Awatar użytkownika
Wiewi0r
Przewodnik

Posty: 965
Dołączenie: 27 Maj 2013, 22:33
Ostatnio był: 24 Sty 2018, 17:29
Miejscowość: Warszawa/Częstochowa
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper TRs 301
Kozaki: 164

Re: "Nibypsy" - Opowiadanie - Rozdział pierwszy (80%)

Postprzez lehoslav w 19 Lip 2015, 00:34

W tym całym "rozgrabiaszu" z "łusek naboi" w co drugim zdaniu brakuje polskich znaków i przecinków.
Dozymetry: Gamma-Scout Rechargeable, Berthold LB 133-1, SV500, FH40T, KSMG1/1M, Терра МКС-05, Graetz X50ZS, RSA 64D, DL-Messer 6150, DP66M, ДП-5В, RAM-60A, RAM-63 (miernik scyntylacyjny α, β, γ), RWA 72 M, Graetz EDW150, KOS-1, FAG FH41, EKO-D, Radiagem 2, Rados RDS-110, Thermo SVG 2, PDMR82, an/udr-13, Стора-ТУ, PM1603A, PM1621A
W Zonie: 5 razy (16 dni)
Awatar użytkownika
lehoslav
Tropiciel

Posty: 360
Dołączenie: 03 Lut 2014, 12:34
Ostatnio był: 21 Kwi 2023, 08:10
Frakcja: Powinność
Ulubiona broń: VLA Special Assault Rifle
Kozaki: 84

Re: "Nibypsy" - Opowiadanie - Rozdział pierwszy (80%)

Postprzez Gizbarus w 19 Lip 2015, 05:26

deffect1989 napisał(a):Tak, wiec po prostu dodam post z pozostala koncowka, a drugi rozdzial wrzuce w inny temat jesli mozna.


Lepiej nie rób czegoś takiego, tylko zwyczajnie wrzucaj tekst w spojler, oznaczaj odpowiednio i umieszczaj w pierwszym poście, ewentualnie dalej w temacie - inaczej jak wróci Realkriss, to sprzeda ci takiego kopa, że aż wylecisz i nie znajdziesz drogi z powrotem :P Odnośnie wrzucania niepełnych rozdziałów - widzę, że jest on i tak dość długi, jednak mimo wszystko należałoby wrzucać je w całości. Nikt nie chce czytać i natknąć się nagle na zupełnie bezsensowny cliffhanger.

Tak jak przedmówcy, przeczytam dopiero jak pojawi się pełny rozdział.

Ah, i zmień nazwę tematu - usuń te procenty, bo tu nieletni są jeszcze na forum i nie pisz, że to opowiadanie, bo to rozumie się samo przez siebie, skoro umieszczasz je w takim dziale.
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 20 Sty 2024, 22:24
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: "Nibypsy" - Opowiadanie - Rozdział pierwszy (80%)

Postprzez deffect1989 w 19 Lip 2015, 09:40

W takim razie jak wrócę do domu to zamkne temat. Opracuje rozdział do końca i w najbliższym czasie postaram się wstawić post ponownie.
Awatar użytkownika
deffect1989
Kot

Posty: 9
Dołączenie: 18 Lip 2015, 20:21
Ostatnio był: 09 Gru 2015, 21:24
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: -3

Re: "Nibypsy" - Opowiadanie - Rozdział pierwszy (80%)

Postprzez Mito w 19 Lip 2015, 16:39

Po prostu zmodyfikuj pierwszy post w temacie i wrzuć tam pozostały tekst, jak go dopiszesz (o ile jeszcze to możliwe), a jeżeli nie jest możliwe to poproś poprzez prywatną wiadomość np. Universala o dorzucenie tekstu do pierwszego posta.

Edit: No i weź to waść w spoilerze zawrzyj bo ciągnie się jak makaron Vifona. Tagi Spoiler= i /Spoiler wzięte w kwadratowe nawiasy.
Spolszczenie do Misery: The Armed Zone (Ja & Imienny)
Ciekawe kiedy ilość moich kozaczków przekroczy moje IQ Image
Awatar użytkownika
Mito
Legenda

Posty: 1007
Dołączenie: 17 Sie 2014, 21:21
Ostatnio był: 29 Mar 2019, 02:46
Kozaki: 271

Re: "Nibypsy"

Postprzez Algir w 19 Lip 2015, 19:16

Bardzo dobrze, że chcesz poprawiać ten tekst, bo jest co ;)
Głównym problemem tego tekstu jest rozwlekłość (50k znaków, litości), kiepskie dialogi i brak fabuły (lub nadmierne jej rozciągnięcie).
Jak będziesz poprawiał, to pamiętaj, że:
- wyrazom dźwiękonaśladowczym mówimy stanowczo: nie. Wyjątek to odpowiednia konwencja, ale tego tu nie ma.
- piszemy z planem (zakładasz, że fabuła do czegoś dąży i ten cel realizujesz)
- tniemy znaki. Dobra rada: zaplanuj fabułę tekstu na np 20k znaków, a jak już napiszesz, to wywal 30%. Poważnie, takie działanie uczy szanować literki. Przez zbytnią rozwlekłość fabularną tekst staje się nudny - bezlitosne przycięcie sprawia, że pozbywasz się największych dłużyzn. W opowiadaniu trzeba szanować znaki i tyle. To nie książka, tylko krótki tekst - jest niewiele miejsca na Kabuum!, każdy wyraz trzeba maksymalnie wykorzystać.
- popraw dialogi. Obecnie są bezpłciowe - bohaterowie (w założeniu: różni) gadają wspólnym językiem. Tak nie można: jeżeli nie masz naturalnego słuchu do dialogów, to musisz nad nimi popracować (tu również warto stosować zasadę 30%)

Z rzeczy dobrych: pomysł na pokazanie polowania na ślepaki, z ich taktyką walki, hierarchią w stadzie, techniką podchodów ma gigantyczną moc fabularną. Bardzo mi się podobały momenty, gdy starałeś się te rzeczy opisać. Jeżeli skupisz się na polowaniu (pokażesz to wszystko, o czym wspomniałem wcześniej), zagęścisz akcję (mniej znaków - lub ostatecznie więcej opisów psiej taktyki, mniej dialogów), dodasz ognia bohaterom, to może wyjść naprawdę dobre opko. Powodzenia.

Fajne rysunki, zwłaszcza ten pierwszy.
Algir
Stalker

Posty: 76
Dołączenie: 27 Maj 2014, 19:47
Ostatnio był: 13 Cze 2021, 20:55
Kozaki: 26

Re: "Nibypsy"

Postprzez deffect1989 w 20 Lip 2015, 06:52

No wasnie teraz to zbaranialem. Wrzuciłem tekst tutaj poniewarz prace nad nim trwają i będę go dodawał w rodzialach\odcinkach. Plan wydarzeń jest opracowny, a pierwszy rozdział zawiera dużo opisów świata i jego podstawowych założeń tak aby niezaznajomieni z klimatem też wiedzieli o co chodzi. Pierwszy rozdział ma na celu opisanie mniej więcej charakteru bohaterów, zagrożeń występujących w zonie i ogólnych założeń. Podróż kończy się na "powrocie do domu" - koniec rozdziału pierwszego. Dopiero później akcja zaczyna się formować i poprzez ukazanie codziennego życia będę się starał przeplatac główny watek opowiadania (chociaż bardziej buduje książkę). Jeżeli chcecie to moge wrzucić plan wydarzeń żebyście mogli zobrazować sobie całość fabuły.

-----

Dodam tylko ze tytułowe nibypsy to nie sa mutanty, ksywa hycel też dużo mówi a akcja będzie się toczyć poprzez wciągnięcie głównego bohatera w konflikt z miejscowymi bandytami, znajdzie się jeszcze parę ukrytych wątków, plottwistow...

a to mapa ogolna, miejsca waznejsze zaznaczono (zamazalem zeby nie spoilerowac) - na czerwono zaznaczorna trasa powrotu z polowania na ślepaki (pierwszy rozdzial)
Załączniki
1. mapa ogolna - znaczniki - opis miejsc.jpg
mapa ogolna - znaczniki - opis miejsc

Uwagi moderatora:

Ale przycisk "edytuj" to ty szanuj - ati
Awatar użytkownika
deffect1989
Kot

Posty: 9
Dołączenie: 18 Lip 2015, 20:21
Ostatnio był: 09 Gru 2015, 21:24
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: -3

Re: "Nibypsy"

Postprzez Algir w 20 Lip 2015, 19:35

O, mapa! Poważna sprawa ;)
Słuchaj, porządna książka ma średnio +-550k znaków. Ty już wykorzystałeś 50k (czyli 1/10 całości)- na tym etapie czytelnik musi już połknąć haczyk, który zachęci go do dalszego czytania. U Ciebie tego niestety nie ma. Nie ma zawiązania akcji - jest natomiast wyliczanka: jakiś psy, potem kabany, kolesie trochę polują, a trochę nie, gdzieś idą, ale celu w tym nie ma żadnego. Normalnie, Śmierć w Wenecji. Musisz koniecznie nad tym popracować - w tych 50k musi się znaleźć element, który popchnie akcję dalej. To może być chęć zemsty, zapowiedź polowania na uberślepaka lub przedstawienie jakiejś konieczności, która zmusza bohaterów do wyruszenia w drogę.

Obadaj sobie "Przeprawę" Cormaca McCartego - tam w pierwszych 50k znaków masz wszystko, czego Ci potrzeba: przedstawienie dwójki bohaterów, sytuacji ogólnej, oraz celu, który muszą zrealizować: upolować dziką waderę, która przeszła granicę z Meksykiem i tępi okoliczne bydło. Są bohaterowie i jest konkretny cel (wadera), który zachęca do dalszego czytania. Książka genialna, polecam.

Za ten post Algir otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive KOSHI.
Algir
Stalker

Posty: 76
Dołączenie: 27 Maj 2014, 19:47
Ostatnio był: 13 Cze 2021, 20:55
Kozaki: 26

Re: "Nibypsy"

Postprzez deffect1989 w 20 Lip 2015, 21:40

Taaa... Sprawa powazna - ;)
Opracowana jest cala fabula z dosc licznymi powiazaniami miedzy poszczegolnymi watkami. Postacie maja swoja historie, konceptarty. Obralem miejsce akcji (rejony Zony) tworzac mape... dostosowalem linie fabularna do wybranego rejonu. Teraz tylko zostalo pisac.

Wskazowki daliscie cenne, za co wielkie dzieki. Wiem, ze na ten moment nie mozna za wiele powiedziec (oprocz slabizny dialogow), ale ciekawi mnie to jak wam sie widza opisy - czy to miejsc, czy akcji.

Z mojej strony chcialbym dodac:
- Poczatek jest tak rozlazly dlatego ze staram sie ukazac jak wyglada zycie w zonie. - nie chce pisac czegos w stylu "film z hollywood" - a macie "to sa bohaterowie" - maja super wazny cel, a tak wygladaja, maja to i to... a i tacy sa (kononiczna postac np miesniaka i spryciarza) aleeeee tu nagle jakies utrudnienia itd... ciezko ale bohaterowie cos zawsze wykabinuja. Tradycyjnie daja rade - dobro zwycieza itd itp... W drugim rozdziale Chłopaki docieraja do Hotelu - i raczej nic ciekawego nie bedzie sie dzialo oprocz opisu bazy i otoczenia, przebywajacych w niej ludzi i relacji miedzy nimi. Pare dni minie w zyciu zwyklego stalkera... bedzie jakies zadanie, proba jego wykonania - plottwist bedzie. i tak akcja bedzie sie rozwijac krok po kroku (a nie ze jeb - kosmici - oczywiscie atak na NY i walka dobra ze zlem itp)

To bedzie bardziej historia przyjazni, zdrady przyjaciol, natury ludzkiej i podejmowaniu wlasciwych decyzji. Nasycaniu wlasnego egoizmu i checi zemsty. Nie chce zeby brzmialo to bardzo pompatycznie bo nawet nie spelnia podstawowych warunkow literackich (jak na powiesc), jednak taka mam wizje. - Nie mam zamiaru pisac w okreslony sposob. Tak trzeba i tak inni robia i "Ty" tez musisz... nie tedy droga moim zdaniem.
Awatar użytkownika
deffect1989
Kot

Posty: 9
Dołączenie: 18 Lip 2015, 20:21
Ostatnio był: 09 Gru 2015, 21:24
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: -3

Następna

Powróć do O-powieści w odcinkach

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość