Moje nowe, krótkie opowiadanko, które powstało jakiś czas temu. Wrzucam na razie część, mniej więcej połowę - reszta nadal powstaje, tak więc będziecie musieli poczekać (zwłaszcza biorąc pod uwagę mój brak netu) Tak czy siak - też pierwsza osoba czasu teraźniejszego, jednak inny styl niż "Samotność". Bohater też z cyklu, mianowicie Mordekai (kto czytał, ten zna). Czytajcie i oceniajcie, a ja w najbliższym czasie wrzucę resztę.
Jeden
:
- Któryś odważny chce szybko zarobić?
Podnoszę oczu znad kubka naparu z piołunu i patrzę na młodzika stojącego w wejściu do lokalu. Nie może mieć więcej jak dwadzieścia lat - pod nosem wałęsi mu się zarost kolejowy, na twarzy pryszcze... Słowa, które przed chwilą padły z jego ust nijak mają się do jego wyglądu. Do głosu także nie pasują. Irytujący i skrzekliwy, sprawiający wrażenie jakby jego posiadacz próbował być najmądrzejszym w okolicy atencjuszem. Jego strój i ubranie wygląda jak żywcem wyrwane ze sklepu patronackiego "Ubierz się jak PRAWDZIWY Stalker już DZIŚ!", koniecznie z wyrazami krzyczącymi DUŻYMI LITERAMI, żeby obserwator mógł zrozumieć, że to WAŻNE MIEJSCE. Słowem - stalker z niego jak z koziej rzyci trąba. Rozglądam się po reszcie bywalców, ale nikt nie kwapi się podjąć zadania, jakie może oferować ten dzieciak. Kilka osób, które w ogóle zwróciło uwagę na to, co powiedział wzruszyło ramionami i wróciło do picia. W takim razie, może to do mnie uśmiechnęło się szczęście - jeśli pieniądz nie będzie dobry, to zawsze można wrzucić zwłoki młodzika do jakiejś nory... Handlarze zazwyczaj nie zadają zbyt wielu pytań o plamy krwi na sprzedawanym wyposażeniu.
Wstaję i ręką daję znać chłopakowi, żeby podszedł. Kiedy ten się zbliża, każę mu podsunąć sobie krzesełko i sam siadam z powrotem. Widzę, że sprawia wrażenie, jakby lada chwila z którejś strony miał nadejść atak na jego osobę. Co chwila obraca głowę do tyłu i na boki, rozglądając się nerwowo jak gdyby ktoś dybał na jego życie. Do tego ręką wyciera taboret, zanim zajmie miejsce. Cudownie. Pociągam kolejny łyk naparu z kubka i odzywam się:
- No, to co to za robota dla odważnych?
Młody na chwilę skupia się na mnie i mówi:
- Przybyłem tu, aby zdobyć artefakt zwany Językiem Mandragory - i do tego potrzebuję pomocy jakiegoś dzielnego stalkera!
Patos w jego głosie jest tak wyraźny, że aż czekam kiedy wyskoczy zza rogu i walnie mnie w mordę. Jeśli ma on zamiar cały czas gadać w ten sposób, to szybko pożałuję tej decyzji. Jednak skoro już tu siedzi... Pytam go:
- Wszystko świetnie, młody - ale co to jest ten "Język Mandragory"? Nie zajmuję się rabatkami, jakby coś.
Chłopak spogląda na mnie z poczuciem wyższości - ah, to ego lat młodzieńczych. Otwiera usta, robi pauzę jakby chciał zbudować napięcie, podnosi do góry palec i mówi:
- Język Mandragory to jeden z najrzadszych artefaktów, jakie można znaleźć tu, w Zonie. Powiadają, że ma niesamowitą moc leczenia!
- Cóż, według mojej najlepszej wiedzy są przynajmniej dwa artefakty o tym działaniu - no, ale co ja tam mogę wiedzieć...
- Nie, nie! Nie w tym rzecz! Leczenie tkanek, regeneracja - wszystko świetnie! Ale Język Mandragory ma mieć praktycznie nieograniczone możliwości! Może przywracać nawet życie! Przedłużać je w nieskończoność! Leczyć wszystkie choroby!
Spoglądam na dzieciaka jak na szalonego. Wszystko wszystkim, ale artefakty przywracające martwych do życia? W to już nie uwierzę - coś takiego stoi już ponad możliwościami wszelkich tajnych eksperymentów i badań. Cholera... Nawet gdyby okazało się, że to piekło rzeczywiście powstało przy ingerencji jakichś obcych spoza ziemi - to i tak w życiu nie łyknę kitu o artefaktach wskrzeszających trupy. No, chyba że jako zombie - taki już raz znaleziono. Ale wątpię, żeby chłopakowi o to chodziło. Odzywam się:
- Słuchaj, młody... Nie chcę psuć ci światopoglądu, ideałów, czy co tam cię napędza, ale ja tego nie kupuję - i dziwię się, że ty sam w takie bajki uwierzyłeś. Kto... Skąd w ogóle masz takie informacje, co?
Przez moment mam wrażenie jakby mój rozmówca miał zamiar się rozpłakać. Jednak po chwili ostentacyjnego oburzenia odpowiada:
- Uzyskałem dostęp do ściśle tajnych wyników badań, które potwierdzają, że taki artefakt istotnie istnieje!
Brak mi słów na tego gościa. Pewnie wyczytał coś w internecie - dorwał jakieś fanowskie opowiadanie po angielsku, zrozumiał co trzecie słowo i uznał, że to tajne wyniki badań... No ale nic, nie mój światopogląd runie - a jakiś pieniądz może z tego być. Mówię:
- Słuchaj, to twoje klocki, mnie to wisi i powiewa. Rozumiem, że potrzebujesz przewodnika, ochroniarza i czego tam jeszcze w jednym, dlatego przyszedłeś tutaj, tak?
- Owszem. Płacę pięć tysięcy rubli - połowę teraz, połowę po zakończeniu zadania.
- Taaa... To pomnóż to przynajmniej dwukrotnie, albo nikt nawet nie ruszy tyłka z tych zydli.
Widzę, jak rozmówca przez jakiś czas bije się z myślami, po czym odzywa się ponownie, z wyczuwalną niechęcią w głosie:
- Rozumiem... Skoro tak stoi sprawa, niech będzie. Dziesięć tysięcy rubli, połowa teraz, połowa po zakończeniu zlecenia.
- I tak lepiej dzieciaku. Więc dawaj forsę i oświeć mnie swoim cudownym planem gdzie i jak idziemy polować na tajemniczy artefakt.
Chłopak wyciąga zza pazuchy zwitek banknotów i podaje mi go. Wyciągam z kieszeni skórzany portfel i wkładam tam pieniądze. W międzyczasie młody odzywa się ponownie:
- Zanim przejdziemy do planowania podróży, wypadałoby się przedstawić. Jestem Dima.
- Mordekai. A jeśli nie chcesz pożyć dłużej, mów mi Mort.
Dwa
:
Podróż zapowiada się względnie krótko i bezpiecznie - mamy dostać się z Rostoku w okolice Jantaru, a stamtąd na obrzeża przed Limańskiem. Co bardziej zangielszczeni łowcy nazywają to miejsce "badlandami", reszta mówi na nie "ziemia niczyja" - długa na kilkanaście kilometrów równina poprzecinana polami dzikich anomalii i porozrywaną ziemią, szczęśliwie leżąca poza regularnie uczęszczanymi szlakami. Niewielu odważa się tam zapuścić - głownie dlatego, że aktywność anomalna czyni ten obszar bardzo niebezpiecznym. Po części też temu, że dzikie anomalie bardzo rzadko rodzą artefakty - fakt, podobno jeśli już, to coś unikatowego czy niespotykanego do tej pory... Jednak niewielu chce ryzykować badanie kilku kilometrów kwadratowych w pogoni za mitem. Najwidoczniej w przeciwieństwie do nas.
Jednak od wyjścia z Baru dzieciak jakoś dziwnie przygasł. Zgubił gdzieś tą swoją "bardzość" - przedtem wszędzie było go "bardzo" - był bardzo wkurzający, bardzo pompatyczny, bardzo ostentacyjny... No po prostu był bardzo. Teraz z kolei idzie za mną, zaciskając ręce na swojej strzelbie myśliwskiej i patrząc ciągle pod nogi, jakby wypatrywał tam czegoś ciekawego. Przez całą zeszłą godzinę odezwał się może dwa razy - i to tylko kiedy o coś go pytałem. No nic, nie mój problem. Poprawiam plecak, chwytam pewniej FALa i dalej wypatruję niebezpieczeństw przed nami. Po chwili słyszę za sobą przytłumiony głos chłopaka:
- Hej, Mordekai...
W końcu zebrało mu się na gadanie, co? Ale powiedział to takim tonem, jakby rzeczywiście było to coś ważnego - a przynajmniej dla niego. Odzywam się:
- No?
- Po co... Po co przyjechałeś do Zony?
Skąd on wytrzasnął to pytanie...? Totalny debilizm, przecież od razu wiadomo po co każdy z nas pojawia się w tym miejscu. To logiczne, że...
Cholera.
No właśnie, jednak chyba nie takie logiczne. Chciałbym móc powiedzieć, że pojawiłem się tutaj, żeby zarobić pieniądze i szukać szczęścia, czy też przygód. Jednak prawda jest zgoła inna. Ba, w całym Fokstrocie każdy z nas przybył tu z innych powodów. Kruk musiał ze względu na rodzinę, Samuraj uwielbiał żyć na krawędzi i kochał zabijać, Chromy szukał sposobu na wyleczenie z raka mózgu, albo chociaż przedłużenie życia, a ten ostatni... Bezimienny - z tego co wiem, to uciekł przed jakimiś problemami. Każdy z nas przybył tu z innych powodów. Do tego żaden z nich nie był w żaden sposób pompatyczny czy godny opowiadania przy ognisku. Odpowiadam chłopakowi:
- Byłem... nie, jestem. Jestem najemnikiem. Muszę być tam, gdzie mnie potrzebują.
- Rozumiem...
Po tym dzieciak zamilkł na kolejną godzinę. Nie wiem, czy trawił to co mu powiedziałem, doszukując się drugiego dna i czując, że nie byłem z nim szczery, czy po prostu znów zatopił się w swoich rozmyślaniach. Mógłbym niby go o to spytać, ale po co. Pewnie i tak by nie odpowiedział. Inna rzecz, że jakoś niespecjalnie pasuje mi jako partner do rozmowy.
Trzy
:
Wychylam się zza rogu budynku, obserwując czujnie otoczenie. Z oddali słychać przepite głosy i radosne krzyki, więc możemy mieć towarzystwo. Z pijanymi stalkerami jest jak z każdym innym nawalonym samcem alfa - pięć razy cię przepuści, trzy razy nawet nie zwróci na ciebie uwagi, aż w końcu coś mu odbije i postanowi zrobić sobie z ciebie worek treningowy. Jeśli idzie o mnie, to prawdopodobnie poradziłbym sobie bez problemu nawet i ze sporą grupą nawianych oponentów - ale gorzej z młodym. A nie mogę pozwolić mu zginąć, przynajmniej na razie. Nie, dopóki nie zobaczę na jego twarzy całego zawodu, żalu i zdziwienia, kiedy okaże się, że cała ta historia o języku mandragory to bzdura wyssana z palca. Albo ewentualnie dopóki nie odnajdziemy artefaktu...
Przedpole wygląda czysto. Daję dzieciakowi znak i sam ruszam truchtem do rogu kolejnego budynku. Przytulam się plecami do ściany i nasłuchuję przez chwilę. Za następnym budynkiem stoi murowany magazyn, to pewnie w nim siedzi cała "wesoła kompania". Trasa prowadzi niedaleko, ale przy odrobinie szczęścia nikt z nich nas nie zauważy - a nawet jeśli, to nie zrobią z tego kwestii. Wychodzę zza rogu i idę powoli przy ścianie, trzymając broń w gotowości. Jeszcze tylko kilka kroków i znów wyjrzę zza winkla - a nuż uda się tyłkiem i chyłkiem wbić na imprezkę... Pokazuję młodemu, żeby czekał i obserwował otoczenie, a sam wychylam głowę i sprawdzam, czy jest bezpiecznie.
Przerdzewiałe, dwuskrzydłowe drzwi od budynku są zamknięte i to zza nich słychać cały ten rwetes. Bezpiecznie. Jednak na płaskim dachu stoi czujka - widocznie to ten, co wyciągnął najkrótszą zapałkę. Widać wyraźnie, że jest znudzony i najpewniej wolałby siedzieć na dole z resztą imprezujących. Najprościej byłoby założyć tłumik, dmuchnąć typa i ruszyć dalej - zanim reszta zauważyłaby, że gość gryzie glebę, ja już zdążyłbym piechotą dotrzeć na Hawaje. Sięgam ręką do jednej z kieszeni kamizelki, jednak nagle za plecami słyszę wystrzał ze strzelby. Obracam się do tyłu, widząc Dimę z przestrachem opuszczającego dymiący karabin i obracającego się w moją stronę.
- Tam coś było... Mógłbym przysiąc, tam coś było...!
Ty durniu! Podchodzę do niego z wściekłym wyrazem twarzy, zbyt późno zdając sobie sprawę, że właśnie wyszedłem na otwartą przestrzeń, ustawiając się na linii strzału czujki. W tym samym momencie słyszę strzał i obrywam w lewe ramię. Na moment oczy zachodzą mi mgłą, jednak zagryzam zęby i uskakuję w bok. Przytulam się plecami do ściany, znacząc ją czerwonymi śladami krwi. Młody podbiega do mnie, blady jak sama śmierć, z ustami otwartymi w przerażeniu. Niech to cholera. Nie mam czasu zająć się teraz raną - mogę jako tako ruszać ręką, więc wszystko powinno być w porządku. Patrzę na dzieciaka i mówię:
- Robisz za wabia. Na "trzy" wybiegasz w stronę przeciwległego budynku jakby napalona pijawka cię goniła. Raz...
Oczy rozszerzają mu się jeszcze bardziej, ale na szczęście ma dość oleju w głowie, żeby nie dyskutować. Na "dwa" podnoszę się z ziemi i staję w gotowości do strzału, a on szykuje się do biegu.
- ...trzy!
Młody wyskakuje jak szalony zza rogu. Słyszę dwa wystrzały, jeden po drugim - oba pudłują i rykoszetują od cementowej nawierzchni. W tym czasie ja wychylam się, celuję i oddaję jeden strzał. Widzę wyraźnie, jak czujka obrywa w głowę. Zanim reszta grupy zdąży się zorganizować i wyjść z budynku, biegnę w ślady Dimy. Daję mu znak, że pora się zwijać i ruszam sprintem przed siebie, w stronę Jantaru.
Cztery
:
- Jeszcze raz zrobisz coś podobnego, własnoręcznie cię zastrzelę. Gołymi rękami.
Dzieciak patrzy w ziemię i nic nie mówi. Od ładnych kilku minut opieprzałem go na czym świat stoi - tym bardziej wściekając się, że kula utkwiła mi w ramieniu, nad obojczykiem. Dodatkowo musiała uszkodzić mi kość, bo ból jest ogromny. Kiedy w końcu wyjąłem zniekształcony pocisk, mogłem odetchnąć z ulgą. Jestem w stanie ruszać ręką, o ile nie będę wykonywać gwałtownych ruchów ani podnosić jej wyżej barku. Dobrze, że nie strzaskało mi obojczyka - przez kolejny miesiąc nie wyszedłbym z gipsu, jeśli w ogóle nie skończyłoby się to gorzej. Zakładam z powrotem ubranie oraz kamizelkę - plecak niestety będę musiał nosić na jednym ramieniu przez jakiś czas. Wstaję i daję młodemu znak, że ruszamy dalej.
- Ruszaj tyłek, idziemy. Akurat przed zmrokiem dotrzemy na Jantar, kimniemy u jajogłowych.
Kiwa posłusznie głową i z nosem spuszczonym na kwintę idzie za mną. Wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy - jeszcze gorzej, niż po wyjściu z Baru. Zaczynam chyba rozumieć, czemu praktycznie cały czas robi wrażenie skończonej tragedii - jest niezdarny i beznadziejny. Widocznie w bezpiecznym miejscu próbuje leczyć swoje kompleksy, gadając jak nawiedzony prorok wymieszany z telemarketerem - nie zmienia to jednak faktu, że do Zony pasuje jak gówno do sałatki. Gdyby jeszcze sam przyciągał kule, to pół biedy - jednak na razie to ja sam oberwałem. Jeśli zacznie robić się zbyt niebezpiecznie, zostawiam go i daję nogę. Nie będę ryzykować życia dla drobniaków.
Co ten idiota w ogóle tu robi... Urwał się ze zlotu fanowskiego, czy przegrał zakład...? Szuka niby artefaktu. Artefaktu, który nie wiadomo czy w ogóle istnieje, a którego właściwości stoją pod znakiem zapytania wielkości Empire State Building. Śmieszą mnie zawsze dywagacje naukowe jajogłowych na te tematy. "Uważamy, że gdyż iż ponieważ badając oddziaływanie artefaktu '[nazwa_próbna_XYZ251]' na falach alfa, beta, i sreta uznajemy, że musi istnieć artefakt tworzący w regularnych odstępach czasu małe, lukrowe niedźwiadki, bo my tak powiedzieliśmy" - bełkot i debilizm. Nic dziwnego, że lwia część wyników ich badań to bzdury wyssane z palca i teorie, szumnie nazywane "teoriami naukowymi" - naturalnie dowody na ich potwierdzenie są tak samo bezsensowne, jak same te dywagacje. I tak samo może być w tej sytuacji - jeśli nawet okaże się, że rzeczywiście, dzieciak dorwał się do wyników badań, to koniec końców będzie to tylko i wyłącznie kolejna fantazja niedocenianego łysiejącego doktorka w okularach. Cała wyprawa na nic. No, ja przynajmniej zarobię trochę kasy. Ostatnio posucha - żadnych nowych zleceń. Odnalezione laboratoria zostały już praktycznie całkiem rozkradzione, więc nikt nie szuka ludzi do odwalenia czarnej roboty.
No nic, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Jak do portfela zajrzy bieda, to zawsze mogę zgodzić się na ofertę odbierania długów od pożyczkobiorców. Chyba żadna społeczność ludzi nie może obejść się bez lichwiarzy - zwłaszcza w miejscach, gdzie nie ma jasno określonego prawa i władzy. Przez to w Zonie łatwo o pożyczkę - nie potrzeba żadnych zaświadczeń o zarobkach, wpisów na listę dłużników i całej tej papierologii... Jednak gorzej z oprocentowaniem i korzystnymi ratami - tutaj jeśli nie spłacisz w czasie odsetek, dodatkowych odsetek i odsetek do odsetek, możesz pożegnać się z wątrobą, nerkami i sercem. Czasami też z innymi częściami ciała.
Na chwilę wytrącam się z rozmyślań. Wokoło nas roślinność zaczyna się zmieniać - drzewa są nienaturalnie powykręcane, a liście nabierają ciemnej, nieprzyjemnej dla oczu barwy. Jantar. Stąd już blisko do obozu naukowców.
Pierwszy! Gizb, Uwielbiam zapach tuszu o poranku... Z pewnością znasz ten kawałek: Czasem twarz obca, mignie i znika Zaraz się dźwignie ktoś od stolika. Wróci nazajutrz z miną nijaką, Bluźnie na życie, postawi flakon. W popkulturze funkcjonują pewne schematy, z którymi można, albo nawet trzeba handlować. Stalker z jego Barem, Kozakami, antyradami i ślepymi psami doskonale wpisuje się w ten schemat. Zaczynając od sceny w Barze wysoko podnosisz sobie poprzeczkę - zaczynasz w miejscu, które jednoznacznie (dla fanów) kojarzy się ze sztampą/kliszą z gry. Niestety, tekst się zupełnie nie broni: jest doświadczony stalker, jest kot, jest wyprawa po pierścień/superanomalię. Wybacz, ale taki początek nie nastraja optymistycznie - jeżeli potem nie zrobisz volty i nie zmienisz zasad gry, to do końca będzie tak samo.
Trochę teorii: pisać musicie atrakcyjnie. Koniec. Kropka. Oczywiście, można korzystać z klisz - tylko wcześniej trzeba przenicować je na drugą stronę, słowem: od nowa wymyślać koło. Tu niestety tego nie ma. Z rzeczy dobrych: piszesz przyzwoicie, tylko należałoby tę energię odpowiednio ukierunkować: mniej klisz, więcej rzeczy dodanych od siebie. Powodzenia.
Za ten post Algir otrzymał następujące punkty reputacji:
Algir, wyjasnijmy sobie jedna rzecz od razu, zeby potem nie bylo niedomowien - osobiscie dalbym temu opowiadaniu mniej wiecej 5/10 punktow. To nie mialo byc cos wagowo chocby i zblizone do - odwolujac sie do mojej tworczosci - chocby "Samotnosci". To zwyczajny pomysl, ktory narodzil sie w chwili przyplywu weny i ktory postanowiłem przelac na... Powiedzmy, ze papier. Co do powielania schematow - prawdopodobnie racja. Moze to, co planuje pozniej nieco zmieni to postrzeganie - na razie traktuj to jako zwykłe, proste czytadlo, a nie zawiedziesz sie niepotrzebnie Poza tym, Mordekai to jedna z istotnych postaci mojego lore, wiec nalezalo mu sie coś wiecej, niz tylko krotkie wzmianki w dwoch opowiadaniach
Tak czy inaczej, dzieki za szczere pojechanie po rzyci - przy czym jak pisalem, to nic z czego juz nie zdawalbym sobie sprawy
Na razie rzuciłam okiem, zapowiada się fajnie, czasu mi brak, ale przeczytam w wolnej chwili. Zgroza mnie jednak ogarnęła na widok tekstu. Gizek, co to za szaleństwo enterów? Czym uzasadniasz pisanie po dwie linijki tekstu oddzielone enterem, zwłaszcza tragicznie to wygląda w dialogach. Rozumiem, że źle czyta się bloki tekstu, no, ale bez przesady
Co, pisać pod każdym tekstem "zje*ane formatowanie"? Sprawdziłem - faktycznie wszędzie tak piszesz, choć czasem zdarzają się bardziej zwarte bloki tekstu. Czasem. I już masz odpowiedź, czemu prawie wcale Twoich tekstów nie czytam
Ad. "Język..." : - Mordekai - wkurza mnie to imię i jego zachowanie - klasycznego cwaniaka. Tak, wiem, to nieszczęsne "lore", jedno z najbardziej znienawidzonych przeze mnie słów (ostatnimi czasy). - "Klisze" - w przeciwieństwie do Algira nie czepiałbym się baru, który jest jedną z moich ulubionych lokacji w tym mikroskopijnym uniwersum, ale kolejnego młodzika idealisty szukającego nowego artefaktu, który naprawi całe zło na świecie.
Jednak od wyjścia z Baru dzieciak jakoś dziwnie przygasł. Zgubił gdzieś tą swoją "bardzość" - przedtem wszędzie było go "bardzo" - był bardzo wkurzający, bardzo pompatyczny, bardzo ostentacyjny... No po prostu był bardzo.
Obaj tacy byli
gadając jak nawiedzony prorok wymieszany z telemarketerem
A to zdanie mi się podoba.
do Zony pasuje jak gówno do sałatki
To też "jest wolny jak ketchup"
3 > 4 > 2 > ... > chatki z gówna > 1 - taką skalę ocen bym tu zastosował. W sumie dobrze, że w tę stronę, znaczy progres Ale i tak się rozmieniasz na drobne, zresztą jak wszyscy. Ja nie, bo ja nic nie piszę i nie wiem kiedy zacznę
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.
Nie no, chciałem coś przeczytać dla odmiany i myślę wezmę się zabiorę za te Twoje grafomanie, ale przeczytałem parę pierwszych zdań i uderzyło mnie jak smród solwentu znad chińskiego plotera :suchardrukarski: A co? To o czym już chyba kiedyś pisałem w odniesieniu do któregoś z Twoich tekstów. Ta nieszczęsna stylizacja tekstu jest dobra do bajania o smokach i wróżkach-zębuszkach, ale nie do tekstu o... No dobra, nie wiem do końca o czym bo nie doczytałem, ale po komentarzach domyślam się, że chodzi o coś związanego ze S.TA.L.K.E.R-em. Dla mnie taka forma pisania jest nie do przyjęcia. Podnosić oczu - co z tego, że poprawne skoro brzmi jak cytat z apokryfów. Zarost mu się wałęsi... Znaczy się co, bo nie ogarniam? Jest za a nawet przeciw rośnięciu? Czy chodzi o krzaczasty wąs jak u byłego pana prezydenta? Zza pazuchy... No proszę Cię W "Weselu w Atomicach" to może miało urok, ale tutaj... Wrażenie dziwne odnoszę, że starasz się na siłę i nie potrzebnie szukać jakiegoś super wyrafinowanego i niecodziennego słownictwa, a to nie tędy droga. A przynajmniej nie w tym uniwersum (kolejne piełkne słowo, które ubóstwiam podobnie jak ów wspomniane lore ) Jak już koniecznie chcesz się bawić w słowną kreatywność, to zwrotem w zdecydowanie lepszą stronę są własne porównania i wyrażenia, jak choćby te o gównie i telemarketerze, zacytowane już przez Universala. Wybacz, ale czytać dalej nie dałem rady Wracam do tego co zdecydowanie sprawia mi większą frajdę...
Prace trwają
---------------- P.S.
Z pewnością znasz ten kawałek: Czasem twarz obca, mignie i znika Zaraz się dźwignie ktoś od stolika. Wróci nazajutrz z miną nijaką, Bluźnie na życie, postawi flakon. W popkulturze funkcjonują pewne schematy
Staszewski i popkultura tak blisko siebie? No chyba nie
W10 x64 / i5-4670 / MSI GeForce GTX 1070 Ti GAMING 8GB / 8 GB DDR 3 / SSD Samsung 850 Pro 256GB atikabubu Dżuz to morrofag z 10 letnim stażem
Eh, ludzie, ludzie. Pisanie postow na telefonie przyprawia mnie o biala goraczke, a tymczasem tu tyle zarzutow do odparcia
Pierwsza sprawa - czepianie sie klisz. Algir jest mlody, wiec niewiele jeszcze wie, ale reszta? Dawno powinniscie zauwazyc, ze nawet kiedy wykorzystuje cos, co moze wydawac sie stara i wyblakla klisza, zawsze ja dobarwiam na swoj sposob, zeby koniec koncow jednak czyms sie wyrozniala. Banal? Owszem, kazdy z piszących tu nie da rady przed nim uciec, bo - jak mowil Koshi - w tym temacie wszystko zostalo juz powiedziane. Jednak niektorym udaje sie go chociaz ukryc pod plaszczem opisow, wyrozniajacych sie bohaterow czy jeszcze czego innego. Nie, nie odwoluje sie tu do moich opkow, tylko chocby 'Nabojow' Unipejsa czy 'Litanii' Reda.
Druga sprawa - jezykowe czepialstwo Dzuza. Czasem mam wrażenie, ze specjalnie komentujesz tylko co gorsze z moich opkow, zeby zrobic mi na zlosc. Zapominasz o jednym - to tylko twoja subiektywna ocena. Zarzut o stosowaniu takiego a nie innego slownictwa wywolal moj smiech, kiedy dalej w poscie uznales, ze jednak zwroty wymienione przez uniego sa spoko... Poza tym, nie gadaj mi tu o snuciu legend, bo ten styl nie ma nawet startu do mojego wyjatkowo nieudanego "Pozeracza" Za rysowania kajuty bys sie lepiej zabral, a nie udajesz znawce literatury
No i trzecia kwestia, drobna taka niczym rozum Woranta. Imie. Co ci Uni w normalnym imieniu nie pasuje? Mam nazwac kazdego bohatera Dymitr czy Sasza, "bo tak"? Lubie zydowskie imiona, a w tym przypadku wiaze sie to bezpośrednio z historia postaci. Nie pasuje? Wklej sobie tekst do notatnika i zmien imie na takie, jakie bedzie ci odpowiadac
Sumujac (wszystkie strachy, huehue ) - nie liczcie na cos wielkokalibrowego, bo od poczatku nie taki mialem zamiar. Z drugiej strony, chyba krzywda nikomu sie nie stanie za drobny kredyt zaufania w kwestii tego, jak pójdzie dalszs historia i czy rzeczywiście okaze sie tak durnym banalem, jak opowiadania "poszedl Diegtyarov do lasu i zebral 100 bochnow chleba"
Gizbarus napisał(a):Czasem mam wrażenie, ze specjalnie komentujesz tylko co gorsze z moich opkow, zeby zrobic mi na zlosc
Złośliwość jest cechą ludzi małych Czasami mam wrażenie, że piszesz słabsze opki, żebym mógł je skomentować A tak serio to jest chyba drugie Twoje opowiadanie, które przeczytałem. No, prawie przeczytałem Ale spoko, w najbliższym czasie, jeżeli będę miał możliwość spróbuję przeczytać jakiś inny tekst. Zobaczymy jak w innych historiach to wygląda. Tylko w takim razie, które opowiadanie sugerujesz? "Pożeracza" i "Morfinę" czytałem o ile dobrze pamiętam.
Gizbarus napisał(a):Zarzut o stosowaniu takiego a nie innego slownictwa wywolal moj smiech
Nie ma w tym nic zabawnego. No poza tym, że nie zrozumiałeś sensu mojej wypowiedzi Nie zarzucam Ci, że całe słownictwo jest do bani. Napisałem tylko, że niektóre zwroty są, delikatnie mówiąc, albo nie z tej epoki albo tak wyszukane, iż odnoszę wrażenie, że masz w domu fabrykę świec Gdzieś tam dalej w tym tekście natknąłem się na stalkera z nosem spuszczonym na kwintę. Skrzypek w Zonie Tego chyba jeszcze nie było Ja wiem, że ten związek frazeologiczny jest jak najbardziej poprawny, użyty w odpowiednim kontekście i świetnie znany. I właśnie w tym jest jego problem. Jest tak popularny i oklepany, że poczułem się jakbym czytał wypracowanie licealisty. A ja po tekstach oczekuję czegoś bardzie pomysłowego i kreatywnego, jak porównania o których pisał Universal. Pierwsze strasznie kontrastuje z drugim i psuje całość. I o to mi chodziło w moim czepianiu się słownictwa w Twoich tekstach.
Gizbarus napisał(a):Poza tym, nie gadaj mi tu o snuciu legend, bo ten styl nie ma nawet startu do mojego wyjatkowo nieudanego "Pozeracza"
Tak, do tego właśnie się on najlepiej nadaje.
I owszem jest to moja subiektywna ocena. Gościa, który rzeczywiście średnio zna się na literaturze
W10 x64 / i5-4670 / MSI GeForce GTX 1070 Ti GAMING 8GB / 8 GB DDR 3 / SSD Samsung 850 Pro 256GB atikabubu Dżuz to morrofag z 10 letnim stażem
Handluj z tym, Dzuz - rozumiem twoj zarzut czy tam wytkniecie czegos co uwazasz za blad, ale nadal mnie to bawi Jakbys garbatemu zarzucal, ze ma dzieci proste, ze tak ponownie uzyje zwrotu oklepanego i starego niczym Terminu i dorian razem wzieci Jak szukasz czegos stuprocentowo oryginalnego w slownictwie, to moze zakrec sie w poblizu pisarzy-hipsterow - oni ponoc specjalizuja sie w byciu oryginalnymi w kazdym detalu...
A juz na powaznie - pozwolilem sobie tutaj na luzniejszy styl, jednak nie przesadzajmy. Ze takie czy nie inne słownictwo uzywam normalnie - nic ci na to nie poradze. Wbrew temu, co mozesz myslec, nie wrzucam go tam ani tobie na zlosc, ani na sile. Znienawidz albo przywyknij
I jesli juz chcesz cos mojego przeczytac, to po to masz moj podpis - nie bez powodu rzucam tam linki do najlepszych/najbardziej popularnych opkow
Gizbarus napisał(a):Jakbys garbatemu zarzucal, ze ma dzieci proste
Nieee... Ja garbatemu zarzucam, że ma dzieci garbate, jeśli już się bawimy w takie porównania To od Ciebie zależy jak słowa dobierasz
Gizbarus napisał(a):ak szukasz czegos stuprocentowo oryginalnego w slownictwie, to moze zakrec sie w poblizu pisarzy-hipsterow - oni ponoc specjalizuja sie w byciu oryginalnymi w kazdym detalu...
Eeech... Tu nie chodzi o to, żebyś był drugim Joyce'em i pisał o szczanoherbacianych naczyniach Ale małe uporządkowanie rejestru wypowiedzi by Ci nie zaszkodziło
Gizbarus napisał(a):A juz na powaznie - pozwolilem sobie tutaj na luzniejszy styl, jednak nie przesadzajmy.
No właśnie nie wiem po co. No chyba jednak po to, żebym miał powód do rozruszania paluchów i wystukania paru zdań komentarza Rzuciłem okiem na fragmenty "Samotności w Zonie" i jakoś żadne szczególnie nieszczęśliwe zwroty mnie nie zaatakowały. W jakimś innym tekście dla odmiany, jak obuchem dostałem stwierdzeniem, że ktoś nie będzie "robił z tego kwestii", ale to - mimo, że perfidnie zerżnięte wiemy obaj dobrze skąd - jeszcze nie jest tak straszne jak stalker-skrzypek wyciągający makarowa zza pazuchy
Gizbarus napisał(a):Ze takie czy nie inne słownictwo uzywam normalnie - nic ci na to nie poradze.
To musisz zostać szefem działu obsługi klienta w naszej firmie, bo u nas kwiecisty język to znak firmowy
Gizbarus napisał(a):Wbrew temu, co mozesz myslec, nie wrzucam go tam ani tobie na zlosc
No ja myślę Chociaż jak tak sobie dalej myślę, to nie jestem do końca przekonany
W10 x64 / i5-4670 / MSI GeForce GTX 1070 Ti GAMING 8GB / 8 GB DDR 3 / SSD Samsung 850 Pro 256GB atikabubu Dżuz to morrofag z 10 letnim stażem
Gizb, czuję się trochę wywołany do tablicy, a to, co napiszę, niekoniecznie dotyczy Twojego tekstu, bardziej ogólnie amatorskiego pisania.
W jednym z wywiadów King powiedział:Otwierający akapit powinien zapraszać do wejścia w historię. Powinien mówić: Słuchaj. Chodź tutaj. Chcesz wiedzieć więcej. Nie przepadam za Kingiem, ale w tym przypadku ma rację: jeżeli pierwszy akapit nie przyciągnie naszej uwagi, to potem już tylko przelatujemy tekst wzrokiem, trochę patrzymy na dialogi i w końcu odpuszczamy. Jasne, uznani pisarze mają łatwiej (wiadomo: nazwisko! To musi być niezłe), natomiast amatorzy mają tylko jedną szansę. Dlatego napisałem, że musicie pisać atrakcyjnie. Już na początku trzeba zainteresować czytelnika - nie mam na myśli żadnych fajerwerków, czy trzęsienia ziemi w pierwszym akapicie - żeby miał ochotę czytać dalej. Już na początku musi być coś charakterystycznego w frazie, szyku, budowie zdań, co wzbudzi zainteresowanie. Dlatego zaczynając od tego nieszczęsnego Baru, sam robisz sobie pod górkę - nie ważne, co będzie potem, skoro czytelnik odpuści sobie po kilku zdaniach.
Dlatego należy szczególną uwagę poświęcić początkowi opowiadania - po prostu, trzeba wybrać odpowiedni czas i miejsce na rozpoczęcie historii, i przedstawić je w atrakcyjny sposób. To prosty chwyt, nawet Noczkin tak zrobił w Ślepej plamie - to najbardziej prymitywny sposób, ale doskonale się sprawdza: niezłe pierwsze zdanie (to bydle wzbudza zainteresowanie), potem krótka ekspozycja i akcja z kabanem, a dopiero potem powrót do smęcenia (czyli faktyczny początek historii). Proste, prymitywne, zawsze działa
Dlatego wspomniałem o kliszach - warto mieć to na uwadze, wybierając początek opowieści.
Dżuz Jeżeli Kazik nie jest ikoną popkultury w Polsce, to co nią jest? Wiem, że twórcy nie lubią tego słowa (zupełnie niepotrzebnie), za to chętnie widzieliby się na sztandarach kontrkultury - sorry, 30 lat na scenie i kilkanaście milionów sprzedanych płyt to chyba wystarczający powód. Popkultura to pojęcie o bardzo szerokim zakresie i możliwościach interpretacji - swobodnie można do niej zaliczyć Kazika, pierwsze Psy, Witchera i debiut Masłowskiej.
Universal , nie pękaj - pisz! Teraz widać, jak duże spustoszenie wywołało anulowanie tej antologii - moim zdaniem, to nie jest powód, by rzucać swoje hobby. Pisanie to nie jest pasmo sukcesów, tylko żmudna praca. A potem i tak dostaje się w d..pę od tych, którym się nie podobało - taki urok tego fachu (zresztą, każdej profesji, w której nasza praca podlega ocenie innych). A to forum wyjątkowo dobrze służy wprawianiu się w przyjmowaniu ataków na klatę Trzeba robić swoje i tyle.